piątek, 25 października 2013

~1~


    Pakowała swoje ciuchy do ogromnej, niebieskiej torby. Już jutro jedzie na wycieczkę nad morze. Przez cały miesiąc czekała na ten wyjazd, bo właśnie jakiś miesiąc temu dowiedziała się od koleżanki, że ON też jedzie. Bardzo się cieszyła mimo, że on jej nie znał. Nie tak, jakby chciała.
    Spakowała już większość rzeczy i teraz musiała tylko wybrać ubrania na jutro. Zerknęła do szafy i wyciągnęła białą bokserkę z nadrukowanym sercem, jeansowe, przetarte spodenki i czarny sweterek. Położyła wszystko na obrotowym krześle. Potem usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła. Lubiła swój pokój. Honorowe miejsce na środku zajmowało łóżko. U jego wezgłowia stała mała szafeczka, na której trzymała telefon, książkę, którą obecnie czytała i budzik. Całe dwie ściany nad łóżkiem oblepione były przez plakaty i zdjęcia. Na pościeli zawsze leżał co najmniej jeden misiek i mnóstwo kolorowych poduszek. Po lewej stronie stała mała biblioteczka, zapełniona
ulubionymi książkami dziewczyny, które mogłaby czytać na okrągło, jak i płytami z muzyką. Obok postawiła kosz na śmieci. Dalej znajdowała się brązowa komoda, a ściany tam pokrywała szara tapeta w roślinne wzory. Na mniejszej ścianie było okno, w którym wisiała krótka firanka, a na około pozawieszane były zapalone lampeczki. Dalej znowu stała mała brązowa komódka. Po prawej znajdowały się drzwi na korytarz.
    W tygodniu walały się po nim ciuchy, torby i piłki. Lecz tego był wyjątek, bo już jutro wyjeżdża na wycieczkę i wczoraj cały dzień sprzątała. Położyła rękę na poduszce. Nie będzie jej tu całe dwa tygodnie! Pokręciła głową.
    "Weź się w garść. Przecież wrócisz. To tylko marne dwa tygodnie!" Skarciła się. Wstała szybko i do torebki, którą weźmie do autobusu, spakowała naszykowane wcześniej butelki z piciem, ciastka i swój pamiętnik razem z długopisem. Zostało jeszcze sporo miejsca, w sam raz na bułki, które włoży dopiero rano.
    Wyszła na dwór z miską ciepłej zupy. Postawiła ją przed budą jej psa, który przybiegł do niej, merdając ogonem, gdy tylko go zawołała. Zaczął jeść, a dziewczyna głaskała go po krótkiej czarnej sierści. Był to chudy zwierzak o długich nogach, który ciągle szczekał na wszystko i na wszystkich.
    Gdy skończył, polizał właścicielkę po rękach. Uwielbiała wszystkie zwierzęta, a w szczególności psy. Kochała te ich szczęśliwe mordki, mokre języki, długie nogi, a nawet szczekanie.
    Podniosła się szybciutko, bo robiło się zimno. Weszła do domu, w którym był tylko jej młodszy brat. Pewnie grał na komputerze w jakąś grę związaną z piłką nożną. Odkąd pamięta, dla niego liczył się tylko sport.
    Mama jak zwykle była w pracy.
    Dziewczyna poszła do kuchni. Zrobiła sobie kolację i zaniosła do pokoju. Włączyła laptopa, sprawdziła wszystkie blogi, które czytała i które prowadziła, swój profil na facebook'u i mejle. Nic nowego. Wyłączyła więc komputer, gryząc kanapkę z serem i rzodkiewką. Popiła wszystko owocową herbatą. Wzięła książkę i zaczęła ją czytać. Uwielbiała czytać książki. A zwłaszcza te fantastyczne. O czarownicach, trollach, demonach i wilkołakach. Właśnie była w trakcie czytania kolejny raz "Władcy Pierścieni". Aragorn, Frodo, Gandalf, Legolas i Faramir to jedni z ulubionych postaci fikcyjnych, na czele z Harrym Potterem, Draconem Malfoyem, Katniss, Lokim i Finnem z trylogii "Trylle". Właśnie Drużyna Pierścienia wyruszyła w niebezpieczną podróż do Mordoru/Gondoru.
