piątek, 27 lutego 2015

~37~


Maya
    Maya obudziła się wcześnie rano. Słońce już próbowało przedostać się przez roletę do pokoju. Dziewczyna wstała więc i odsłoniła, a następnie otworzyła okno, by wpuścić do środka mnóstwo świeżego powietrza, które z każdą chwilą stawało się coraz bardziej gorące. Znów zapowiadał się upalny dzień.
    Myjąc, a następnie ubierając się, wspominała mile spędzony wieczór. Razem z Shanem najpierw zjedli przyszykowany przez dziewczynę posiłek. W międzyczasie wybrali film, który odpowiadał im obojgu. Następnie zrobili popcorn i zasiedli przed laptopem na łóżku Mayi. Czuła się delikatnie skrępowana tak bliską obecnością chłopaka. Bardzo dobrze pamiętała o ich pocałunku, o znamieniu, które ich połączyło. Starała się o tym choć przez chwilę zapomnieć i cieszyć się wspólnie spędzonym czasem.
    A wieczór trzeba było jak najbardziej zaliczyć do udanych! Blondynka dawno tyle się nie śmiała jak przez te kilka godzin. I to nie tylko za sprawą komedii, którą oglądali, ale również dobrego towarzystwa. Jeszcze będąc w kuchni i czekając aż popcorn będzie gotowy, Shane starał się, by Maya przy nim poczuła się naprawdę dobrze. Swojsko. I chyba mu się to udało, bo gdy tylko na ekranie pojawiły się pierwsze napisy, Maya odprężyła się a kolejne jej zachowania były całkowicie naturalne i spokojne.
    Pamiętała, że po obejrzeniu komedii, Shane włączył jeszcze jeden film, ale nie mogła sobie przypomnieć choćby o czym opowiadał.
    "Widocznie zasnęłam" - pomyślała, schodząc na dół. W kuchni napiła się tylko trochę wody i wyszła, by pobiegać. Po drodze nie spotkała żadnego z domowników. Zapewne wszyscy jeszcze spali. - "Trudno im się dziwić. W końcu jest niedziela. Mają prawo odpocząć po całym tygodniu pracy."
    Codziennie biegła tę samą trasę, ale z każdym dniem czuła się zupełnie inaczej. Na początku była wyczerpana po tych kilku kilometrach, lecz z czasem jej ciało w końcu nabrało kondycji i już nie męczyła się tak okropnie. Co prawda nadal brakowało jej wiele do dobrej formy, ale znalazła się na idealnej drodze. Była z siebie naprawdę dumna. Kiedyś nawet nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek zacznie biegać. Po treningach z panią Shay zaczynała lubić bieganie. Mogła wtedy się odprężyć, wyciszyć lub na spokojnie wszystko przemyśleć. Tego ostatniego nie lubiła robić. Wolała, męcząc się, zapomnieć choć na chwilę o wszystkim, by później, móc z podwójną siłą zmierzyć się ze swoimi problemami.
Maya
    Kiedy wróciła, dochodziła ósma. Wzięła szybki prysznic, przebrała się w czyste ciuchy i zeszła do kuchni, by zjeść śniadanie. Tam przywitała ją uśmiechnięta od ucha do ucha mama Shane'a. Piła kawę, czytając leżącą przed nią na blacie książkę. Dziewczyna przywitała się grzecznie i zaczęła wyjmować z lodówki rzeczy, które zamierzała zjeść.
    - Widziałam, że biegałaś. To bardzo dobrze, że tak wcześnie, bo później zapowiada się niezwykle gorąco. Aż strach wychodzić z domu w taki upał żeby jeszcze jakiegoś udaru nie dostać - zagadnęła kobieta. Maya zgodziła się z nią cicho, nalewając sobie soku pomarańczowego do szklanki.
    - Wolę biegać, gdy jest o wiele chłodniej niż teraz, dlatego wstałam dzisiaj trochę wcześniej - przyznała.
    - Idzie ci już dużo lepiej - pochwaliła ją szczerze. - Pewnie to zauważyłaś?
    - Tak, jasne, że tak. Nie męczę się tak szybko jak wcześniej, mięśnie też tak bardzo nie bolą - powiedziała po czym zaczęła jeść przyszykowaną kanapkę z serem żółtym, pomidorem i rzodkiewką. Później nie rozmawiały już wiele.
