sobota, 22 listopada 2014

~30~


    Mayę przeszył dziwny dreszcz. Złapała się lewego przedramienia, które nagle ją zapiekło. Ten sam gest uczynił Shane, tyle że złapał się za własne ramię. I wtedy dziewczyna zrozumiała. Kręcąc głową, spojrzała w nieco wystraszone jeszcze oczy blondyna.
     - Nie, nie, nie! - zawołała szybko. Chciała, by chłopak też zaprzeczył, ale ten nie potrafił. Nie mógł skłamać. Kiwnął tylko głową. - Wiedziałeś o tym? - naskoczyła na niego.
    - Nie, oczywiście, że nie. Na początku, jasne, miałem przeczucie, że to jest trochę dziwne, ale wmówiłem sobie, że to tylko przypadek, a tobie naprawdę została taka dziwna blizna po skaleczeniu. Dopiero dzisiaj podczas obiadu zobaczyłem, że nasze znaki są identyczne. Nie do końca rozumiałem, co to miałoby oznaczać dla nas, ale poczułem, że to coś ważnego.
    Nie powiedział najistotniejszego - że w momencie, gdy zobaczył znamię przyjaciółki, zrozumiał, że są sobie bliscy, może nie stworzeni dla siebie, jak twierdziła jego mama, ale czuł, że Maya była ważna w jego życiu. Nie chciał jej tego powiedzieć, by bardziej dziewczyny nie wystraszyć. Już w tamtej chwili wyglądała na nieźle wkurzoną i smutną jednocześnie. Coś jednak w jej oczach podpowiadało Shane'owi, że nie może jednak wszystkiego od razu przekreślać. Bo tęczówki Mayi w pewnym momencie na ułamek sekundy zabłyszczały, gdy dziewczyna patrzyła mu prosto w oczy. Spojrzenie jej złagodniało i choć jej mina i słowa wyrażały coś innego, to oczy wiedziały swoje.
    - Może mi ktoś wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytała ponownie mama Shane'a.
    - To proste - rzucił z przekąsem Adam. - Shane chce odbić mi dziewczynę! - warknął w stronę chłopaka.
    - Stary, pogięło cię? Nikt ci nie chce niczego odbijać. To po pierwsze. Po drugie chyba Mayi zdanie też się liczy w tym wszystkim. A skoro wybrała ciebie, to ja nie mam w tym nic do gadania. Więc zejdź ze mnie w końcu. Ja naprawdę chcę, żeby wszyscy byli szczęśliwi. Poza tym, nie mam w zwyczaju zarywać do dziewczyny mojego kumpla. Znasz mnie tyle lat, powinieneś się już ogarnąć.
    - Możecie jaśniej? - wtrąciła się pani Shay, powoli tracą cierpliwość.
    - Maya ma taki sam znak na lewym przedramieniu co ja - powiedział niemal szeptem Shane. Jego mama wciągnęła głośno powietrze. Wyciągnęła w stronę Mayi swoją rękę, by ta podała jej swoją. Dziewczyna z ociąganiem pokazała jej czarną ósemkę.
    - Wiecie, co oznacza ten symbol? - zapytała kobieta. Młodzi pokręcili przecząco głowami. - To znak nieskończoności. W Zakonie oznacza rodzinę przywódców, pierwszy klan, który założył całą tę organizację. Dla mnie to oznacza tylko jedno. - Spojrzała wymownie najpierw na swojego syna, potem na Mayę.
    - Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, w to, że coś oprócz nas samych może kierować naszym życiem. A nawet jeśli jakaś taka siła istnieje, to na pewno daje nam jakieś pole, na którym my sami możemy podejmować decyzje. To nie może być tak, że ta i ta osoba jest komuś przeznaczona i z nią musi się pobrać, z nią musi mieć dzieci, z nią musi spędzić resztę swojego życia. Musimy mieć w tej kwestii jakiś wybór. Przecież ludzie powinni się kochać, gdy chcą wziąć ślub, gdy chcą być razem. Nikt nas do tego nie może zmusić. A teraz wszyscy nagle mi wmawiacie, że przez jakieś małe coś na mojej ręce muszę być z Shanem. Nawet jeśli go nie kocham? To jakiś absurd! - zwołała, wstając od stołu. - Przepraszam, ale muszę stąd odejść. - Po czym wyszła z salonu. Zgromadzeni wokół stołu słyszeli jej kroki na schodach, które po chwili ucichły.
