poniedziałek, 22 grudnia 2014

~32~


    Wstała bardzo wcześnie. Ubrała się, z kuchni wzięła jabłko i wyszła na zewnątrz. Mimo wczesnej pory, słońce już grzało dosyć mocno. Po drodze zdążyła zjeść owoc, więc gdy tylko stanęła przed bramą, zaczęła truchtać. Już znała trasę, nie bała się, że się zgubi. Dlatego śmiało ruszyła przed siebie, włączywszy wcześniej jej ulubioną playlistę w telefonie i założywszy słuchawki.

    Właśnie miała wbiec na podwórko, gdy zobaczyła biegnącego w jej stronę Shane'a. Uśmiechnął się do niej, lecz dziewczyna udawała, że go nie widzi. Minęła go szerokim łukiem. Nie była jeszcze gotowa na to, by spojrzeć mu w oczy. Nie miała pojęcia, co czuła do niego, do Adama. Nie wiedziała, co zrobić w związku z chłopcami, nie widziała dobrego wyjścia. Nie teraz. Miała za dużo spraw na głowie, by móc pomyśleć o swoich uczuciach - o tak błahym, w stosunku do innych spraw, problemie. Może to nie było najlepsze rozwiązanie - wiedziała, że nie - ale po prostu potrzebowała czasu na ułożenie sobie życia tak, jak chciała.
    Zmęczona pobiegła wziąć szybko prysznic. Następnie zjadła śniadanie. Spieszyła się, by nie zastać Shane'a w kuchni. Wiedziała bowiem, że chłopak biegał o wiele szybciej od niej i mógł w każdej chwili wrócić. Poza tym musiała szybko i niepostrzeżenie wejść do biblioteki. Nie miała ochoty tłumaczyć się ze swojego postępowania przed kimkolwiek. Chwytając więc ostatnią kanapkę w rękę, obiegła po schodach na górę. W odpowiednim miejscu dotknęła sęku, a niewidzialne dotąd drzwi, otworzyły się przed nią, ukazując ciemność, w którą dziewczyna weszła, nie zawahawszy się ani sekundy. Serce biło jej jak szalone. Mimo wszystko nie lubiła ciemności.
    Drzwi za nią zatrzasnęły się. Wiedziała, że za chwilę zapali się światło, ale i tak zaczęła szybciej oddychać. Starała się opanować, ale nie dała rady. Zaczęła panikować. Powoli brakowało jej powietrza.
    "Chyba już zawsze tak będę miała" - pomyślała, przymykając oczy. Otworzyła je dopiero wtedy, gdy była pewna, że światło w bibliotece się zapaliło. Weszła ostrożnie po schodach. Rozglądała się uważnie dookoła. Miała nadzieję szybko znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania, ale spoglądając na uginające się od ksiąg półki, zwątpiła.
    - To mi zajmie chyba z rok - westchnęła, zabierając się do pracy. Najpierw wyciągnęła wszystkie tomiszcza, których tytuły wydawały się obiecujące i kładła je na stoliku. Gdy już miała sporą ich ilość, zasiadła na krześle i zaczęła je przeglądać.
