poniedziałek, 27 stycznia 2014

~10~


    Drzwi za nimi zatrzasnęły się. Na sekundę, może dwie nastała ciemność, jednak po chwili pochodnie rozbłysły migoczącym, czerwonawym światłem, oświetlając długi korytarz bez okien. A przynajmniej tak wydawało się dziewczynie na początku, ale gdy oczy przyzwyczaiły się do nikłego światła, zauważyła wysokie, wąskie okna, nie przepuszczające promieni słonecznych. Maya rozejrzała się dyskretnie. Szli cały czas prosto; za sobą zostawili sporych rozmiarów wrota, których pilnowała straż. Korytarz był wysoki na jakieś pięć metrów. Podłoga została wyłożona marmurem, a ściany wyglądały tak, jakby ktoś wyciosał je w kamieniu. Wszystko było tam czarne, a jedynymi odgłosami, jakie rejestrowała Maya to stukot butów i szept rozmowy mężczyzny, który jechał z blondynką autem z tym bladym kościotrupem zwanym Barloc'iem.
    Maya nie zauważyła żadnych drzwi po bokach. Był tylko korytarz z jednej strony otoczony zimną, kamienną ścianą, a z drugiej wysokimi, brudnymi oknami. Cały czas popychana, niemal wleczona siłą przez swoich oprawców, miała serdecznie dość tego miejsca. Palce stóp, jak i łokcie, za które trzymali ją mężczyźni, bolały ją niemiłosiernie.
    Po dwudziestu minutach marszu stanęli przed wykonanymi z ciemnego drewna drzwiami. Dziewczyna próbowała unormować swój oddech, ale za bardzo się bała. Z bijącym głośno i szybko sercem, wpatrywała się w brązowe wrota, do których właśnie zapukano.
Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów, ukazując na podłodze smugę białawego światła. Barloc pchnął je mocniej.
    Gdy weszli do środka, blondynka nie mogła się nadziwić temu, jak bardzo to pomieszczenie różniło się od korytarza, którym tutaj doszli. Podłoga była drewniana, wypolerowana na błysk, a na ścianach wisiało mnóstwo fresków i obrazów. Pod sufitem, na długim i grubym łańcuchu wisiał ogromny żyrandol, wykonany ze szkła, który oświetlał pokój. Pośrodku, jako jedyny mebel w tym pomieszczeniu, stał sporych rozmiarów, drewniany stół, przy którym siedziało siedem osób.
    To właśnie tam poprowadzono Mayę. Chciała znów stanąć o własnych siłach, z godnością spojrzeć tym dziwnym postaciom w oczy, lecz nie było jej to dane. Mężczyźni z premedytacją popchnęli ją w kierunku stołu. Dziewczyna upadła, rozdzierając sobie przy tym nogę. Rana ciągnęła się praktycznie przez całą piszczel. Skrzywiła się i syknęła z bólu. Łzy napłynęły jej do oczu, lecz nie pozwoliła im wypłynąć na policzki.
    Ktoś zacmokał zniesmaczony.
    - Chłopcy, nie możecie być tak nieuprzejmi dla naszego gościa - usłyszała cichy, przesycony jadem głos. - Xavier, proszę, pomóż jej wstać.
    Poczuła, jak czyjeś zimne ręce pomagają jej podnieść się z podłogi. Gdy już stała, szybko wyrwała się z ramion Xaviera, który okazał się być tym samym chłopakiem, który pomógł jej utrzymać równowagę na podjeździe.
Malcolm - ten w czapce
    Stała praktycznie tylko na lewej nodze, bo prawa ją strasznie bolała. Czuła jak spływa po niej krew. To nie było miłe uczucie. Na razie jednak nie przejmowała się tym. Jedyne czego pragnęła to wydostanie się z tego okropnego domu.
    Dziewczyna spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę. Był młody.
Evanlyn
Miał krótkie, blond włosy, zielone oczy i jednodniowy zarost. Prosty nos marszczył, jakby czuł coś nieprzyjemnego.Usta wykrzywił w drwiącym uśmiechu. Ubrany był w białą koszulę z kołnierzem, ciemne, jeansowe, przetarte spodnie i czerwone trampki. Na plecach opadała mu czarna peleryna, którą zawiązał pod szyją. Płaszcz sięgał do samej ziemi. Uwagę Mayi przykuł jednak sporych rozmiarów pierścień na jego prawej dłoni. W jego centralnej części znajdowały się głowy dwóch węży, których splecione ciała formowały pierścień. Widząc, że dziewczyna zainteresowała się tą błyskotką, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
    - Na pewno jesteś ciekawa, dlaczego cię tu zaprosiłem - powiedział, siadając przy jednym z krótszych boków stołu.
    Po jego prawej stronie zasiadała wysoka, młoda kobieta o długich, czarnych, kręconych włosach i prawie czarnych oczach. Jej blada cera całkowicie nie pasowała do koloru jej włosów i oczu, ale nie wyglądała przez to brzydziej. Wręcz przeciwnie. Przynosiło to jej pewien urok. Również miała na sobie czarną pelerynę, a pod nią czerwoną, opinającą jej biust suknię i czarne buty na obcasie. Po lewej stronie mężczyzny, a tyłem do Mayi siedziała jakaś postać, której dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować, bo miała na głowie szeroki kaptur. Reszcie zebranych nie przyjrzała się dokładniej. Zapamiętała jedynie, że siedział tam jeden siwy staruszek, jedna kobieta koło czterdziestki i dwóch chłopaków w jej wieku.
Will
    - Dziękuję chłopcy, możecie odejść - zwrócił się do mężczyzn, którzy ją tu przyprowadzili. Zostali tylko Barloc i ten wytatuowany jegomość z siedzenia pasażera. - Barlocu, Yannicku, dołączcie, proszę, do nas - wskazał na wolne miejsca przy stole. Uśmiechnął się, spoglądając na dziewczynę. Nagle przybrał zdziwiony i nieco zawstydzony wyraz twarzy, ale Maya doskonale wiedziałam, że to tylko gra. - Ale gdzież moje maniery? Nawet się nie przedstawiłem - przypomniało mu się. - Nazywam się Malcolm - skłonił się płytko. Właściwie tylko skinął głową. - Barloca i Yannicka już znasz - wskazał mężczyzn. - Po mojej prawej zasiada Evanlyn, dalej mamy Gundara, Nate'a, Toma, Willa
i och, wybacz, damy powinienem przedstawić na początku! Cass, moja droga, siedziałaś tak cicho, że zupełnie o tobie zapomniałem! - zawołał oburzony.
    - Nic się nie stało, panie - bąknęła pod nosem, spuszczając wzrok na blat stołu.
    - A to - wskazał na blondynkę - jest Maya. Maya, Maya, Maya... - westchnął.- Zapewne młodziutka, niedoświadczona Strażniczka, czyż nie?