    - W takim razie ja też już pójdę. To chyba już koniec naszego uroczego spotkania - odezwał się Adam, również wstając od stołu. I on w mgnieniu oka zniknął z salonu.
    Kobieta spojrzała na swojego syna. Zauważyła w jego oczach ból. Nie do końca wiedziała, czy związany był z tym, że jego najlepszy przyjaciel posądził go o coś tak głupiego, czy o to, że kochał inną dziewczynę i właśnie dowiedział się, że przeznaczona mu była inna, czy raczej dlatego, że zakochał się w Mayi, która przed chwilą powiedziała, że ona nic do niego nie czuje.
    Położyła mu rękę na ramieniu, chcąc dodać mu otuchy. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Nie była w takich sprawach dobra. A nawet, gdyby umiała prowadzić rozmowę z synem, nie wiedziałaby, co w tej sprawie powiedzieć. Trudno jest znaleźć odpowiednie słowa, gdy nie wie się, czego powinny dotyczyć.
    - Jeszcze się wszystko ułoży, zobaczysz - rzekła wreszcie. Ścisnęła mocniej ramię chłopaka. - Jeśli chciałbyś pogadać... - nie dokończyła. Nagle poczuła się jakoś dziwnie zmęczona i stara. Miała tylko nadzieję, że syn zrozumiał, co chciała powiedzieć.
    Shane został sam. Nie wiedział dlaczego, ale nie potrafił usiedzieć w salonie, więc i on go opuścił. Udał się do ogrodu. Położył na trawie, w cieniu rozłożystych drzew i pnących się winorośli. Zamknął oczy, próbując skupić myśli.
    Prawda była taka. Maya bardzo mu się podobała. W głębi duszy czuł, że on dziewczynie również nie jest obojętny, lecz nie miał pojęcia, dlaczego blondynka nadal się oszukuje, twierdząc, że nic do niego nie czuje. Może nie chciała zranić Adama. Może, może może... Za dużo było niewiadomych, by wiedzieć coś na pewno w tej sprawie.

    Maya wparowała do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Sama do końca nie wiedziała, dlaczego aż tak bardzo się zdenerwowała. Przecież nikt nie miał wpływu na to, że jakieś tam znamię pojawiło się na jej ręce i związało ją z Shanem jakimś pradawnym zwyczajem. Mimo to czuła się oszukana.
    Do tej pory myślała, że naprawdę kocha Adama. Że mogą stworzyć jakiś poważny związek z przyszłością. Dzisiaj dowiedziała się, że przeznaczenie naszykowało dla niej inną ścieżkę, krzyżując plany wszystkim, nie tylko jej. Poczuła, że Shane jest jej równie bliski. Nie potrafiła tego przyjąć do wiadomości, bo nienawidziła, gdy nie miała pełnej kontroli nad swoim życiem. I dopóki się z tym nie pogodzi, nie dotrze do niej najbardziej oczywista rzecz na świecie - że w Adamie tylko się zadurzyła, że nie byłaby z nim szczęśliwa na dłuższą metę. Że to przy Shanie czuła się bezpiecznie, uwielbiała z nim spędzać czas, śmiać się z nim. Ale i te złe chwile przy blondynie stawały się lepsze.
    Nagle przypomniała sobie, jak Shane szybko zareagował, gdy dziewczyna obudziła się w nocy po tym, jak Gwardia ją porwała. Wtedy miała zły sen, straszny. Ale gdy chłopak przyszedł do niej i ją przytulił, poczuła się lepiej. Dużo lepiej. Wspomnienie tamtej chwili zawładnęło nią na chwilę. Ale tylko na chwilę, bo potem przypomniała sobie, że ona przecież wybrała Adama. Shane'a wybrało dla niej przeznaczenie, a ona nie chciała mieć z tą siłą nic do czynienia. Potrząsnęła głową, by pozbyć się tego wspomnienia sprzed oczu.