    Była to żmudna praca. I choć uwielbiała książki, to po siódmej zajęcie stało się monotonne i nieco nudne. Przetarła zmęczone oczy, odrywając wzrok od drobnego druku. Nie miała pojęcia, ile siedziała w bibliotece, ale zdawało jej się, że minęły godziny, odkąd usiadła przy stoliku. Wszystko ją bolało, ponieważ trudno znaleźć wygodną pozycję na drewnianym krzesełku, oczy łzawiły i piekły od ciągłego czytania. Ziewnęła, przerzucając kartkę kolejnej książki. Głowa jej ciążyła, mimo, że podpierała ją ręką. Oczy same się zamykały. Niemal zasnęła. Ostatkiem sił podniosła głowę ze stolika.
    - Chyba niczego dzisiaj nie znajdę - mruknęła, wstając od stołu. - Nic tu po mnie.
    Odłożyła książki na swoje miejsca, starając się zapamiętać te, które już przejrzała. Potem, uważając, by na nikogo nie wpaść, wyszła z biblioteki.
    Jak się okazało siedziała w niej kilka dobrych godzin. Shane, denerwując się nieobecnością przyjaciółki, próbował się do niej dodzwonić, lecz tam, gdzie przebywała, nie było zasięgu. Więc gdy tylko wyszła i, zmęczona, skierowała swoje kroki do pokoju na poddasze, chłopak złapał ją, naskakując na nią.
    - Gdzie byłaś? - zawołał nieco głośniej niżby wypadało. Dziewczyna odwróciła się do niego przodem i spojrzała półprzytomnym wzrokiem. Już miała mu odpowiedzieć, żeby na nią nie krzyczał, bo mu nic do tego, gdzie była i co robiła, gdy odezwał się znowu. - Przepraszam, po prostu, martwiłem się. Tak nagle zniknęłaś. Jeszcze rano udawałaś, że mnie nie widzisz... Wiem, pewnie jeszcze... No wiesz. Po prostu się martwiłem. Cieszę się, że jednak nie uciekłaś...
    - Miałabym uciec? - Zaśmiała się zmęczona. - Niby dokąd?
    - A bo ja wiem? Chociażby do Adama. Na pewno przyjąłby cię z otwartymi ramionami - mruknął, patrząc w czubki swoich butów.
    - A więc wszem i wobec ogłaszam, że nigdzie się nie wybieram. Chyba że jutro do szkoły. A teraz wybacz, ale jestem padnięta. Muszę iść do pokoju i się przespać - odparła. Już miała się odwrócić i wejść do sypialni, gdy Shane złapał ją za nadgarstek i przytrzymał jeszcze na chwilę.
    - Nie jesteś głodna? - zapytał. Maya zastanowiła się chwilę. Była głodna i to jak, ale nie miała siły iść na dół, by coś zjeść. Pokręciła więc przecząco głową. Jakby na znak protestu, zaburczało jej w brzuchu. Chłopak uniósł do góry jedną brew, spoglądając na nią z uśmiechem. - Przyniosę ci obiad do pokoju, co ty na to?
    - Byłoby super - westchnęła. - Dziękuję. Wiesz, że nie musisz robić tego wszystkiego...
    Chłopak tylko wzruszył ramionami. Przez sekundę przyglądał się uważnie blondynce po czym zszedł na dół, by przygotować dla niej jedzenie.
    - I jak tu go nie uwielbiać? - mruknęła zrezygnowana, otwierając drzwi prowadzące do sypialni.
Maya