    Leżała na łóżku pod ciepłym i grubym kocem, wchłaniając zawzięcie każdą literkę. Tak ją wciągnęło, że nawet nie zauważyła kiedy jej mama wróciła do domu, a było już grubo po północy.
    - A ty jeszcze nie śpisz? - zawołała, widząc swoją córkę, która nadal siedziała nad "Władcą...".  - Nic tylko te książki... Idź lepiej spać, bo jutro nie wstaniesz - westchnęła i poszła do swojej sypialni.
    Dziewczyna niechętnie odłożyła książkę na stolik i poszła się przebrać. W mig umyła się, uczesała i wskoczyła pod kołdrę, gasząc światło. Przeszedł ją dziwny dreszcz. Poczuła się jakby ktoś ją obserwował, więc zapaliła lampkę, jednak nic niepokojącego nie zauważyła. Nadal mając to nieokreślone uczucie, położyła głowę na poduszce. Szybko zasnęła, zapominając o dręczącym ją przeczuciu.

    Szła pustym chodnikiem. Po jednej jak i po drugiej stronie ulicy paliły się lampy, lecz tu, na dole panował półmrok. Nie widziała zbyt wiele, tylko zarysy dwóch postaci, idących przed nią. Dopiero po chwili zorientowała się, że idą w jej stronę. Jej serce zabiło mocniej. Kto to mógł być?
    Po chwili potrafiłaa, choć w małej mierze odpowiedzieć na to pytanie. Zmierzało ku niej dwóch wysokich chłopaków. Stanęli w bladym świetle latarni, mogła więc zobaczyć ich twarze. Wyższy chłopak miał jasne włosy, był szczupły, a jego za duże ubrania wisiały na nim jak na wieszaku. Między zębami trzymał zapalonego papierosa. Drugi miał ciemne włosy, był nieco niższy i grubszy od swojego kolegi. W uszach miał tunele. Na ich twarzach rozkwitły szydercze uśmieszki, gdy zauważyli dziewczynę. Jeden z nich gwizdnął głośno i zawołał ją po imieniu. Wystraszona, odwróciła się i zaczęła biec w kierunku, z którego przybyła. Potknęła się niestety o nierówny chodnik i upadła. Szybko się podniosła, bo wiedziała co za chwilę się stanie.
    - Hej, nie uciekaj! Przecież ci nic nie zrobimy! - krzyknął za nią. Dziewczyna nie zatrzymywała się. Skręciła w najbliższą uliczkę, by ich zgubić, lecz chłopcy nie byli głupi. Pobiegli za nią.
    Odległość między nimi malała z każdym jej krokiem. Nie była zbyt szybka i nie miała kondycji, więc nie dziwiła się, że tamci tak szybko ją dogonili. Wyższy złapał ją za ramię i brutalnie odwrócił w ich stronę. Zobaczyła roześmiane i ubrudzone czymś twarze. Nie było po nich widać zmęczenia. Teraz mogła przyjrzeć się im dokładniej i aż się zachłysnęła, gdy zorientowała się, że skądś ich zna. Byli bardzo podobni do jej dalekich kuzynów. Podobni, ale całkiem inni...
    - Czego ode mnie chcecie? - wyszeptała, nabierając powietrza po biegu.
    - Ach, my tylko chcemy porozmawiać. Nie trzeba było uciekać - powiedział niższy. - Nate, wyjaśnij jej po co przyszliśmy.
    - Masz coś, co chcemy odzyskać. - wyjaśnił Nate.
    - Ale ja nie...
    - Masz, masz. To coś jest dla nas bardzo cenne i musimy to coś mieć z powrotem.
    - A jak to coś wygląda? - zapytała. - Czym jest?
    - Jest małe i lekkie, i zielone.
    Nie był to za dokładny opis. Dziewczyna zastanowiła się, ale nie przyszło jej do głowy, o co może im chodzić.
    - Ja nic takiego nie mam - powiedziała, jednak tamci nie uwierzyli.
    - Masz dwa tygodnie na dostarczenie tego, a jak nie, to inaczej sobie porozmawiamy - pogroził wyższy, przejeżdżając palcami po jej policzku. Zadrżała pod wpływem jego dotyku. Cofnęła się i napotkała plecami ścianę. Chłopak tylko się zaśmiał. Podszedł jeszcze bliżej. - No to teraz się zabawimy. - szepnął jej do ucha, sięgając ręką do jej spodenek. Drugą dłonią zakrył jej usta. - To tak na wszelki wypadek - uśmiechnął się.