    Potrzebowała tlenu, potrzebowała świeżego powietrza, bo nagle poczuła, jak jej klaustrofobia wraca. Stwierdziła, że nie wytrzyma dłużej w czterech ścianach. Powinna wszystko przemyśleć, będąc bliżej natury, która zawsze pomagała jej podjąć właściwą decyzję. Zbiegła więc po schodach i wyszła na zewnątrz. Nogi same zaprowadziły ją do ogrodu.
    Na początku nie zauważyła leżącego w cieniu chłopaka. Gdy się już zorientowała, że nie jest sama, było za późno, by się wycofać. Shane ją również zobaczył. Już zamierzała zrobić krok w tył, lecz chłopak wstał szybko z ziemi.
    - Nie odchodź - poprosił. Więc została. - Wiem, że jesteś na mnie zła - zaczął, gdy oboje usiedli pod drzewem. Dziewczyna starała się trzymać od niego na dystans. - Ale musisz wiedzieć, że nikt nie miał na to wpływu. Jesteś mądrą dziewczyną, więc powinnaś to zrozumieć. Ja sam... Nie chciałem dzielić się z tobą moimi spostrzeżeniami, bo wiedziałem, jak byś zareagowała. Wystraszyłaś się. Nie chciałem, byś poczuła, że wywieram na tobie jakąś presję, że nie masz w tej kwestii nic do gadania. Jest mi przykro, że tak to się wszystko potoczyło. - Spojrzał jej prosto w oczy. Była spokojna. Niemal się uśmiechnęła do niego. Ale nie. Gniew nadal brał górę nad innymi emocjami. - Chciałbym ci jakoś pokazać, że przeznaczenie nie musi oznaczać dla ciebie nieszczęścia. Wszystkie pary, które są dzięki niemu związane wiodą wspaniałe życie. Po prostu ty jesteś uprzedzona i tyle. I bardzo dobrze cię rozumiem. Chcesz decydować sama za siebie. Ale to, że jesteśmy sobie przeznaczeni nie oznacza braku wyboru. Masz wybór. Możesz zdecydować. Czy być ze mną czy z Adamem, a może jeszcze z kimś innym. Przeznaczenie jakby proponuje nam, ułatwia decyzję. Pokazuje, przy czyim boku możemy być tak naprawdę szczęśliwi. Przynajmniej ja to tak rozumiem. I chciałbym, żebyś choć na chwilę spojrzała tak samo jak ja na tę sytuację.
    Podczas jego monologu ich twarze zbliżały się powoli do siebie. Nieświadomie przysunęli swoje ciała bliżej siebie. Maya słuchała go uważnie, zastanawiając się, czy chłopak może mieć racje. Stwierdziła, że może po części. Starała się zobaczyć całą sytuację z jego perspektywy, ale jakoś nie potrafiła się dostatecznie skupić. Może dlatego, że pełne usta blondyna były coraz bliżej jej warg?
    Ich pocałunek był krótki, ale przepełniony uczuciami. Różnił się od tych z Adamem. Tamte zdawały się być niewinne, w tym czuła pasję, z jaką blondyn ją całował. Jakby chciał pokazać, że zależy mu na Mayi. Bardzo jej się podobał, więc uśmiechnęła się mimowolnie.
    Oderwawszy się od siebie, nie odsunęli się. Nadal siedzieli milimetry od siebie. Shane przyglądał się dziewczynie uważnie. Nie potrafił jednak odczytać z jej twarzy wiele emocji. Nadal nie wiedział, co sądziła o tym, o czym jej powiedział przed pocałunkiem. Czy zgadzając się na pocałunek i oddając mu go, zrozumiała, że myliła się co do ich przeznaczenia?
    - Przepraszam - odezwała się, przerywając milczenie.
    - Za co? - zdziwił się Shane.
    - Po prostu przepraszam. Ja nie mogę być z tobą, nie mogę cię całować, bo mam chłopaka! - krzyknęła zrozpaczona.
