piątek, 21 lutego 2014

~12~


    Uczestnicy wycieczki siedzieli w stołówce i zajadali się spaghetti.
Wszyscy rozmawiali ze sobą, przekomarzali się, śmiali. Chłopcy opowiadali dowcipy, z których dziewczyny potrafiły się zaśmiewać dobrych kilka minut. Do bólu brzucha, do łez w oczach, do skurczów mięśni twarzy.
    Jedynym wyjątkiem była Maya. Siedziała nad swoim prawie pełnym talerzem makaronu. Nawijała po jednej klusce na widelec i powoli zjadała ją. Miała przy tym tępy wyraz twarzy, którego nawet najlepszy żart Lukasa nie potrafił zetrzeć. Od czasu do czasu brała łyk soku ze szklanki. Grzebała sztućcem w mielonym mięsie i warzywach, które kucharki dodały do sosu.
    Gdy część młodzieży już skończyła jeść i porozchodziła się, dziewczyna, mając świadomość, że mogłaby tego użyć jako argumentu, gdyby ktoś ją zaczepił, wstała od stołu. Wyszła z hotelu, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Spojrzała na wesołe miasteczko, które właśnie rozkładało się na pobliskiej łące. Zdawała sobie sprawę, że niedługo zaczną do niego lgnąć dzieci i ich rodzice z całego miasta.
Będą się śmiać, zjeżdżać kolejkami, wymiotować, jeść smakołyki. Bawić się. Nie mogła pojąć, jak można być tak szczęśliwym jak ci tam w stołówce. Jak można żartować, gdy gdzieś tam, nie wiadomo dokładnie gdzie, jest mafia, która chce ją dopaść. Dlaczego? Bo miała coś. Co było owym "czymś"? Tego nie wiedziała. No bo skąd? Nikt jej nigdy nic nie powiedział. Nie słyszała o żadnym Zakonie czy Strażniczkach nawet w swoich ulubionych legendach, których już sporo przeczytała w swoim krótkim życiu.
    Tak cholernie się bała! Bała się zamknąć oczy, bo widziała wtedy ciemność, która przypominała jej tortury, którym poddawał ją blondyn. Bała się wspominać wszystkie złe wydarzenia z dworu. Bała się komuś wyżalić, bo była pewna, że jeśli komuś o tym powie, to ta osoba będzie zagrożona. Na końcu bała się o kolegów i koleżanki. Bo co, jeśli ten gang znów zechce ją porwać? Co się stanie, jeśli ktoś by jej wtedy towarzyszył? Czuła całą sobą, że nie zostawią tej niewinnej osoby i nie zadowolą się nią. Zabiją wszystkich, którzy staną między nimi a nią.
    Wstrząsnął nią nieprzyjemny dreszcz. Nie był on spowodowany temperaturą, jaka panowała na dworze, bo, choć słońce chyliło się ku zachodowi, wiał ciepły wiatr. Tu chodziło raczej o wspomnienia, o wewnętrzny ból Mayi, ten niepokój, który był jej nieodzownym towarzyszem przez ostatnie cztery dni. Próbowała zagłuszyć wspomnienia, ale gdy tylko dotykała głową poduszki, wracały ze zdwojoną siłą, porywając ją w swój wir. Ból spowodowany był tym, że wszystko kumulowało się w niej, całe cierpienie, które powinna z siebie wyrzucić, gromadziła gdzieś w sobie. Brakowało jej odwagi, by zmierzyć się z nim, by powierzyć komuś swoje troski. Niepokoiła się o kolejne porwanie, o kolejne tortury. Była pewna, że tego jeszcze doświadczy. Tylko kiedy? Z dwojga złego wolałaby już znać konkretną datę, niż czekać niczego nieświadoma na nieuniknione.