    Po jakimś czasie, gdy Maya  kończyła śniadanie, do kuchni wszedł zaspany Shane. Drapiąc się po głowie jedną ręką, drugą przecierał nie do końca jeszcze otwarte oczy. Na sobie miał krótkie, zielone spodenki i cienką koszulkę na ramiączkach. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, zwłaszcza po tym, jak przejechał po nich dłonią.
    - Cześć - rzucił w stronę siedzących kobiet, po czym ziewnął. Zajrzał do lodówki, a gdy niczego interesującego go, nie znalazł, nalał sobie do kubka kawy i upił łyk, opierając się o blat szafki. Spojrzał na rozbawioną Mayę i kręcącą głową mamę. - No co? - zdziwił się.
    - Nic - odpowiedziały równocześnie po czym obie wybuchnęły śmiechem. Chłopak machnął na nie ręką po czym wrócił do swojego pokoju, by później wziąć prysznic i ubrać się.
    - Powinnam iść. Obiecałam mamie, że do niej zadzwonię, gdy tylko będę miała chwilkę, a tak się składało, że tej chwilki w tym tygodniu nie znalazłam - odezwała się Maya, gdy posprzątała po sobie. Pani Shay pokiwała tylko głową.
    Dziewczyna wyszła na zewnątrz, by w spokoju móc porozmawiać z mamą, zapytać o nurtujące ją sprawy. Usiadła na trawie w cieniu ogrodu i wybrała numer rodzicielki.
    - Halo? - usłyszała po chwili w słuchawce jeszcze delikatnie zachrypnięty głos mamy.
    - Cześć, mamuś! - zawołała.
    - Dzień dobry, słońce! Co tam u ciebie słychać? Dawno się nie odzywałaś! - powiedziała z lekką przyganą w głosie.
    - Wiem, wiem, ale dużo się działo. Był mecz, szkoła no i ogólnie różne takie - odparła wymijająco. - Dzwonię do ciebie, ponieważ tak się wczoraj zastanawiałam. Legenda głosi, że kiedy Zakon dowie się, kto jest Strażniczką, to wtedy poznamy dziedzica Elessaru, prawda?
    - Tak - potwierdziła kobieta, nie rozumiejąc jeszcze, do czego jej córka pije.
    - Więc skoro oni wszyscy tutaj wiedzą o mnie a ja o nich, to dlaczego władca tego cholernego naszyjnika się jeszcze nie pojawił? Albo się pojawił, ale ja go nie zauważyłam? Jak go rozpoznać?
    - Po pierwsze nie panikuj! - ostrzegła, słysząc narastające napięcie.
    - Nie panikuję! - zdenerwowała się Maya. - Po prostu chcę wiedzieć. Całą prawdę i tylko prawdę.
    - No więc dobrze, opowiem ci tyle, ile sama wiem. - Westchnęła cicho. - Legenda oczywiście wspomina, w jakich okolicznościach poznamy tego, któremu oddamy Elessar. Niestety, nie mówi nam, że przyjdzie od razu. Nie mamy pojęcia, czy zjawi się pierwszego dnia, miesiąc po tym, jak się wszystkiego dowiedzieliśmy, a może będziemy musieli czekać rok? Może być też tak, że ten dziedzic nie będzie wiedział, że to on jest tak ważną osobą. Może to ty będziesz musiała go odnaleźć i go uświadomić o ciążącym na nim brzemieniu. Taka wiedza niestety nie przetrwała do naszych czasów. Jeśli oczywiście w ogóle Strażniczki kiedyś wiedziały o czymś takim, bo nie można brać za pewnik, że nasi przodkowie rozumieli wszystko. Gdy Król przyszedł do Galadrieli, ona po prostu wiedziała. I to samo chyba będzie z tobą. Gdy już będziesz miała tego właściwego człowieka przed sobą, zrozumiesz, że to on.
    - To wcale nie jest pomocne - przyznała blondynka, bawiąc się pojedynczym źdźbłem trawy.