    - W każdej chwili możesz z nim zerwać - zauważył.
    - I złamać mu serce? Nie chcę go zranić - chlipnęła.
    - W końcu będziesz musiała wybrać - stwierdził, wzruszając ramionami.
    - Wiem! - zawołała. - Ale to nie jest takie proste, jak się wam wszystkim wydaje!
    - To jest proste - powiedział. - Po prostu musisz zaufać intuicji. Wsłuchaj się w to, co dyktuje ci serce, a wybierzesz mądrze.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Heeej! :) I jak, podoba Wam się rozdział? jeśli macie jakieś pytania, zażalenia, skargi, coś się nie zgadza, piszcie śmiało. Jestem tylko człowiekiem i też mogę się pomylić.
    Pozdrawiam serdecznie!
Zuza <3

sobota, 8 listopada 2014

~29~


Maya
    Powłócząc nogami, wspięła się po schodach do swojej sypialni. Miała ogromną ochotę paść na łóżko i nie wstawać, ale wiedziała, że nie ma czasu na leżenie. Wyciągnęła więc z szafy czyste ubrania i poszła do łazienki, gdzie wzięła zimny, orzeźwiający prysznic, który spłukał z niej cały pot. Od razu poczuła się lepiej, choć woda niewiele pomogła na obolałe mięśnie i zmęczenie.
    Szybko ubrała się w przyniesione ciuchy i zeszła na dół, gdzie w kuchni siedział już Shane. W jednej ręce trzymał telefon i coś w nim przeglądał, natomiast w drugiej miał szklankę z wodą, z której od czasu do czasu wypijał łyk. Był tak pochłonięty wpatrywaniem się w telefon, że nawet nie zauważył, że dziewczyna podeszła do niego, usiadła na krześle obok i wyjęła mu z ręki szklankę. Dopiero gdy zaczęła się śmiać, spojrzał na nią.
    - Ej! - zawołał głośno. Nie zrobił jednak nic, by odzyskać szklankę, bo wiedział, że to byłoby głupie bić się o prawie pustą szklankę. Odłożył jednak telefon na blat szafki i wstał z krzesełka. - Mama musiała gdzieś jechać, więc dzisiaj ja gotuję.
    - O nie! - udała przerażenie. - Jesteś pewien, że to bezpieczne dawać ci garnki i gazówkę? - spytała ostrożnie.
    - Ha ha, bardzo zabawne, rzeczywiście. Tak na serio to mam tylko do odgrzania zupę, więc wielkiego gotowania nie będzie, ale kiedyś ci pokażę, że umiem gotować, obiecuję!- zawołał, wyciągając z lodówki zupę i stawiając garnek na gazówce.
    - Kiedy twoja mama wróci? - zaciekawiła się Maya.
    - A tego to nie wiem, powiedziała, że po południu na pewno będzie już w domu i że będziemy mieli lekcje - powiedział z niesmakiem. - Jakoś nie uśmiecha mi się kolejna godzina historii, jakbym w szkole nie miał jej o dwie godziny za dużo - mruknął.
    - A ja tam się cieszę, że twoja mama chce nam opowiedzieć coś więcej na temat Zakonu czy Gwardii.  Od zawsze lubiłam słuchać o takich rzeczach. Chyba dlatego nigdy nie usypiałam na historii.
    - Jesteś niemożliwa! - westchnął, kręcąc głową. Zamieszał ogromną łyżką w garnku, spoglądając na Mayę. Czując jego wzrok na sobie, dziewczyna nie mogła się nie odezwać.
    - No co się tak na mnie patrzysz? Mam coś na twarzy? - zapytała i zaczęła wycierać policzki wierzchem dłoni.
    - Co? Nie, nic nie masz. Tak tylko się patrzę, a co nie mogę? Nie zabroniłaś mi ani nic. - Wzruszył ramionami.
    - Wiesz co, chyba powinnam to jednak zrobić - zastanawiała się.
