poniedziałek, 22 grudnia 2014

~32~


    Wstała bardzo wcześnie. Ubrała się, z kuchni wzięła jabłko i wyszła na zewnątrz. Mimo wczesnej pory, słońce już grzało dosyć mocno. Po drodze zdążyła zjeść owoc, więc gdy tylko stanęła przed bramą, zaczęła truchtać. Już znała trasę, nie bała się, że się zgubi. Dlatego śmiało ruszyła przed siebie, włączywszy wcześniej jej ulubioną playlistę w telefonie i założywszy słuchawki.

    Właśnie miała wbiec na podwórko, gdy zobaczyła biegnącego w jej stronę Shane'a. Uśmiechnął się do niej, lecz dziewczyna udawała, że go nie widzi. Minęła go szerokim łukiem. Nie była jeszcze gotowa na to, by spojrzeć mu w oczy. Nie miała pojęcia, co czuła do niego, do Adama. Nie wiedziała, co zrobić w związku z chłopcami, nie widziała dobrego wyjścia. Nie teraz. Miała za dużo spraw na głowie, by móc pomyśleć o swoich uczuciach - o tak błahym, w stosunku do innych spraw, problemie. Może to nie było najlepsze rozwiązanie - wiedziała, że nie - ale po prostu potrzebowała czasu na ułożenie sobie życia tak, jak chciała.
    Zmęczona pobiegła wziąć szybko prysznic. Następnie zjadła śniadanie. Spieszyła się, by nie zastać Shane'a w kuchni. Wiedziała bowiem, że chłopak biegał o wiele szybciej od niej i mógł w każdej chwili wrócić. Poza tym musiała szybko i niepostrzeżenie wejść do biblioteki. Nie miała ochoty tłumaczyć się ze swojego postępowania przed kimkolwiek. Chwytając więc ostatnią kanapkę w rękę, obiegła po schodach na górę. W odpowiednim miejscu dotknęła sęku, a niewidzialne dotąd drzwi, otworzyły się przed nią, ukazując ciemność, w którą dziewczyna weszła, nie zawahawszy się ani sekundy. Serce biło jej jak szalone. Mimo wszystko nie lubiła ciemności.
    Drzwi za nią zatrzasnęły się. Wiedziała, że za chwilę zapali się światło, ale i tak zaczęła szybciej oddychać. Starała się opanować, ale nie dała rady. Zaczęła panikować. Powoli brakowało jej powietrza.
    "Chyba już zawsze tak będę miała" - pomyślała, przymykając oczy. Otworzyła je dopiero wtedy, gdy była pewna, że światło w bibliotece się zapaliło. Weszła ostrożnie po schodach. Rozglądała się uważnie dookoła. Miała nadzieję szybko znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania, ale spoglądając na uginające się od ksiąg półki, zwątpiła.
    - To mi zajmie chyba z rok - westchnęła, zabierając się do pracy. Najpierw wyciągnęła wszystkie tomiszcza, których tytuły wydawały się obiecujące i kładła je na stoliku. Gdy już miała sporą ich ilość, zasiadła na krześle i zaczęła je przeglądać.
    Była to żmudna praca. I choć uwielbiała książki, to po siódmej zajęcie stało się monotonne i nieco nudne. Przetarła zmęczone oczy, odrywając wzrok od drobnego druku. Nie miała pojęcia, ile siedziała w bibliotece, ale zdawało jej się, że minęły godziny, odkąd usiadła przy stoliku. Wszystko ją bolało, ponieważ trudno znaleźć wygodną pozycję na drewnianym krzesełku, oczy łzawiły i piekły od ciągłego czytania. Ziewnęła, przerzucając kartkę kolejnej książki. Głowa jej ciążyła, mimo, że podpierała ją ręką. Oczy same się zamykały. Niemal zasnęła. Ostatkiem sił podniosła głowę ze stolika.
    - Chyba niczego dzisiaj nie znajdę - mruknęła, wstając od stołu. - Nic tu po mnie.
    Odłożyła książki na swoje miejsca, starając się zapamiętać te, które już przejrzała. Potem, uważając, by na nikogo nie wpaść, wyszła z biblioteki.
    Jak się okazało siedziała w niej kilka dobrych godzin. Shane, denerwując się nieobecnością przyjaciółki, próbował się do niej dodzwonić, lecz tam, gdzie przebywała, nie było zasięgu. Więc gdy tylko wyszła i, zmęczona, skierowała swoje kroki do pokoju na poddasze, chłopak złapał ją, naskakując na nią.
    - Gdzie byłaś? - zawołał nieco głośniej niżby wypadało. Dziewczyna odwróciła się do niego przodem i spojrzała półprzytomnym wzrokiem. Już miała mu odpowiedzieć, żeby na nią nie krzyczał, bo mu nic do tego, gdzie była i co robiła, gdy odezwał się znowu. - Przepraszam, po prostu, martwiłem się. Tak nagle zniknęłaś. Jeszcze rano udawałaś, że mnie nie widzisz... Wiem, pewnie jeszcze... No wiesz. Po prostu się martwiłem. Cieszę się, że jednak nie uciekłaś...
    - Miałabym uciec? - Zaśmiała się zmęczona. - Niby dokąd?
    - A bo ja wiem? Chociażby do Adama. Na pewno przyjąłby cię z otwartymi ramionami - mruknął, patrząc w czubki swoich butów.
    - A więc wszem i wobec ogłaszam, że nigdzie się nie wybieram. Chyba że jutro do szkoły. A teraz wybacz, ale jestem padnięta. Muszę iść do pokoju i się przespać - odparła. Już miała się odwrócić i wejść do sypialni, gdy Shane złapał ją za nadgarstek i przytrzymał jeszcze na chwilę.
    - Nie jesteś głodna? - zapytał. Maya zastanowiła się chwilę. Była głodna i to jak, ale nie miała siły iść na dół, by coś zjeść. Pokręciła więc przecząco głową. Jakby na znak protestu, zaburczało jej w brzuchu. Chłopak uniósł do góry jedną brew, spoglądając na nią z uśmiechem. - Przyniosę ci obiad do pokoju, co ty na to?
    - Byłoby super - westchnęła. - Dziękuję. Wiesz, że nie musisz robić tego wszystkiego...
    Chłopak tylko wzruszył ramionami. Przez sekundę przyglądał się uważnie blondynce po czym zszedł na dół, by przygotować dla niej jedzenie.
    - I jak tu go nie uwielbiać? - mruknęła zrezygnowana, otwierając drzwi prowadzące do sypialni.
Maya

    Następnego dnia Maya i Shane omal nie spóźnili się na autobus. Dziewczyna nadal próbowała go unikać, więc wstała stosunkowo wcześnie i poszła pobiegać. Potem jakoś się tak złożyło, że się zasiedziała i musiała biec na przystanek, a blondyn za nią.
    Dziwnie się czuła, nie mając pojęcia, co zrobić w sprawie chłopców. Wydawało jej się, że na prawdę lubiła Adama, ale po pocałunku z blondynem miała co do tego wątpliwości. Do tego Adam zachowywał się, jakby już podjęła decyzję i już z nim zerwała. Nie mogła na niego patrzeć, bo widziała jego zranioną minę. Z drugiej jednak strony wcale jej nie pomagał w podjęciu tak ważnej decyzji, która zaważyłaby nie tylko na jej życiu. Postanowiła, że wypisze sobie wszystkie za i przeciw i dokładnie wszystko przeanalizuje. Bo bała się zaufać sercu czy rozumowi. Każda część jej ciała mówiła co innego.

    Już na pierwszej lekcji wyciągnęła kartkę, którą podzieliła na dwie części, a następnie te dwie jeszcze na pół. Na samej górze napisała "Shane" i "Adam" a pod spodem "za" i "przeciw". I zaczęła wypisywać. Najpierw u Shane'a argumenty za tym, by była jego dziewczyną.
  • Jest naprawdę kochany i opiekuńczy. 
  • Rozumie mnie jak mało kto.
  • Nie naciska, wie, że nie mogę ot tak podjąć jakąś decyzję. Jest cierpliwy. 
  • Czuję się przy nim bezpieczna.
  • Jest przystojny i świetnie całuje.
  • Jest przy mnie, gdy tego potrzebuję, ale się nie narzuca swoją obecnością. 
  • Potrafi słuchać. 
A następnie argumenty przeciw:
  • To przeznaczenie go wybrało, a nie chciałam by tak było. 
  • Nie znam mnie za długo, a więc co za tym idzie za dobrze. 
  • Ja jego również za dobrze nie znam.
Potem zaczęła wypisywać zalety Adama:
  • Bardzo dobrze mnie zna i wie, jak mogłabym się zachować w danych sytuacjach. 
  • Znam go bardzo długo. 
  • Jest przystojny.
  • Zawsze wie, jak mnie rozweselić. 
  • Uwielbiam jego śmiech.
A na końcu jego wady:
  • Jest niecierpliwy.
  • Często nie myśli, co robi.
  • Obraża się za byle co. 
    Nie potrafiła nic więcej wymyślić, ale wydawało jej się, ze tyle, ile napisała, starczy. Jeśli wziąć pod uwagę tabelkę, która powstała z udziałem logiki, powinna zerwać z Adamem i być z Shanem. Więc dlaczego wzdragała się przed takim krokiem? Co stało na przeszkodzie? 
    Spojrzała jeszcze raz na papier. Przeczytała wszystko dokładnie jeszcze raz i stwierdziła, że zachowywała się jak bezmyślna małolata, która nie wie, co chce dostać pod choinkę. Zmięła szybko kartkę w kulkę i wrzuciła na dno torby. Tak nie powinno się podejmować ważnej, życiowej decyzji.
    Gdy tylko zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec lekcji, wybiegła z klasy, nie oglądając się za nikim. Nie lubiła być bezradna. Nie cierpiała nie mieć kontroli nad tym, co działo się w jej życiu. A w tamtej chwili właśnie tak się czuła. Nie potrafiła podjąć właściwej decyzji, która by ją usatysfakcjonowała. Ciągle się wahała. I choć wiedziała, że to nie miało sensu, że zachowywała się naprawdę głupio, nie mogła nic innego zrobić.
    Wylądowała w łazience. Zamknęła się w kabinie, by móc względnie spokojnie pomyśleć. Po chwili doszła do wniosku, że źle zabierała się za wszystko. Za dużo myślała i to dlatego nic jej się nie udawało. A przecież nad miłością nie trzeba było się zastanawiać. Jeśli kochałeś to wiedziałeś kogo i za co. A jeśli nie to nawet najdłuższe zastanawianie się nad tym nic by nie dało, bo nic by nie wymyśliła.
Diana
    Uśmiechnęła się sama do siebie, bo w końcu coś jej się wyjaśniło. Od razu zrobiło jej się lżej na sercu, choć nie rozwiązała swojego problemu, to wiedziała, którą drogę wybrać, by się nie zgubić.

    Nie spodziewała się tak ciepłego powitania w szkole. Sądziła, że będzie tak jak kiedyś. I może i było, tylko Maya tak stęskniła się za swoją klasą, że odbierała to dwa razy mocniej?
    Gdy tylko pojawiła się pod klasą razem z Adamem, który miał naburmuszoną minę i kompletnie się do niej nie odzywał, podbiegła do nich Diana i uściskała przyjaciółkę serdecznie.
    - Jak się cieszę, że już wyzdrowiałaś! - zawołała Abby zza pleców szatynki.
Alex
    - Nawet nie wiecie, jak ja się za wami stęskniłam! - westchnęła blondynka, uśmiechając się do chłopców, do których dołączył Adam. Pomachali do niej wesoło, wszyscy w tym samym momencie. Wyglądało to naprawdę komicznie. Na ławce obok nich siedziała Adison, która wydawała się mniej zadowolona z powrotu koleżanki. Trzymała książkę na kolanach i uparcie wpatrywała się we wzory, które znajdowały się na tej stronie, którą miała otwartą.
    - Mayaaa! - usłyszała za sobą radosny krzyk. Zdążyła się tylko odwrócić, bo Alex już się na nią rzuciła, by ją mocno wyściskać.
    - Heej! Puść, bo mnie udusisz! - wykrztusiła, próbując się wyswobodzić z ramion koleżanki.
    - Sorki, to dlatego, że tak dawno się nie widziałyśmy! Stęskniłam się. - Uśmiechnęła się skruszona. - Już wszystko okej ze zdrowiem i w ogóle? - zapytała, przyglądając się Mayi uważnie.
    - Tak, tak. Już się wykurowałam i nie mam w planach kolejnej choroby - odparła, uśmiechając się serdecznie. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu Wen i Chloe. Dostrzegła je dopiero po chwili. Siedziały w rogu korytarza pod oknem, opierając się o grzejnik. Przyglądały się radosnej scence rozgrywającej się pod klasą. Maya nie potrafiła stwierdzić, czy się cieszyły z powodu jej powrotu, czy może wręcz przeciwnie. Miny miały niewyraźne, ale zauważyła jakąś ulgę w oczach Wen.
Chloe
    - Pan Harris na każdej lekcji pytał się nas, kiedy wrócisz - odwróciła jej uwagę od dziewczyn Abby.
    - Adam i Shane zdawali się wiedzieć co się u ciebie dzieje, ale niewiele mówili - powiedziała Alex. - Codziennie próbowałam coś od nich wyciągnąć, ale byli nieugięci. Jakby to była jakaś wielka tajemnica. To w końcu co ci było? - zapytała.
    - To taka dziwna nazwa... Nie pamiętam dokładnie, ale wiem, że bardzo rzadkie i niezaraźliwe coś. Lekarz naprawdę się zdziwił, gdy to u mnie zdiagnozował. Ale nie mówmy już o mnie. Co tam się wydarzyło w szkole pod moją nieobecność?
    Niewiele dziewczyny zdołały jej powiedzieć, bo po chwili zadzwonił dzwonek i przyszła ich nauczycielka. Uśmiechnięta Maya weszła do klasy. To było naprawdę miłe uczucie, wiedzieć, że ktoś za tobą tęsknił i martwił się o ciebie.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Heej :) Nie przedłużając :) Chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Dużo śniegu, wymarzonych prezentów, mnóstwa uśmiechu, radości i miło spędzonym czasie w gronie rodziny i przyjaciół <3