    Przesunęła się nieco w prawo, jednak nie uciekła od jego lodowatego dotyku. Na dodatek wdepnęła w coś ciemnego i lepiącego na ulicy. Oczy rozszerzyły jej się ze strachu. Widziała to w jego przebrzydłym uśmiechu.
    Zaczęła się szarpać, więc Nate zawołał swojego kolegę, - Thomasa - by przytrzymał dziewczynę. Wyrywała się, ale on był silniejszy. Zamknęła oczy, z których leciały łzy. Nagle, gdy chłopak przygotowywał się do tego co miał zrobić, usłyszała czyjś krzyk. Chłopcy odwrócili się i zamarli. Potem jak jeden mąż porzucili ją i uciekli. Uderzyła głową o asfalt. Jedyne, co jeszcze pamiętała, to czyjaś zmartwiona twarz, pochylająca się nad nią.

    Obudziła się. Było jej niemiłosiernie zimno, więc przykryła się szczelniej kocem. Potem wzięła do ręki telefon i odblokowała go. Dochodziła 2:30. Westchnęła. Budzik miała nastawiony na piątą, więc mogła jeszcze się zdrzemnąć, ale odechciało jej się spać. Zaczęła myśleć o swoim śnie. Był bardzo realistyczny, wszystko dokładnie pamiętała. Nawet głowa bolała ją tak mocno, jakby naprawdę uderzyła nią o ulicę. Może dlatego, że śniła o tym przed paroma minutami?
    Wstała i poszła do łazienki. Spojrzała w lustro. Na lewym policzku miała coś ciemnego, więc odkręciła kran i szybko umyła twarz. Potem sięgnęła po szczotkę i rozczesała włosy, które były czymś posklejane. Przeszedł ją dziwny dreszcz, więc poszła położyć się do łóżka. Może to tylko z zimna?
    Obudziła się tuż przed budzikiem. Gdy zadzwonił, szybko go wyłączyła i wstała. Odbyła poranną toaletę.
    Poszła do kuchni, gdzie mama właśnie kończyła robić kanapki. Zapakowała je do torby i napiła się ciepłej herbaty, dzięki której w końcu się rozbudziła. Potem poszła na korytarz i z szafy wyciągnęła swoje ulubione buty.
    - Matko! Coś ty z nimi zrobiła? - zawołała mama. - Miałaś je umyć!
    - I wyczyściłam. Naprawdę nie wiem, co się stało.
    Patrzyła na ubrudzone buty, które stały przed nią. Pobiegła do łazienki, namoczyła ściereczkę i zaczęła je czyścić. Gdy skończyła, wyglądały o wiele lepiej, ale też nie były za bardzo czyste. Jednak na dalsze czyszczenie nie miała czasu. Musiały już jechać, jeśli nie chciały się spóźnić. A nie chciały. Wsiadły do auta i pojechały pod szkołę.
    Tam dziewczyna spotkała swoje koleżanki, które już czekały na autobus. Chloe - wysoka szatynka o zielonych oczach, jak zwykle ubrana na sportowo, w krótkie spodenki, bluzkę, która opadała jej na jedno ramię i brązowe botki. Na ramieniu trzymała plecak, a obok leżała ogromna czarna torba. Nieco za nią stała Wendy - blondynka o szarych oczach, z nierozłącznymi okularami. Na sobie miała błękitną koszulę i czarne spodenki, na szyi wisiał długi naszyjnik, a na głowie panama. Na plecach Maya zauważyła mały żółty plecaczek. Swoją walizkę postawiła tuż przy stopach.
    Dziewczyny przywitały się.
    - Masakrycznie wyglądasz - stwierdziła Chloe.
    - Dzięki - rzekła ponuro Maya. - Wiesz jak człowieka pocieszyć.
    - Wszystko ok? - zapytała Wendy, spoglądając na jej niezdarnie zamaskowane wory pod oczami.
    - Po prostu nie mogłam spać. Wszystko jest ok. Wyśpię się w autobusie - powiedziała niezbyt przekonująco.