    - Nic nie wiem o żadnych Strażniczkach! - Mimo strachu zdołała wydusić z siebie prawdę.
    - Czy mama nie nauczyła cie, że nie powinno się okłamywać ludzi? - zapytał uprzejmym głosem, obchodząc ją dokoła. Nawet nie zauważyła, kiedy wstał. Próbowała nie stracić go z oczu, ale każdy gwałtowny ruch ją bolał. - Widziałem, że zaciekawił cię mój pierścień - zaczął z innej beczki, stając przodem do niej i patrząc w swoją dłoń. Palcami lewej ręki obracał pierścień, jakby chciał go zbadać z każdej strony bardzo dokładnie. - Ma bardzo interesujące zastosowania. Dzięki niemu potrafię, na przykład, przywołać strażników, którzy są w kompletnie innej części domu. Mogę sprawić, że nóż przyleci do mojej wyciągniętej ręki - podniósł dłoń, patrząc prosto w oczy Mayi.
    W ciągu sekundy przyleciał do niego ostry jak brzytwa nóż. Malcolm od niechcenia złapał go w wyciągniętą rękę. Maya z trudem powstrzymała się od krzyku. Bała się jak nigdy dotąd. Mężczyzna z tak groźną bronią wyglądał jakby się dobrze bawił.
    - Radziłbym współpracować. Nawet nie wyobrażasz sobie, co to cudeńko potrafi - zrobił chwilową pauzę, zapewne dla lepszego efektu. - A więc, co wiesz o Strażniczkach i Zakonie? - zapytał jeszcze raz.
    - Już mówiłam, że nic nie wiem! - szepnęła przez zaciśnięte gardło. Tak bardzo chciała znać odpowiedź na pytania Malcolma!
    - Panie, uważam, że powinieneś pozwolić mnie to zrobić - odezwała się Evanlyn.
    - A niby dlaczegóż to? - zdziwił się. - Sądzisz, że nie dam sobie rady z tą smarkulą?
    - Och nie, oczywiście, że nie. Po prostu pomyślałam, że może jako kobieta... Szybciej bym z niej coś wydusiła. - Im dalej brnęła w wyjaśnienia, tym bardziej traciła wiarę w siebie. Na koniec skuliła się na krześle, co było do niej niepodobne. Starała się nigdy nie okazywać słabości.
    Wiedziała, że przesadziła, a wybuch Malcolma tylko to potwierdził.
    - Śmiesz twierdzić, że poradziłabyś sobie lepiej ode mnie? - aż kipiał ze złości. Wypluwał słowa tak szybko, że Maya ledwo mogła go zrozumieć.
    - Nie panie, oczywiście, że nie!
    - Zejść mi z oczu! Wszyscy! - ryknął na pozostałych, wymachując ręką, która dzierżyła nóż.
    - Tak, panie - szeptali wszyscy po kolei, kłaniając się jak najniżej. Malcolm wziął kilka głębszych wdechów.
    - Wiesz, moja droga, mój pierścień ma jeszcze jedną właściwość; potrafi wydobyć z człowieka najbardziej straszne dla niego rzeczy. Przed nim nic się nie ukryje. Niekoniecznie lubię z tego korzystać. Za dużo przy tym krzyku, ale cóż, nie pozostawiasz mi wyboru.
    Delikatnie, niby od niechcenia, przesunął dłonią w powietrzu między jego twarzą, a twarzą Mayi.
    Dziewczyna znalazła się w dziwnym świecie. Z zewnątrz wydawać by się mogło, że straciła wzrok. Spojrzenie utkwione miała w czymś przed sobą, ale tego nie widziała. Bielmo zasnuło jej błękitne tęczówki. Widziała za to rzeczy, które pokazywał jej pierścień. A były to straszne rzeczy! Ciało mamy całe we krwi. Potem Jsoh, który ją zostawia, mówiąc jaka to ona jest naiwna i głupia. Maya tak bardzo pragnęła tego nie widzieć. Ale nawet, gdy przymykała powieki, obraz zostawał. Nie chciała płakać, ale łzy same ją zapiekły.
    Potem usłyszała pisk. Pisk Abby. Przerażonej, zdezorientowanej, niewinnej. Nawet nie zorientowała się, że sama również krzyknęła.
    - Co wiesz o Strażniczkach... - nie dokończył pytania, bo Maya mu brutalnie przerwała.
    - Nic nie wiem! Gdybym wiedziała, to bym ci powiedziała! - krzyczała, szlochając i spazmatycznie łapiąc oddech.
    Poczuła na szyi coś ostrego i zimnego. Wiedziała, że mężczyzna przystawił jej nóż do gardła. Nie trzeba było być nie wiadomo jakim geniuszem, by to zgadnąć. Łzy leciały jej ciurkiem po bladych ze strachu policzkach.
    Przed oczami widziała tylko ciemność. Zawsze bała się mroku. Bała się, że kiedyś oślepnie, że już nie zobaczy światła, mamy, młodego, Josha. Albo że kiedyś obudzi się w trumnie pogrążona w egipskich ciemnościach i nikt nie będzie potrafił jej pomóc, bo będą myśleli, że nie żyje.
    Zaczęła wrzeszczeć, szarpać się, wyrywać. Malcolm uśmiechnął się. Wiedział, że wygraną ma już w kieszeni.
    Nie przewidział jednej, drobnej rzeczy. Tego, że ktoś będzie próbował Mayi pomóc.
    Prawie wszyscy członkowie Zakonu wpadli przez drzwi, wywarzając je. Jakaś kobieta podbiegła do porzuconej przez Malcolma Mayi. Przytuliła mocno szlochającą dziewczynę, która odzyskała wzrok, lecz nadal nie otwierała oczu. Kobieta pomogła jej wstać i zaprowadziła do auta, gdzie dziewczyna zapadła w mrok. Ciemność nie do przebicia...
    Maya obudziła się, szlochając. Bardziej wyczuła niż słyszała, że krzyczała. Rozejrzała się dokoła. Przez załzawione oczy zauważyła, że w pokoju nie było ciemno, choć do zachodu słońca zostało parę minut.
    Leżała na łóżku w swoim pokoju w hotelu, przykryta kołdrą i ubrana w bluzę Adama.
Głowa bolała ją niemiłosiernie, noga rwała bólem nie do zniesienia. Delikatnie odciągnęła kołdrę na bok i zauważyła gruby bandaż na piszczeli. Jęknęła, wycierając rękawem mokre policzki. Wzięła głęboki oddech.
    "Już wszystko jest ok" - powtarzała sobie aż do znudzenia.
    Wstała i cudem dotarła do łazienki. Spojrzała w lustro. To, co w nim zobaczyła, przestraszyło ją. Puste oczy, wymalowany strach na twarzy, zadrapania na szyi. Włosy miała potargane, cały makijaż rozmazany, a nad dekoltem można było zauważyć kropelki zaschniętej krwi. Przeczesała włosy palcami, ochlapała twarz zimną wodą z kranu. Na niewiele się to zdało.