    - Dlaczego? - zaoponował Shane. Maya uśmiechnęła się do niego serdecznie, zdając sobie sprawę, że ich spór jest bez sensu.
    - Nieważne. Lepiej dawaj tę zupę, bo jestem strasznie głodna!
    - Jeszcze chwila i będzie gotowa - obiecał, wracając do mieszania zawartości garnka. Po tych słowach zapanowało w kuchni milczenie.
    Po upływie niecałych pięciu minut chłopak wyłączył gazówkę i zaczął nalewać gorącą zupę na talerze. Jeden postawił przed Mayą, podając jej łyżkę, a drugi położył obok niej. Tam też właśnie usiadł - po lewej stronie dziewczyny. Jedząc, blondynka oparła lewą rękę o blat, więc Shane mógł zauważyć ciemną bliznę na jej przedramieniu. Czując delikatne pieczenie w tym samym miejscu tylko na swojej ręce, zapytał o znamię Mayę.
    - A to tylko taka blizna. Sama nie wiem, jak to się stało, ale jak zemdlałam wtedy na wycieczce to musiałam zahaczyć o coś ostrego i już takie coś mi zostało. - Wzruszyła ramionami, bagatelizując sprawę. Ale chłopak nie potrafił tego ważnego dla niego faktu tak po prostu przemilczeć. Chciał coś powiedzieć, lecz po chwili zdał sobie sprawę, że nie ma słów, które mógłby wypowiedzieć, nie ujawniając nic przedwcześnie, nie płosząc dziewczyny. Siedział więc z bijącym szybko sercem, ukradkiem zerkając na znak w kształcie ósemki, jakby miał na niego skoczyć i zrobić mu krzywdę.
    Miał mętlik w głowie, dlatego oprócz "Smacznego", nie odzywał się przez cały posiłek do Mayi. Jadł mechanicznie, próbując poukładać sobie gonitwę myśli. Ojciec wspominał mu, że zrozumie, gdy zobaczy ten sam znak u jakiejś dziewczyny. Zauważył, ale nadal nic z tego nie rozumiał. Nie spłynęło na niego oświecenie. Czuł się jednak jakoś związany z Mayą. I to nie od tego momentu, gdy zobaczył u niej ósemkę. Już wcześniej coś jakby ciągnęło go do niej. Nie miał pojęcia, co to jest, ale ewidentnie Maya czuła coś podobnego, bo wiedział, jak dobrze jest jej w jego towarzystwie, jak świetnie się z nim bawi, jak wspaniale się dogadują. Tworzyliby fajną parę... Na drodze do szczęścia stał im tylko Adam. Shane zastanawiał się, co przyjaciel tak właściwie czuje do Mayi. Nigdy jakoś nie widział, żeby się nią specjalnie interesował. Ani na odwrót. I tu nagle ni z tego ni z owego true love? Coś mu się nie zgadzało. Któreś z nich albo bawiło się kosztem drugiego (i to bynajmniej nie była dziewczyna), albo jeszcze nie przejrzeli na oczy i nie widzieli, że do siebie nie pasują. Bo nie pasowali. Nie według Shane'a.
    Postanowił na razie się niczym nie przejmować i dowiedzieć w odpowiednim momencie o ciążących mu sprawach. Mimo postanowienia serce nadal biło mu szybciej, gdy jego spojrzenie powędrowało do Mayi. A wędrowało coraz częściej.

     Po zjedzonym obiedzie Shane szybko włożył talerz do zlewu i wyszedł z kuchni. Maya patrzyła, jak znika na schodach, nie rozumiejąc nagłej zmiany, która zaszła w chłopaku. Zastanawiając się nad tym, czy zrobiła coś źle, czy może powiedziała coś nieodpowiedniego, zaczęła zmywać brudne naczynia.
    Gdy już wszystkie talerze znalazły się w suszarce, usłyszała pukanie do drzwi. Wytarłszy ręce w ściereczkę, poszła otworzyć. Uśmiech wykwitł na jej ustach, gdy zobaczyła, kto stał na progu.
    - Cześć! - przywitał się Adam, przechodząc przez próg. Pocałował dziewczynę w policzek i zamknął za sobą drzwi.
