wtorek, 7 czerwca 2016

Bez słów – życiowe dramaty zakończone happy endem?


Właśnie przeczytałam tę książkę i po prostu musiałam od razu zasiąść do recenzji, ponieważ nadal targają mną takie emocje, że chyba najlepiej właśnie teraz oddam to, co bym chciała.




Polski tytuł: Bez słów
Oryginalny tytuł: Archer's Voice
Autorka: Mia Sheridan
Wydawnictwo: Otwarte
Kategoria: Literatura obyczajowa, romans



Do przeczytania książki zachęciła mnie moja przyjaciółka, której serdecznie dziękuję. Miałam ją już od dawna na półce, ale zawsze coś ważniejszego było od niej i tak schodziła na dalszy plan. Ale kiedy przyjaciółka dowiedziała się, że ją mam, ale jeszcze jej nie przeczytałam, zmyła mi głowę i powiedziała, że jest bardzo dobra i że sama muszę się o tym przekonać. Więc wzięłam ją i pochłonęłam w dwa, może trzy dłuższe wieczory.


"A jej miłość otacza mnie ze wszystkich stron i przypomina, że najgłośniejsze słowa 
to te, które sami przeżywamy."

Słowem wstępu. Bree po ciężkich przeżyciach w przeszłości, ucieka z rodzinnego miasta do małej miejscowości daleko od domu. Mieszkańcy Pelion przyjmują ją z otwartymi ramionami. Ma cudowną sąsiadkę, która pomaga jej zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Od razu znajduje pracę, koleżanki oraz poznaje miejscowego przystojniaka Travisa. Poszukuje spokoju, który nie był jej dany przez ostatni rok, lecz czy w Pelion go odnajdzie?


Kiedy spotyka Archera (w dość zabawnych nawet okolicznościach), zachowuje się jak głupia i już na samym początku pachnie zauroczeniem. Chłopak jest totalnie zaniedbany, milczący, niewyróżniający się z tłumu, wręcz niewidzialny (a raczej chciałby taki być). Bree zaciekawiona outsiderem, próbuje do niego dotrzeć, nie robiąc przy tym z siebie kompletnej idiotki. Czy jej się uda poznać tak skrzętnie skrywaną tajemnicę wypadku, w którym zginęli najbliżsi?

Książka zachwyciła mnie od początku, choć jak to romans, nie spodziewałam się wiele, bo mało takich przeczytałam, co by mnie zaskoczyły tak bardzo, że nie mogłabym wyjść z podziwu. "Bez słów" czytało mi się miło i z zapartym tchem. Nie mogłam się oderwać. Przeżywałam każde emocje bohaterów, każde ich wyznanie, każde wspomnienie przeszłości, każde rozstanie czy zbliżenie. Napisana prostym słowem, nie męczy, a wręcz przeciwnie przyjemnie się ją czyta.

Jak już wspominałam, pewne rzeczy nie zaskakują i to jest chyba ogromny minus tej książki. Lubię być zaskakiwana, pozytywnie czy nie, liczy się fakt. Uwielbiam się poryczeć przy lekturze, więc smutniejsze wątki mi nie przeszkadzają. I tutaj było ich dość sporo: siedmioletni chłopiec, który traci rodziców, Bree również nie miała łatwo w życiu, później ich relacja też do tych "łatwych" nie należała. Mimo wszystko, brakowało mi elementu zaskoczenia. Końcówkę książki rozgryzłam mniej więcej w połowie (no może trochę później).

Na szczęście wszystko inne nadrabia i za to ogromne plusy. Autorka zamieniła, niepewnego swoich atutów, nieśmiałego chłopaka w dorosłego, wiedzącego, co chce, mężczyznę. Zmiana wyszła jak najbardziej na plus, zwłaszcza, że czytelnicy mogą zobaczyć pewne etapy tej przemiany. Podobał mi się nawet wątek kryminalny (było go tak wiele, że szok, ale jednak był!).

Na pewno kiedyś powrócę do tej książki, ponieważ naprawdę mnie oczarowała, choć to już nie będzie to samo, bo znam już zakończenie, to i tak z chęcią przeczytam jeszcze raz. Naprawdę polecam fanom romansów, na chłodny wieczór czy na burzowe popołudnie jak to ostatnio ją czytałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mrs Black bajkowe-szablony