    Chwyciła się za ramiona i potarła je dłońmi, by usunąć z nich gęsią skórkę. Dopiero teraz zorientowała się, że drżała. Próbowała nad tym zapanować, ale bezskutecznie. Trzęsła się jak osika. Chciała jeszcze choć przez chwilę pobyć na dworze, ale uznała, że powinna się ogrzać. Może wtedy przestanie drżeć.
    Odwróciła się, by wejść do hotelu, gdy wpadła na stojącego za nią Shane'a. Wzdrygnęła się. Ich spojrzenia skrzyżowały się na sekundę. Potem dziewczyna szybko odwróciła głowę.
    - Hej - przywitał się chłopak, lecz dziewczyna nic na to nie odpowiedziała. Przestąpiła tylko z nogi na nogę. Stali tak dobrą minutę. Żadne z nich się nie odezwało. Maya nie wiedziała co powiedzieć, a Shane... Shane po prostu przyzwyczaił się już do tej ciszy między nimi. Już mu nie przeszkadzała. Czasem go irytowała, bo dziewczyna nie odpowiadała na zadane przez niego pytania, ale gdy nie musiał, nie pytał.
    Jednak to chłopak pierwszy przerwał ciszę. Zauważył, że dziewczyna dygoce. Nie wiedział, czy z zimna, czy z strachu niemniej jednak według niego powinna wejść do ciepłego hotelu.
Abby i Wendy
    - Idziemy? - zapytał, wskazując na budynek za swoimi plecami. Maya skinęła niepewnie głową.
    Weszli do pustej recepcji, przeszli przez korytarz i stanęli przed drzwiami do pokoju dziewcząt. Shane otworzył i przytrzymał drzwi, by blondynka mogła bez problemu się przez nie wślizgnąć. Potem wszedł za nią.
    W pokoju siedziały trzy dziewczyny. Abby i Wendy rozmawiały o planie wycieczki na jutro, a Chloe, siedząc z otwartym zeszytem na kolanach i długopisem między zębami, wtrącała od czasu do czasu swoje trzy grosze. Oprócz włączonej muzyki dało się słyszeć szum wody spod prysznica z łazienki, gdzie, jak domyśliła się Maya, znajdowała się Diana. Chłopak przywitał się z dziewczynami. Tylko Wendy, pamiętając zachowanie blondyna z autobusu, nie zwróciła na niego uwagi.
    Maya położyła telefon na stoliku, wzięła "Władcę Pierścieni" do ręki i usiadła na łóżku. Shane poszedł za jej przykładem i zajął miejsce obok niej.
Dziewczyna otworzyła książkę tam, gdzie ostatnio skończyła czytać i zagłębiła się w lekturze. Blondyn zaglądał jej przez ramię, lecz po paru minutach znudziły go obszerne opisy przyrody Tolkiena* i położył się na łóżku, podpierając głowę na ręce. Przyglądał się zaczytanej dziewczynie, myśląc, że ta tego nie dostrzega. Czuła jego wzrok na swoim ciele, przez co nie mogła się skupić. Nie potrafiła jednak spojrzeć na chłopaka, powiedzieć mu, że jej przeszkadza. Brnęła więc dalej, starając się nie zwracać na blondyna uwagi.
    Chłopak wiercił się, kręcił na łóżku. Raz leżał, patrząc na Mayę, raz siedział, czytając z nią jakiś fragment książki i bawiąc się kosmykiem jej włosów, który uciekł z koka. Gdy dziewczyna przeczytała rozdział do końca, odłożyła książkę i zwróciła swój wzrok na włączony przez dziewczyny w telewizji kabaret. Nie bawił ją żaden skecz, ale wolała patrzeć tępo w telewizor niż stawić czoło z ciekawskim Shanem.