    Następnego dnia Maya i Shane omal nie spóźnili się na autobus. Dziewczyna nadal próbowała go unikać, więc wstała stosunkowo wcześnie i poszła pobiegać. Potem jakoś się tak złożyło, że się zasiedziała i musiała biec na przystanek, a blondyn za nią.
    Dziwnie się czuła, nie mając pojęcia, co zrobić w sprawie chłopców. Wydawało jej się, że na prawdę lubiła Adama, ale po pocałunku z blondynem miała co do tego wątpliwości. Do tego Adam zachowywał się, jakby już podjęła decyzję i już z nim zerwała. Nie mogła na niego patrzeć, bo widziała jego zranioną minę. Z drugiej jednak strony wcale jej nie pomagał w podjęciu tak ważnej decyzji, która zaważyłaby nie tylko na jej życiu. Postanowiła, że wypisze sobie wszystkie za i przeciw i dokładnie wszystko przeanalizuje. Bo bała się zaufać sercu czy rozumowi. Każda część jej ciała mówiła co innego.

    Już na pierwszej lekcji wyciągnęła kartkę, którą podzieliła na dwie części, a następnie te dwie jeszcze na pół. Na samej górze napisała "Shane" i "Adam" a pod spodem "za" i "przeciw". I zaczęła wypisywać. Najpierw u Shane'a argumenty za tym, by była jego dziewczyną.
  • Jest naprawdę kochany i opiekuńczy. 
  • Rozumie mnie jak mało kto.
  • Nie naciska, wie, że nie mogę ot tak podjąć jakąś decyzję. Jest cierpliwy. 
  • Czuję się przy nim bezpieczna.
  • Jest przystojny i świetnie całuje.
  • Jest przy mnie, gdy tego potrzebuję, ale się nie narzuca swoją obecnością. 
  • Potrafi słuchać. 
A następnie argumenty przeciw:
  • To przeznaczenie go wybrało, a nie chciałam by tak było. 
  • Nie znam mnie za długo, a więc co za tym idzie za dobrze. 
  • Ja jego również za dobrze nie znam.
Potem zaczęła wypisywać zalety Adama:
  • Bardzo dobrze mnie zna i wie, jak mogłabym się zachować w danych sytuacjach. 
  • Znam go bardzo długo. 
  • Jest przystojny.
  • Zawsze wie, jak mnie rozweselić. 
  • Uwielbiam jego śmiech.
A na końcu jego wady:
  • Jest niecierpliwy.
  • Często nie myśli, co robi.
  • Obraża się za byle co. 
    Nie potrafiła nic więcej wymyślić, ale wydawało jej się, ze tyle, ile napisała, starczy. Jeśli wziąć pod uwagę tabelkę, która powstała z udziałem logiki, powinna zerwać z Adamem i być z Shanem. Więc dlaczego wzdragała się przed takim krokiem? Co stało na przeszkodzie? 
    Spojrzała jeszcze raz na papier. Przeczytała wszystko dokładnie jeszcze raz i stwierdziła, że zachowywała się jak bezmyślna małolata, która nie wie, co chce dostać pod choinkę. Zmięła szybko kartkę w kulkę i wrzuciła na dno torby. Tak nie powinno się podejmować ważnej, życiowej decyzji.
    Gdy tylko zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec lekcji, wybiegła z klasy, nie oglądając się za nikim. Nie lubiła być bezradna. Nie cierpiała nie mieć kontroli nad tym, co działo się w jej życiu. A w tamtej chwili właśnie tak się czuła. Nie potrafiła podjąć właściwej decyzji, która by ją usatysfakcjonowała. Ciągle się wahała. I choć wiedziała, że to nie miało sensu, że zachowywała się naprawdę głupio, nie mogła nic innego zrobić.
    Wylądowała w łazience. Zamknęła się w kabinie, by móc względnie spokojnie pomyśleć. Po chwili doszła do wniosku, że źle zabierała się za wszystko. Za dużo myślała i to dlatego nic jej się nie udawało. A przecież nad miłością nie trzeba było się zastanawiać. Jeśli kochałeś to wiedziałeś kogo i za co. A jeśli nie to nawet najdłuższe zastanawianie się nad tym nic by nie dało, bo nic by nie wymyśliła.
Diana
    Uśmiechnęła się sama do siebie, bo w końcu coś jej się wyjaśniło. Od razu zrobiło jej się lżej na sercu, choć nie rozwiązała swojego problemu, to wiedziała, którą drogę wybrać, by się nie zgubić.