    - Wiem, kochanie i przepraszam, ale nie jestem wstanie ci inaczej odpowiedzieć. Oczywiście mogę poszukać w jakiś książkach, popytać, ale wątpię, bym znalazła coś ponad to, co już wiem. - Zasmuciła się na moment. - Lepiej opowiadaj, co tam słychać u ciebie? - zmieniła szybko temat.
    - Co by tu dużo mówić... Odkryliśmy z Shanem, że przeznaczenie nas połączyło, znacząc nas takimi samymi znamionami - zaczęła lekceważąco. - Nikt z tego powodu nie jest szczęśliwy, choć czekaj, może on w sumie... Sama już nie wiem... Może i Shane się cieszy z tego, że jesteśmy sobie przeznaczeni, bo wie, że i tak będziemy razem? Ale przecież to głupie, nie? To, że nie my wybieramy, z kim chcemy być. Nie znoszę, gdy nie mam prawa głosu! - Westchnęła ciężko.
    - Naprawdę pojawiła się u ciebie ósemka? - zdziwiła się. Maya potwierdziła cicho. - Ale przecież... Wcześniej jej nie miałaś? Kiedy... Kiedy to się stało?
    - Na wycieczce. Upadłam. Myślałam, że to blizna po tym, jak się uderzyłam i rozcięłam skórę, ale teraz już wiem, że nie - dokończyła z żalem.
    - Posłuchaj mnie, kochanie. Czy rodzice Shane'a wyglądają na nieszczęśliwych? Kłócą się? Albo Adama? - zapytała rzeczowo. Maya musiała się zastanowić przez chwilę.
    - Wydaje mi się... Znaczy chyba są szczęśliwi razem. I nigdy nie widziałam, żeby się kiedyś kłócili. Przynajmniej nie przy mnie.
    - Więc nie stawiaj od razu, że nie będziesz szczęśliwa. Przeznaczenie nie oznacza... - Maya nie pozwoliła jej dokończyć.
    - Przepraszam cię, mamo, ale słyszałam to już od Shane'a. To nie oznacza braku wyboru. Mogę wybrać, przecież wiem, ale... Ja po prostu czuję jeszcze większą presję niż wcześniej, gdy dowiedziałam się, że jestem Strażniczką i że muszę strzec tego małego wisiorka.
    - Wiem, kochanie. Dlatego moja rada jest taka. Nie kieruj się rozumem. Głowa ci tu w niczym nie pomoże, może jedynie przeszkodzić. Słuchaj serca. Ono będzie wiedziało, co dla ciebie najważniejsze - powiedziała serdecznie.
    - Dziękuję. - Blondynka szepnęła, wpatrując się w pięknie kwitnące róże w ogrodzie pani Shay. - A co u was? - zapytała po chwili milczenia.
    - Tak szczerze to bardzo dobrze się składa, że pytasz, bo powinnam z tobą porozmawiać - zaczęła poważnie.
    - O nie, jeszcze jedna rodzinna tajemnica? - jęknęła głośno. Gdy nie usłyszała śmiechu mamy, spoważniała. - Okej, słucham.
    - Chodzi o Josha...
    - Co z nim? Coś nie tak? Miał wypadek? - przestraszyła się Maya, nie dając dokończyć myśli swojej mamie.
    - Nie skądże znowu! - zawołała. - Po prostu myślę, że już czas, byś dowiedziała się wszystkiego. - Zrobiła delikatną pauzę na złapanie oddechu. - Josh i Alyss są twoimi kuzynami. Ich mama jest moją kuzynką. Twoja babcia jest starszą siostrą babci Josha. Wszyscy wiedzą o Elessarze i pomagali mi cię bronić. To dlatego Josh pojechał wtedy do ciebie, gdy przyjechałaś z wycieczki. Znał zagrożenie, spotkał się z nimi, na szczęście były to tylko dwa chłystki i sobie z nimi bez problemu poradził. Był szkolony na twojego obrońcę.
    Maya zaniemówiła. Sądziła, że po wszystkich nowinkach, jakie usłyszała przez ostatni miesiąc, jest przygotowana na wszystko. Ale myliła się. To, co powiedziała jej mama, zmroziło jej krew w żyłach.
    "Wszyscy wiedzieli, wszyscy, tylko nie ja..."