    Okazja do opuszczenia pokoju nadarzyła się dopiero po dobrej godzinie, gdy Diana, Wendy i Chloe już się umyły. Wzięła więc swoją piżamę, kosmetyczkę i ręczniki i uciekła do łazienki. Starała się robić wszystko dokładnie, powoli, by opóźnić moment, w którym musiała wyjść do pokoju. Miała nadzieję, że gdy spędzi w łazience odpowiednią ilość czasu, Shane odpuści i wróci do swojego pokoju. Jakże się myliła! Gdy po dwukrotnym wyszczotkowaniu zębów, weszła do pokoju, zastała śpiącego na jej łóżku blondyna. Głowę miał dziwnie przekręconą, jakby przed zaśnięciem wpatrywał się w łazienkowe drzwi. Dziewczyna prawie się uśmiechnęła na widok jego spokojnej twarzy.
Westchnęła w duchu i podeszła do niego. Szturchnęła delikatnie jego ramieniem, by go obudzić. Shane szybko otworzył oczy, siadając na łóżku.
    - Co się dzieje? - zawołał, rozglądając się po pokoju. Współlokatorki Mayi spojrzały na niego jak na kosmitę. Nie zauważyły wcześniej, że chłopakowi się zdrzemnęło.
    - Nic. Zasnąłeś - szepnęła ochrypłym głosem. Blondyn ledwie ją usłyszał. Uśmiechnął się, spuścił nogi na podłogę i powiedział:
    - Odezwałaś się do mnie - w duchu skakał z radości.
    "Nareszcie!!" - wrzeszczał.
    Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami.
    - Powinieneś już iść - gdy chciał zaprotestować, wtrąciła - Nic mi nie będzie.
    - Obiecujesz, że jakby coś się działo, nie wiadomo o jakiej porze, zadzwonisz? - spojrzał jej w oczy. Nie odwróciła wzroku. Jego niebieskie tęczówki zahipnotyzowały ją. Potrafiła tylko pokiwać delikatnie głową. - To dobrze - westchnął, pogładził opuszkiem kciuka jej policzek, wstał i wyszedł.
    Maya położyła się na swoim łóżku, przykryła szczelnie kołdrą, lecz nie zamykała oczu. Nie była w stanie zmierzyć się z ciemnością, która czekała na nią w snach. Uparcie wpatrywała się w stolik przed nią. Od czasu do czasu ciężka powieka opadała jej na oko, lecz za każdym razem udawało jej się ją podnieść i zmusić do jeszcze małego wysiłku.
    W końcu jej organizm odmówił posłuszeństwa. Gdy tylko zamknęła oczy, wpadła w wir niekończących się koszmarów. Jak co noc widziała umięśnioną, męską dłoń, na której znajdował się zielony pierścień. Musiała patrzeć, jak Josh się od niej odwraca, krzywdzi ją swoimi słowami. Lecz najgorsza była ta ciemność. Nie potrafiła sobie z nią poradzić. Gdzie nie spojrzała, był mrok. Z oddali słyszała nawoływania. Czasem to mama krzyczała, czasami któraś z jej koleżanek, ale najczęściej był to Shane. Nie mogła pojąć, skąd tam się znalazł. Krzyczał jej imię, potem milkł i znów ją wołał.
    Nagle usłyszała czyjś niezidentyfikowany wrzask. Domyślała się tylko, że należał do mężczyzny, bo był to dosyć niski głos. Rozejrzała się po wszechobecnej ciemności, a krzyk roznosił się echem, jakby stała na dnie głębokiej studni.

    Obudziła się z niemym krzykiem na ustach. Głos uwiązł jej w gardle, po policzkach strumieniami spływały słone, ciepłe łzy. Nie próbowała ich wycierać, bo wiedziała, że na miejsce starych, pojawią się nowe. Szybko uciekła do łazienki, by nie obudzić swoim szlochem dziewczyn.
    Gdy już usiadła skulona na podłodze, zorientowała się, że wzięła ze sobą telefon. Odblokowała go, przypominając sobie słowa Shane'a i daną mu obietnicę.
    "Mogę go obudzić?" - myślała gorączkowo.