    Nie spodziewała się tak ciepłego powitania w szkole. Sądziła, że będzie tak jak kiedyś. I może i było, tylko Maya tak stęskniła się za swoją klasą, że odbierała to dwa razy mocniej?
    Gdy tylko pojawiła się pod klasą razem z Adamem, który miał naburmuszoną minę i kompletnie się do niej nie odzywał, podbiegła do nich Diana i uściskała przyjaciółkę serdecznie.
    - Jak się cieszę, że już wyzdrowiałaś! - zawołała Abby zza pleców szatynki.
Alex
    - Nawet nie wiecie, jak ja się za wami stęskniłam! - westchnęła blondynka, uśmiechając się do chłopców, do których dołączył Adam. Pomachali do niej wesoło, wszyscy w tym samym momencie. Wyglądało to naprawdę komicznie. Na ławce obok nich siedziała Adison, która wydawała się mniej zadowolona z powrotu koleżanki. Trzymała książkę na kolanach i uparcie wpatrywała się we wzory, które znajdowały się na tej stronie, którą miała otwartą.
    - Mayaaa! - usłyszała za sobą radosny krzyk. Zdążyła się tylko odwrócić, bo Alex już się na nią rzuciła, by ją mocno wyściskać.
    - Heej! Puść, bo mnie udusisz! - wykrztusiła, próbując się wyswobodzić z ramion koleżanki.
    - Sorki, to dlatego, że tak dawno się nie widziałyśmy! Stęskniłam się. - Uśmiechnęła się skruszona. - Już wszystko okej ze zdrowiem i w ogóle? - zapytała, przyglądając się Mayi uważnie.
    - Tak, tak. Już się wykurowałam i nie mam w planach kolejnej choroby - odparła, uśmiechając się serdecznie. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu Wen i Chloe. Dostrzegła je dopiero po chwili. Siedziały w rogu korytarza pod oknem, opierając się o grzejnik. Przyglądały się radosnej scence rozgrywającej się pod klasą. Maya nie potrafiła stwierdzić, czy się cieszyły z powodu jej powrotu, czy może wręcz przeciwnie. Miny miały niewyraźne, ale zauważyła jakąś ulgę w oczach Wen.
Chloe
    - Pan Harris na każdej lekcji pytał się nas, kiedy wrócisz - odwróciła jej uwagę od dziewczyn Abby.
    - Adam i Shane zdawali się wiedzieć co się u ciebie dzieje, ale niewiele mówili - powiedziała Alex. - Codziennie próbowałam coś od nich wyciągnąć, ale byli nieugięci. Jakby to była jakaś wielka tajemnica. To w końcu co ci było? - zapytała.
    - To taka dziwna nazwa... Nie pamiętam dokładnie, ale wiem, że bardzo rzadkie i niezaraźliwe coś. Lekarz naprawdę się zdziwił, gdy to u mnie zdiagnozował. Ale nie mówmy już o mnie. Co tam się wydarzyło w szkole pod moją nieobecność?
    Niewiele dziewczyny zdołały jej powiedzieć, bo po chwili zadzwonił dzwonek i przyszła ich nauczycielka. Uśmiechnięta Maya weszła do klasy. To było naprawdę miłe uczucie, wiedzieć, że ktoś za tobą tęsknił i martwił się o ciebie.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Heej :) Nie przedłużając :) Chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Dużo śniegu, wymarzonych prezentów, mnóstwa uśmiechu, radości i miło spędzonym czasie w gronie rodziny i przyjaciół <3