sobota, 6 grudnia 2014

~31~


    Resztę dnia spędziła za zamkniętymi na klucz drzwiami. Nie otwierała nikomu. A ktoś pukał kilka razy. Spodziewała się tego i dlatego założyła słuchawki na uszy i włączyła głośno muzykę. Wtedy mogła udawać, że nic się nie dzieje.
    A do drzwi pukała matka Shane'a. Chciała zobaczyć, co u Mayi. Miała nadzieję, że porozmawia z dziewczyną, dowie się, co myśli o zaistniałej sytuacji. Gdy jednak zobaczyła, że blondynka nie chciała się z nikim widzieć, dała sobie spokój.
    Maya starała się nie myśleć o wydarzeniach z tego dnia. Ale nie udawało jej się. Niektóre słowa, pewne sceny po prostu pojawiały jej się w głowie i zostawały tam na długo. Chyba najdłużej analizowała wypowiedź Shane'a i ich pocałunek. Była rozdarta. Jedna jej część uważała, że tak jak było do tej pory to dobre wyjście. Lecz w głębi duszy czuła, że tak do końca nie jest wszystko okej. Coś nie pasowało do całości. I najbardziej obawiała się tego, że to ona była tym niepasującym do tej układanki elementem.
    "Ale czy wtedy nie było by dla mnie lepiej? Prościej? Gdyby okazało się, że to wszystko to jedna wielka pomyłka?" - zastanawiała się. Zdawała sobie sprawy, że nie może być mowy o żadnej pomyłce. Mimo to łudziła się.
    Tak bardzo chciała zadzwonić do którejś z przyjaciółek i pożalić się jej. Już sięgała po telefon, gdy uzmysłowiła sobie, że nie miała do kogo zadzwonić. Z Dianą nigdy nie były na tyle blisko, by powierzać jej tak ważne dla niej sprawy. Oczywiście, mogła na nią liczyć i bardzo się lubiły, ale to z Wendy zawsze wszystko dokładnie omawiała, jeśli w grę wchodzili chłopcy. To ona wiedziała, kiedy Maya potrzebowała mocnego kopniaka w tyłek a kiedy pocieszenia. To ona  była przy niej, kiedy pierwszy raz się zakochała. Więc co się stało, że ta więź tak nagle zniknęła? Że Wendy już nie potrafiła zauważyć złego nastroju przyjaciółki? Pojawiła się osoba trzecia - Chloe - która wtrąciła się między nie i tak długo przekonywała do siebie Wen, aż omamiła ją sobie wokół palca, żeby mieć ją tylko dla siebie.
    Przed oczami Mayi stanęła jej scena, gdy w czwórkę były na lodach w urodziny Diany. Siedziały w ogrodzie przy kawiarni pod szerokim parasolem i śmiały się, jedząc desery lodowe. Wtedy też Maya chciała opowiedzieć przyjaciółkom o tym, że dziewczyna Josha ją wkurzała swoim zachowaniem. Już zaczęła o niej opowiadać, gdy nagle Chloe wtrąciła się, mówiąc jakąś "ważną" informację, dotyczącą zespołu koreańskiego, czy diabli wiedzą jakiego jeszcze. Zainteresowana Wendy szybko odwróciła się od Mayi, przepraszając ją. Kiedy Chloe, Diana i Wen przestały się podniecać, myślała, że będzie mogła dokończyć, lecz myliła się. Te zaczęły już niwy temat, nie dając jej nawet dojść do głosu. Dziewczyna poczuła się odrzucona i potem już mało kiedy się odzywała.
    Tak bardzo starała się utrzymać z nimi dobry kontakt. Znosiła wiele - ignorowanie, lekceważenie, niezauważanie; często czuła się niewidzialna dla nich. Ale stając się niewidzialną dla nich, robiła się coraz bardziej widzialna dla reszty klasy, z którą Wed i Chloe nie za bardzo się dogadywały w ostatnim roku. To właśnie wtedy Maya znów zaczęła spędzać czas z Alex i Abby. Coraz częściej śmiała się i gadała z chłopakami. Zbliżyła się do wszystkich. A oddaliła od przyjaciółek.
    Maya, zmęczona całym dniem wrażeń, zasnęła.
    Gdy otworzyła oczy, czuła się nadzwyczaj wypoczęta. Rozejrzała się dokoła i zmarszczyła brwi. Nie znajdowała się już w pokoju, który zajmowała w domu Shane'a. Stała pośrodku wielkiej polany, na której rosło mnóstwo kolorowych kwiatów. W oddali widziała cienie wielkich, rozłożystych drzew. W jej polu widzenia nie znajdowało się nic innego. Ruszyła więc w stronę, w której widziała rosnące drzewa. Idąc, spojrzała w górę. Niebo było błękitne bez ani jednej chmurki. Nie czuła na odsłoniętej skórze ramiona powiewu wiatru, mimo to zrobiło jej się zimno. Potarła dłońmi zmarznięte ramiona, rozglądając się za przyczyną tak nagłego spadku temperatury. Niczego niepokojącego nie zauważyła, ale mimo wszystko przyspieszyła, nie czując się bezpiecznie na odsłoniętym terenie.
    Cały czas szukała czegoś, co nie pasowałoby do tak pięknego krajobrazu, idąc coraz szybciej. Niemal wbiegła pomiędzy drzewa, zerkając za siebie. Wydawało jej się, że na horyzoncie coś zauważyła. Zbliżało się do niej. Serce przyspieszyło na chwilę swoją pracę. Zniekształcony na początku cień, z każdą chwilą stawał się coraz wyraźniejszy. Nie czekając, aż zbliży się jeszcze bardziej do dziewczyny, ruszyła przed siebie w głąb lasku.
    Biegła, słysząc za sobą dyszenie tego czegoś, co za nią biegło. Od czasu do czasu złamało gałązkę czy nadepnęło na suche liście. Nie miała pojęcia, co to było. I nawet nie chciała przystanąć, by przekonać się, jak wyglądał ten stwór, który ją gonił.
    Raz zdawało jej się, że był tuż za nią, a następnym razem, że nagle przestał ją gonić. Dziewczyna jednak nie zwolniła. Czuła, że gdyby się zatrzymała, straciłaby szansę na ucieczkę. Więc biegła przez ciemny las, który zdawał się nie mieć końca, a z pozoru był zaledwie kilkoma drzewkami.
    Zwolniła nieco, bo mimo ćwiczeń, jakie zafundowała jej pani Shay, jej kondycja była daleka od dobrej. Już po tych kilkudziesięciu metrach brakowało jej tchu, a serce niemiłosiernie waliło w żebra. Ale nie poddawała się. Biegła dalej.
    Zrobiło się znacznie ciemniej i zimniej. Zastanawiając się nad przyczynami, nie zauważyła wystającego z ziemi grubego korzenia. Upadła, zdzierając sobie skórę z dłoni i tłukąc kolano. Gdy stanęła z powrotem na nogach, zabolało. Zaczęła kuśtykać, lecz to nie było to samo co bieg. Nagle tuż za sobą usłyszała cichy warkot. Przerażona, mimo bólu ruszyła biegiem pod górę.
    Łzy bólu i strachu strumieniami spływały jej po policzkach. Nie szlochała ani nie krzyczała. Była na tyle opanowana, by pamiętać o tym, że nawet najmniejszy szelest może spowodować, że się ujawni. Starała się też nie nadeptywać na suche liście czy gałęzie, ale w lesie było to wręcz niewykonalne przy takiej prędkości. Co raz skrzywiała się, słysząc pod jej stopami dźwięk łamanej gałązki.
    Zerknęła przez ramię do tyłu, by zorientować się, czy ktoś za nią biegnie. Między drzewami zauważyła jakby wielkiego czarnego psa o dwóch głowach. Tyle że te dwie głowy nie należały do jej ulubionych zwierząt. Łby stworzenia były ptasie. Miały dziób i dwoje oczu po jednej i po drugiej stronie czaszki. Monstrum obrośnięte było ciemną, długą sierścią, gdzieniegdzie oblepioną czymś jasnym. Ślepia wpatrywały się w nią z czerwono złotym błyskiem. Dzioby kłapały. Od czasu do czasu wysuwały się z nich różowe języki. Cienki ogon zakończony czymś podobnym do ptasiego pióra ruszał się niespokojnie. Wielkie, ciężkie łapy ze schowanymi ostrymi pazurami nie wydawały głośnych dźwięków przy kontakcie z ziemią. Słychać było delikatne stąpnięcia i łamanie gałązek gdy akurat stwór na nie nadepnął.
    Przerażona widokiem nadzwyczajnego monstrum, przyspieszyła. Niestety nie udało jej się biec wystarczająco szybko. Zwierzę w pewnym momencie skoczyło na nią i powaliło na ziemię. Oddychając ciężko, próbowała się wydostać spod jego cielska, lecz on okazał się zbyt wielki i ciężki. I śmierdział mokrym psem. Warknął cicho na nią po czym usłyszała w swojej głowie pomruk, który dopiero po chwili zrozumiała.
    - Niepotrzebnie przede mną uciekałaś. I tak cię dopadłem. Ja zawsze znajduję tych, na których mi zależy. A na tobie zależało mi od początku. Jesteś krucha, słaba. Od razu wiedziałem, że kiedy przejmiesz pieczę nad Elessarem, zdołam do ciebie dotrzeć. I mi się udało. - Charknął, co tylko trochę przypominało śmiech.
    - Kkim jesteśś? - wyjąkała, starając się zaczerpnąć powietrza, nieskażonego jego zapachem.
    - Złem - odparł po prostu. I tym razem najpierw usłyszała zwierzęcy pomruk, a dopiero potem zmienił się on w jej głowie w słowa wypowiedziane męskim głosem.
    - Jesteś prawdziwy? - zapytała cicho. Zwierzę zaśmiało się.
    - Teraz? Oczywiście, że nie. To tylko twój sen. Ale czy to, że jestem w twoim śnie, nie oznacza, że nie istnieję naprawdę? - odezwał się filozoficznie. Jego głos stawał się coraz cichszy, aż w końcu umilkł zupełnie...

    Maya obudziła się zlana potem. Usiadła i zapaliła nocną lampkę, bo jak się okazało, na dworze zrobiło się już całkowicie ciemno. Na chwiejnych nogach podeszła do okna. Otworzyła je na oścież i wciągnęła głęboko czyste, nocne powietrze. Poczuła się nieco lepiej. Serce przestało tak szybko bić, choć nadal się bała. Nie potrafiła określić czego dokładnie. Dlatego postanowiła, że rano pójdzie do biblioteki i będzie szukała tak długo, dopóki nie znajdzie czegoś na temat stworzenia, które ją goniło w lesie we śnie.
    Leżąc z powrotem w łóżku zastanawiała się nad ostatnimi słowami zwierzęcia. Niby wszystko rozumiała, ale tak naprawdę niczego nie wiedziała. Miała dość niewiadomych, tajemnic, niedopowiedzeń. Całe jej życie to jedno wielkie kłamstwo i sekret, które zamierzała już wkrótce odkryć. Z czyjąś pomocą lub bez znajdzie odpowiedzi na resztę pytań. A było ich sporo. Tylko najpierw musi się porządnie wyspać.


~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej :) Jedno malutkie pytanie do Was: dlaczego uważacie, że Adam jest wredny? Bo ja na przykład tego nie widzę, bo patrzę subiektywnie na jego postać, a bardzo jestem ciekawa, co takiego zrobił, że macie go za złą postać. Pytam z czystej ciekawości, bynajmniej nie chcę zmienić jego charakteru, bo może czasami faktycznie mi nie wyszedł, ale według mnie jest taki, jaki powinien być. Tylko zastanawia mnie, co spowodowało, że go nie lubicie. I bardzo proszę o odpowiedź, bo naprawdę to dla mnie ważne.

    A teraz życzenia Mikołajkowe! Wszystkiego najlepszego! Śniegu na Święta! No i wszystkiego, czego sobie życzycie. Dostaliście coś, czy Mikołaj nie przyszedł szóstego grudnia i nadal czekacie na Wigilię? :)

    Pozdrawiam serdecznie! I ZAPRASZAM DO GŁOSOWANIA W ANKIECIE!