    Maya zarejestrowała również sińce na łokciach i opatrunek na ramieniu. Dziewczyna musiała chwilę pomyśleć, nim zorientowała się, skąd ten bandaż pochodzi. A został jej po ostatniej wizycie lekarza, gdy zemdlała na korytarzu. Ściągnęła szybko opatrunek, by zobaczyć, co z raną. O dziwo, skaleczenie zniknęło! Na jego miejscu blondynka zobaczyła dziwną, czarną ósemkę podobną do tatuażu. Nie przejęła się tym jednak za bardzo. Nie to się dla niej liczyło w tamtej chwili.
    "Może jeszcze śnię" - pomyślała i pokuśtykała do pokoju. Dziewczyn nie było. - "Ciekawe czy w ogóle się mną przejęły." - zaszydziła.
    Usiadła na łóżku, miętoląc w dłoniach rękaw za długiej bluzy. Zastanawiała się, co się stało i jak trafiła do tego pokoju. Miała tyle luk w pamięci! Nie lubiła tego! Musiała się jak najszybciej wszystkiego dowiedzieć. Tylko jak?
    Rozejrzała się po pokoju, jakby odpowiedź miała się sama w nim pojawić. I w pewnym sensie tak się stało. Bo do pokoju wszedł Adam, a tuż za nim Shane. Obaj ze zmartwionymi minami. Gdy zauważyli, że Maya nie śpi, ucieszyli się niezmiernie i szybko podeszli bliżej.
    - Jak się czujesz? - zapytał Shane, siadając na końcu łóżka.
    - Bywało lepiej - wycharczała przez suche gardło.
    - Humorek dopisuje? - chciał ją rozbawić Ad.
    - Nie za bardzo - szepnęła, chrząkając co chwilę, by pozbyć się chrypki. - Gdzie dziewczyny? - zapytała, widząc zmieszaną minę bruneta.
    - Na stołówce. Przespałaś kolację. Jeśli chcesz to.... - nawijał Adam.
    - Nie jestem głodna - przerwała mu. - Ale skoro ci się chce, to może mógłbyś mi przynieść herbatę, co?
    - Jasne, za chwilę wracam. - I już go nie było.
    W pokoju zapadła cisza.
    - Chciałem... Czy.... - jąkał się Shane, próbując o coś Mayę zapytać.
    - Przepraszam, ale na razie nie mam ochoty rozmawiać o tym, co się stało. Najpierw muszę to wszystko sobie poukładać, wyjaśnić pewne sprawy. Na przykład to, jak się tu znalazłam? Pamiętam, jak przez mgłę, że siedzieliśmy w autobusie...
    - Przynieśliśmy cię tutaj - wzruszył ramionami. - Opatrzyliśmy nogę i położyliśmy. Tyle.
    - Dziękuję - uśmiechnęła się smutno, spoglądając niepewnie na chłopaka.
    - Powinnaś zadzwonić do mamy - zauważył.
    - Zadzwonię - zapewniła. - Tylko jeszcze nie teraz - szepnęła. Patrzyła przez okno, za którym słońce skryło się już za horyzontem.

~~~*~~~*~~~

Hej ;p Po pierwsze chciałam tylko powiedzieć, że z tych wszystkich tutaj najważniejszy będzie w dalszej części Malcolm. Co do reszty nie wiem, ale jakby co, będę tłumaczyć, bo wiem, że jest tu sporo bohaterów. Ale jak zauważyliście nie wszyscy co są w zakładce "Występują" są na jakimś głównym miejscu w tym opowiadaniu. Dodałam ich tam, bo uważałam, że będzie wam łatwiej sprawdzić coś w zakładce aniżeli szukać po całym opowiadaniu. Dlatego tam jest PRAWIE cała ich wycieczka - są jeszcze chyba 4 osoby nie będące na wycieczce.
Chciałam jeszcze tylko podziękować Mirandzie za nominację - zawsze o tym zapominałam, a to było już daaawno temu :) Dziękuję Ci ;*
Do napisania
Zuza ;*

sobota, 18 stycznia 2014

~9~


 
  Siedzieli w prawie pustej kawiarence, próbując znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Była to mała, przytulna knajpka, wciśnięta między dwa spore budynki. Nietrudno ją znaleźć. Duży afisz nad drzwiami i oknem robił swoje - przyciągał turystów, szukających masowego źródła informacji, jakim w tych czasach jest internet.
    Niczym szczególnym się nie wyróżniała. Kilka stolików, parę działających komputerów, połączonych z siecią. Można tu było skorzystać z internetu, ale i zjeść coś, czy napić się po długiej wędrówce po mieście.
    Chłopcy znaleźli to miejsce już wcześniej, gdy zwiedzali miasto. Później było im łatwiej do niego trafić, bo dobrze zapamiętali ten budynek. W końcu, jak to młodzież XXI wieku, lubiła swój wolny czas spędzać przed komputerem. Lecz w nie wrócili tam po to, by grać, lecz po to, by znaleźć sposób na uratowanie Mayi. Zasiedli przed wysłużonym komputerem i zaczęli pracować.
    Wydawało im się, że przeszukali cały internet, chcąc dowiedzieć się czegoś o Elessarze i Strażniczkach. Shane'a zaczynały boleć oczy od ciągłego wpatrywania się w ekran komputera.
    - Mam dość! - westchnął i usiadł wygodniej na krzesełku. Zerknął w stronę Adama, który nadal nie tracił nadziei i szperał w sieci. Shane widział, jak jego oczy błyszczą z podekscytowania. Siedział jak na szpilkach. Co chwilę wstawał z krzesełka, gdy coś nie chciało się włączyć.
    "No tak, dla niego to nowość" - pomyślał - "Bądź, co bądź, miałem czas, by się do tego wszystkiego przyzwyczaić."
   Choć się nie przyzwyczaił. A przynajmniej nie do końca. Jakoś nie mógł uwierzyć w to wszystko. Magia? Czary? Czy o to chodziło? Nigdy nie miał bardzo bujnej wyobraźni i może dlatego trudniej mu było to przyswoić.
    "Albo to absurd" - westchnął.
    Blondyn znów zerknął w stronę swojego przyjaciela, który z pasją wczytywał się w słowa na ekranie komputera. Dziękował Bogu, że Adam nie zasypuje go pytaniami, choć widział, jak cisną mu się na usta. Już kilka razy w ciągu ostatnich dziesięciu minut, zwłaszcza, gdy znaleźli coś bardziej interesującego, rozchylał wargi, by się odezwać. W ostatniej chwili jednak rezygnował.
    W końcu nie wytrzymał i zapytał:
    - Wiedziałeś?