sobota, 6 grudnia 2014

~31~


    Resztę dnia spędziła za zamkniętymi na klucz drzwiami. Nie otwierała nikomu. A ktoś pukał kilka razy. Spodziewała się tego i dlatego założyła słuchawki na uszy i włączyła głośno muzykę. Wtedy mogła udawać, że nic się nie dzieje.
    A do drzwi pukała matka Shane'a. Chciała zobaczyć, co u Mayi. Miała nadzieję, że porozmawia z dziewczyną, dowie się, co myśli o zaistniałej sytuacji. Gdy jednak zobaczyła, że blondynka nie chciała się z nikim widzieć, dała sobie spokój.
    Maya starała się nie myśleć o wydarzeniach z tego dnia. Ale nie udawało jej się. Niektóre słowa, pewne sceny po prostu pojawiały jej się w głowie i zostawały tam na długo. Chyba najdłużej analizowała wypowiedź Shane'a i ich pocałunek. Była rozdarta. Jedna jej część uważała, że tak jak było do tej pory to dobre wyjście. Lecz w głębi duszy czuła, że tak do końca nie jest wszystko okej. Coś nie pasowało do całości. I najbardziej obawiała się tego, że to ona była tym niepasującym do tej układanki elementem.
    "Ale czy wtedy nie było by dla mnie lepiej? Prościej? Gdyby okazało się, że to wszystko to jedna wielka pomyłka?" - zastanawiała się. Zdawała sobie sprawy, że nie może być mowy o żadnej pomyłce. Mimo to łudziła się.
    Tak bardzo chciała zadzwonić do którejś z przyjaciółek i pożalić się jej. Już sięgała po telefon, gdy uzmysłowiła sobie, że nie miała do kogo zadzwonić. Z Dianą nigdy nie były na tyle blisko, by powierzać jej tak ważne dla niej sprawy. Oczywiście, mogła na nią liczyć i bardzo się lubiły, ale to z Wendy zawsze wszystko dokładnie omawiała, jeśli w grę wchodzili chłopcy. To ona wiedziała, kiedy Maya potrzebowała mocnego kopniaka w tyłek a kiedy pocieszenia. To ona  była przy niej, kiedy pierwszy raz się zakochała. Więc co się stało, że ta więź tak nagle zniknęła? Że Wendy już nie potrafiła zauważyć złego nastroju przyjaciółki? Pojawiła się osoba trzecia - Chloe - która wtrąciła się między nie i tak długo przekonywała do siebie Wen, aż omamiła ją sobie wokół palca, żeby mieć ją tylko dla siebie.
    Przed oczami Mayi stanęła jej scena, gdy w czwórkę były na lodach w urodziny Diany. Siedziały w ogrodzie przy kawiarni pod szerokim parasolem i śmiały się, jedząc desery lodowe. Wtedy też Maya chciała opowiedzieć przyjaciółkom o tym, że dziewczyna Josha ją wkurzała swoim zachowaniem. Już zaczęła o niej opowiadać, gdy nagle Chloe wtrąciła się, mówiąc jakąś "ważną" informację, dotyczącą zespołu koreańskiego, czy diabli wiedzą jakiego jeszcze. Zainteresowana Wendy szybko odwróciła się od Mayi, przepraszając ją. Kiedy Chloe, Diana i Wen przestały się podniecać, myślała, że będzie mogła dokończyć, lecz myliła się. Te zaczęły już niwy temat, nie dając jej nawet dojść do głosu. Dziewczyna poczuła się odrzucona i potem już mało kiedy się odzywała.
    Tak bardzo starała się utrzymać z nimi dobry kontakt. Znosiła wiele - ignorowanie, lekceważenie, niezauważanie; często czuła się niewidzialna dla nich. Ale stając się niewidzialną dla nich, robiła się coraz bardziej widzialna dla reszty klasy, z którą Wed i Chloe nie za bardzo się dogadywały w ostatnim roku. To właśnie wtedy Maya znów zaczęła spędzać czas z Alex i Abby. Coraz częściej śmiała się i gadała z chłopakami. Zbliżyła się do wszystkich. A oddaliła od przyjaciółek.
    Maya, zmęczona całym dniem wrażeń, zasnęła.
    Gdy otworzyła oczy, czuła się nadzwyczaj wypoczęta. Rozejrzała się dokoła i zmarszczyła brwi. Nie znajdowała się już w pokoju, który zajmowała w domu Shane'a. Stała pośrodku wielkiej polany, na której rosło mnóstwo kolorowych kwiatów. W oddali widziała cienie wielkich, rozłożystych drzew. W jej polu widzenia nie znajdowało się nic innego. Ruszyła więc w stronę, w której widziała rosnące drzewa. Idąc, spojrzała w górę. Niebo było błękitne bez ani jednej chmurki. Nie czuła na odsłoniętej skórze ramiona powiewu wiatru, mimo to zrobiło jej się zimno. Potarła dłońmi zmarznięte ramiona, rozglądając się za przyczyną tak nagłego spadku temperatury. Niczego niepokojącego nie zauważyła, ale mimo wszystko przyspieszyła, nie czując się bezpiecznie na odsłoniętym terenie.