sobota, 22 listopada 2014

~30~


    Mayę przeszył dziwny dreszcz. Złapała się lewego przedramienia, które nagle ją zapiekło. Ten sam gest uczynił Shane, tyle że złapał się za własne ramię. I wtedy dziewczyna zrozumiała. Kręcąc głową, spojrzała w nieco wystraszone jeszcze oczy blondyna.
     - Nie, nie, nie! - zawołała szybko. Chciała, by chłopak też zaprzeczył, ale ten nie potrafił. Nie mógł skłamać. Kiwnął tylko głową. - Wiedziałeś o tym? - naskoczyła na niego.
    - Nie, oczywiście, że nie. Na początku, jasne, miałem przeczucie, że to jest trochę dziwne, ale wmówiłem sobie, że to tylko przypadek, a tobie naprawdę została taka dziwna blizna po skaleczeniu. Dopiero dzisiaj podczas obiadu zobaczyłem, że nasze znaki są identyczne. Nie do końca rozumiałem, co to miałoby oznaczać dla nas, ale poczułem, że to coś ważnego.
    Nie powiedział najistotniejszego - że w momencie, gdy zobaczył znamię przyjaciółki, zrozumiał, że są sobie bliscy, może nie stworzeni dla siebie, jak twierdziła jego mama, ale czuł, że Maya była ważna w jego życiu. Nie chciał jej tego powiedzieć, by bardziej dziewczyny nie wystraszyć. Już w tamtej chwili wyglądała na nieźle wkurzoną i smutną jednocześnie. Coś jednak w jej oczach podpowiadało Shane'owi, że nie może jednak wszystkiego od razu przekreślać. Bo tęczówki Mayi w pewnym momencie na ułamek sekundy zabłyszczały, gdy dziewczyna patrzyła mu prosto w oczy. Spojrzenie jej złagodniało i choć jej mina i słowa wyrażały coś innego, to oczy wiedziały swoje.
    - Może mi ktoś wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytała ponownie mama Shane'a.
    - To proste - rzucił z przekąsem Adam. - Shane chce odbić mi dziewczynę! - warknął w stronę chłopaka.
    - Stary, pogięło cię? Nikt ci nie chce niczego odbijać. To po pierwsze. Po drugie chyba Mayi zdanie też się liczy w tym wszystkim. A skoro wybrała ciebie, to ja nie mam w tym nic do gadania. Więc zejdź ze mnie w końcu. Ja naprawdę chcę, żeby wszyscy byli szczęśliwi. Poza tym, nie mam w zwyczaju zarywać do dziewczyny mojego kumpla. Znasz mnie tyle lat, powinieneś się już ogarnąć.
    - Możecie jaśniej? - wtrąciła się pani Shay, powoli tracą cierpliwość.
    - Maya ma taki sam znak na lewym przedramieniu co ja - powiedział niemal szeptem Shane. Jego mama wciągnęła głośno powietrze. Wyciągnęła w stronę Mayi swoją rękę, by ta podała jej swoją. Dziewczyna z ociąganiem pokazała jej czarną ósemkę.
    - Wiecie, co oznacza ten symbol? - zapytała kobieta. Młodzi pokręcili przecząco głowami. - To znak nieskończoności. W Zakonie oznacza rodzinę przywódców, pierwszy klan, który założył całą tę organizację. Dla mnie to oznacza tylko jedno. - Spojrzała wymownie najpierw na swojego syna, potem na Mayę.
    - Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, w to, że coś oprócz nas samych może kierować naszym życiem. A nawet jeśli jakaś taka siła istnieje, to na pewno daje nam jakieś pole, na którym my sami możemy podejmować decyzje. To nie może być tak, że ta i ta osoba jest komuś przeznaczona i z nią musi się pobrać, z nią musi mieć dzieci, z nią musi spędzić resztę swojego życia. Musimy mieć w tej kwestii jakiś wybór. Przecież ludzie powinni się kochać, gdy chcą wziąć ślub, gdy chcą być razem. Nikt nas do tego nie może zmusić. A teraz wszyscy nagle mi wmawiacie, że przez jakieś małe coś na mojej ręce muszę być z Shanem. Nawet jeśli go nie kocham? To jakiś absurd! - zwołała, wstając od stołu. - Przepraszam, ale muszę stąd odejść. - Po czym wyszła z salonu. Zgromadzeni wokół stołu słyszeli jej kroki na schodach, które po chwili ucichły.
    - W takim razie ja też już pójdę. To chyba już koniec naszego uroczego spotkania - odezwał się Adam, również wstając od stołu. I on w mgnieniu oka zniknął z salonu.
    Kobieta spojrzała na swojego syna. Zauważyła w jego oczach ból. Nie do końca wiedziała, czy związany był z tym, że jego najlepszy przyjaciel posądził go o coś tak głupiego, czy o to, że kochał inną dziewczynę i właśnie dowiedział się, że przeznaczona mu była inna, czy raczej dlatego, że zakochał się w Mayi, która przed chwilą powiedziała, że ona nic do niego nie czuje.
    Położyła mu rękę na ramieniu, chcąc dodać mu otuchy. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Nie była w takich sprawach dobra. A nawet, gdyby umiała prowadzić rozmowę z synem, nie wiedziałaby, co w tej sprawie powiedzieć. Trudno jest znaleźć odpowiednie słowa, gdy nie wie się, czego powinny dotyczyć.
    - Jeszcze się wszystko ułoży, zobaczysz - rzekła wreszcie. Ścisnęła mocniej ramię chłopaka. - Jeśli chciałbyś pogadać... - nie dokończyła. Nagle poczuła się jakoś dziwnie zmęczona i stara. Miała tylko nadzieję, że syn zrozumiał, co chciała powiedzieć.
    Shane został sam. Nie wiedział dlaczego, ale nie potrafił usiedzieć w salonie, więc i on go opuścił. Udał się do ogrodu. Położył na trawie, w cieniu rozłożystych drzew i pnących się winorośli. Zamknął oczy, próbując skupić myśli.
    Prawda była taka. Maya bardzo mu się podobała. W głębi duszy czuł, że on dziewczynie również nie jest obojętny, lecz nie miał pojęcia, dlaczego blondynka nadal się oszukuje, twierdząc, że nic do niego nie czuje. Może nie chciała zranić Adama. Może, może może... Za dużo było niewiadomych, by wiedzieć coś na pewno w tej sprawie.

    Maya wparowała do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Sama do końca nie wiedziała, dlaczego aż tak bardzo się zdenerwowała. Przecież nikt nie miał wpływu na to, że jakieś tam znamię pojawiło się na jej ręce i związało ją z Shanem jakimś pradawnym zwyczajem. Mimo to czuła się oszukana.
    Do tej pory myślała, że naprawdę kocha Adama. Że mogą stworzyć jakiś poważny związek z przyszłością. Dzisiaj dowiedziała się, że przeznaczenie naszykowało dla niej inną ścieżkę, krzyżując plany wszystkim, nie tylko jej. Poczuła, że Shane jest jej równie bliski. Nie potrafiła tego przyjąć do wiadomości, bo nienawidziła, gdy nie miała pełnej kontroli nad swoim życiem. I dopóki się z tym nie pogodzi, nie dotrze do niej najbardziej oczywista rzecz na świecie - że w Adamie tylko się zadurzyła, że nie byłaby z nim szczęśliwa na dłuższą metę. Że to przy Shanie czuła się bezpiecznie, uwielbiała z nim spędzać czas, śmiać się z nim. Ale i te złe chwile przy blondynie stawały się lepsze.
    Nagle przypomniała sobie, jak Shane szybko zareagował, gdy dziewczyna obudziła się w nocy po tym, jak Gwardia ją porwała. Wtedy miała zły sen, straszny. Ale gdy chłopak przyszedł do niej i ją przytulił, poczuła się lepiej. Dużo lepiej. Wspomnienie tamtej chwili zawładnęło nią na chwilę. Ale tylko na chwilę, bo potem przypomniała sobie, że ona przecież wybrała Adama. Shane'a wybrało dla niej przeznaczenie, a ona nie chciała mieć z tą siłą nic do czynienia. Potrząsnęła głową, by pozbyć się tego wspomnienia sprzed oczu.
    Potrzebowała tlenu, potrzebowała świeżego powietrza, bo nagle poczuła, jak jej klaustrofobia wraca. Stwierdziła, że nie wytrzyma dłużej w czterech ścianach. Powinna wszystko przemyśleć, będąc bliżej natury, która zawsze pomagała jej podjąć właściwą decyzję. Zbiegła więc po schodach i wyszła na zewnątrz. Nogi same zaprowadziły ją do ogrodu.
    Na początku nie zauważyła leżącego w cieniu chłopaka. Gdy się już zorientowała, że nie jest sama, było za późno, by się wycofać. Shane ją również zobaczył. Już zamierzała zrobić krok w tył, lecz chłopak wstał szybko z ziemi.
    - Nie odchodź - poprosił. Więc została. - Wiem, że jesteś na mnie zła - zaczął, gdy oboje usiedli pod drzewem. Dziewczyna starała się trzymać od niego na dystans. - Ale musisz wiedzieć, że nikt nie miał na to wpływu. Jesteś mądrą dziewczyną, więc powinnaś to zrozumieć. Ja sam... Nie chciałem dzielić się z tobą moimi spostrzeżeniami, bo wiedziałem, jak byś zareagowała. Wystraszyłaś się. Nie chciałem, byś poczuła, że wywieram na tobie jakąś presję, że nie masz w tej kwestii nic do gadania. Jest mi przykro, że tak to się wszystko potoczyło. - Spojrzał jej prosto w oczy. Była spokojna. Niemal się uśmiechnęła do niego. Ale nie. Gniew nadal brał górę nad innymi emocjami. - Chciałbym ci jakoś pokazać, że przeznaczenie nie musi oznaczać dla ciebie nieszczęścia. Wszystkie pary, które są dzięki niemu związane wiodą wspaniałe życie. Po prostu ty jesteś uprzedzona i tyle. I bardzo dobrze cię rozumiem. Chcesz decydować sama za siebie. Ale to, że jesteśmy sobie przeznaczeni nie oznacza braku wyboru. Masz wybór. Możesz zdecydować. Czy być ze mną czy z Adamem, a może jeszcze z kimś innym. Przeznaczenie jakby proponuje nam, ułatwia decyzję. Pokazuje, przy czyim boku możemy być tak naprawdę szczęśliwi. Przynajmniej ja to tak rozumiem. I chciałbym, żebyś choć na chwilę spojrzała tak samo jak ja na tę sytuację.
    Podczas jego monologu ich twarze zbliżały się powoli do siebie. Nieświadomie przysunęli swoje ciała bliżej siebie. Maya słuchała go uważnie, zastanawiając się, czy chłopak może mieć racje. Stwierdziła, że może po części. Starała się zobaczyć całą sytuację z jego perspektywy, ale jakoś nie potrafiła się dostatecznie skupić. Może dlatego, że pełne usta blondyna były coraz bliżej jej warg?
    Ich pocałunek był krótki, ale przepełniony uczuciami. Różnił się od tych z Adamem. Tamte zdawały się być niewinne, w tym czuła pasję, z jaką blondyn ją całował. Jakby chciał pokazać, że zależy mu na Mayi. Bardzo jej się podobał, więc uśmiechnęła się mimowolnie.
    Oderwawszy się od siebie, nie odsunęli się. Nadal siedzieli milimetry od siebie. Shane przyglądał się dziewczynie uważnie. Nie potrafił jednak odczytać z jej twarzy wiele emocji. Nadal nie wiedział, co sądziła o tym, o czym jej powiedział przed pocałunkiem. Czy zgadzając się na pocałunek i oddając mu go, zrozumiała, że myliła się co do ich przeznaczenia?
    - Przepraszam - odezwała się, przerywając milczenie.
    - Za co? - zdziwił się Shane.
    - Po prostu przepraszam. Ja nie mogę być z tobą, nie mogę cię całować, bo mam chłopaka! - krzyknęła zrozpaczona.
    - W każdej chwili możesz z nim zerwać - zauważył.
    - I złamać mu serce? Nie chcę go zranić - chlipnęła.
    - W końcu będziesz musiała wybrać - stwierdził, wzruszając ramionami.
    - Wiem! - zawołała. - Ale to nie jest takie proste, jak się wam wszystkim wydaje!
    - To jest proste - powiedział. - Po prostu musisz zaufać intuicji. Wsłuchaj się w to, co dyktuje ci serce, a wybierzesz mądrze.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Heeej! :) I jak, podoba Wam się rozdział? jeśli macie jakieś pytania, zażalenia, skargi, coś się nie zgadza, piszcie śmiało. Jestem tylko człowiekiem i też mogę się pomylić.
    Pozdrawiam serdecznie!
Zuza <3

sobota, 8 listopada 2014

~29~


Maya
    Powłócząc nogami, wspięła się po schodach do swojej sypialni. Miała ogromną ochotę paść na łóżko i nie wstawać, ale wiedziała, że nie ma czasu na leżenie. Wyciągnęła więc z szafy czyste ubrania i poszła do łazienki, gdzie wzięła zimny, orzeźwiający prysznic, który spłukał z niej cały pot. Od razu poczuła się lepiej, choć woda niewiele pomogła na obolałe mięśnie i zmęczenie.
    Szybko ubrała się w przyniesione ciuchy i zeszła na dół, gdzie w kuchni siedział już Shane. W jednej ręce trzymał telefon i coś w nim przeglądał, natomiast w drugiej miał szklankę z wodą, z której od czasu do czasu wypijał łyk. Był tak pochłonięty wpatrywaniem się w telefon, że nawet nie zauważył, że dziewczyna podeszła do niego, usiadła na krześle obok i wyjęła mu z ręki szklankę. Dopiero gdy zaczęła się śmiać, spojrzał na nią.
    - Ej! - zawołał głośno. Nie zrobił jednak nic, by odzyskać szklankę, bo wiedział, że to byłoby głupie bić się o prawie pustą szklankę. Odłożył jednak telefon na blat szafki i wstał z krzesełka. - Mama musiała gdzieś jechać, więc dzisiaj ja gotuję.
    - O nie! - udała przerażenie. - Jesteś pewien, że to bezpieczne dawać ci garnki i gazówkę? - spytała ostrożnie.
    - Ha ha, bardzo zabawne, rzeczywiście. Tak na serio to mam tylko do odgrzania zupę, więc wielkiego gotowania nie będzie, ale kiedyś ci pokażę, że umiem gotować, obiecuję!- zawołał, wyciągając z lodówki zupę i stawiając garnek na gazówce.
    - Kiedy twoja mama wróci? - zaciekawiła się Maya.
    - A tego to nie wiem, powiedziała, że po południu na pewno będzie już w domu i że będziemy mieli lekcje - powiedział z niesmakiem. - Jakoś nie uśmiecha mi się kolejna godzina historii, jakbym w szkole nie miał jej o dwie godziny za dużo - mruknął.
    - A ja tam się cieszę, że twoja mama chce nam opowiedzieć coś więcej na temat Zakonu czy Gwardii.  Od zawsze lubiłam słuchać o takich rzeczach. Chyba dlatego nigdy nie usypiałam na historii.
    - Jesteś niemożliwa! - westchnął, kręcąc głową. Zamieszał ogromną łyżką w garnku, spoglądając na Mayę. Czując jego wzrok na sobie, dziewczyna nie mogła się nie odezwać.
    - No co się tak na mnie patrzysz? Mam coś na twarzy? - zapytała i zaczęła wycierać policzki wierzchem dłoni.
    - Co? Nie, nic nie masz. Tak tylko się patrzę, a co nie mogę? Nie zabroniłaś mi ani nic. - Wzruszył ramionami.
    - Wiesz co, chyba powinnam to jednak zrobić - zastanawiała się.
    - Dlaczego? - zaoponował Shane. Maya uśmiechnęła się do niego serdecznie, zdając sobie sprawę, że ich spór jest bez sensu.
    - Nieważne. Lepiej dawaj tę zupę, bo jestem strasznie głodna!
    - Jeszcze chwila i będzie gotowa - obiecał, wracając do mieszania zawartości garnka. Po tych słowach zapanowało w kuchni milczenie.
    Po upływie niecałych pięciu minut chłopak wyłączył gazówkę i zaczął nalewać gorącą zupę na talerze. Jeden postawił przed Mayą, podając jej łyżkę, a drugi położył obok niej. Tam też właśnie usiadł - po lewej stronie dziewczyny. Jedząc, blondynka oparła lewą rękę o blat, więc Shane mógł zauważyć ciemną bliznę na jej przedramieniu. Czując delikatne pieczenie w tym samym miejscu tylko na swojej ręce, zapytał o znamię Mayę.
    - A to tylko taka blizna. Sama nie wiem, jak to się stało, ale jak zemdlałam wtedy na wycieczce to musiałam zahaczyć o coś ostrego i już takie coś mi zostało. - Wzruszyła ramionami, bagatelizując sprawę. Ale chłopak nie potrafił tego ważnego dla niego faktu tak po prostu przemilczeć. Chciał coś powiedzieć, lecz po chwili zdał sobie sprawę, że nie ma słów, które mógłby wypowiedzieć, nie ujawniając nic przedwcześnie, nie płosząc dziewczyny. Siedział więc z bijącym szybko sercem, ukradkiem zerkając na znak w kształcie ósemki, jakby miał na niego skoczyć i zrobić mu krzywdę.
    Miał mętlik w głowie, dlatego oprócz "Smacznego", nie odzywał się przez cały posiłek do Mayi. Jadł mechanicznie, próbując poukładać sobie gonitwę myśli. Ojciec wspominał mu, że zrozumie, gdy zobaczy ten sam znak u jakiejś dziewczyny. Zauważył, ale nadal nic z tego nie rozumiał. Nie spłynęło na niego oświecenie. Czuł się jednak jakoś związany z Mayą. I to nie od tego momentu, gdy zobaczył u niej ósemkę. Już wcześniej coś jakby ciągnęło go do niej. Nie miał pojęcia, co to jest, ale ewidentnie Maya czuła coś podobnego, bo wiedział, jak dobrze jest jej w jego towarzystwie, jak świetnie się z nim bawi, jak wspaniale się dogadują. Tworzyliby fajną parę... Na drodze do szczęścia stał im tylko Adam. Shane zastanawiał się, co przyjaciel tak właściwie czuje do Mayi. Nigdy jakoś nie widział, żeby się nią specjalnie interesował. Ani na odwrót. I tu nagle ni z tego ni z owego true love? Coś mu się nie zgadzało. Któreś z nich albo bawiło się kosztem drugiego (i to bynajmniej nie była dziewczyna), albo jeszcze nie przejrzeli na oczy i nie widzieli, że do siebie nie pasują. Bo nie pasowali. Nie według Shane'a.
    Postanowił na razie się niczym nie przejmować i dowiedzieć w odpowiednim momencie o ciążących mu sprawach. Mimo postanowienia serce nadal biło mu szybciej, gdy jego spojrzenie powędrowało do Mayi. A wędrowało coraz częściej.