    Dziewczyny wzruszyły ramionami. Nagle zadzwonił telefon. Maya wyciągnęła swoją komórkę z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił Josh. Uśmiechnęła się i odebrała.
    - Hej! - krzyknęła do słuchawki.
    - Cześć, chciałem ci tylko życzyć miłej podróży. - Usłyszała jego kojący głos po drugiej stronie.
    Ubóstwiała spędzać z nim czas, rozmawiać. Był jej najlepszym przyjacielem. Niektórzy mówią, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń damsko - męska, ale oni byli idealnym przykładem, że właśnie taka więź może istnieć.
    - To miło z twojej strony, że obudziłeś się tak wcześnie, żeby tylko do mnie zadzwonić. - Zaśmiali się oboje.
    - Przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko. Więc wstanie przed szóstą to nic takiego. Pozdrów Wendy i Chloe. Wiem, że tam obok ciebie stoją.
    - Dobra, pozdrowię. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Wiesz, muszę kończyć, autobus właśnie przyjechał. Zadzwonię, jak tylko dojedziemy, ok? - zaproponowała.
    - Bawcie się dobrze i nie szalej za bardzo - pogroził ze śmiechem.
    - Cześć. Nie bój się. Jeszcze zobaczysz mnie całą i zdrową.
    Już miała się rozłączyć, gdy usłyszała:
    - Mam nadzieję. - Josh po tych słowach odłożył telefon.
    - Dziwne - mruknęła. - Macie pozdrowienia od Josh'a - rzekła do Wen i Chloe, chowając telefon do kieszeni.
    Pożegnała się z mamą, która poszła włożyć jej torbę do autobusu. Maya weszła do pojazdu i zajęła miejsca dla swoich przyjaciółek. Miała siedzieć z Wendy, a Chloe z Dianą, która właśnie przyjechała. Diana to dosyć wysoka szatynka o niebieskich oczach i długich włosach. Dzisiaj założyła jeansowe spodenki, białą bluzkę z czaszką w cętki i białe trampki. Na głowę, jak opaskę założyła przeciwsłoneczne okulary.
    Przywitały się i usiadły na swoich miejscach. Po chwili do autokaru wsiedli chłopcy, w tym Shane - wysoki blondyn o iście niebieskich oczach i pięknej budowie ciała - i zajęli miejsca na samym tyle, tuż za dziewczynami. Opiekun zaczął sprawdzać obecność. Musieli poczekać jeszcze na jednego chłopaka, który miał się spóźnić. Dwóch z klasy Mayi w ogóle nie mogło jechać, bo się rozchorowali.
    Gdy w końcu wszyscy siedzieli na swoich miejscach, ruszyli.
    To miała być najlepsza wycieczka w życiu Mayi...


~~~*~~~*~~~*~~~


Heeej....
Nie wiem co powiedzieć....
Nie chcecie, bym publikowała to opowiadanie?
Bo ostatnio było sporo wyświetleń, ale tylko jeden komentarz, więc nie wiem....
Chcę znać waszą opinię.
To tyle.
Bye <3
Ps. W zakładce "Występują" macie bohaterów i krótkie opisy.
Pps. U góry macie ankietę, oddajcie w niej głos, jeżeli to czytacie.

sobota, 19 października 2013

~PROLOG~


    Zima tego roku była wyjątkowo mroźna. Śnieg zasypał ulice, chodniki i dachy domów. Drzewa pokrywała biała lodowata kołderka. Termometry dzień w dzień wskazywały tę samą ujemną temperaturę, która była daleka od zera.
    W końcu przyszła upragniona wiosna, a wraz z nią ptaki i zieleń. Śnieg stopniał, na trawnikach i w ogródkach zakwitły pierwsze kwiaty. Drzewa puszczały pąki. Wiał ciepły i przyjemny wiaterek.
    Następnie wiosna przeszła w upalne lato. To właśnie wtedy, pewnego dnia lipca na świat przyszła mała dziewczynka.
    Jej ciocia położyła ją w łóżeczku i przykryła żółtym kocykiem z Kubusiem Puchatkiem. Po chwili nad jej małą główką pochyliła się jej mama. Była to krótko obcięta o kasztanowych włosach i szaro-niebieskich oczach kobieta. Z szyi zwisał jej przepiękny i stary naszyjnik, który dostała od swojej mamy, gdy tylko przekroczyła próg swojego starego rodzinnego domu.