    - Hej! - zawołała ze zdziwieniem. - Co ty tu robisz?
    - Przyszedłem cię odwiedzić. - Wzruszył ramionami. - Chyba nie masz nic przeciwko?
    - Nie, jasne, że nie. Bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Po prostu mnie zaskoczyłeś swoją wizytą. Chodź, przecież nie będziemy tak stali na korytarzu.
    Maya zaprowadziła Adama do saloniku przy kuchni, gdzie usiedli na kanapie obok siebie.
    - Napijesz się czegoś? - zapytała, po czym wstała i podeszła do szafek w kuchni. Wyciągnęła dwie szklanki gotowa nalać to, czego zażyczyłby sobie chłopak.
    - Obojętnie - powiedział, wpatrując się w dziewczynę uważnie. Zauważył jakąś dziwną zmianę w niej. Od razu niewidoczną, ale znał ją już wystarczająco długo, by zobaczyć, że czymś się martwiła. Więc gdy wróciła z szklankami napełnionymi sokiem pomarańczowym, od razu zapytał ją o to, co ją trapiło.
    - Aż tak to widać? - Uśmiechnęła się delikatnie.
    - Po prostu długo cię znam i wiem takie rzeczy. Obserwuję.
    - Wydaje mi się, że Shane się na mnie obraził czy coś. Chyba go coś zmartwiło, tylko nie wiem, co. Podczas obiadu zapytał mnie o moją bliznę na ramieniu i mu odpowiedziałam, że to nic takiego, że gdy się przewróciłam to o coś zahaczyłam i tyle. Nie wiem, może to nie o to chodziło? Ale potem w ogóle się do mnie nie odezwał i wyszedł, gdy tylko skończył jeść. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć.
    - Mogę zobaczyć tę bliznę? - zapytał. Dziewczyna wyciągnęła więc lewe przedramię w jego kierunku i pokazała mu miejsce, gdzie miała ciemną ósemkę. - Dziwne - mruknął tylko, oglądając dokładnie znak.
    - Co jest takiego dziwnego w zwykłym znamieniu? - zdziwiła się.
    - Shane ma taki sam znak jak ty. Identyczny, w takim samym miejscu położony. Nie powiedział ci o tym? - zainteresował się.
    - Nie. Co to może znaczyć?
    - Nie mam pojęcia - wyznał. - Powinnaś się jego zapytać. On będzie wiedział. A przynajmniej powinien.
    - Tak, chyba właśnie tak powinnam zrobić. Dziękuję - powiedziała, przytulając się do chłopaka.
    W tym samym momencie w zamku szczęknęły klucze i po chwili drzwi się otworzyły i do domu weszła pani Shay.
    - Dzień dobry! - zawołali oboje Maya i Adam jednocześnie. Kobieta uśmiechnęła się na ich widok.
    - Dzień dobry. Dobrze, że tak szybko przyszedłeś, Adam. Będziemy mogli zacząć, gdy tylko coś zjem. Shane podgrzał zupę? - zapytała. Dziewczyna pokiwała tylko głową. - To dobrze, w takim razie idę jeść. Spotkamy się za dwadzieścia minut w salonie - postanowiła i podeszła do szafek w kuchni.
    Tymczasem Maya spojrzała na Adama z wyrzutem.
    - Nie przyszedłeś do mnie tylko dlatego, że pani Shay ci kazała? - zapytała.
    - Cóż, prawda jest taka, że przyszedłem, ponieważ pani Shay poprosiła mnie, bym wpadł, bo powiedziała, że może być interesująco. Ale wprosiłem się wcześniej niż ustaliliśmy, żeby pobyć z tobą. I tak zamierzałem przyjść. Tak się tylko złożyło, że matka Shane'a mnie zaprosiła.
    - No dobra, dobra, nie tłumacz już się tak bardzo. - Maya uśmiechnęła się do Adama uroczo i pocałowała w policzek. - Zadzwonię do Shane'a żeby przyszedł za chwilę do salonu. A swoją drogą, skoro pani Shay zaprosiła cię dzisiaj, to wiesz coś o Zakonie i Gwardii - powiedziała, wybierając numer blondyna.