     Po zjedzonym obiedzie Shane szybko włożył talerz do zlewu i wyszedł z kuchni. Maya patrzyła, jak znika na schodach, nie rozumiejąc nagłej zmiany, która zaszła w chłopaku. Zastanawiając się nad tym, czy zrobiła coś źle, czy może powiedziała coś nieodpowiedniego, zaczęła zmywać brudne naczynia.
    Gdy już wszystkie talerze znalazły się w suszarce, usłyszała pukanie do drzwi. Wytarłszy ręce w ściereczkę, poszła otworzyć. Uśmiech wykwitł na jej ustach, gdy zobaczyła, kto stał na progu.
    - Cześć! - przywitał się Adam, przechodząc przez próg. Pocałował dziewczynę w policzek i zamknął za sobą drzwi.
    - Hej! - zawołała ze zdziwieniem. - Co ty tu robisz?
    - Przyszedłem cię odwiedzić. - Wzruszył ramionami. - Chyba nie masz nic przeciwko?
    - Nie, jasne, że nie. Bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Po prostu mnie zaskoczyłeś swoją wizytą. Chodź, przecież nie będziemy tak stali na korytarzu.
    Maya zaprowadziła Adama do saloniku przy kuchni, gdzie usiedli na kanapie obok siebie.
    - Napijesz się czegoś? - zapytała, po czym wstała i podeszła do szafek w kuchni. Wyciągnęła dwie szklanki gotowa nalać to, czego zażyczyłby sobie chłopak.
    - Obojętnie - powiedział, wpatrując się w dziewczynę uważnie. Zauważył jakąś dziwną zmianę w niej. Od razu niewidoczną, ale znał ją już wystarczająco długo, by zobaczyć, że czymś się martwiła. Więc gdy wróciła z szklankami napełnionymi sokiem pomarańczowym, od razu zapytał ją o to, co ją trapiło.
    - Aż tak to widać? - Uśmiechnęła się delikatnie.
    - Po prostu długo cię znam i wiem takie rzeczy. Obserwuję.
    - Wydaje mi się, że Shane się na mnie obraził czy coś. Chyba go coś zmartwiło, tylko nie wiem, co. Podczas obiadu zapytał mnie o moją bliznę na ramieniu i mu odpowiedziałam, że to nic takiego, że gdy się przewróciłam to o coś zahaczyłam i tyle. Nie wiem, może to nie o to chodziło? Ale potem w ogóle się do mnie nie odezwał i wyszedł, gdy tylko skończył jeść. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć.
    - Mogę zobaczyć tę bliznę? - zapytał. Dziewczyna wyciągnęła więc lewe przedramię w jego kierunku i pokazała mu miejsce, gdzie miała ciemną ósemkę. - Dziwne - mruknął tylko, oglądając dokładnie znak.
    - Co jest takiego dziwnego w zwykłym znamieniu? - zdziwiła się.
    - Shane ma taki sam znak jak ty. Identyczny, w takim samym miejscu położony. Nie powiedział ci o tym? - zainteresował się.
    - Nie. Co to może znaczyć?
    - Nie mam pojęcia - wyznał. - Powinnaś się jego zapytać. On będzie wiedział. A przynajmniej powinien.
    - Tak, chyba właśnie tak powinnam zrobić. Dziękuję - powiedziała, przytulając się do chłopaka.
    W tym samym momencie w zamku szczęknęły klucze i po chwili drzwi się otworzyły i do domu weszła pani Shay.
    - Dzień dobry! - zawołali oboje Maya i Adam jednocześnie. Kobieta uśmiechnęła się na ich widok.
    - Dzień dobry. Dobrze, że tak szybko przyszedłeś, Adam. Będziemy mogli zacząć, gdy tylko coś zjem. Shane podgrzał zupę? - zapytała. Dziewczyna pokiwała tylko głową. - To dobrze, w takim razie idę jeść. Spotkamy się za dwadzieścia minut w salonie - postanowiła i podeszła do szafek w kuchni.
    Tymczasem Maya spojrzała na Adama z wyrzutem.
    - Nie przyszedłeś do mnie tylko dlatego, że pani Shay ci kazała? - zapytała.
    - Cóż, prawda jest taka, że przyszedłem, ponieważ pani Shay poprosiła mnie, bym wpadł, bo powiedziała, że może być interesująco. Ale wprosiłem się wcześniej niż ustaliliśmy, żeby pobyć z tobą. I tak zamierzałem przyjść. Tak się tylko złożyło, że matka Shane'a mnie zaprosiła.
    - No dobra, dobra, nie tłumacz już się tak bardzo. - Maya uśmiechnęła się do Adama uroczo i pocałowała w policzek. - Zadzwonię do Shane'a żeby przyszedł za chwilę do salonu. A swoją drogą, skoro pani Shay zaprosiła cię dzisiaj, to wiesz coś o Zakonie i Gwardii - powiedziała, wybierając numer blondyna.
    - Może i coś wiem - odparł wymijająco. - A skoro ty o tym mówisz to też coś wiesz.
    - A i owszem. Cześć, Shane. Słuchaj, twoja mama chce, żebyśmy się zebrali za jakieś dwadzieścia minut w salonie, okej? - odezwała się do telefonu, gdy chłopak po drugiej stronie odebrał.
    - Jasne - mruknął tylko i się rozłączył.
    - Naprawdę jest coś, czego ja nie wiem, a on jest tego świadomy. - Westchnęła, odkładając telefon na stolik stojący przed nimi.
    - Nie martw się nim. Pogadacie potem i wszystko się wyjaśni - zapewnił. - A teraz powiedz, dlaczego wiesz o taki sprawach jak Gwardia czy Zakon.
    - Tego to ci powiedzieć nie mogę. Tajemnica służbowa mnie obowiązuje. Ale myślę, że w odpowiednim momencie się dowiesz, jeśli już się nie domyślasz. Bo uważam, że Shane już się domyślił, jaką odgrywam w tym wszystkim rolę.
    - Jesteś Strażniczką - odparł po prostu, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Nie należysz do Zakonu, do Gwardii tym bardziej, bo by cię tutaj nie było, więc jest tylko jedno wytłumaczenie. - Wzruszył ramionami. Blondynka uśmiechnęła się do niego. Bardzo chciała się z kimś podzielić swoim sekretem, może porozmawiać o tym z osobami, które się na tym znają, ale wiedziała, że nie wolno jej było wyjawiać tajemnic byle komu. A skoro on sam się domyślił, kim była to inna sprawa.
    - A ty jesteś w Zakonie? - zapytała. Miała podejrzenia co do pani Shay i Shane'a, ale nie miała pojęcia, że Adam też mógłby być z tym powiązany.
    - Jeszcze nie formalnie, ale będę. Za niecały rok, może krócej w takich okolicznościach...
     - Chodźcie! - przerwał im głos kobiety, dochodzący z salonu. Wystraszeni odskoczyli od siebie, śmiejąc się cicho pod nosami z własnej bujności. W dobrych humorach wkroczyli do salonu i zajęli miejsca obok siebie a naprzeciwko mamy przyjaciela przy stole. Tam już siedział Shane i Maya znalazła się pomiędzy jednym chłopakiem a drugim. Było to trochę niezręczne, zważając na fakt, że blondyn się do niej nie odzywał z nieznanych jej powodów. - Wszyscy są, więc w końcu możemy zacząć. Najpierw chciałabym powiedzieć Mayi coś więcej o sobie i chłopcach. Choć może się już domyśliłaś, kim tak naprawdę jesteśmy. - Uśmiechnęła się zachęcająco do niej.
    - Należycie do Zakonu - powiedziała cicho.
    - Owszem, należymy. A czy wiesz, co się z tym wiąże? - zapytała. Maya pokręciła głową. Co prawda mama opowiadała jej z grubsza, na czym polegała praca Zakonu, ale wolała dowiedzieć się od wiarygodnego źródła wszystkiego, czego tylko mogła. - Więc dzisiaj poznasz wszystko. A i chłopcy dowiedzą się dużo nowych rzeczy, bo ani jeden, ani drugi nie należy jeszcze formalnie do Zakonu. Nie złożyli przysięgi wierności. Ale nie teraz o tym. O wiele łatwiej by nam było, gdybyśmy wiedzieli coś więcej o tobie. - Spojrzała na nią uważnie i dziewczyna już wiedziała, że kobieta zna jej sekret. I że mogła swobodnie informację potwierdzić. Odchrząknęła więc i wyznała:
    - Jestem Strażniczką.
    Na nikim nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Każdy albo wiedział, albo domyślał się prawdy. Pani Shay pokiwała z uśmiechem głową, Adam poklepał jej rękę pod stołem a Shane tylko na nią spojrzał nieodgadnionym wzrokiem.
    - Tyle czasu poszukiwaliśmy Strażniczek, nawet sobie nie wyobrażasz. Aż w końcu natknęliśmy się na trop, ale nie chcieliśmy was wystraszyć, więc pozostawaliśmy w cieniu, nie ingerowaliśmy w wasze życie. Ale gdy zagrażało wam niebezpieczeństwo, interweniowaliśmy. Niestety ostatnio zawiedliśmy, choć w porę udało nam się cię stamtąd wydostać.
    - To byliście wy? - zdziwiła się.
    - Tak, to byłam ja i paru innych moich kolegów z Zakonu.
    - Bardzo, ale to bardzo pani dziękuję. Uratowała mi pani życie! - zawołała, podchodząc do niej i ściskając ją serdecznie.
    - Wykonywaliśmy tylko swoją pracę. Nic więcej. Poza tym, twoja mama nam już podziękowała. Naprawdę nie ma za co. Musisz wiedzieć, że kiedyś Zakon i Strażniczki żyli bardzo blisko siebie, znali się dobrze i chronili się nawzajem. Teraz możemy odbudować tę więź. Myślę, że poprzez najmłodszych z naszych uda się to jak najlepiej, bo ty, Adam i Shane już jesteście przyjaciółmi.
    Nikt z nich się nie odezwał. Shane nadal wpatrywał się w stół, a Adam i Maya po prostu nie wiedzieli, co mieliby odpowiedzieć. Więc najlepsze w tym wypadku było milczenie. A niezrażona pani Shay opowiadała dalej.
    - Zakon powstał nieco później niż cała sprawa z Strażniczkami i  Elessarem. A wraz z powstaniem Zakonu, narodziła się i Gwardia. Zakon jest od tego, by pilnować porządku w naszym świecie. Zajmuje się eliminowaniem zagrożenia, gdy to nadchodzi, chroni ludzi przed siłami zła i jak tylko może pomaga, by Gwardia nie dostała w swoje łapy Elessaru. To tak w wielkim skrócie. Chłopcy będą się tego dokładniej uczyć, a tobie, Mayo, tak rozległa wiedza nie jest do niczego potrzebna, ale jeśli cię coś bardzo interesuje to oczywiście pytaj śmiało. Nie ma problemu. Jak już może wiesz, w Zakonie i Gwardii są ludzie, których przodkowie należeli do organizacji. Poprzez małżeństwa czasami dochodzi ktoś nowy, ale nie jest to przypadkowa osoba. Druga połówka jest nam pisana odkąd nas poczęto. Członkowie Zakonu są napiętnowani znakami rozpoznawczymi, poprzez które mogą się nawzajem rozpoznać, ale te znaki mają też inną rolę. One pokazują nam osobę nam przeznaczoną. Gdy spotkamy kogoś, kto ma taki sam znak, a nie jest z naszej rodziny, to oznacza to, że niedługo do niej dołączy.
    W tym momencie Shane gwałtownie odwrócił głowę w stronę Mayi. Po sekundzie to samo zrobił Adam. Chłopcy wiedzieli już, co to wszystko znaczył. Tylko biedna blondynka siedziała między nimi pod ostrzałem spojrzeń, nie wiedząc, co się wokół niej działo.
    Ponad głową Mayi spojrzenia chłopców się skrzyżowały. Wzrok Shane'a był przepraszający i wystraszony, natomiast Adama wrogi i stanowczy.
    - Co tu się dzieje? - zapytała mama blondyna, wchodząc na scenę, na której rozgrywała się niezręczna sytuacja.

~~~*~~~~*~~~*~~~

    Hej, przepraszam, że nie dodałam rozdziału wcześniej, ale nauka, nauka i nauka :D N i też brak pomysłu na tę drugą część. Oczywiście miało być coś innego, a wyszło jak zwykle :D Ale musiałam jakoś przyspieszyć nieco akcję, zaognić sytuację :D A na wyjaśnienia przyjdzie czas :) Mam nadzieję, że czekaliście i przeczytacie rozdział :)
    Pozdrawiam!

sobota, 18 października 2014

~28~


    - Trzęsą ci się dłonie - zauważył z niemałym zdziwieniem Shane, gdy szli za jego mamą przez podwórko. Dziewczyna, próbując ukryć ten fakt, skrzyżowała ręce na piersi.
    - Wydaje ci się - odparła tylko nonszalancko, wyprzedzając go o parę kroków. Chłopak wzruszył ramionami, nie chcąc się kłócić.
    - Jak tam sobie chcesz. Ja i tak wiem swoje.
    - To wiedz - zawołała do niego przez ramię. W rzeczywistości denerwowała się strasznie. Czuła, jak serce jej niemiłosiernie tłucze się w piersi. Miała spocone dłonie i suche gardło. Nie do końca była pewna, czego tak właściwie się znowu zaczynała bać. To był absurd. I tak sobie cały czas powtarzała, ale niestety, niewiele to pomagało. Coś jej podpowiadało strach i ona słuchała tej części mózgu, nie tej, która myślała racjonalnie.
    Idąc szybko za mamą przyjaciela, starała się nie myśleć o nieprzyjemnym aspekcie treningu, zaprzątała sobie głowę myślami typu: "Fajnie będzie dowiedzieć się czegoś nowego. Może w końcu nauczę się bronić, a przy okazji schudnę parę kilo?"
    Słyszała, że Shane idzie za nią. Jego buty cicho stukały na kostce, która została wyłożona przed wjazdem do garażu. Właśnie tam zatrzymała się pani Shay. Pilotem otworzyła drzwi garażu. Weszli do niego pojedynczo - najpierw matka Shane'a, następnie Maya, a na końcu blondyn. Pomieszczenie wyglądało nadzwyczaj normalnie i w pierwszej chwili dziewczyna zdziwiła się, dlaczego ona poprowadziła ich do garażu?
    Już po chwili znała odpowiedź.
    Kobieta wpisała hasło na panelu wbudowanym w ścianę, którego w pierwszej chwili Maya nie zauważyła. Dopiero po tym, jak mama chłopaka odsunęła od niego rękę, dostrzegła niewielką jak telefon klawiaturę. Nie przyglądała się jej jednak uważniej, bo ciszę zakłócił cichy szum, który towarzyszył opadaniu części podłogi. Wyglądało to tak, jakby część się zapadła, choć nie do końca. Z jednej strony płyta opadła i utworzyła wysoką dziurę w podłodze. Z drugiej natomiast płyta nadal trzymała się podłogi, tworząc pewnego rodzaju pomost, po którym można było zejść na dół. Jak się można domyślić, matka Shane'a poprowadziła ich właśnie przez ten pomost.
    Dziewczyna bała się, że most zawali się, gdy tylko wejdą na niego i spadną w dół. Gdy zajrzała w głąb,jej obawy trochę się zmniejszyły, bo zauważyła, że do ziemi nie było daleko. Nie mniej jednak schodziła ostrożnie, stając przy każdym, nawet najlżejszym szmerze, wydanym przez pomost.
    Gdy tylko stanęli na dole, zapaliły się wokół nich lampy, dające sztuczne, żółte światło. Rampa za nimi podniosła się do góry, zamykając przejście. Maya i Shane stali przez chwilę, rozglądając się dokoła, lecz nie za wiele zobaczyli. Stali w zwykło wyglądającym korytarzu, który był całkowicie pusty. Nie stała tam ani jedna szafa, półka, komoda, czy nawet wieszak na płaszcze.
    - Chodźcie! Nie mamy czasu na zwiedzanie! - zawołała za nimi pani Shay, gdy zauważyła, że jej "uczniowie" nie podążają za nią. Przez ułamek sekundy spoglądali sobie w oczy, po czym ruszyli dalej w głąb korytarza.
    Dogonili matkę Shane'a, gdy ta stała z założonymi rękoma na piersi, oparta niedbale o ścianę przy dużych, czarnych drzwiach, które zostały zamknięte.