    Teraz kobieta zdjęła łańcuszek i zapięła go na małej szyjce dziewczynki. Wisiorek delikatnie zabłyszczał, przyzwyczajając się do nowej właścicielki.
    - Teraz twoja kolej, kochanie, na pilnowanie tego skarbu. Moja rola Strażniczki dobiegła końca. Witaj w domu Mayo Reed, nowa Strażniczko Elessaru.
    Obok łóżeczka pojawiła się czarna główka trzyletniego chłopca, uśmiechniętego od ucha do ucha. Nic nie rozumiał ze słów wypowiedzianych przez jego "ciotkę" - sąsiadkę, ale od razu polubił tą małą istotkę, która tak słodko spała i która nie zdawała sobie sprawy, jak ważne zadanie powierzyła jej jej mama.



~~~*~~~*~~~*~~~

Chyba oszalałam :D Ale nudzi mi się i to strasznie. Poza tym, mam pomysł na to opowiadanie, jednak nie wiem czy mi starczy czasu :) Mam nadzieję, że tak.


Będzie to opowieść czysto przeze mnie wymyślona, choć wkradną się rzeczy zaczerpnięte z książek, lub nawiązanie do jakiejś historii. Myślę, że to coś innego, przynajmniej ja się z czymś takim nie spotkałam :)
Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Oceńcie sami.
Do następnego. Nareczka ;*


wtorek, 1 października 2013

Love is blindness *end*

*
Lekarka zrobiła mi badanie USG i potwierdziła tylko to, co powiedział mi wczoraj doktor. Byłam, jestem w ciąży. Dostałam zdjęcie USG z podpisem, który to dzień i jaki etap rozwoju dziecka. Może to dziwne, ale gdy lekarka zachwycała się dzieckiem, zaczęło mi zależeć. Uwierzyłam, że może się uda. Że ono będzie miało rodzinę. Taką prawdziwą.
Ściskałam to zdjęcie w kieszeni jakby to był mój najcenniejszy skarb. Miałam nadzieję, że zdążę wrócić nim Malik się obudzi i udało się. Poszłam do łazienki się przebrać. Ubrałam czarne zakolanówki, pudrową zwiewną sukienkę, czarny komin, kurtkę ze zdjęciem USG w kieszeni i buty godne dziewczyny gangstera. Zamyśliłam się patrząc w swoje odbicie.
- Charlotte, wyłaź stamtąd! - zawołał Zayn waląc pięścią w drewnianą płytę drzwi.
Spełniłam polecenie. Gdy wyszłam z łazienki zajął ją Mulat mijając mnie bez słowa. Spojrzałam na zegarek. Co?! Już 2 pm?! Cały napad na znienawidzony gang miał się odbyć o 7 pm. Na samą myśl o tym, że zobaczę jak giną ludzie znów zachciało mi się rzygać. Co gorsza i ja będę musiała zabić jeśli to będzie konieczne. Fakt, że widziałam trupa, ale to co innego. No tak, zapomniałam. Tym trupem był ten sam Luckas Wood, od którego wyciągnęłam informacje. Zabito go na zlecenie Zayn'a. Wiedzieliśmy od naszych informatorów, że cały gang został wydelegowany do tego zlecenia w tym największe szychy i mordercy naszych ojców oraz ojczyma. Czego w dzisiejszych czasach nie robi się za kasę?
- Chodź - warknął zwracając moją uwagę na siebie.
Zwiesiłam smętnie głowę i poczłapałam za nim niczym skazaniec. Udaliśmy się na naradę. Ostatnią i najbardziej szczegółową. Ja miałam tylko stać i słuchać. Miałam być w tej samej grupie co Zayn. Mieliśmy siedzieć w przyczepie busa i śledzić każdy krok nieprzyjaciela z zamontowanych wcześniej kamer wideo. Gdy się pojawią i nadejdzie odpowiedni moment, mamy wyjść. Malik chce bowiem osobiście zabić zabójców naszych ojców. Proponował mi bym to ja zabiła Harisona, ale ja stanowczo odmówiłam, mówiąc, że użyje broni tylko wtedy kiedy będzie naprawdę konieczna.