    - Może i coś wiem - odparł wymijająco. - A skoro ty o tym mówisz to też coś wiesz.
    - A i owszem. Cześć, Shane. Słuchaj, twoja mama chce, żebyśmy się zebrali za jakieś dwadzieścia minut w salonie, okej? - odezwała się do telefonu, gdy chłopak po drugiej stronie odebrał.
    - Jasne - mruknął tylko i się rozłączył.
    - Naprawdę jest coś, czego ja nie wiem, a on jest tego świadomy. - Westchnęła, odkładając telefon na stolik stojący przed nimi.
    - Nie martw się nim. Pogadacie potem i wszystko się wyjaśni - zapewnił. - A teraz powiedz, dlaczego wiesz o taki sprawach jak Gwardia czy Zakon.
    - Tego to ci powiedzieć nie mogę. Tajemnica służbowa mnie obowiązuje. Ale myślę, że w odpowiednim momencie się dowiesz, jeśli już się nie domyślasz. Bo uważam, że Shane już się domyślił, jaką odgrywam w tym wszystkim rolę.
    - Jesteś Strażniczką - odparł po prostu, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Nie należysz do Zakonu, do Gwardii tym bardziej, bo by cię tutaj nie było, więc jest tylko jedno wytłumaczenie. - Wzruszył ramionami. Blondynka uśmiechnęła się do niego. Bardzo chciała się z kimś podzielić swoim sekretem, może porozmawiać o tym z osobami, które się na tym znają, ale wiedziała, że nie wolno jej było wyjawiać tajemnic byle komu. A skoro on sam się domyślił, kim była to inna sprawa.
    - A ty jesteś w Zakonie? - zapytała. Miała podejrzenia co do pani Shay i Shane'a, ale nie miała pojęcia, że Adam też mógłby być z tym powiązany.
    - Jeszcze nie formalnie, ale będę. Za niecały rok, może krócej w takich okolicznościach...
     - Chodźcie! - przerwał im głos kobiety, dochodzący z salonu. Wystraszeni odskoczyli od siebie, śmiejąc się cicho pod nosami z własnej bujności. W dobrych humorach wkroczyli do salonu i zajęli miejsca obok siebie a naprzeciwko mamy przyjaciela przy stole. Tam już siedział Shane i Maya znalazła się pomiędzy jednym chłopakiem a drugim. Było to trochę niezręczne, zważając na fakt, że blondyn się do niej nie odzywał z nieznanych jej powodów. - Wszyscy są, więc w końcu możemy zacząć. Najpierw chciałabym powiedzieć Mayi coś więcej o sobie i chłopcach. Choć może się już domyśliłaś, kim tak naprawdę jesteśmy. - Uśmiechnęła się zachęcająco do niej.
    - Należycie do Zakonu - powiedziała cicho.
    - Owszem, należymy. A czy wiesz, co się z tym wiąże? - zapytała. Maya pokręciła głową. Co prawda mama opowiadała jej z grubsza, na czym polegała praca Zakonu, ale wolała dowiedzieć się od wiarygodnego źródła wszystkiego, czego tylko mogła. - Więc dzisiaj poznasz wszystko. A i chłopcy dowiedzą się dużo nowych rzeczy, bo ani jeden, ani drugi nie należy jeszcze formalnie do Zakonu. Nie złożyli przysięgi wierności. Ale nie teraz o tym. O wiele łatwiej by nam było, gdybyśmy wiedzieli coś więcej o tobie. - Spojrzała na nią uważnie i dziewczyna już wiedziała, że kobieta zna jej sekret. I że mogła swobodnie informację potwierdzić. Odchrząknęła więc i wyznała:
    - Jestem Strażniczką.
    Na nikim nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Każdy albo wiedział, albo domyślał się prawdy. Pani Shay pokiwała z uśmiechem głową, Adam poklepał jej rękę pod stołem a Shane tylko na nią spojrzał nieodgadnionym wzrokiem.