    - Zanim wejdziemy do środka, muszę wam oznajmić, że jak na razie nie możecie niczego ruszać. Po prostu tam wejdziemy i usiądziemy na materacu. Wtedy wyjaśnię wam, co i jak, zgoda? - zapytała. Maya i chłopak pokiwali ochoczo głowami. - No to zapraszam was! - powiedziała i pchnęła drzwi.
    Oczom Mayi ukazała się wielka siłownia. Wszędzie stały różnego rodzaju sprzęty do ćwiczenia, których większości dziewczyna nawet nie potrafiła nazwać i powiedzieć, co na nich się robi. Na ścianie wisiały drabinki, w rogu leżały niebieskie materace. Pomieszczenie oświetlone było białymi lampami, nie takimi, jak korytarz. Światło na sali wydawało się niemal słoneczne. Tuż przy drzwiach wejściowych znajdowały się jeszcze jedne, a za nimi kolejne drzwi. Maya już chciała zapytać, gdzie prowadzą, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Na pewno dowie się tego w odpowiednim momencie, a przecież pani Shay powiedziała, że mają spokojnie przejść przez siłownię i usiąść na materacach.
    Tak też zrobili. Z niemałym wysiłkiem, ale udało im się dotrzeć do leżących na podłodze materacy, nie dotykając żadnego sprzętu ani nie zadając żadnych pytań. Siedząc w jednym rogu materaca, spoglądali z wyczekiwaniem na kobietę naprzeciwko nich.
    - Oto znajdujemy się w głównej siłowni Zakonu. Prowadzi do niej wiele dróg. Ta, którą wam pokazałam, jest jedną z licznych. Tutaj członkowie Zakonu ćwiczą, nabierają masy, wyrabiają mięśnie, dbają o kondycję. Pierwsze drzwi przy wejściu prowadzą do szatni i łazienek. Te drugie natomiast do jeszcze większej sali, gdzie znajdują się worki treningowe i maty do ćwiczeń obronnych. Z tamtej z kolei sali przechodzi się do następnej, gdzie uczymy się władania bronią, rzucania nożami, strzelania. I oczywiście jest tam skład wszelkiej broni i amunicji nam potrzebnej. - Spoglądała chwilę na każdego z osobna, by upewnić się, że wszystkie informacje do nich dotarły. - Oczywiście dużo biegamy na dworze i tym właśnie będziecie się na razie głównie zajmowali. Chcę zobaczyć, w jakiej formie jesteście, musicie sobie również wyrobić kondycję, by potem mi nie miauczeć po zwykłym ćwiczeniu, że was wszystko boli. Zrozumieliście? - zapytała dla pewności. Oboje pokiwali głowami.
    Dziewczyna odetchnęła z ulgą na wieść, ze na razie będą tylko biegali. Co prawda nie lubiła biegać, a raczej męczyć się, ale wiedziała, że to jej dobrze zrobi. Shane natomiast wyglądał na zawiedzionego, ale starał się to ukryć przed mamą.
    - Po południu zasiądziemy do bardziej teoretycznej kwestii Zakonu. Omówimy legendy, poznacie historię. Z resztą, zobaczycie po obiedzie. A teraz proszę bardzo, wychodzimy na zewnątrz. Biegniecie truchtem pięć kilometrów.
    Po wyznaczeniu trasy, jaką mieli pokonać, wyszli na dwór. Shane i Maya zaczęli truchtać już na podwórku, a pani Shay przyglądała im się z zadowoloną miną. Uwielbiała rozdawać rozkazy. Wtedy była w swoim żywiole.

   Dziewczyna starała się biec w swoim tempie. Oddychała równo przez nos. Kroki stawiała delikatnie; stąpnięcia było ledwo co słychać.
    Początkowo Shane biegła razem z nią, ale dla niego tempo dziewczyny okazało się za wolne. Był bardziej wysportowany od przyjaciółki, bo trenował nie tylko siatkówkę, ale i piłkę nożną. Kondycję miał wiec dobrą. Swobodnie przyspieszył. Najpierw delikatnie, potem trochę mocniej, aż w końcu zostawił Mayę w tyle.
    Czując ciepły wiatr we włosach, uśmiechał się jak głupi. Uwielbiał biegać. Kiedyś robił to niemal codziennie, potem jakoś się złożyło, że nie miał czasu przez nawał nauki wstać wcześniej rano lub iść wieczorem potruchtać. I z czasem zapomniał, że tak właśnie robił. Ale biegi na treningach mu wystarczały i jakoś szczególnie mu tego nie brakowało. Dopiero wtedy poczuł, że biegnąc, nic go nie interesuje, nie musi o niczym myśleć. Może po prostu biec przed siebie, ciesząc się chwilą ciszy, jaką mu dawała natura wokół niego. Odetchnął głęboko i nieco przyspieszył, chcąc poczuć tę wolność, którą dawało mu bieganie.
    Maya spokojnie biegła sobie wzdłuż lasu, nie przejmując się, że może robi to za wolno. Jej nauczyciel wuefu zawsze powtarzał, że trzeba walczyć ze sobą, z własnymi słabościami, a nie z rekordami. Dlatego nigdzie się nie spieszyła. Starała się tylko pamiętać o równym oddechu i o tym, by nie przyspieszyć.
    "Wtedy na pewno dobiegnę."
    Nie miała czasu podziwiać widoków, ale kątem oka zauważała piękno mijanych miejsc. Obiecała sobie, że kiedyś poprosi Shane'a, by pokazał jej całą okolicę.
    Tymczasem chłopak biegł niestrudzenie ku skraju lasku. Do końca trasy pozostało mu już niewiele ponad kilometr i nie czuł zmęczenia. Wręcz przeciwnie. Bieg sprawił, że wstąpiły w niego nowe siły. Czuł się rześko mimo spływającego strużką potu z jego czoła. Otarł wierzchem dłoni głowę, odgarniając na bok włosy. Ten nieznaczny ruch sprawił, że nie zauważył głębokiej kałuży na środku jego drogi. Wpadł do niej jedną stopą, ochlapując obie nogi ciemnym błotem.
    - Cholera! - mruknął cicho. Przystanął na chwilę, ale nie wiedząc, co zrobić, ruszył dalej.
    Na ostatnich parunastu metrach przyspieszył, wbiegając na podwórko z najszybszą prędkością, jaką osiągnął podczas tego biegu. Potem stopniowo zwalniał, aż w końcu zatrzymał się przed garażem, gdzie czekała na niego mama ze stoperem w jednej ręce. Koło jej nogi leżała butelka wody.
    - Całkiem przyzwoity wynik - pochwaliła, spoglądając to na syna to na stoper. Chłopak stał pochylony do przodu, opierając dłonie na kolanach. Dyszał delikatnie. - Masz, napij się. Ale powoli! - zastrzegła, podając mu butelkę z wodą.
    - Dzięki. - Przytknął butelkę do ust, przechylił ją i wypił kilka łyków. - Już całkiem zapomniałem, jakie bieganie jest fajne.
    - Gdzie Maya? - zapytała. - Jak myślisz, kiedy do nas dołączy?
    - Niedługo. Nie biegła tak szybko jak ja, ale również nie ślimaczyła się czy coś. - Wzruszył ramionami.
    Czekali jeszcze parę minut, nim bramę przekroczyła zmęczona, spocona, zdyszana Maya. Gdy stanęła obok kobiety i Shane'a, szybko pochyliła się do przodu, by unormować oddech. Chwilę jej to zajęło, nim znów normalnie jako tako oddychała.
    - Jak na pierwszy raz nie było tak źle - powiedziała do niej pani Shay. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i ciepło. - Gdy w następnym tygodniu znów zmierzę wam czas, zobaczysz, że będzie o wiele krótszy niż dzisiaj. Zapiszę go sobie w notatniku, by nie zapomnieć. A tymczasem może chcielibyście wypróbować naszą siłownię? Teraz już będziecie mogli korzystać ze wszystkiego kiedy tylko będziecie mieli na to ochotę.Oczywiście na początek radziłabym wam się za bardzo nie forsować, bo kolejnego dnia nie będziecie mogli wstać, ale jakieś proste ćwiczenia na początek dobrze wam zrobią. Więc chodźmy.
    Znów przeszli całą drogę na dół. Maya piła zachłannie, ale jednocześnie wolno wodę z butelki. Znów czuła szybkie bicie swojego serca w klatce piersiowej, lecz tym razem nie było spowodowane strachem tylko wysiłkiem włożonym w bieg. Ale mimo zmęczenia czuła się dobrze.
    Gdy znów byli w siłowni, pani Shay zaproponowała im różnorodne ćwiczenia, które pomogłyby im wyrobić mięśnie. I tak przez kolejne pół godziny robili brzuszki, skłony, podnosili się na drabinkach, skakali na skakance i inne, równie męczące zadania.
    Wychodząc z sali, byli strasznie zmęczeni, ale uśmiechnięci. Oboje czuli satysfakcję. Bolały ich mięśnie, ale wiedzieli, że robią to po coś. I to nie dla jakiś głupich celów. Ich cel był fantastyczny. Dziek swoim zdolnością, mieli pomagać innym.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Już myślałam, że nie będę mogła dodać, bo coś mi blogerek zaczął szwankować i nie chciało się ani zapisać, ani włączyć, nic. Tylko jakiś tam komunikat. Ale na szczęście się odwidziało i dokończyłam rozdział. :D
    Tego się spodziewaliście? :D Przyznawać się :)
    W następnym będzie trochę teorii o Zakonie i Gwardii - znów jakieś historyczne rzeczy :) Ale mam nadzieję nie zanudzać :P

niedziela, 5 października 2014

~27~


    Maya była bardzo wdzięczna Shane'owi, który przywiózł jej rzeczy z domu. Od razu humor jej się poprawił. Zaczęła wypytywać chłopaka o całą swoją rodzinę; o to, jak sobie radzą, co u nich słychać, czy zauważył coś dziwnego w zachowaniu mamy czy Josha.
Maya
    - Twoja mama jest wspaniałą osobą. Bardzo ciepłą, gościnną. Mam wrażenie, że Josh mnie natomiast nie za bardzo polubił.
    - Co masz na myśli? - zapytała zdziwiona Maya, bo jeszcze nie zdarzyło się, by Josh nie polubił jej znajomego. Spojrzała Shane'owi prosto w niebieskie oczy. Siedzieli naprzeciwko siebie na jej łóżku w pokoju na poddaszu. Rozmawiali ze sobą długo. Odkąd chłopak przyjechał do domu, nikt im w tym nie przeszkodził, więc mogli swobodnie wymieniać się myślami.
    - Nie jestem do końca pewny. Może mi się tylko przewidziało, sam nie wiem. Po prostu wyczułem, że mnie nie lubi. Dziwne, nie? - Zaśmiał się sztucznie.
    - Czy ja wiem - zastanowiła się. - Nie wydaje mi się, by to, że swego rodzaju intuicja podpowiedziała ci, że Josh cię nie lubi, było dziwne. To chyba normalne, przynajmniej u niektórych ludzi. Wiele osób potrafi powiedzieć coś więcej o innym człowieku niż to, co widać na pierwszy rzut oka. Ty zorientowałeś się, że cię nie polubił. To może okazać się przydatne.
    - Tak, to prawda. Ale to nie zmienia faktu, że jest dziwne. - Maya zaśmiała się serdecznie z przyjaciela. Próbował przez jakiś czas utrzymać poważną minę, ale nie udało mu się to. Już po chwili oboje śmiali się do łez. - Mama wspominała mi coś, że jutro zamierza z nami porozmawiać. Wiesz, o co może chodzić? - zapytał.
    - Wydaje mi się, że tak, ale skoro ty nie wiesz, to nie powinnam ci tego mówić - odpowiedziała, unikając jego spojrzenia. Wydawało jej się, że chce ją nim przewiercić na wylot, zobaczyć wszystkie jej skrywane tajemnice.
    - Och, nie o to chodzi. Ja wiem, dlaczego mama chce z nami porozmawiać. Zapytałem, bo nie wiedziałem, czy ty wiesz. Tak właściwie to trochę się zdziwiłem, gdy powiedziała, że razem ze mną będziesz się uczyła tych wszystkich bajeranckich rzeczy.
    - Jakie bajeranckie rzeczy masz na myśli? - zaciekawiła się.
    - No wiesz, samoobrona, walki wręcz czy tego typu sprawy. Najbardziej chciałbym się nauczyć walczyć  z jakąś bronią... - rozmarzył się. Maya uśmiechnęła się tylko delikatnie. Nie sądziła, że tak od razu przejdą do ćwiczeń. Myślała, że najpierw poznają teorię, dowiedzą się, czy tak naprawdę jest Zakon i Gwardia i jak funkcjonują.
    Przeraziła ją myśl o tym, że już jutro miała zacząć się z kimś bić w ramach nauki. Starała się tego nie okazać, ale wiedziała, że gdyby Shane chciał zobaczyć prawdę w jej oczach, to by to zrobił. Ale niestety (a może i stety), bardziej zaabsorbowany był jutrzejszym treningiem niż tym, co działo się z przyjaciółką. Gdy wreszcie na nią spojrzał, doszła już do siebie i przywołała na usta uśmiech.
    - To co dzisiaj robimy? Może obejrzymy jakiś film, żeby odpocząć przed jutrzejszym dniem? - zaproponował. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
    - Czemu nie. Może być.
    - To ja skoczę na dół po coś do picia, może uda mi się znaleźć popcorn, a ty wybierz jakiś film, co? - spytał, wstając z łóżka i kierując się do drzwi. Blondynka pokiwała głową na znak zgody, zanim Shane wyszedł z pokoju. Włączyła laptop, kliknęła na ikonkę z internetem i nawet wpisała adres stronki, na której zawsze oglądała filmy, ale nic poza tym. Nie miała pojęcia, jaki film wybrać, więc wolała poczekać na chłopaka, by razem mogli podjąć decyzję.
    Shane wrócił po kilku minutach z wielką  miską popcornu w jednej ręce i kartonem soku w drugiej. Postawił wszystko na szafce nocnej i sam usiadł obok Mayi.
    - Zapomniałem przynieść szklanek, kurde - powiedział, rozglądając się po pokoju, jakby kubki miały się gdzieś nagle zmaterializować. Już chciał wstać, by iść na dół i je przynieść, gdy blondynka złapała go za rękę i go uprzedziła.
    - Ja pójdę, a ty włącz film, bo ja kompletnie nie wiem, jaki moglibyśmy obejrzeć.
    - Zgoda. - Wzruszył ramionami. Oparł się plecami o wygodne poduszki rozłożone u wezgłowia łóżka, wziął laptop na kolana i zaczął przeglądać włączoną przez dziewczynę stronę.
    Gdy Maya wróciła z dwiema szklankami, Shane już czekał na nią z wybranym filmem i miską popcornu leżącą obok niego.
    - To co oglądamy? - zapytała, stawiając kubki na szafce i nalewając do nich soku.
    - Więzień labiryntu. Podobno jest fajny. Natknąłem się nie tak dawno na zwiastun i obiecałem sobie, że go wkrótce obejrzę, więc czemu akurat nie dzisiaj? - Uśmiechnął się do niej słodko, klepiąc miejsce obok siebie. - Siadaj, już włączam.
    - Czekaj, zasłonię okno i zgaszę światło może, co? Będzie lepiej widać - zaproponowała.
    - Super pomysł - pochwalił ją blondyn.
    Już po chwili oboje siedzieli obok siebie wpatrzeni w ekran laptopa, zajadając się popcornem i raz po raz pijąc sok. Film tak ich wciągnął, że nie zauważyli, kiedy zrobiło się całkowicie ciemno. Zmęczeni, mając za sprzymierzeńca malutkie światło sączące się z ekranu laptopa, zasnęli, gdy film miał się ku końcowi. Na pół przytomnie Shane odłożył na podłogę laptopa i miskę po popcornie. Potem zapadł w głęboki sen.
    Żadne z nich nie pamiętało, co mu się śniło. Może w ogóle nie mieli snów. Ale jeśli coś im się śniło, to były to przyjemne sny, bo rano oboje obudzili się uśmiechnięci.