    - Co wiedziałem? - westchnął blondyn. Przeczuwał, że będą pytania, ale i tak nie był na nie gotowy.
    - To, że należymy do Zakonu - sprecyzował.
    - Wiedziałem, że JA należę. O tobie rodzice mi nic nie mówili.
    - Ale czemu tobie powiedzieli? Przecież urodziny masz dopiero w lipcu - zdziwił się Adam. Czuł się nieco urażony tym, że jego kumpel wiedział o takich rzeczach i mu nic nie powiedział.
    - Spytałem ich o to - wskazał na znamię w kształcie ósemki. - No i mi powiedzieli, choć niechętnie, że nasza rodzina od pokoleń należy do Zakonu. Tyle. Chyba miesiąc, w którym mieliby mnie uświadomić nie robił im wielkiej różnicy. Ty to co innego. W lutym skończyłeś dopiero szesnaście lat, więc nie ma się o co wściekać. Poza tym nie uwierzyłem im od razu. Myślałem, że się ze mnie śmieją, bo ja wiem. Stopniowo przyswajałem tą nowinę.
    - Każdy członek Zakonu ma taki znak? - zainteresował się.
    - U mnie w rodzinie wszyscy mamy ósemkę. Ty nie masz?
    Pokręcił głową zrezygnowany.
    "Może jego mama się myliła? Może wcale nie należę do tego Zakonu?" - pomyślał brunet. Było mu smutno, bo, nie wiedzieć dlaczego, cieszył się, że był członkiem Zakonu.
    Niespodziewanie podskoczył na krzesełku. Z nieznanych mu przyczyn, rozbolała go stopa. I nagle go olśniło!
    - Czy to możliwe, bym miał inny znak? - zapytał ożywiony.
    - A skąd ja mam to wiedzieć? Nie jestem ekspertem do spraw Zakonu - powiedział nieco zirytowany. - A masz inne znamię? - zapytał po chwili, jakby musiała minąć chwila, by do niego dotarło to, co powiedział kolega.
    - Tak. Wygląda jak piórko. Mam je na stopie.
    - A wiesz, czy ktoś z twojej rodziny też je ma?
    - Nie wiem... Chociaż czekaj. Widziałem takie coś na plecach Vicky. Twierdziła, że zrobiła sobie tatuaż, ale od początku jej nie wierzyłem. A czemu pytasz?
    - Bo może każda rodzina w Zakonie ma inny znak? Tak, żeby można było ich rozpoznać. Moje ósemki, twoje piórko. Ciekawe jakie jeszcze są.... - zamyślił się.
    - Myślisz, że kiedyś ich poznamy? - spytał Ad.
    - Kogo?
    - No innych członków - zirytował się brunet.
    - Może... - westchną Shane. - Z tego co pamiętam, szukaliśmy legendy... Masz coś?
    - Niestety nic nie ma. Nawet wzmianki o Elessarze czy Strażniczkach.
    - Może to jest ściśle tajne? - szepnął.
    - Co robimy w takim razie?
    - Nie wiem! Daj się chwilę zastanowić! - zawołał Shane. Adam zamilkł.
    Myśli kotłowały się w jego głowie. Za wszelką cenę chciał dowiedzieć się czegoś, co pomogłoby im odnaleźć Mayę. Miał złe przeczucia, co do tego nagłego zniknięcia koleżanki. I one wcale mu nie pomagały w szukaniu najlepszego rozwiązania.
    Adam spoglądał co chwilę na niego niepewny, czy jego przyjaciel wie, co ma robić. Shane czuł te spojrzenia, choć brunet myślał, że kolega tego nie zauważył. To jeszcze bardziej irytowało Shane'a Nie był przecież nie wiadomo jak genialny. Nie potrafił ot tak wymyślić, co mieliby zrobić. Nie rozumiał, dlaczego Ad wierzył, że teraz przejmie dowództwo, skoro nigdy się do tego nie kwapił.
    Jego rozmyślania przerwał Jacob i Colin, którzy weszli do kawiarenki, całkowicie niezauważeni przez chłopców siedzących przed komputerem. Zorientowali się dopiero, gdy Colin klepnął Adama w ramię.
    - Siema,co tam? - zapytał Jacob. - Czego szukacie? - zainteresował się, widząc ładującą się stronę internetową. Był on specem od wszelkiej elektroniki komputerowej, potrafił znaleźć wszystko, naprawić wszystko. Interesował się wszystkim, co było związane z komputerem i internetem.
    - Ye... Szukaliśmy... - jąkał się Adam.
    - Zastanawialiśmy się, czy można jakoś sprawdzić, gdzie znajduje się człowiek i co byłoby do tego potrzebne...
    - Pewnie że można - wzruszył ramionami Jacob. - A kogo szukamy?
    - Gdybyś to zrobił, byłbyś naszym królem! - zawołał Adam z nutą nadziei w głosie. Specjalnie nie odpowiedział na pytanie kolegi. Może udałoby się obejść całą to pogmatwaną historię tak, żeby nikt nie dowiedział się, że szukali Mayi.
    - A co byłoby ci potrzebne? - zainteresował się Shane.
    - Numer telefonu i komputer - znów wzruszył ramionami.
    - Jeśli ci się uda, stawiamy ci duże piwo!
    Shane'owi mocniej zabiło serce. Czy to jest możliwe? Czy dzięki Jacobowi znajdą Mayę? Miał taka nadzieję. Podał więc chłopakowi numer blondynki i czekał. Jacob usiadł przed komputerem. Jego dłonie latały nad klawiaturą, muskając klawisze.
    - Gotowe - uśmiechnął się przez ramię do Shane'a już po paru minutach. - Łatwy kod do złamania. Według tych informacji, ta osoba, której szukacie, znajduje się parę dobrych kilometrów za miastem i to nie przy głównych drogach. Wygląda to tak, jakby siedziała na... polu.... Ale co ona tam robi? I co zamierzacie zrobić?
    - Nie ma czasu na wyjaśnienia. Dzięki stary, jesteś wielki. Pamiętaj, wisimy ci duże piwo, może nawet dwa. - Blondyn wyciągnął telefon, wychodząc z kawiarenki.
     - Co robimy? - zainteresował się Adam, depcząc mu po piętach.
    - Jedziemy tam! Chyba nie myślałeś, że ją tam zostawię? Po moim trupie. To znaczy... Ja jadę - nie mówił zbyt składnie, ale miał nadzieję, że jego kumpel go zrozumie.
    - Ale twoja mama...
    - Czy ty myślisz, że ja jej kiedykolwiek posłuchałem? Znasz mnie, człowieku.
    - To nie jest dobry pomysł. Zakon sobie z tym poradzi...
    - JA też jestem Zakonem! - krzyknął. Wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Nie patrzył na kolegę. Wpatrywał się przed siebie na ulicę, gdzie po chwili pojawił się samochód.