    - Słońce, wiem, że to dla ciebie ogromny szok - zaczęła, gdy Maya się nie odezwała - ale poradzisz sobie z tym. Wiem, że tak. Josh... On nie wiedział od początku. Jego mama powiedziała mu, gdy skończył piętnaście lat. Więc wasza przyjaźń jest prawdziwa. Ona tylko ułatwiała mu chronienie ciebie przed różnymi niebezpieczeństwami. A uwierz, czyhało ich niemało na ciebie. Początkowo chciałam ci o tym powiedzieć od razu, gdy tylko dowiedziałabyś się o Strażniczkach. Ale wiesz, jak się to wszystko potoczyło. Nie chciałam dokładać ci zmartwień, więc pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli dowiesz się o tym kiedy indziej. Dzisiaj wydało mi się, że muszę ci powiedzieć, bo będziesz go wkrótce potrzebować. Mam nadzieję, że moje przeczucia okażą się mylne, ale uważaj na siebie. I pamiętaj, że Josh zawsze ci pomoże, o każdej porze dnia i nocy. Tak, jak to było do tej pory. Słyszysz? Maya, jesteś tam?
    Matka dziewczyny usłyszała tylko ciche piknięcia, gdy blondynka się z nią rozłączyła.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Cześć i czołem! ;) Choroba przeszła, więc przyszedł czas na napisanie i dodanie czegoś. I oto macie świeżutki rozdział! Mam nadzieję, że jest okej ;) Wiem, że ostatnio mało się działo, ale zawsze w opowiadaniach musi być chwila przerwy, czasami na wyjaśnienia, czasami tylko po to, by zrobić dramatyczny powrót zła, a czasami dlatego, by zaskoczyć czymś czytelników. Mam nadzieję, że niedługo tak będzie, bo u mnie były chyba wszystkie te powody ;) Był czas na wyjaśnienia, bo bez nich nikt nic by nie ogarniał, bo to w sumie w rozdziałach ciszy wszystko wychodzi na wierzch, musiała być chwila przerwy dla wszystkich, by potem się zaskoczyć. A może nie :D Nie wiem, jeszcze ;)
    Rozdział pisany w przerwie między oglądaniem Zmierzchu <3 Tak mnie jakoś naszło :D
    Pozdrawiam serdecznie! ♥

piątek, 13 lutego 2015

~36~


    Czerwiec zawsze miał to do siebie, że nikomu tak naprawdę nie chciało się chodzić do szkoły. Wszyscy zdecydowanie woleli zostać w domu i poleniuchować w ogrodzie, zwłaszcza, gdy pogoda była tak piękna jak ostatnimi dniami.
    Niestety, mimo szczerych chęci, nie każdemu udawało się przekonać rodziców o tym, że już naprawdę nie opłacało się uczęszczać na lekcje. Prawie cała klasa Mayi codziennie spotykała się w placówce, by razem nudzić się na zajęciach i praktycznie nic nie robić. Dlatego, gdy przychodził weekend, wszyscy z niego korzystali. Niektórzy wyjeżdżali do rodzin czy przyjaciół, inny wychodzili na imprezy. Znalazło się też kilka osób, które wolało zostać w domu. I wśród nich była Maya.
    Już dużo wcześniej obiecała sobie, że gdy tylko znajdzie czas, poświęci go na dalsze szperanie w bibliotece. Za dobrze pamiętała swój straszny sen, w którym pojawiła się postać Zła. Miała nadzieję znaleźć coś na jego temat właśnie wśród starych książek.
Maya
    Wstała o normalnej porze, by nie wzbudzić w nikim podejrzeń. Nadal nie była pewna, czy mogła bez problemu korzystać z ukrytej biblioteki, dlatego wolała zachować ostrożność. Upewniła się, że znów zostanie sama w domu. Już wczoraj podsłuchała, jak Shane umawiał się z kolegami. Zamierzali iść, pograć w piłkę nożną. Rodzice chłopaka jak co sobotę mieli tajne spotkania Zakonu, które czasami przeciągały się do późna, więc o nich się nie martwiła.