    Najpierw otworzyła oczy Maya. Przez nie do końca szczelnie zasłonięte okno przedostały się promienie słoneczne, które padły na jej twarz, budząc ją. Przetarła oczy pięściami, opierając się delikatnie na łokciach. Rozejrzała się powoli po pokoju. Gdy jej spojrzenie padło na chłopaka, który leżał obok niej, zmarszczyła czoło, nie pamiętając, że zasnął wieczorem przy niej. Dopiero, gdy jej wzrok spoczął na resztkach soku w szklankach, porozgniatanym popcornie na podłodze, przypomniał jej się wczorajszy wieczór. Naprawdę miło go spędzili. Dawno tak po prostu  z nikim nie siedziała i gadała, nie oglądała z nim filmu tak po prostu, jak z dobrym przyjacielem.
    Chciała, nie budząc Shane'a, wyjść spod kołdry, ale jej się to nie udało. Gdy tylko się ruszyła, łóżko delikatnie zaskrzypiało. Chłopak otworzył oczy, przewracając się w tym samym czasie na plecy. Mrugnął kilka razy powiekami i spojrzał na Mayę. Oboje uśmiechnęli się do siebie wesoło.
    - Dzień dobry - przywitał się Shane.
    - Cześć - powiedziała Maya.
    - Która godzina? - zapytał chłopak. Dziewczyna sięgnęła po swój telefon, leżący na szafce nocnej. Odblokowała go i sprawdziła na ekranie godzinę.
    - Parę minut po siódmej - oznajmiła, siadając na łóżku.
    - Musimy wstać. Mama powiedziała, żebyśmy stawili się przed ósmą na treningu. - Westchnął. Przeciągnął się jak kot, zajmując całe łóżko, które chwilę przedtem opuściła Maya. Nie zwracając uwagi na chłopaka, przeszła przez pokój, wyciągnęła z szafy odpowiednie ciuchy i poszła do łazienki. Tam wzięła krótki, zimny prysznic, umyła włosy, które potem szybko wysuszyła suszarką. Ubrała się w czerwone spodenki, czarny, sportowy stanik, a na niego założyła białą, luźniejszą bluzeczkę. Zrobiła delikatny makijaż i związała włosy w koński ogon, by nie przeszkadzały jej, cokolwiek miała dzisiaj robić.
    Stres i przerażenie, które ogarnęły ją wczoraj, gdy dowiedziała się o spotkaniu, minęły. Nie wiedziała na jak długo, ale starała się o tym nie myśleć. Powtarzała sobie, że to kolejna, dziwna lekcja wuefu, którą miał zafundować jej lubiący wymyślać dziwne ćwiczenia nauczyciel.
    Gdy wróciła do pokoju, Shane'a już w nim nie było. Pozostał tylko karton po soku. Łóżko zostało jako tako pościelone i przykryte kocem, choć daleko mu było do ideału.
    Z westchnieniem i uśmiechem na ustach poprawiła szybko pościel na łóżku, wzięła sok i zeszła na dół, gdzie zastała blondyna szykującego już śniadanie. Na sobie miał biały podkoszulek i czarne spodenki. Włosy, jeszcze wilgotne po prysznicu, stały na czubku głowy we wszystkie strony. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie i ruchem ręki wskazał jej krzesło naprzeciwko niego.
    - Siadaj, zaraz podam śniadanie - oznajmił, odwracając się do niej tyłem. Nalał do jednego kubka gorącą, czarną kawę, której aromat rozniósł się na całą kuchnię, a do drugiej wlał herbatę z cytryną. Doskonale wiedział, że Maya nie lubiła kawy i dlatego specjalnie zaparzył dla niej herbatę.
    - Dziękuję - powiedziała nieco zdziwiona zachowaniem chłopaka blondynka. - Mogę się spytać, co ci się stało?
    - Ale o co ci chodzi? - Spojrzał na nią zdezorientowany, kładąc talerz z kanapkami przed dziewczyną.
    - O to wszystko. Śniadanie, ciepła herbatka. Czy dobrze się czujesz? - zapytała, przytykając swoją dłoń do jego czoła. Sprawdziła, czy aby nie miał gorączki. Niestety, czoło było normalnej temperatury.
    - Po prostu chciałem być miły, ale jeśli nie chcesz, mogę sam to wszystko zjeść. - Wzruszył ramionami.
    - Niee, to bardzo miłe, dziękuję! - odparła szybko. - Chętnie się poczęstuję skoro już zrobiłeś.
    Zaczęli jeść śniadanie w tym samym czasie, gdy do kuchni weszła mama Shane'a.
    - Smacznego - powiedziała, wlewając sobie do kubka aromatycznej kawy. Upiła łyk, wpatrując się w dwójkę młodych ludzi. Siedzieli obok siebie, przeżuwając kanapki i popijając gorącymi napojami. - To co, gotowi na pierwsze ćwiczenia? - zapytała po chwili, gdy odstawili puste szklanki na ladę.
    - Jak najbardziej - oświadczył Shane, uśmiechając się od ucha do ucha. Maya tylko skinęła niepewnie głową.
    - W takim razie idziemy - zawołała kobieta, żwawym krokiem przechodząc przez korytarz i wychodząc z domu. Po chwili wahania Maya i Shane ruszyli za nią.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej, w końcu skończyłam :D Miałam zaplanowane coś innego, ale tak też jest okej. Chyba dłuższy, ale nie wiem. Może wydaje się tak, bo jest więcej gifów i zdjęć. Skończyłam tutaj, bo nie chciałam od razu opisywać tego, co będą robić na treningach, to będzie za dwa tygodnie.
    Piszcie, co myślicie, jak Wam się podobało, czy coś jest, co Wam się nie zgadza, czy coś należy wytłumaczyć :)
    Pozdrawiam serdecznie!

piątek, 19 września 2014

~26~


    Tak jak Shane obiecał, w piątek po lekcjach wsiadł w samochód i pojechał do domu Mayi. Droga była daleka, bo mieszkali w przeciwnych skrajnych miejscach w mieście. W ciągu pół godziny był na miejscu. Wysiadł z auta i podszedł do drzwi. Zapukał do nich i czekał, aż ktoś go zaprosi do środka. Niemal od razu w drzwiach pojawiła się wysoka kobieta z krótkimi, kasztanowymi włosami, zielono-szarymi oczami. Wyglądała na zmęczoną. Stała, delikatnie się garbiąc, pod oczami miała ledwo widoczne cienie. W lewej dłoni trzymała czarną torbę. Ubrana była w białą bokserkę, szary, dziergany sweterek i czarne, obcisłe dżinsy. Odgarnęła krótką grzywkę z czoła, która przesłoniła jej na chwilę oczy.
    Zdziwienie pojawiło się na jej twarzy, gdy ujrzała stojącego przed nią blondyna. Chłopak uśmiechnął się do niej najszczerzej jak tylko potrafił. Zdawał sobie sprawę, że Maya prawdopodobnie nie uprzedziła swojej mamy o jego wizycie. Domyślał się, że będzie musiał jej wszystko tłumaczyć.
    - W czymś mogę pomóc? - zapytała kobieta, gdy Shane nie odezwał się przez jakiś czas, zaprzątnięty gonitwą swoich myśli.
    - Dzień dobry. Nazywam się Shane. Shane Shay. Jestem przyjacielem Mayi. Poprosiła mnie, bym zabrał jej parę rzeczy, wie pani, trochę książek, by miała się z czego uczyć i kilka ubrań. Dziś piątek, więc pomyślałem, że podjadę. Mam nadzieję, że pani nie przeszkadzam - wyjaśnił chłopak.
    - Och, dzień dobry Shane. Miło mi cię poznać. Proszę, wejdź do środka - zaprosiła go gestem do domu, odsuwając się od drzwi, by mógł przejść. Chłopak nie rozglądał się za dużo. Choć nawet, gdyby się rozejrzał, nie zauważyłby niczego ciekawego. W większości ściany ziały pustkami, ponieważ pani Reed ściągnęła z nich wszystkie pamiątki, obawiając się, że gdyby przyszła Gwardia, wszystko by zepsuła. Dlatego większość rzeczy spoczywała na strychu i w piwnicy Josha.
    - Wychodziła gdzieś pani, prawda? - zapytał Shane, widząc, że kobieta odkładała torbę na korytarzu tuż przy wejściu.
    - Tak, miałam zamiar wyjść. Tak naprawdę to cud, że mnie tutaj zastałeś. Przyszłam do domu tylko po to, by wziąć resztę najpotrzebniejszych rzeczy i miałam wracać do Josha. Ale to nic. W sumie to dobrze, że przyjechałeś. Musimy porozmawiać.
    Przeszli do kuchni, gdzie co prawda stał stół a wokół niego krzesła, ale pomieszczenie wydawało się puste, mimo mebli i sprzętu, który stał dookoła nich. Na blatach nic nie leżało, wszystko zostało pochowane do szafek. Usiedli przy stole. Mama Mayi zaproponowała Shane'owi coś do picia, ale odmówił. Nie chciał jej sprawiać kłopotu, a widział, że gdyby poprosił o herbatę, byłoby to nie lada utrapienie dla gospodyni. Dlatego od razu przeszli do konkretów.
    - Dziękuję ci, że zaproponowałeś Mayi u siebie nocleg. To bardzo miło z twojej strony - odezwała się jako pierwsza. Chłopak ledwie zauważalnie się zaróżowił.
    - Nie ma o czym mówić. Od tego ma się przyjaciół. - Wzruszył ramionami.
    - Cieszę się, że moja córka ma takich przyjaciół. Bo tacy ludzie to skarb. Zwłaszcza w jej sytuacji - mruknęła. - Czy twoja mama mówiła ci, o czym rozmawiałyśmy? - zainteresowała się.
    - Wspominała coś o tym, że Maya zostanie u nas na dłużej i że będzie się ze mną uczyć walk i o Zakonie i Strażniczkach. Zastanawiałem się czy pani rodzina również należy do Zakonu, ale gdy spytałem mamę, ona szybko ucięła temat, nie chcąc rozmawiać ze mną o powierzonych jej tajemnicach. Stara się nikogo nie zawieść i nie gada o sprawach innych ludzi z byle kim. Bardzo to w niej cenię, ale jestem strasznie ciekawy, czy Maya jest taka jak ja czy Adam. - Oczywiście Zakon domyślał się, że Maya mogła być Strażniczką, ale nie mieli pewności. I Shane chciał tę pewność zdobyć.
    - Jest podobna - powiedziała rozważnie pani Reed. - Nie taka sama, ale podobna. Maya to wyjątkowa osoba i jedyna w swoim rodzaju. Dlatego bardzo zależy mi na jej bezpieczeństwie. To z tego powodu  nie pozwoliłam jej wrócić tutaj po ataku Gwardii. Bałam się, że przybędą jeszcze raz, ale że następnym razem Maya będzie w środku. Nadal się o to boję, więc razem z synem już tutaj nie mieszkamy. Nie chcę, by Maya przeżyła ten sam koszmar co w siedzibie Gwardii.
    - U nas jest bezpieczna. W naszym domu niemal aż roi się od członków Zakonu - wyznał cicho Shane.
    - Właśnie za to codziennie dziękuję Bogu. Za to, że spośród tylu osób, moja córeczka wybrała akurat członków Zakonu. To nie zbieg okoliczności, że się spotkaliście. Tak było wam pisane. Tobie, Mayi i Adamowi.  I bardzo się z tego cieszę, bo teraz mogę spać spokojnie, wiedząc, że Maya jest pod dobrą opieką. - Zamilkła na moment, by po chwili znów zacząć gadać. - Jak się czuje? Mam nadzieję, że wszystko u niej w porządku. Miałam do niej zadzwonić, ale tyle się ostatnio działo, że nie znalazłam czasu.
    - Jest trochę smutna, siedzenie w samotności jej nie służy, bo wtedy myśli o wszystkich złych rzeczach, ale poza tym wydaje się być okej. Wczoraj po południu był u niej Adam, a dzisiaj rano poprosiłem ją, by pomogła mi wieczorem z angielskim. Ona wszystko umie, a u mnie angielski leży i kwiczy, więc pomyślałem, że mogłaby mi udzielić korepetycji. Poza tym nie będzie siedzieć sama, nie będzie się nudzić i smucić.
    - Naprawdę nie wiem, jak ja wam się wszystkim odwdzięczę. Tyle dla nas zrobiliście!
    - Już mówiłem, Maya jest moją przyjaciółką, a przyjaciołom trzeba pomagać. Nie wyobrażam sobie sytuacji, bym nie pomógł swojemu przyjacielowi.
    - To dobrze o tobie świadczy - powiedziała poważnie pani Reed. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, które przerwało pukanie do drzwi. - Przepraszam, pójdę otworzyć. -
    Wyszła z kuchni w pośpiechu. Po chwili pojawiła się z powrotem. za nią szybko kroczył Josh ze zmartwioną miną. Tuż po wejściu, jego wzrok spoczął na Shanie, który wstał i podał mu dłoń na przywitanie.
    - Shane - przedstawił się uprzejmie. Josh uczynił to samo, ściskając rękę blondyna.
    - Widzisz, Shane przyjechał po rzeczy Mayi i tak się zasiedzieliśmy. Kompletnie zapomniałam, że powinnam jak najszybciej wrócić do was. Ale nie musiałeś przychodzić - odezwała się. - Raz dwa spakuję ubrania i książki Mayi i już wychodzimy.
    - Obiecałem Mayi, że się zaopiekuję i panią i pani synem. Nie mógłbym spojrzeć jej w oczy, gdyby coś wam się stało - rzekł nadzwyczaj poważnie, patrząc jej prosto w oczy.
    - No cóż, dobrze. Zostańcie tutaj, a ja za chwilkę wrócę. - Westchnęła, kręcąc głową. Znów wyszła z kuchni, pozostawiając chłopców samych sobie.
    - Tak więc u ciebie jest Maya? - zapytał Josh, choć doskonale znał odpowiedź.
    - Tak - odpowiedział lakonicznie.
    - Co u niej?
    - Wszystko dobrze. - Wzruszył ramionami. - Trochę jej się nudzi w domu.
    - No tak, cała ona. - Uśmiechnął się do swoich wspomnień o dziewczynie brunet.
    - Tak, to prawda - przytaknął Shane. Nie kleiła się między nimi rozmowa. Bo i o czy mieliby rozmawiać? Nie znali się, nie posiadali wspólnych tematów do rozmów, było nawet bardzo prawdopodobne, że się mogą już nigdy nie spotkać. Żaden z nich nie czuł potrzeby bezsensownego paplania. Woleli posiedzieć te parę minut w milczeniu. I tak też zrobili. Gdy powróciła mama Mayi, obaj siedzieli, wpatrując się w inne punkty kuchni.
    - Okej, wzięłam chyba wszystko. Jeśli nie to niech Maya do mnie zadzwoni - poprosiła kobieta, podając Shane'owi wypchaną torbę.
    - Dziękuję, będę pamiętał - powiedział. Już chciał wyjść, gdy pani Reed złapała go za rękę i odwróciła w swoją stronę.
    - Obiecaj mi, że zaopiekujesz się Mayą. Nie chcę, żeby się o nas martwiła. My tutaj dajemy sobie radę. I o Gwardię też niech się nie martwi. Wiem, że u ciebie jest bezpieczna. Po prostu obiecaj mi, że będziesz miał na nią oko w szkole. Bo powinna do niej już wrócić od poniedziałku. Powiedz jej, że podjadę do wychowawczyni, by wyjaśnić jej nieobecność. Tylko obiecaj mi, że się będziesz nią opiekował. Jak swoją młodszą siostrą.
    - Obiecuję - odrzekł poważnie, spoglądając jej prosto w oczy. Matka Mayi widziała w niebieskich tęczówkach szczerość i to ją przekonało, że chłopak mówił prawdę przez cały czas ich rozmowy.
   - Dziękuję. - Odetchnęła z ulgą. - To wyjątkowa osoba, pamiętaj o tym.
   - Wiem, będę pamiętać. Do widzenia - pożegnał się, wychodząc z domu. Skierował się do swojego auta, torbę wrzucił do bagażnika, po czym zajął miejsce kierowcy i odjechał.
    - Dobry z niego chłopak - przyznała kobieta.
    - Na pewno. Maya z byle kim się nie zadaje - odpowiedział Josh, biorąc od matki Mayi torbę z ubraniami.
    - Myślę, że tworzyli by ładną parę, taką zgraną. Zawsze we wszystkim by się dogadali, mieliby w sobie wsparcie. Pasują do siebie, nie uważasz? - zapytała, spoglądając na młodego mężczyznę, który prowadził ją do swojego domu. Ten tylko uśmiechnął się tajemniczo. Zauważyła jednak pewien smutek w jego oczach.