    Cały czas szukała czegoś, co nie pasowałoby do tak pięknego krajobrazu, idąc coraz szybciej. Niemal wbiegła pomiędzy drzewa, zerkając za siebie. Wydawało jej się, że na horyzoncie coś zauważyła. Zbliżało się do niej. Serce przyspieszyło na chwilę swoją pracę. Zniekształcony na początku cień, z każdą chwilą stawał się coraz wyraźniejszy. Nie czekając, aż zbliży się jeszcze bardziej do dziewczyny, ruszyła przed siebie w głąb lasku.
    Biegła, słysząc za sobą dyszenie tego czegoś, co za nią biegło. Od czasu do czasu złamało gałązkę czy nadepnęło na suche liście. Nie miała pojęcia, co to było. I nawet nie chciała przystanąć, by przekonać się, jak wyglądał ten stwór, który ją gonił.
    Raz zdawało jej się, że był tuż za nią, a następnym razem, że nagle przestał ją gonić. Dziewczyna jednak nie zwolniła. Czuła, że gdyby się zatrzymała, straciłaby szansę na ucieczkę. Więc biegła przez ciemny las, który zdawał się nie mieć końca, a z pozoru był zaledwie kilkoma drzewkami.
    Zwolniła nieco, bo mimo ćwiczeń, jakie zafundowała jej pani Shay, jej kondycja była daleka od dobrej. Już po tych kilkudziesięciu metrach brakowało jej tchu, a serce niemiłosiernie waliło w żebra. Ale nie poddawała się. Biegła dalej.
    Zrobiło się znacznie ciemniej i zimniej. Zastanawiając się nad przyczynami, nie zauważyła wystającego z ziemi grubego korzenia. Upadła, zdzierając sobie skórę z dłoni i tłukąc kolano. Gdy stanęła z powrotem na nogach, zabolało. Zaczęła kuśtykać, lecz to nie było to samo co bieg. Nagle tuż za sobą usłyszała cichy warkot. Przerażona, mimo bólu ruszyła biegiem pod górę.
    Łzy bólu i strachu strumieniami spływały jej po policzkach. Nie szlochała ani nie krzyczała. Była na tyle opanowana, by pamiętać o tym, że nawet najmniejszy szelest może spowodować, że się ujawni. Starała się też nie nadeptywać na suche liście czy gałęzie, ale w lesie było to wręcz niewykonalne przy takiej prędkości. Co raz skrzywiała się, słysząc pod jej stopami dźwięk łamanej gałązki.
    Zerknęła przez ramię do tyłu, by zorientować się, czy ktoś za nią biegnie. Między drzewami zauważyła jakby wielkiego czarnego psa o dwóch głowach. Tyle że te dwie głowy nie należały do jej ulubionych zwierząt. Łby stworzenia były ptasie. Miały dziób i dwoje oczu po jednej i po drugiej stronie czaszki. Monstrum obrośnięte było ciemną, długą sierścią, gdzieniegdzie oblepioną czymś jasnym. Ślepia wpatrywały się w nią z czerwono złotym błyskiem. Dzioby kłapały. Od czasu do czasu wysuwały się z nich różowe języki. Cienki ogon zakończony czymś podobnym do ptasiego pióra ruszał się niespokojnie. Wielkie, ciężkie łapy ze schowanymi ostrymi pazurami nie wydawały głośnych dźwięków przy kontakcie z ziemią. Słychać było delikatne stąpnięcia i łamanie gałązek gdy akurat stwór na nie nadepnął.
    Przerażona widokiem nadzwyczajnego monstrum, przyspieszyła. Niestety nie udało jej się biec wystarczająco szybko. Zwierzę w pewnym momencie skoczyło na nią i powaliło na ziemię. Oddychając ciężko, próbowała się wydostać spod jego cielska, lecz on okazał się zbyt wielki i ciężki. I śmierdział mokrym psem. Warknął cicho na nią po czym usłyszała w swojej głowie pomruk, który dopiero po chwili zrozumiała.
    - Niepotrzebnie przede mną uciekałaś. I tak cię dopadłem. Ja zawsze znajduję tych, na których mi zależy. A na tobie zależało mi od początku. Jesteś krucha, słaba. Od razu wiedziałem, że kiedy przejmiesz pieczę nad Elessarem, zdołam do ciebie dotrzeć. I mi się udało. - Charknął, co tylko trochę przypominało śmiech.
    - Kkim jesteśś? - wyjąkała, starając się zaczerpnąć powietrza, nieskażonego jego zapachem.
    - Złem - odparł po prostu. I tym razem najpierw usłyszała zwierzęcy pomruk, a dopiero potem zmienił się on w jej głowie w słowa wypowiedziane męskim głosem.
    - Jesteś prawdziwy? - zapytała cicho. Zwierzę zaśmiało się.
    - Teraz? Oczywiście, że nie. To tylko twój sen. Ale czy to, że jestem w twoim śnie, nie oznacza, że nie istnieję naprawdę? - odezwał się filozoficznie. Jego głos stawał się coraz cichszy, aż w końcu umilkł zupełnie...