    Gdy tylko drzwi za blondynem się zamknęły, Maya przeszła na schody i dotknęła odpowiedniego sęka na poręczy. Po chwili drzwi otworzyły się. Jak poprzednim razem w środku panowały egipskie ciemności, ale dziewczyna odetchnęła głęboko, przemogła się i przeszła przez próg. Oczywiście nie obyło się bez lekkiej paniki, ale cały czas powtarzała sobie cicho, że za sekundę pojawi się światło i wszystko będzie już dobrze. I tak też się stało. Weszła do biblioteki, rozkoszując się zapachem starych i poniszczonych papierów.
    Pośród wielu ksiąg, starała się znaleźć te, których jeszcze nie przeglądała. Nie było to trudne, ponieważ pomieszczenie od góry do dołu wypełnione książkami, dawało wielkie pole do popisu. Kiedy już wybrała nowe tomy, usiadła i otworzyła pierwszy z nich. I potem następny, i jeszcze jeden. Kochała czytać, czy po prostu przeglądać różne książki, ale te, które miała, niczego jej nie dawały, nie nauczyła się nic przez przewracanie ich kartek, nie dowiedziała się ciekawych rzeczy. Tylko palce zaczęły ją boleć.
    Niektóre z nich miały tak wytarte litery, że czasami na całych stronach nie dało się nic przeczytać. Zdarzało się też, że posklejanych czymś kartek nie można było od siebie oderwać. W takich sytuacjach nie miała pojęcia, co się tam znajdowało. Z jednej strony mogło okazać się, że to nic nieznaczące słowa jak w większości wypadków, ale bała się, że to właśnie tam, gdzie nie sposób odczytać zapisów, znajduje się coś bardzo ważnego. Coś, co pomogłoby jej w rozwiązaniu zagadki.
    Po pewnym czasie odłożyła na chwilę pracę, by trochę odpocząć. Przymknęła oczy, które powoli zaczynały ją piec. Jej myśli mimowolnie popłynęły ku Elesaarowi. Dotknęła go delikatnie. Przypomniały jej się słowa. Już nie pamiętała, kto je wypowiedział. Wydawało jej się, że to jej mama, gdy pierwszy raz zapytała ją o naszyjnik. Wspomniała wtedy, że prawdziwy dziedzic Elessaru pojawi się, kiedy Zakon pozna tożsamość Strażniczki... Maya zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego wcześniej się nad tym nie głowiła. Przecież skoro pani Shay i Shane, i Adam wiedzieli o tym, że to ona strzegła tak cennego klejnotu, to już wkrótce pozna właściciela zielonego wisiorka, któremu go odda.
    "I wtedy skończą się moje problemy z Gwardią!" - ucieszyła się. Uśmiechnęła się szeroko, lecz po chwili dotarła do niej straszna prawda. Skąd miała wiedzieć, kim był ten, któremu powinna oddać własność? Jak go pozna? I kiedy się pojawi?
    Nic nie wskazywało na to, by spieszył się z odzyskaniem swojego skarbu.

    Shane uwielbiał spotykać się ze swoimi kumplami. Z resztą, kto nie lubił? Ale tego dnia po prostu nie miał nastroju do żartów, z których śmiali się jego przyjaciele, do grania z nimi w piłkę. Cały czas myślami uciekał do domu lub do wygranego meczu siatkówki. Ale nie myślał o nim dlatego, że pokonali niezwyciężoną dotąd drużynę. Miał inne powody. A raczej jeden o blond włosach i niebieskim, przenikliwym spojrzeniu.
    Kevin przyglądał mu się uważnie, zastanawiając się, co go tak bardzo zmieniło. A zmienił się i to było naprawdę widoczne. Obserwował ten proces od samego początku i nie mógł się nadziwić. Wydawał się bardziej odpowiedzialny, spokojniejszy. Coraz częściej to on wykazywał zdrowy rozsądek w różnych sytuacjach, choć i wcześniej czasami również się to mu zdarzało. Stał się poważniejszy. Kevin obserwował przemianę przyjaciela i nie mógł się nadziwić. Długo jednak nie musiał główkować, co spowodowało tak radykalne zmiany.
    "Czego dziewczyna nie potrafi zrobić z chłopakiem?" - zadał sobie w myślach pytanie, na które chyba nikt nie znał odpowiedzi.