*
No i czekamy na pojawienie się nieprzyjaciół. Coś trochę długo ich nie ma. Siedzę zamknięta w busie razem z Zaynem, Stevem, Nathanem i Ollym specem od elektroniki. Jestem jedyną dziewczyną biorąca udział w tej akcji. Jest to nowe. Także dla reszty gangu nie tylko dla mnie. Zaczęło szarzeć. Na niebie gromadziły się chmury zapowiadające deszcz. Zegar odmierzał kolejne minuty po siódmej. Steve zaczął się głośno zastanawiać nad prawdziwością tej transakcji między gangiem Browna a tym Wietnamczykiem.
-Zamknij się Steve- warknął Malik.
W tym momencie coś zaczęło się dziać. Kilka czarnych wozów wjechało na plac. Olly wysłał wiadomość do jednego z oddziałów by zajęły kwaterę gangu. Do innych zaś by zablokowali wjazd na teren fabryki z każdej możliwej strony. Niczego nieświadomi nieprzyjaciele zaczęli wysiadać z samochodów. Byli to sami mężczyźni w wieku od 17 do 60 lat. Zayn kazał wysłać rozkaz wystrzału. Olly go spełnił. Nagle ludzie na monitorze zaczęli padać na ziemie, wyciągać wszelkiego rodzaju broń. W koło pojawiło się multum ludzi z pistoletami w dłoniach. Trójka mężczyzn mniej więcej w tym samym wieku siedziała w opancerzonym samochodzie.
-To oni- rzekł Zayn z zawiścią- Wood, Brown i Haris.
Ciarki przeszły mi po plecach. Malik złapał za walkie-talkie.
-Tu Malik. Widzicie trzech facetów siedzących w opancerzonym samochodzie? Musimy się do nich dostać i zostawcie ich mnie.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy skierowali się w stronę tamtego auta. Zaczęliśmy ponosić straty w ludziach ale ciągle prowadziliśmy i dążyliśmy do celu. W końcu trójka mężczyzn była zmuszona do opuszczenia pojazdu. Zayn zareagował natychmiast
-Steve, Nathan zabierajcie się stąd i idźcie po towar- ci skinęli głowami i już ich nie było- A ty Charlotte- sięgnął po colta i go odbezpieczył podając go mi- Na wszelki wypadek.
W tym momencie coś uderzyło w busa. Nie wiem co to było ale wiem jedno musieliśmy uciekać. Gdy tylko wyskoczyliśmy z samochodu uderzył w niego kolejny granat i bus stanął w ogniu. Zaatakowali nas. Mała grupka przeciwników zdołała się przedrżeć aż tutaj. Zayn wepchnął mnie za siebie osłaniając własnym ciałem. Kazał zwiewać i się ukryć. Na szczęście od razu pojawiło się wsparcie. Niestety wśród zgiełku strzałów i krzyków ludzi umierających i konających wokół zgubiłam Malika. Schowałam się za ledwo stojącą ścianą. Niczego innego nie znalazłam. Osunęłam się po murze przymykając powieki i ciężko dysząc.
-No proszę proszę- usłyszałam głos.
Momentalnie odwróciłam się w tamtą stronę i otworzyłam oczy.
Był to jeden z tych facetów, którzy siedzieli w tym wozie, do którego tak uparcie chciał się dobić Zayn. Była to starsza i większa wersja Luckasa. Domyśliłam się więc, że to jego ojciec- zabójca Peter'a Malik'a. Wstałam na chwiejnych nogach nie dając po sobie poznać jak bardzo się go boję. Ciągle trzymałam colta w ręce z palcem na spuście. Podniosłam dumnie głowę.
-Kogo my tu mamy- mówił dalej zaczynając się przechadzać w tę i z powrotem- Kobieta w gangu. To nie do wiary, że Malik jest aż tak lekkomyślny. Z resztą to rodzinne.
Już miałam się odgryźć, ale ostatecznie ugryzłam się w język.
-Wiesz kim jestem?- spytał.
-Braian Wood. Zabójca Peter'a Malik'a i wspólnik Browna- odparłam z kamienną miną.
-Ale dokształcona- zaśmiał się szyderczo- Tak masz rację. Jestem właśnie tą osobą. Ale ja też wiem kim jesteś. Charlotte. Córka Trevor'a Parker'a wychowywana przez John'a River'a. Obaj już świętej pamięci- złożył dłonie jak do modlitwy po czym roześmiał się.