    Ktoś odebrał telefon. Chłopak zaczął tłumaczyć kobiecie, że chciałby zamówić taksówkę, lecz urwał wpół słowa, bo oto z auta wysiadła Maya. Cała i zdrowa, choć przerażona i bliska omdlenia. Serce zabiło mu szybciej.
    - Nieważne - mruknął do słuchawki i rozłączył się. Chciał podejść do dziewczyny, lecz Adam go wyprzedził. Już biegł ku zdezorientowanej blondynce. Złapał ją, bo ledwie trzymała się na własnych nogach. Przytulił ją mocno, podnosząc minimalnie do góry.
Mruczał siarczyste przekleństwa we włosy dziewczyny, skierowane do tych, którzy ją uprowadzili. Shane wiedział, że kamień spadł mu z serca.
    - Mi, wszystko okey? - szepnął, odsuwając się na tyle, by spojrzeć jej w oczy. Rozejrzała się dokoła, ledwo, prawie niezauważalnie kiwnęła głową, a potem wtuliła w chłopaka.
    Shane patrzył na tą dwójkę nie wiedząc, co robić. Miał ochotę im przerwać i przywalić Adamowi, lecz wiedział, że nie może tego zrobić przy Mayi. Już dość się dzisiaj nacierpiała, cokolwiek jej robili. A wyglądała, jakby przed chwilą ledwo uszła z życiem sprzed nosa głodnego lwa.
    "Co oni jej zrobili?" - spytał sam siebie, gdy dziewczyna odwróciła głowę i ujrzał jej oczy. Oczy pełne przerażenia, paniki i niedowierzania.
    - Chodź, musisz usiąść. Cała się trzęsiesz - zauważył Adam, prowadząc ją do schodów kamiennicy. Stał tam Jacob w towarzystwie Marka i Colina.
    "Co mam im powiedzieć?" - zastanawiał się blondyn. Prawdy na pewno nie mógł im wyjawić. Mama by go prześwięciła. - "Mama..." - w jego głowie zrodził się kolejny plan, co do którego wiedział, że go zrealizuje.

    - Jesteś głodna? Potrzebujesz czegoś? - pytał Adam. Maya nie chciała nic. Pragnęła tylko znaleźć się w ciepłym łóżku, z dala od światła słonecznego, z dala od gwaru miasta. Chłopak usiadł obok niej, więc mogła wtulić się w jego tors. Schowała głowę w zagłębieniu jego szyi.
    - Powinniśmy iść na zbiórkę - zauważył Shane dziesięć minut później. Blondynka jęknęła i podniosła na niego pusty wzrok. - Wytrzymaj jeszcze tylko odrobinę. W autobusie będziesz mogła się położyć i dopilnujemy, by nikt ci nie przeszkadzał. Obiecuję. Wszystko zostaw nam.
    Pomogli jej wstać. Prawą nogę miała obdartą, więc kulała. Oparła się  o ramię Adama i powoli ruszyli. Gdy dotarli, wszyscy czekali tylko na nich. Wychowawczyni spojrzała na Mayę.
    - Co się stało? - spytała, pokazując jej zalaną przez krew nogę.
    - Wywróciła się tam, na takiej dziurze. To chyba nic poważnego, tylko obdarcie skóry, ale nie warto ryzykować - wyjaśnił szybko Shane.
    - Tak, widziałam tę nierówność, o której mówisz. Dacie sobie radę?
    - Tak. Proszę się nie martwić. Gorsze rany się i widziało i miało. W hotelu się ją przemyje i już.
    - No dobrze, dobrze, ale czy teraz sobie poradzicie?
    - Oczywiście, pójdziemy sobie na końcu, żeby nie robić zamieszania.
    Nauczycielka przeszła dalej, sprawdzając, czy nikt się w tym czasie nie się oddalił. Shane odetchnął z ulgą.
    - Nie wiedziałem, że pójdzie tak łatwo.
    - Jej wszystko można wmówić - zauważył Adam. - Ile to razy chłopaki opowiadali jej jakieś głupoty, a ona w nie wierzyła.
    Shane pokiwał tylko głową. Dobrze o tym wiedział. W jego klasie nie było zbyt wielu utalentowanych plastycznie. Mieli też pamięć jak ser szwajcarski. I dlatego wiele razy wciskali jej kit, a to, że przyniosą rysunek na następną lekcję, a to, że nie wiedzieli, że to miało być na dzisiaj.
    Ruszyli. Jak zapowiedzieli, szli na końcu, parę metrów za ostatnimi - Natalie, Laurą i Caroline. Słyszeli szepty reszty grupy, lecz nie zawracali sobie tym głowy. Gdy Shane rozmawiał z nauczycielką, sporo osób wtedy podsłuchiwało, więc i tak wszyscy dowiedzą się, co się stało. Prędzej czy później.
    Maya próbowała iść o własnych siłach, lecz po kilku chwiejnych krokach, uczepiła się Adama. Shane szedł po drugiej stronie dziewczyny, nieco z tyłu, niosąc jej torbę, którą mu wcisnęła jeszcze na schodach. Gdyby coś się stało, blondyn mógłby złapać dziewczynę. Na szczęście nie musiał interweniować.
    Adam wszedł do autobusu pierwszy. Shane złapał Mayę za biodra i delikatnie podsadził. Dziewczyny siedzące już w autokarze spojrzały na nich zdziwione, ale i zainteresowane. Chłopak zauważył w oczach Diany niepokój.
    Blondy poprowadził Mayę do Adama. Gdy usiadła, brunet wślizgnął się na miejsce obok niej.
    - Trzęsiesz się - zauważył. Sięgnął po swoją bluzę i pomógł jej wsunąć ręce w nieco za duże rękawy. Dziewczyna chciała ją zapiąć, lecz dłonie tak jej się dygotały, że nie potrafiła sobie sama poradzić. Brunet złapał zamek i jednym, szybkim i sprawnym ruchem zapiął bluzę aż po szyję.
    - Dzięki - spojrzała na niego niepewnie i uśmiechnęła się smutno. Schowała dłonie w rękawach bluzy, podkurczyła nogi i położyła głowę na kolanach chłopaka, nie patrząc na to, że było jej niewygodnie. W tamtej chwili to się nie liczyło. Chciała tylko spać.
    Adam nieco zdziwił się tym ruchem, ale nie zaprotestował. Zsunął długie pasma włosów Mayi z jej twarzy i założył je za ucho. Kilka razy jeszcze je przeczesał palcami, bo były strasznie poplątane, ale niewiele to pomogło.

    Tymczasem za nimi Kevin i Mark zasypywali Shane'a pytaniami. Blondyn miał już przygotowaną odpowiedź.