    - Tyle czasu poszukiwaliśmy Strażniczek, nawet sobie nie wyobrażasz. Aż w końcu natknęliśmy się na trop, ale nie chcieliśmy was wystraszyć, więc pozostawaliśmy w cieniu, nie ingerowaliśmy w wasze życie. Ale gdy zagrażało wam niebezpieczeństwo, interweniowaliśmy. Niestety ostatnio zawiedliśmy, choć w porę udało nam się cię stamtąd wydostać.
    - To byliście wy? - zdziwiła się.
    - Tak, to byłam ja i paru innych moich kolegów z Zakonu.
    - Bardzo, ale to bardzo pani dziękuję. Uratowała mi pani życie! - zawołała, podchodząc do niej i ściskając ją serdecznie.
    - Wykonywaliśmy tylko swoją pracę. Nic więcej. Poza tym, twoja mama nam już podziękowała. Naprawdę nie ma za co. Musisz wiedzieć, że kiedyś Zakon i Strażniczki żyli bardzo blisko siebie, znali się dobrze i chronili się nawzajem. Teraz możemy odbudować tę więź. Myślę, że poprzez najmłodszych z naszych uda się to jak najlepiej, bo ty, Adam i Shane już jesteście przyjaciółmi.
    Nikt z nich się nie odezwał. Shane nadal wpatrywał się w stół, a Adam i Maya po prostu nie wiedzieli, co mieliby odpowiedzieć. Więc najlepsze w tym wypadku było milczenie. A niezrażona pani Shay opowiadała dalej.
    - Zakon powstał nieco później niż cała sprawa z Strażniczkami i  Elessarem. A wraz z powstaniem Zakonu, narodziła się i Gwardia. Zakon jest od tego, by pilnować porządku w naszym świecie. Zajmuje się eliminowaniem zagrożenia, gdy to nadchodzi, chroni ludzi przed siłami zła i jak tylko może pomaga, by Gwardia nie dostała w swoje łapy Elessaru. To tak w wielkim skrócie. Chłopcy będą się tego dokładniej uczyć, a tobie, Mayo, tak rozległa wiedza nie jest do niczego potrzebna, ale jeśli cię coś bardzo interesuje to oczywiście pytaj śmiało. Nie ma problemu. Jak już może wiesz, w Zakonie i Gwardii są ludzie, których przodkowie należeli do organizacji. Poprzez małżeństwa czasami dochodzi ktoś nowy, ale nie jest to przypadkowa osoba. Druga połówka jest nam pisana odkąd nas poczęto. Członkowie Zakonu są napiętnowani znakami rozpoznawczymi, poprzez które mogą się nawzajem rozpoznać, ale te znaki mają też inną rolę. One pokazują nam osobę nam przeznaczoną. Gdy spotkamy kogoś, kto ma taki sam znak, a nie jest z naszej rodziny, to oznacza to, że niedługo do niej dołączy.
    W tym momencie Shane gwałtownie odwrócił głowę w stronę Mayi. Po sekundzie to samo zrobił Adam. Chłopcy wiedzieli już, co to wszystko znaczył. Tylko biedna blondynka siedziała między nimi pod ostrzałem spojrzeń, nie wiedząc, co się wokół niej działo.
    Ponad głową Mayi spojrzenia chłopców się skrzyżowały. Wzrok Shane'a był przepraszający i wystraszony, natomiast Adama wrogi i stanowczy.
    - Co tu się dzieje? - zapytała mama blondyna, wchodząc na scenę, na której rozgrywała się niezręczna sytuacja.

~~~*~~~~*~~~*~~~

    Hej, przepraszam, że nie dodałam rozdziału wcześniej, ale nauka, nauka i nauka :D N i też brak pomysłu na tę drugą część. Oczywiście miało być coś innego, a wyszło jak zwykle :D Ale musiałam jakoś przyspieszyć nieco akcję, zaognić sytuację :D A na wyjaśnienia przyjdzie czas :) Mam nadzieję, że czekaliście i przeczytacie rozdział :)
    Pozdrawiam!
Mrs Black bajkowe-szablony