On jest jakiś chory na umyśle. Chciał mnie sprowokować, ale ja się nie dam. Oprawca powoli się do mnie przybliżał idąc niemal jak drapieżnik. Odgłosy strzałów i krzyki stopniowo zdawały się przybliżać.
-Wiesz, ładna jesteś. Mogłabyś być idealną kobietą dla mojego syna. Luckas potrafiłby się docenić. On wie jak obchodzić się z kobietami- mówił.
Oni nie wiedzą! Nie wiedzą, że Luckas nie żyje.
-Skąd wiedzieliście o tej transakcji?- zapytał.
Nie chciałam mówić. No bo i po co?
-Gadaj!- ryknął tak głośno, że wszystkie wnętrzności się we mnie zatrzęsły.
-Od twojego syna- odparłam starając się by mój głos nie zadrżał.
Zrobił ogłupiałą minę.
-Co?!- spytał- Bo chyba źle usłyszałem.
-Luckas mi powiedział o tej transakcji. Powiedział mi też gdzie jest wasza kryjówka i jak brzmi hasło- powiedziałam.
-KŁAMLIWA SZMATA!- zaryczał.
-Mówię prawdę- oznajmiłam.
-STUL DZIÓB!- ryknął.
Był już tak blisko, że gdy mówił opluwał mnie swoją śliną.
"Harris nie żyje" usłyszałam z krótkofalówki, którą miał przy sobie Wood. Czyli Zayn zaczął spełniać swoją obietnicę. Zabił mordercę mojego ojca.
-Gdzie on teraz jest?- warknął Braian patrząc z furią w moje oczy.
-Kto?- spytałam zdezorientowana.
-Mój syn- odparł.
-Nie żyje- oznajmiłam.
W tym samym momencie usłyszałam głos z walkie-talkie "Brown zabity" odgłos strzału po czym trzask i koniec. Nie usłyszeliśmy nic więcej. Wood stał jak zahipnotyzowany. W jego oczach malowała się furia i rozpacz. Odgłosy wystrzałów zmniejszyły swoją częstotliwość, a za razem przybliżyły się znacznie. Zagrzmiało. Coraz rzadziej było słychać strzały.
-Nie, to nie może być prawda. Kłamiesz- Wood powtarzał to w amoku.
-Nie kłamię. Mówię prawdę- powiedziałam gdy powtórzył to po raz któryś.
Nie słyszałam już strzałów. Ustały. Słyszałam tylko grzmoty oznajmiające rychłe nadejście burzy.
-Zabiłaś go!- ryknął i pchnął mnie nożem w brzuch.
Ciszę nocy przerwał mój krzyk. Wood pchnął nożem jeszcze raz i jeszcze jeden. Zebrałam się w sobie i wzrokiem przesłoniętym łzami i bólem wymierzyłam w jego klatkę piersiową. Potem wszystko stało się jednocześnie. Braian po raz czwarty wbił ostrze noża w mój brzuch, mój wrzask i odgłos strzału, który został oddany z colta, którego miałam w ręce. Facet legł martwy u moich stóp. Zakręciło mi się w głowie i upadłam. Odszukałam ręką w kieszeni zdjęcie USG dziecka. On je zabił. Zabił. Łzy wezbrały się w moich oczach. W tym momencie usłyszałam odgłos biegu kogoś w ciężkich butach i krzyk:
-CHARLOTTE!
Ten głos poznałabym nawet na końcu świata. To był Zayn. Opadł na kolana tuż obok mnie biorąc moją głowę na kolana.
-Zayn- wyszeptałam.
-Charlotte co on ci zrobił?- spytał.
Głaskał mnie po głowie. Ocierał moją twarz z łez.
-Zayn- nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć.
Krew sączyła się z moich ran. Już nie było ratunku. Ja umieram.
-Jestem Charlotte. Już wszystko będzie dobrze. Zobaczysz- szeptał gorączkowo tuląc mnie do siebie.
-Nie Zayn. Ja umieram- wyszeptałam.
-Nie. Nie możesz. Nie pozwalam- mówił łamiącym głosem.
-Ale ja umieram. Chcę żebyś wiedział jedno- szeptałam- Kochałam cię. Kocham i kochać będę. Mimo, że ty do mnie nic nie czujesz. Odchodzę.