    - Zagapiła się na jakąś wystawę i została w tyle. Gdy zaczęła nas szukać, przewróciła się i rozharatała nogę. Potem wezwała taksówkę, bo była strasznie zmęczona i jak się okazało, dobrze zrobiła, bo szła kompletnie w odwrotnym kierunku. Jest wyczerpana, to wszystko. Trochę snu, woda utleniona na ranę i po sprawie.
    Nie wiedział, czy mu uwierzyli, ale tyle im musiało wystarczyć. Z pomocą mamy wymyślił całą tę historię, która mogłaby się przytrafić każdemu. Ona była najbardziej prawdopodobna i wszystko tłumaczyła.
    Zerknął na Mayę. Leżała na fotelach w bluzie Adama. Chłopak głaskał ją po głowie. Miny nie widział, ale mógł ją sobie wyobrazić.
    "Na pewno jest szczęśliwy. Na jego ustach maluje się błogi uśmiech" - myślał. - "Przynajmniej ja bym tak miał..."
    Westchnął, ściągnął swoją bluzę z ramion i położył ją na plecach dziewczyny. Potem opadł na swój fotel i w drodze do hotelu do nikogo się nie odezwał. Myślał nad wszystkim po kolei. Zastanawiał się, co naprawdę czuł do Mayi, a co czuł do niej Adam. Czy to było coś prawdziwego?
    "Jest ładna, mądra, zabawna" - myślał. Tylko czy to wystarczy?
    Nie był też jakoś przekonany do tego, że Adam czuł do dziewczyny coś więcej. Nigdy nie rozmawiali o dziewczynach, a tym bardziej o tej blondynce. Bał się przyznać, że gdy ją widzi, serce zaczyna bić mu szybciej, że język mu się plącze i nie wie, co powiedzieć. Podobała mu się od jakiegoś czasu. Zauważył ją chyba, gdy mięli razem wf. On, Adam i Maya musieli wylosować, w której kolejności i z kim będą grać. Stanęli wokół nauczyciela i schowali ręce za plecami. Potem wyciągnęli je, pokazując wymyśloną przez siebie liczbę palców. W końcu okazało się, że drużyny chłopców mają grać razem, a dziewczyny z wygranymi. To chyba właśnie wtedy, gdy grali po dwóch stronach siatki, stwierdził, że jest ładna. Bardzo ładna. Gdy ściskali sobie ręce, spojrzeli sobie w oczy, Shane poczuł coś, czego nigdy wcześniej nie doznał. Tylko czy to była miłość?

~~~*~~~*~~~*~~~

Hej :) Jak wam się podoba? Przypominam tylko o ANKIECIE. I przepraszam, że rozdział nie pojawił się wcześniej i że jest mało obrazków i gifów, ale nie mogę nic znaleźć. Ech i jakby co, to nie znam się szczególnie na komputerach, dlatego to wszystko jest opisane tak, a nie inaczej :)
Jaki byście chcieli tu zobaczyć parring? Jestem otwarta na propozycje :) Chodzi mi o tych bohaterów, którzy są w zakładce "Występują".
KOMENTUJCIE! I do napisania!
Zuza♥

czwartek, 2 stycznia 2014

~8~


    Maya spacerowała z Adamem, Shanem i Kevinem po placu. Po godzinie zwiedzania znaleźli restaurację, w której postanowili coś zjeść, bo marsz wzmógł ich apetyt. To właśnie tam dołączyli do nich Mark i Jacob - wysoki, ciemnowłosy harcerz, kolega blondynki z klasy. Każdy z ich szóstki zamówił sobie danie z menu, które mu najbardziej odpowiadało. Gdy czekali, rozmawiali na przeróżne tematy, opowiadali żarty, których było niezliczenie wiele, a każdy następny śmieszniejszy od poprzedniego.
    Dopiero, gdy zaczęli jeść, Maya miała chwilę, by rozejrzeć się po pomieszczeniu. Była to nieduża sala z kilkunastoma stolikami, w większości zajętymi, pięcioma dużymi oknami od sufitu aż po podłogę i barem, za którym znajdowało się wejście do kuchni. Restauracja urządzona została w ciepłych kolorach, głównie dominowała tu czerwień, przeplatana ze złotem.  Drewniane stoliki, wygodne krzesła - wszystko to sprawiało, że restauracja wydawała się przytulna i cicha. I jedzenie było pyszne.
    Gdy już najedli się do syta, zapłacili za posiłek i wyszli, by w gorącym słońcu przebyć resztę drogi. Chłopcy szli nieco z przodu, pogrążeni w głośnej dyskusji na temat ostatniego meczu siatkówki. Nie przeszkadzało jej to. Wręcz przeciwnie. Wreszcie miała czas, by bliżej przyjrzeć się architekturze tego miejsca, wystawom sklepowym, czy ludziom, przechodzącym obok.
    Zafascynowana, odłączyła się na chwilę od grupy, by pooglądać rysunki, które malował, siedzący na schodach, artysta. Był to mężczyzna o długich, sięgających ramion blond włosach, lekko przyprószonych siwizną. Uśmiechał się do każdego człowieka. To właśnie przez to w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki. Był niski, szczupły, ale umięśniony. Mądre, zielone oczy uważnie obserwowały blondynkę, gdy ta przyglądała się jego obrazom. Niektóre przedstawiały miasto, które widziała. Wysokie budynki, ludzie, przechodzący ulicami, którzy zmęczeni zwiedzaniem, dokarmiali gołębie przy tabliczce, która kategorycznie tego zabraniała. Uśmiechnęła się, widząc małą dziewczynkę, taplającą się w wodzie fontanny. Obrazy narysowane były ze wszystkimi szczegółami, jakimi są napisy na pomniku, czy rzeźbienia na kolumnach kamienic - bardzo małe, ledwo dostrzegalne gołym okiem, a jednak widać, że tam są.
    Z tej odległości widziała Shane'a, sprzeczającego się o coś z Adamem. Już miała do nich podejść, bo zauważyła, że znacznie się od siebie oddalili, gdy nagle, z piskiem opon, zagrodziło jej drogę niskie, lecz długie, granatowe auto z przyciemnionymi szybami. Tylne drzwi otworzyły się i usłyszała zduszony czymś głos.
    - Wsiadaj! - rozkazał. Osłupiała dziewczyna nie wykonała polecenia. Gdy rozkaz ponowiono, a ona nie wsiadła, długie ręce, na których były rękawiczki, wciągnęły ją do środka.
    W samochodzie było duszno i śmierdziało papierosami. Nie widziała twarzy, ale po prostu wiedziała, że obok niej siedział mężczyzna. W aucie unosił się zapach tanich, męskich perfum. Rozejrzała się dokoła. Oprócz błyszczących, niebieskich oczu i zarysu zarośniętej szczęki gdzieś po jej lewej stronie, nie widziała nic konkretnego.
    Nie wiedziała, ile czasu upłynęło. Siedziała, wpatrując się w ciemność przed sobą. Dopiero po jakimś czasie otrząsnęła się z szoku, w jaki wpadła po tym, jak wsiadła do auta. Dotarło do niej, że została porwana. Zalała ją fala paniki.