    Chłopak prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że coś w jego zachowaniu uległo gruntownej zmianie. Nie robił tego świadomie. Choć może, gdyby mu ktoś wytknął takie czy inne zachowanie, zacząłby się zastanawiać, dlaczego postąpił tak a nie inaczej. Wtedy może doszedłby do właściwych wniosków. Ale nikt tak naprawdę nie chciał tego zrobić. Albo po prostu tylko Kevin to dostrzegł?
    - Wiecie co, chłopaki, będę już leciał - powiedział, gdy usiedli na trawie, by chwilę odpocząć. Otarł pot z czoła, który skleił jego blond włosy i napił się wody z butelki.
     - Co tak wcześnie? - zdziwił się Colin. - Coś się stało?
    - Nie, nic się nie stało, po prostu... Powinienem się już zbierać - odparł tylko. Wstał z ziemi, założył na siebie koszulkę, którą ściągnął, gdy zaczynali grać. Pożegnał się ze znajomymi i ruszył do domu.
Adison
    Nie uszedł jednak daleko, gdy na drodze spotkał uśmiechniętą od ucha do ucha Adison. Nieco zdziwiona dziewczyna już z oddali zaczęła do niego machać. Gdy się do siebie zbliżyli, przywitała się wesoło.
    - Cześć! Co ty tu robisz? Myślałam, że jeszcze gracie. Właśnie szłam popatrzeć, jak się pocicie. - Zaśmiała się. - Już skończyliście? Tak wcześnie?
    - Chłopaki jeszcze są na boisku, możesz do nich iść - odrzekł uprzejmie.
    - A ty? - Chciała wiedzieć. - Wiesz, myślałam, że moglibyśmy później razem gdzieś wyskoczyć... - zaproponowała nieśmiało. Shane spojrzał na nią nieco zdezorientowany. W pierwszej chwili nie pojął, o co dziewczynie chodziło. Dopiero po chwili dotarło do niego, że Adison zaproponowała mu randkę.
    - Adison, słuchaj - westchnął ciężko. - To, że cię uratowałem, wtedy na treningu nic między nami nie zmienia. Chyba to rozumiesz, prawda? Przykro mi, ale nigdzie razem nie pójdziemy. Dzisiaj ani jutro, ani nigdy. Ja chyba... Nie lubię cię tak jak ty mnie. Przepraszam, jeśli pomyślałaś sobie coś innego...
    Bardzo dokładnie jej się przyglądał, więc zauważył, jak cała radość uleciała jej z oczu, jak przez niego się zasmuciła. Starała się jednak nie pokazać po sobie, że jego odtrącenie jakoś bardzo ją zraniło. Po sekundzie załamania podniosła wysoko głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Uśmiechnęła się krzywo.
    - Ja tak tylko zaproponowałam. Nie chciałam, żebyś czuł się do czegoś zobowiązany, bez przesady. Po prostu sądziłam, że dasz się wyciągnąć do kina czy coś, ale skoro nie chcesz, nie będę się narzucać. - Wzruszyła ramionami. - To do zobaczenia w szkole! - zawołała na pożegnanie. Shane patrzył na nią z niemałym zdziwieniem na twarzy. Tak nim zakołowała, że już kompletnie nie wiedział, co o tym myśleć.
    Miał nadzieję, że dał Adison jasno do zrozumienia, że nic do niej nie czuł. Nie wiedział, czy aby nie zranił dziewczyny, ale co się stało to już się nie odstanie. Nie miał zamiaru żałować czegoś, czego za żadne skarby nie chciał powtarzać.
    "Adison zawsze była twarda. Nawet jeśli ją to w jakiś sposób uraziło czy może nawet zabolało, poradzi sobie." - pomyślał. Przynajmniej żywił taką nadzieję.

    Maya właśnie szykowała dla siebie późny obiad, może nawet coś w rodzaju kolacji, gdy jej telefon zadzwonił. Wytarła szybko ręce w ściereczkę i odebrała.
    - Hej! - usłyszała po drugiej stronie radosny głos Diany. Od razu się uśmiechnęła, bo przyjaciółka samym przywitaniem sprawiła, że humor jej się poprawił.
    - Dzień doberek! - zawołała. - Co tam słychać?
    - Wszystko dobrze. Co dzisiaj robisz? - zapytała niepewnie.