~~~*~~~~*~~~*~~~

    Hej, wiem, że krótkie, wiem, że beznadziejne, ale wybaczcie mi. W tym tygodniu nie stać mnie na nic lepszego. Postaram się kolejny napisać dłuższy i bardziej ciekawy. Ten w moim zamyśle od początku był nudny, bez jakiejś akcji, bo chciałam takie coś wcisnąć. Poza tym mam wrażenie, że coś pokićkałam, więc jeśli coś zauważycie niezgodne z poprzednią treścią to śmiało piszcie. Ja gdy tylko znajdę czas to siądę i przeczytam rozdziały od początku, by przypomnieć sobie, co ta wcześniej pisałam.
    Mam jednak nadzieję, że nie zawaliłam na całego. Piszcie, co tam myślicie :)
    Pozdrawiam Was serdecznie! ;*

sobota, 6 września 2014

~25~


    Maya wystraszyła się, bo bardzo bała się ciemności. Wymacała klamkę za sobą i pociągnęła, ale drzwi nie ustąpiły. Szarpnęła mocniej, ale i tym razem nic się nie stało. Zaczęła szybciej oddychać, a dłonie spociły się jej. Zerkała nerwowo na wszystkie strony, jakby nagle, w ciemności, miał przyjść ratunek.
   I przyszedł. Nie minęła sekunda, a światła po jednej i po drugiej stronie zapaliły się. Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się na pierwszym stopniu schodów prowadzących w górę do małej biblioteki. Wszędzie wokół stały drewniane regały z książkami. Wyglądały na stare - jedne zalegał kurz, inne oprawione w grube skóry, lub zniszczone tak, że strach było je wziąć do ręki, by ich nie uszkodzić bardziej. Całe pomieszczenie oświetlały małe lampki - jedne wisiały pod sufitem, inne zostały wbudowane w poręcze schodów lub stały na stolikach.
   Zafascynowana Maya weszła po schodach na górę, rozglądając się uważnie dokoła. Bardzo jej się tam podobało. Jasne, drewniane meble oświetlone żółtym światłem z lamp sprawiały, że w pokoju było przytulnie i przyjemnie. Na górze stanęła naprzeciwko kolorowego witrażu. Po obu stronach mała biblioteka powiększała się o kolejne regały, mały stolik i dwa krzesełka. W rogu stały duże, ciężkie skrzynie.
    Biblioteka była naprawdę piękna. Maya kochała czytać i wszystkie pomieszczenia, gdzie znajdowało się dużo książek, podobały jej się. Uwielbiała spędzać czas w bibliotece, gdzie miała pod ręką wiele różnych egzemplarzy.
    Uważając na niski sufit, podeszła do półki z książkami i przejechała po ich grzbietach. Na jej palcu zebrał się kurz, który strzepnęła na podłogę. Wyciągnęła z regału jeden egzemplarz, który wpadł jej w oko i usiadła z nim. Książkę położyła na stoliku otwartą na pierwszej lepszej stronie. Zaczęła ją przeglądać, nie czytając uważnie tylko zerkając pobieżnie na nagłówki na stronach. Po kilku tytułach zorientowała się, że trzyma książkę z legendami. Niektóre znała, inne w ogóle nic jej nie mówiły. Pod koniec książki natrafiła jednak na nazwę, którą znała doskonale od kilkunastu dni. Elessar. Zaintrygowało ją to, więc zatrzymała się na tej stronie i zaczęła czytać.