    "Co robić? Co robić?" - myślała gorączkowo.
    Próbowała dosięgnąć ręką telefonu, który spoczywał w kieszeni i niespostrzeżenie się z kimś skontaktować. Na jej nieszczęście, siedzący obok niej facet, zauważył, co robi. Powstrzymał ją, kładąc swoją ogromną, twardą łapę na jej dłoni.
    - Lepiej, żebyś już więcej niczego nie kombinowała - warknął. - Tak będzie lepiej i dla ciebie, i dla nas. - Miał niski, nieco gburowaty głos.
    - Czy można się dowiedzieć, dokąd wy mnie do jasnej cholery zabieracie? - odzyskała głos. Strząsnęła obrzydliwą rękę tego typa ze swojej.
    - Można - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Ale dowiesz się dopiero, gdy dojedziemy na miejsce. Nie jestem upoważniony, by z tobą o tym rozmawiać.
    - Och, czyli wykonujesz tylko brudną robotę? - stwierdziła zbyt uprzejmym głosem. Mężczyzna warknął. Ot, uderzyła w kruche ego faceta, bo jak powszechnie wiadomo, nikt nie lubi, gdy się go wykorzystuje, a już zwłaszcza mężczyźni.
    - Laleczko, nie bądź taka pewna siebie - odezwał się facet, siedzący na miejscu pasażera. Gdy dziewczyna tam spojrzała, jeden jedyny raz przez przednią szybę zauważyła światła miasta.
    Mężczyzna odwrócił się w jej stronę i Maya, w świetle deski rozdzielczej, ujrzała dwudziestopięcioletniego faceta z wytatuowanymi ramionami. Na nos założył okulary-pilotki, a czarne włosy obficie wyżelował. Usta wyciągną w grymasie ni to uśmiechu ni bólu. W innych okolicznościach mógłby uchodzić za ładnego. Teraz odpychał swoim zapachem dymu i jeszcze czegoś, lecz Maya nie potrafiła tego zidentyfikować.
    - Bo co? - odpyskowała. Nie miała pojęcia, skąd u niej ten nagły przypływ odwagi. Nigdy nawet nie starała się udowodnić, że się czegoś nie boi, bo strach ją przeważnie paraliżował.
    "Może to wszystko przez duży przypływ adrenaliny?" - starała się wytłumaczyć sama przed sobą.
    - Wolisz nie wiedzieć - uciął, głosem nieznoszącym sprzeciwu facet, siedzący z przodu. Dziewczyna umilkła.
Oparła się o fotel, choć było jej dość niewygodnie. Przyciśnięta do drzwi, czuła, że klamka wbija jej się w bok. Mimo tego, nie przesunęła się w lewą stronę. Za bardzo się brzydziła właściciela gburowatego głosu.
    Nie wiedziała, ile jechali, ale gdy w końcu auto się zatrzymało, Mayę bolały wszystkie kości. Z ulgą przyjęła to, że drzwi otworzyły się i ktoś wyciągnął ją ze środka. Ponieważ przez pewien czas siedziała w bezruchu, zachwiała się. Dopóki nie utrzymała równowagi, młody mężczyzna o, z pozoru, miłym i nie niebezpiecznym wyglądzie twarzy, obejmował ją w talii. Dawało mu to jakąś satysfakcję, której dziewczyna nie mogła zrozumieć. Facet, który w samochodzie siedział obok niej, wysiadł i warknął na chłopaka. Ten szybko puścił Mayę i odsunął się od nich. Bał się.
    "Tylko dlaczego? W końcu chyba należeli do jednego gangu. A może ten mężczyzna był aż tak niebezpieczny, że nawet jego ludzie się go bali?"
    Blondynka rozejrzała się dokoła. Stała na długim, wybrukowanym podjeździe, przed ogromną rezydencją. Gdy dziewczyna na nią spojrzała od razu skojarzyła jej się z Malfoy Manor.
Ogromny pałac zbudowany z ciemnego kamienia. Dziewczyna musiała odchylić głowę do tyłu, by ujrzeć strzeliste wieżyczki, półokrągłe okiennice i szary dach. Wokół placu rosło mnóstwo drzew i krzewów, które nadawały temu miejscu mroczny i tajemniczy charakter. Wielgachny gmach rzucał cień na cały podjazd i część czarnej, wysokiej, masywnej bramy. Mimo tego, że dzień był ciepły, po plecach dziewczyny przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Ciekawość i zainteresowanie, które towarzyszyły Mayi, odkąd wysiadła z auta, przerodziły się w strach i przerażenie, gdy zdała sobie sprawę, w jakiej sytuacji się znalazła. Tam była zdana na łaskę i niełaskę tych... bandziorów? Bo nie uszło jej uwadze, że mężczyźni wyglądali i pachnieli jak niedoszli więźniowie. Nikt jej tam nie pomoże. Była całkiem sama.
    Czuła się osaczona przez facetów, choć najbliższy stał dobrych parę metrów od niej. Szybko oszacowała swoje szanse. Uciec jej się nie uda. Ochroniarzy było zbyt wielu, by dała sobie z nimi radę w pojedynkę. Poza tym nie wiedziała, gdzie przebywali. A na pewno byli daleko za miastem, bo jechali dość długo i mogli przekroczyć granicę dawno temu. Westchnęła cichutko i zwiesiła ramiona. Nie pozostało jej nic innego, jak pozostanie tam na miejscu. Dowie się, co od niej chcą i może wtedy uda się jej coś wymyślić? Miała taką nadzieję.
    Tymczasem z dworu wyszedł wysoki, blady mężczyzna o długich, poplątanych, jasnych włosach. Jego szare oczy z zainteresowaniem omiotły całe towarzystwo. Na chwilę swoją uwagę zwrócił na Mayę.
    - Wszyscy już na was czekają - wysyczał. Innego określenia na to, jak wypowiedział te słowa nie można znaleźć. Jego cienkie usta najwyraźniej nie potrafiły się bardziej otworzyć, by móc powiedzieć to zdanie wyraźniej.
    Maya mogłaby przysiąc, że wydawał się uradowany, widząc ją wśród zebranych przed gmachem. Dwoje mężczyzn, którzy jechali z nią autem, podeszło do niej. Wzięli ją pod boki i ruszyli ku zamczysku w nieznane.
    Serce blondynki zabiło w gardle. Do czego to wszystko doprowadzi? Nie miała pojęcia, ale coś jej podpowiadało, że niedługo się dowie.

    Telefon rozdzwonił się w kieszeni spodenek Shane'a. Wyciągnął go szybko, przerywając na chwilę kłótnie z Adamem o to, który samochód jest lepszy. Spojrzał na wyświetlacz i, zdziwiony tym, kto do niego dzwoni, odebrał.