    Maya obudziła się zlana potem. Usiadła i zapaliła nocną lampkę, bo jak się okazało, na dworze zrobiło się już całkowicie ciemno. Na chwiejnych nogach podeszła do okna. Otworzyła je na oścież i wciągnęła głęboko czyste, nocne powietrze. Poczuła się nieco lepiej. Serce przestało tak szybko bić, choć nadal się bała. Nie potrafiła określić czego dokładnie. Dlatego postanowiła, że rano pójdzie do biblioteki i będzie szukała tak długo, dopóki nie znajdzie czegoś na temat stworzenia, które ją goniło w lesie we śnie.
    Leżąc z powrotem w łóżku zastanawiała się nad ostatnimi słowami zwierzęcia. Niby wszystko rozumiała, ale tak naprawdę niczego nie wiedziała. Miała dość niewiadomych, tajemnic, niedopowiedzeń. Całe jej życie to jedno wielkie kłamstwo i sekret, które zamierzała już wkrótce odkryć. Z czyjąś pomocą lub bez znajdzie odpowiedzi na resztę pytań. A było ich sporo. Tylko najpierw musi się porządnie wyspać.


~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej :) Jedno malutkie pytanie do Was: dlaczego uważacie, że Adam jest wredny? Bo ja na przykład tego nie widzę, bo patrzę subiektywnie na jego postać, a bardzo jestem ciekawa, co takiego zrobił, że macie go za złą postać. Pytam z czystej ciekawości, bynajmniej nie chcę zmienić jego charakteru, bo może czasami faktycznie mi nie wyszedł, ale według mnie jest taki, jaki powinien być. Tylko zastanawia mnie, co spowodowało, że go nie lubicie. I bardzo proszę o odpowiedź, bo naprawdę to dla mnie ważne.

    A teraz życzenia Mikołajkowe! Wszystkiego najlepszego! Śniegu na Święta! No i wszystkiego, czego sobie życzycie. Dostaliście coś, czy Mikołaj nie przyszedł szóstego grudnia i nadal czekacie na Wigilię? :)

    Pozdrawiam serdecznie! I ZAPRASZAM DO GŁOSOWANIA W ANKIECIE!
Mrs Black bajkowe-szablony