-Dlaczego? Dlaczego ty mi to robisz?- spytał.
Zayn jakiego przedstawiał całemu światu zniknął. Teraz był zwykłym facetem, który troszczył się o kogoś na kim mu zależy. Zamroczyło mnie.
-Lottie!- zawołał z rozpaczą.
Uśmiechnęłam się słabo.
-Nigdy tak mnie nie nazywałeś od czasu tamtej nocy... -szepnęłam- Szkoda, że mnie nie kochasz.
-Ja za tobą wariuję. Szaleję za tobą. Ja... Kocham cię Lottie- szepnął i pocałował mnie namiętnie w usta.
Tak słodko i delikatnie. Zupelnie inaczej niż dotychczas.
-Kocham cię, kocham cię, kocham cię- powtarzał składając pocałunki na mojej twarzy mokrej od łez.
-Jeśli tak ma wyglądać śmierć- szepnęłam z trudem- To mogłabym umierać codziennie.
-Nie! Nie umrzesz!- zawołał -Kocham cię. Nie możesz umrzeć!- załkał.
Kocham, kocham, kocham...
Powtarzał to słowo jakby miało ono pomóc moim ranom się zagoić. Ostatkiem sił dotknęłam jego policzka.
-Żegnaj- wyszeptałam patrząc prosto w jego czekoladowe tęczówki. Tak szczere i pełne miłości. Poczułam krople deszczu na swoich policzkach.
Ze łzami w oczach wpił się w moje usta i całował. Całował, a ja oddawałam pocałunki puki jeszcze żyłam. Deszcz padał zmieniając się powoli w ulewę. Oddając ostatnie tchnienie wypowiedziałam bezgłośnie:
-Kocham...
Moje ciało zwiotczało, zdjęcie USG opadło na ziemię w kałużę mojej krwi...

~Perspektywa Zayn'a~

-Nie!- zawyłem- Lottie! Lottie!
Próbowałem ją obudzić. Potrząsałem ją lekko. Nie, to nie prawda. Ona żyje. Musi żyć. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Kim ja będę jeśli nie będzie jej przy mnie?
Strugi deszczy spływały po moich włosach i koszuli. Tuliłem do siebie chłodniejące ciało Lottie. Dlaczego ja byłem dla niej taki brutalny, zły i okrutny? Zachowywałem się jak skurwiel. Myślałem, że jej nie kocham, ale to jest nie prawdą. Kocham ją. Ale jej już nie ma. Odeszła. Z jej kieszeni wyleciało zdjęcie USG. Przyglądałem się mu mimo, że łzy i deszcz zamazywały mi obraz. To było moje dziecko. Nasze dziecko. Żałuję tego co jej wczoraj powiedziałem. To, że jej nie kocham, że nazwałem nasze dziecko "bachorem". Jaki ja byłem głupi.
-Zayn!- usłyszałem nawoływanie.
Tuż obok ciała Lottie ujrzałem colta. Już podjąłem decyzję. Nie zostawię jej. Złapałem jej zimną dłoń jedną ręką. Drugą wycelowałem colta prosto w serce. Muszę to zrobić. Nie jestem w stanie żyć bez niej.
-Żegnaj okrutny świecie- szepnąłem i pociągnąłem za spust.
-Zayn!- krzyknął Steve.
Ale było za późno.
*
Trzy dni później odbył się pogrzeb. Charlotte i Zayn'a pochowano w jednym grobie. Był to ciepły, słoneczny dzień. Wiele dobrych słów padło pod ich adresem. Skąd to wiem? Byłem tam. Ja i najważniejsza na świecie dla mnie osoba. Charlotte. Dopiero teraz po śmierci zaznaliśmy spokój i najważniejsze: Jesteśmy razem.



***
Tak więc koniec tego opowiadania. Tylko ja wiedziałam jak się ono skończy :D Mam nadzieję że się podobało. Jeśli liczycie na One Direction w wersji bad zapraszam na Story of my life tam niebawem ktoś namiesza i dowiemy się co kryje się pod maską sławy piątki chłopaków z boysbandu. dzięki wielkie za tak liczne wyświetlenia i dość sporą ilość komentarzy. Zuzka, twoja kolej na prowadzenie bloga :*

Mrs Black bajkowe-szablony