    "Elessar stworzono w Gondolinie - siedzibie elfów - na samym początku dziejów ludzkich i elfickich na ziemi. Był to zielony klejnot o mocy uzdrawiania, która ocaliła niejednego elfa podczas niezliczonych walk. 
    Niestety, ery elfów przemijają, nastały czasy, w których to ludzie mieli większą władzę. Ten, który stworzył Elessar wiedział, że klejnot przeznaczony jest do wielkich rzeczy, wielkiemu władcy, który nadejdzie. Jednak zdawał sobie sprawę, że on już mu go nie odda. Poprosił więc swoją najstarszą siostrę, by zaopiekowała się nim, tłumacząc jej wszystko, co było potrzebne. 
   - Galadrielo - rzekł. - Tobie powierzam Elessar, najwspanialsze moje dzieło, które musisz chronić przez złem, albowiem wielu jest takich, co chcieliby go posiąść dla władzy, którą może im dać. Strzeż go, a gdy przyjdzie pora, oddaj temu, który jest prawowitym właścicielem jego. Poznasz go, bo będą go zwać Elessarem, Kamieniem Elfów, choć pochodzić będzie z linii długowiecznych królów - ludzi. 
    Siostra jego zgodziła się. Wzięła od niego Elessar i ukryła, używając całej swojej mocy. Zamieniła go w broszkę, którą zawsze miała przy sobie, na wypadek, gdyby spotkała prawowitego jej właściciela. 
    Długo musiała czekać, aż Elessar przybył do niej jako biedny wędrowiec, który dopiero ma zasiąść na tronie wielkiego królestwa rozciągającego się od morza do morza, od gór do gór. 
    Spotkali się na zielonej łące porośniętej białymi kwiatami. Kobieta ukłoniła się z szacunkiem, wyciągając na otwartych dłoniach skarb. Potem spojrzała mu w mądre oczy i powiedziała: 
    - Panie, oddaję ci twoją własność, którą powierzono mi w opiekę. Strzegłam jej, dopóki nie przyjechałeś po nią. Teraz mogę ci ją z pełnym zaufaniem podarować, mając nadzieję, że przywrócisz na naszych ziemiach ład i porządek. 
     Wtedy w królestwie nie działo się najlepiej. Ziemie rozgrabione przez samozwańczych władców zamieszkiwały istoty złe i okrutne, które nie znały litości. Pastwiły się nad innymi, okradały prostych ludzi z całego ich życiowego dorobku, zabijały dla przyjemności. 
    Elessar, wziąwszy broszkę, obiecał kobiecie, że wszystko będzie jak dawniej. Przypiął klejnot do ubrania wędrowcy i ruszył na koniu na południe, do swojej przyszłej siedziby. 
    Elessar dotrzymał danej Galadrieli obietnicy. Niedługo potem zasiadł na tronie i panował na nim przez sto dwadzieścia dwa lata, rządząc sprawiedliwie. 
    Potem jego koronę przejął najstarszy syn Elessara, następnie jego syn i tak dalej. A z czasem wiek potomków Elessara zaczął się skracać i ostatni mężczyzna z jego rodu, o którym mówią kroniki, dożył tylko stu lat. Potem nastały czasy, gdzie ludzie sami zaczęli decydować, kto będzie sprawował władzę. Rodzina królewska już przestała być ważna, zburzono przepiękny zamek, w którym niegdyś Elessar został koronowany na króla. Nastał czas prezydentów, premierów i innych rządzących. 
    Ostatni z żyjących prawnuków Elessara doskonale znał się z prawnuczką Galadrieli. Gdy był na łożu śmierci, podarował jej broszę, która przechodziła z ojca na syna w momencie koronacji. Tak jak kiedyś jej stwórca, tak wtedy prawnuk Elessaru poprosił o to, by kobieta przechowała klejnot dla potomka, w którego gorąco wierzył, bo królewski ród Elessaru nie miał prawa wyginąć. Prawnuczka Galadrieli przyjęła dar. W jej rodzinie przetrwała pamięć o tym, jak Galadriela otrzymała kiedyś ten sam skarb do przechowania. Złożyła przysięgę, że będzie go strzegła, a potem odda pod opiekę swojej najstarszej córce. Zaczarowała go tak, by co jakiś czas zmieniał swoją postać na inną. Więc ostatni  potomek, o którym pisały kroniki, zmarł spokojnie. 
    Mężczyzna słusznie miał nadzieję. Bo oto jego prapradziadek miał romans z pewną wysoko postawioną kobietą. Z ich związku urodził się jego najstarszy syn - prawowity dziedzic, o którym on nie miał pojęcia. Żył sobie spokojnie, nieświadomy swojego pochodzenia. Lecz w jego krwi zachowały się odziedziczone cechy. Zawsze ciągnęło go do walki, jazdy konnej czy strategii wojennych. Był sprawiedliwy w osądach, wszyscy go uwielbiali i słuchali. Stał się niepisanym przywódcą wśród swoich. Miał wszystkie cechy, które posiadać musi prawdziwy władca. I tylko jego matka znała prawdę. 
    Chłopak miał potem swoją żonę, która urodziła mu syna. Potem ten syn założył rodzinę i również pierwszym jego dzieckiem był chłopiec. Nikt nie zna tak naprawdę tożsamości prawdziwego ostatniego potomka Elessara, ale on istnieje. I tylko klejnot strzeżony przez Strażniczki znajdzie swojego prawowitego właściciela."

    Maya pochłonęła tekst w mgnieniu oka. To była piękna historia, której w jakiś sposób stała się częścią. Zastanawiała się, gdzie teraz znajdował się prawowity właściciel Elessaru. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie jakiegoś wysokiego mężczyznę, którego twarz skryta była pod obszernym kapturem. Zobaczyła samą siebie, podającą nieznajomemu swój naszyjnik, który był ciepły i świecił zielonym blaskiem. Czuła w swoich palcach prawdziwą moc. I to, że przed nią stał ten właściwy mężczyzna.
    Tak się rozmarzyła, że nie wiedziała, ile czasu już spędziła w bibliotece. Ogarnął ją strach, że ktoś przyłapie ją w obcym jej domu w niedozwolonym miejscu - nie wiedziała, czy wolno jej było odkryć bibliotekę, skoro była tak dobrze ukryta. Szybko odłożyła więc książkę na miejsce, przyrzekając sobie, że wróci tam niedługo, by poszukać więcej informacji na tematy, które ją ciekawiły, a pozostawiały wiele pytań.
    Z niemałym żalem zostawiła za sobą królestwo książek i wyszła. Tym razem drzwi bez problemu się otworzyły. Gdy tylko stanęła na schodach, drzwi zatrzasnęły się, nie pozostawiając po sobie ani jednego małego śladu.
    Powoli zeszła na dół. Gdy miała skręcać do kuchni po coś do picia, usłyszała dzwonek do drzwi. Przeszłą szybko przez korytarz i otworzyła główne drzwi.
    - Cześć. - Uśmiechnął się brunet stojący na progu.Nachylił się i musnął ustami policzek blondynki. Dziewczyna stała, nic nie robiąc. Kompletnie wyleciała jej z głowy wizyta chłopaka. - Co, nie zaprosisz mnie do środka? - Maya przesunęła się trochę, by Adam mógł wejść. - Tylko mi nie mów, że Shane ci nie powiedział, że zamierzałem wpaść - powiedział zawiedzionym głosem.
    - Oczywiście, że mi powiedział. Po prostu wyleciało mi to z głowy. Właśnie czytałam książkę i przerwałam, by się czegoś napić. Też chcesz? - W końcu odzyskała głos. Poszła do kuchni, a chłopak szedł za nią. Wlała do dwóch szklanek wody i podała jedną Adamowi. - To co tam się dzisiaj działo w szkole? - zainteresowała się, gdy usiedli na kanapie w przyległym do kuchni saloniku.
    - Nic specjalnego. Szczerze to było bardzo nudno. Naprawdę nie wiem, jak jeszcze można od nas wymagać, byśmy chodzili do szkoły i się na dodatek uczyli. Przecież są już prawie wakacje! - pożalił się.
    - Dobrze powiedziałeś, PRAWIE są wakacje. - Zaśmiała się dziewczyna. - Naprawdę nic ciekawego się nie wydarzyło? Nie wiem, kogoś jeszcze oprócz mnie nie było? Ktoś się pobił, kogoś zabrało pogotowie, komuś się ołówek złamał? Chcę wiedzieć wszystko.
   - Nic z tych rzeczy, ale słyszałem, że Diana nie za bardzo chciała gadać z Wendy i Chloe. Podobno one nie chciały uwierzyć w to, że źle się czujesz, a Diana próbowała cię bronić i jakoś tak wyszło. Sam nie wiem, musiałabyś wypytać szczegółowo Dianę, nie mnie.
    - Jasne, muszę do niej zadzwonić. Kochana Diana, zawsze po mojej stronie. Chociaż nie powinna się z nimi kłócić. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
    - Taa. - Westchnął. - Przyniosłem dla ciebie notatki. Myślę, że powinny być czytelne i pełne, chyba niczego nie ominąłem. - Wyciągnął z plecaka, który leżał obok jego nóg na podłodze plik złożonych kartek.
    - Dziękuję. - Maya uśmiechnęła się, biorąc od niego zapisany papier. Cmoknęła go w policzek. - Nie musiałeś - zauważyła.
    - Dla takiej nagrody warto było skupić się na lekcjach - wyznał, dotykając palcem swojego policzka w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą dotknęły go Mayi usta. - Kiedy wracasz do szkoły? - zapytał, gdy zobaczył, że jego uwaga wprawiła dziewczynę w zakłopotanie.
    - Nie wiem, mama powiedziała, że najlepiej byłoby, gdybym została w domu jak najdłużej, ale zdaje sobie sprawę, że muszę poprawić fizykę i nie może mnie trzymać tutaj w nieskończoność. Myślę, że od poniedziałku znów zacznę chodzić na lekcje.
    - Czyli w poniedziałek wrócisz do domu? - spytał niby to od niechcenia. Tak naprawdę bardzo go to interesowało, ile jeszcze czasu spędzi w tym domu.
    - Wydaje mi się, że to nie jest takie proste, jak ci się wydaje. - Westchnęła. - Nie mam pojęcia, kiedy będę mogła wrócić do domu, ale na pewno nie teraz - przyznała szczerze. - Tam jest dla mnie za niebezpiecznie. Z resztą, słuchałeś przecież, gdy opowiadałam pani Shay, dlaczego nie mogę jechać do domu.
    - Wiem, wiem. Nie musisz mi tego tłumaczyć. Tak się tylko spytałem. Myślałem, że będziesz już wiedzieć. - Zamilkł na moment. - To co będziemy robić? - zmienił temat. Maya wzruszyła tylko ramionami. Próbowała sobie przypomnieć, o czym gadała z Shanem, zanim ten pojechał gdzieś z ojcem. To coś związane było z Adamem...
   - Hej, słyszałam, że dzisiaj w szkole nie było cię słychać - powiedziała, przypominając sobie.
    - Od kogo słyszałaś? - spytał podejrzliwie.
    - Poczta pantoflowa. - Wzruszyła ramionami. - To jak, powiesz mi, dlaczego? Coś cię trapi, niepokoi?
    - Ja... - zająkał się. Nie był pewien, czy wyznać Mayi prawdę. Dziewczyna, widząc to, spróbowała mu pomóc.
    - Jesteś zazdrosny? - odezwała się prosto z mostu. Adama zatkała jej szczerość. Nie spodziewał się, że powie to tak wprost. Sądził, że będzie owijała w bawełnę i uda mu się jakoś wyminąć od odpowiedzi. Lecz w takim wypadku nie mógł się wywinąć. Przed nim istniały tylko dwie drogi: mógł albo skłamać, albo powiedzieć prawdę. Nic pomiędzy. - Wiesz, zrozumiem cię, cokolwiek powiesz.
    - Ja... - zawahał się, nadal rozważając. Maya wydawała się przekonana co do jego uczuć. Więc czy warto było skłamać i prawdopodobnie wdać się w niepotrzebną im kłótnię? - Tak trochę - przyznał.
    - Ale o co?
    - O co? - Prychnął. - O to, że mieszkasz u Shane'a, że macie jakieś tajemnice, bo wiem, że macie. Jestem zazdrosny o ciebie. Bo, wiesz, ty mi się naprawdę podobasz, lubię cię i chciałbym... Ale po prostu gdy widzę Shane'a obok ciebie i wiem, że ty mieszkasz u niego i że może wy... albo on tobie... To głupie, wiem, zdaję sobie z tego sprawę, ale chciałaś wiedzieć, więc ci mówię, co czuję. - Patrzył w dół, na swoje ręce zaciśnięte w pięści, więc Maya musiała dłonią podnieść jego brodę, by zmusić go do tego, by spojrzał jej w oczy.
    - Ja też cię lubię. I to bardzo. I też chciałabym zobaczyć, jak to będzie dalej z nami, bo chyba o to ci chodziło. Dlatego przecież jesteśmy ze sobą. By spróbować wspólnego życia, poznać siebie nawzajem. Nie masz o co być zazdrosny. Shane jest moim przyjacielem i nikim więcej. Gdyby był kimś więcej to ty byś był pierwszą osobą, której bym to powiedziała, bo ja lubię, gdy wszystko jest na swoim miejscu i wiem, na czym stoję. Ufam ci i chciałabym, byś ty mi również zaufał. I zaufał swojemu przyjacielowi. Bo nie zrobi mi nic złego. Naprawdę. - Położyła mu dłonie na policzkach. Mówiła coraz ciszej, a ich głowy powoli przybliżały się ku sobie. Ich usta się spotkały, gdy Maya przestała mówić. To był krótki, niewinny, ale i pełen pasji oraz uczucia pocałunek. Bardzo jej się podobał.
    Gdy się od siebie oderwali, uśmiechnęli się oboje. Adam oparł się o kanapę plecami, ale Maya nadal siedziała na samym jej brzegu. Musiała się przyzwyczaić do bliskości chłopaka. Dla niej to było kompletnie nowe doświadczenie. Co prawda Josh czasami znajdował się równie blisko niej, gdy ją łaskotał, czy podnosił do góry. Ale nigdy się nie całowali. Maya nigdy nie traktowała go jak chłopaka, dla niej zawsze był przyjacielem, więc ta bliskość jej nie krępowała.
    Adam pochylił się i złapał leżącą na kanapie dłoń blondynki. Ścisnął ją delikatnie, jakby chciał dodać jej tym gestem otuchy. Pociągnął ją delikatnie w swoją stronę. Dziewczyna pozwoliła, by przytulił ją do siebie. Objął ją ramieniem, Maya położyła mu głowę na barku. Przez chwilę jej ciało zostawało spięte, ale pod wpływem dotyku chłopaka zaczęła się rozluźniać. Tam, gdzie Adam dotykał ją swoimi długimi palcami, wychodziła gęsia skórka. Co raz przez jej ciało przechodziły przyjemne dreszcze, gdy chłopak szeptał jej coś do ucha, delikatnie przy tym ją łaskocząc.
    Było im ze sobą bardzo dobrze. Wręcz doskonale.


~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej :) Jak tam po pierwszym tygodniu szkoły? Ja cały czas przyłapuję się na tym, że zastanawiam się, co ja tam robię w tym technikum z dala od domu, mieszkając w internacie :D Też tak macie? :)
    Na szczęście trafiła mi się spoko klasa - tak mi się wydaje po tych paru dniach znajomości. No i super dziewczyny z internatu - współlokatorki i sąsiadki :D Już nie mogę się doczekać niedzieli, choć poniedziałku niekoniecznie :)
    Cieszę się, że spodobał Wam się bonusik. Jeśli tylko wymyślę jakieś takie krótkie historyjki to postaram się je opublikować :) Dziękuję za Wasz komentarze pod ostatnią notką *,*
    Do kolejnego! :) Zuza ♥
Mrs Black bajkowe-szablony