    - A co? - Maya zachowywała ostrożność. Nie wiedziała, czego Diana od niej chciała, ale gdyby to coś było niemożliwe do spełnienia, zamierzała mieć jakąś furtkę, przez którą mogłaby spokojnie wyjść, nikomu nie robiąc krzywdy.
    - No wiesz, zastanawiałam się, czy nie mogłybyśmy się spotkać, pogadać, może obejrzałybyśmy film? - zaproponowała.
    - Tylko we dwie? - dopytywała. Maya usłyszała szczęk kluczy w zamku. Wyjrzała z kuchni, by zobaczyć wchodzącego do domu Shane'a. Widząc, że dziewczyna rozmawiała przez telefon, uśmiechnął się do niej tylko. Razem weszli do kuchni.
    - No... Niezupełnie... Chloe już u mnie jest a Wen powinna za chwilę się pojawić. To co, wpadniesz? - zapytała z nadzieją. Serce Mayi zabiło szybciej. Uwielbiała swoją przyjaciółkę za to, że chciała pogodzić ją z dziewczynami, ale niestety, musiała odmówić. Z żalem w sercu odpowiedziała smutno.
    - Przykro mi, ale nie mogę. Poza tym Chloe i Wendy nie byłyby zachwycone moją obecnością.
    - Na pewno nie dasz się namówić? - próbowała nadal ją przekonać. Maya westchnęła cichutko.
    - Naprawdę chciałabym się spotkać, ale dzisiaj nie dam rady - odpowiedziała tylko. Woda w czajniku zagotowała się, więc wyłączyła go i zalała herbatę wrzątkiem.
    - Ale wszystko w porządku? Nic się nie stało? - zmartwiła się przyjaciółka. Blondynka zaśmiała się serdecznie.
    - Oczywiście, że wszystko okej. Po prostu jestem daleko od domu i nie dałabym rady przyjechać do ciebie - wyjaśniła szybko.
    - Aha, no chyba że tak. Innym razem?
    - Koniecznie! Pa, do zobaczenia w szkole! - pożegnała się.
    - Cześć!
    - Gadałaś z Dianą? - zainteresował się Shane, gryząc jabłko. Zdziwiona Maya potwierdziła. - Przykro mi - powiedział tylko.
    - Dlaczego? - zapytała, jeszcze bardziej zdezorientowana.
    - Będąc tutaj, nie możesz spotkać się ze swoimi przyjaciółkami - wyjaśnił.
    - Bez przesady. W sumie, dobrze mi tutaj. Co prawda bardzo tęsknię za mamą, Joshem i wszystkimi, ale tu czuję się... Tak swojsko. Jakbym była u babci czy coś. Poza tym nawet jakbym mieszkała u siebie, nie spotkałabym się dzisiaj z Dianą. Znów byśmy się tylko niepotrzebnie pokłóciły z dziewczynami. A tego naprawdę bym nie chciała.
    - Więc jeśli ani ja, ani ty nie mamy planów na wieczór, to może porobilibyśmy coś razem? Może popcorn i kolejny film? Co ty na to? - zaproponował, pomagając jej pokłaść całe jedzenie na tacy.
    - Czemu nie. - Wzruszyła ramionami. - To co oglądamy? - zapytała, gdy szli po schodach na górę.
    - Nie wiem, ale na pewno znajdziemy coś ciekawego - zapewnił. Weszli do pokoju dziewczyny, rozsiedli się na łóżku i, jedząc, szukali repertuaru, który zainteresowałby ich oboje.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Heeej. Chyba nigdy w całej mojej karierze nic innego nie pisało mi się tak opornie jak ten rozdział. Po prostu kompletna katastrofa! Mam jednak nadzieję, że chociaż Wam będzie się to czytało lepiej niż mnie pisało ;) Mój pomysł na ten rozdział poszedł sobie do lasu i nici z niego wyszły. A miało być tak fajnie i tajemniczo :D
    Piszcie, co o nim sądzicie. Jestem mega ciekawa Waszych wrażeń po tych moich wypocinach. Od następnych rozdziałów znów zacznie się dziać, to mogę jedynie obiecać ;)
    Na razie to tyle. Pozdrawiam Was serdecznie! <3
Mrs Black bajkowe-szablony