    - Halo?! - odezwał się.
    - Shane, jest z tobą Maya? - usłyszał zmartwiony, kobiecy głos.
    - Co? - zdziwił się, słysząc imię blondynki z ust swojej matki. Przecież nigdy o niej nie wspominał. Przynajmniej nie w jej obecności.
    - Czy Maya jest z tobą? To bardzo ważne! - krzyknęła, co jej się rzadko zdarzało, więc chłopak usłuchał. Rozejrzał się wokół, pewny tego, że dziewczyna ogląda jedną z wystaw w sklepie z biżuterią za nimi. Jednak jej nie było ani tam, ani nigdzie indziej. Spytał o nią Adama, ale on również nie wiedział, gdzie blondynka się podziała. Słysząc to, matka Shane'a zaklęła cicho. Gdzieś w tle usłyszał czyjeś krzyki.
    - Mamo? Co się dzieje? - zapytał, bojąc się odpowiedzi.
    - Słuchaj mnie teraz uważnie. Zakon dostał właśnie informację, że Maya wyjechała z miasta. Myśleliśmy, że to jakiś błąd, ale jeśli jej z wami nie ma... Tylko nikomu o tym nie mówcie! Postaramy się, by Maya za godzinę siedziała z wami w autobusie. Sami też jej nie szukajcie. Wystarczy nam jedna nieświadoma zagrożenia osoba...
    - Jak to nieświadoma zagrożenia? Mamo! Jeśli chcesz, byśmy współpracowali, to chyba należą nam się jakieś wyjaśnienia! - zażądał. Adam, który stał najbliżej, nadstawił ucho. Mama Shane'a westchnęła głośno. Nie chciała ich angażować w tak poważne sprawy, ale skoro chodziło o ich przyjaciółkę....
- Ale tylko ty i Adam. Nikt więcej nie może się dowiedzieć! - zastrzegła. Chłopak zgodził się. Szybko spławił pozostałych i razem z Adamem ruszył, by znaleźć jakieś w miarę ustronne miejsce. Przeszli tylko kawałek, mijając po drodze chłopaka, jadącego na deskorolce.
    Gdy usiedli pod schodami, prowadzącymi do wysokiej kamiennicy, kobieta zaczęła im wszystko tłumaczyć. Szybko, ale tak, by zrozumieli. Nie mięli czasu, by powtarzać historię.
    - No więc tak. Pamiętasz, mówiliśmy ci z ojcem o naszej działalności w Zakonie. Powstał on kilkanaście wieków temu i od tamtej pory w ich szeregach są te same rodziny co na początku. Między innymi nasza i twoja Adamie - chłopak chciał o coś zapytać, lecz Shane go uciszył. - Istniejemy po to, by pomagać Strażniczkom w ich misji pilnowania Elessaru. Chronimy je i choć wiedzą, że istniejemy, to personalnie nas nie znają. Legenda głosi, że dowiedzą się, kim jesteśmy, dopiero wtedy, gdy powróci prawowity właściciel Elessaru. Tak, Strażniczki nie są właścicielkami Elessaru - uprzedziła pytanie chłopców. - Nie wiemy też, kiedy on przybędzie ani czym właściwie jest Elessar. Ale jesteśmy prawie pewni, że Maya jest nową Strażniczką. Przykro mi, że dowiadujecie się w ten sposób. Zwykle mówimy dzieciom o ich przynależności do Zakonu, gdy kończą siedemnaście lat - zamilkła na moment. - Na razie to chyba tyle. Nie mogę wam zdradzić wszystkiego, to niezgodne z prawem.
    - Powiedziałaś, że Mayi grozi niebezpieczeństwo. Jakie?Kto miałby jej coś zrobić?
    - Dla równowagi świata istnieje dobro i zło. Dlatego, by zrównoważyć dobroć działania Zakonu, powołano inne zgromadzenie, by przeszkodził nam w naszej misji. Oni chcą Elessar tylko dla siebie i zrobią wszystko, by go zdobyć.
    - Dlaczego ten Elessar jest dla nich tak ważny?
    - Bo Według legendy ten, kto go posiądzie, otrzyma niewyobrażalną władzę i moc. Oni chcą rządzić. Pewnie całym światem, ale zaczną od USA. A teraz chłopcy musicie mi wybaczyć, ale powinnam kończyć. Nie martwcie się, znajdziemy ją całą i zdrową. Obiecuję. I proszę, nie narażajcie się na niebezpieczeństwo. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś wam się stało - rozłączyła się, zanim chłopcy otworzyli usta, by się wtrącić. Tyle pytań tworzyło im się w głowach. Na przykład, co mają robić, gdyby jednak Maya nie wróciła?
    "Nie, nie mogę tak myśleć. Ona wróci i nic jej nie będzie" 
Spojrzeli na siebie, wiedząc, że w ich głowach rodził się ten sam plan.
Uśmiechnęli się do siebie i ruszyli wzdłuż ulicy.


~~~*~~~*~~~*~~~

Hej :) Ostatnio krucho z komentarzami i nie wiem, co o tym myśleć ;(
Po prawej macie ankietę. Wiem, że nie wszystkich bohaterów tam wymieniłam, ale myślę, że reszty nie poznaliście tak bardzo lub wgl jeszcze ich w opowiadaniu nie było i nie macie jak ich porównywać, oceniać itp.
Poza tym miałabym do Was prośbę. Jak zauważyliście, nie podałam nazwy tego zgrupowania tych "złych". A powód jest jeden. Nie wiem, która nazwa jest odpowiednia. Bo myślałam nad "Gwardią Nieśmiertelnych" - ale to brzmi jakby to miały być Wampiry, a to na pewno nie będą Wampy. Lub jak Zombie, jak to Marchewa powiedziała. W każdym razie ona zaproponowała mi "Gwardię Ciemności" jeśli się nie mylę. Uważam, że jest lepsza od tej mojej propozycji, ale to mi brzmi jakby tylko leżało obok tej właściwej nazwy, a nią nie było. Niestety nie potrafię wymyślić innych. I tu prośba do Was. Gdybyście mieli jakąś konkretną nazwę, to proszę, poratujcie mnie, bo już kompletnie nie wiem!
A w ogóle, to jak Wam minęły święta? Co tam znaleźliście pod choinką? A jak po Sylwestrze? U mnie wszystko ok. Święta spędziłam na niańczeniu dwóch dwuletnich kuzynek, ale nie narzekam, bo lubię się z nimi bawić. A w Sylwka było mnóstwo śmiechu i dobrej muzyki. No i nieprzespana noc. Wczoraj mnie tak głowa bolała, że ja Cię nie mogę... :)
Uch, ale się rozpisałam! No nic, kończę :) Do napisania! I pamiętajcie o ankiecie i mojej prośbie!
Zuza♥
Mrs Black bajkowe-szablony