    Nie zastanawiając się dłużej wybrała jego numer.

    Blondyn spał smacznie, nie śniąc o niczym. Jego nogi i ramiona wystawały spod kołdry. Klatka piersiowa unosiła się, gdy miarowo oddychał.
    Nagle do jego snu przedarł się cichy dźwięk telefonu. Wymamrotał coś niezrozumiałego, przekręcił się na drugi bok i uchylił powieki. Mimo, że się obudził, nadal słyszał ten irytujący głos. Zmarszczył czoło. Dopiero po chwili dotarło do niego, że  jego komórka dzwoniła nie tylko we śnie. Wyciągnął nieprzytomnie rękę przed siebie, wymacał nią telefon i przyłożył do ucha, naciskając wcześniej przycisk z zieloną słuchawką.
    - Halo?! - wychrypiał.
    - Przepraszam, ale... - usłyszał zapłakany głos Mayi.
    - Zaraz będę - przerwał jej i wyskoczył z łóżka już całkowicie obudzony. Wciągnął przez głowę szaro-białą bluzę i wyszedł z pokoju. Gdy zamykał drzwi wydawało mu się, że słyszy skrzypienie łóżka któregoś z kolegów. Nie odwrócił się jednak, by zobaczyć, czy ktoś się nie obudził.
    Szybko przeszedł na palcach przez korytarz i wszedł do pokoju naprzeciwko. Pierwsze, co zauważył, to żółta poświata na podłodze pod drzwiami, które prowadziły do łazienki. Rozejrzał się po pokoju, by w świetle, jakie rzucał jego telefon, zobaczyć puste łóżko blondynki. Podszedł do łazienkowych drzwi i delikatnie zapukał. Usłyszał tylko jakiś dziwny pomruk, który wziął za zaproszenie. Uchylił drzwi i przekroczył próg.
    Ujrzał Mayę siedzącą na podłodze, opartą o mały grzejnik. Już nie płakała, ale ślady łez jeszcze zdobiły jej policzki. Również czerwone oczy zdradzały, że dopiero nie tak dawno zapanowała nad szlochem. Szybko usiadł obok niej. Przełożył swoje ramię za jej głową, by móc ją do siebie przytulić. Dziewczyna położyła głowę na jego piersi i zacisnęła powieki.
    - Przepraszam... - szepnęła. - Ja po prostu... Ciemność... To było nie do wytrzymania.... Ciągle go widzę... Nie potrafię... Jeszcze Josh... Powinnam do niego zadzwonić, ale... Nawet sobie nie wyobrażasz... Boję się... - wyznała, podnosząc szklące się od łez oczy. Patrzyli na siebie w milczeniu. Chłopak chciał ją jakoś pocieszyć, powiedzieć, że będzie dobrze, ale nie potrafił skłamać.
    "Bo niby skąd mam wiedzieć, że będzie dobrze?"
    Mógł tylko z nią siedzieć. Ale to Mayi wystarczyło. Ciepłe ramiona, wyznanie lęków -  może niezrozumiałe dla Shane'a, ale jednak - pozwoliły jej ze względnym spokojem zamknąć oczy i choć na chwilę odpocząć.
    - Dziękuję - wymamrotała sennie.
   Chłopak uśmiechnął się pod nosem, przymykając powieki. Cieszył się każdą chwilą spędzoną z Mayą.
    Zasnęła. I pierwszy raz od tych kilku nocy nie dręczyły ją żadne koszmary. Tak jakby to blondyn je odstraszał.


~~~*~~~*~~~*~~~

* Taki tam przypis autora: obszerne dla niego, ponieważ Tolkien w sumie nie pisze jakiś długaśnych opisów. Chodziło mi raczej o to, że miejscami jest mało dialogów, a autor skrupulatnie opisuje wszystkie wydarzenia podczas tego pierwszego etapu wędrówki Drużyny na przykład.

    Hej :) Jakoś strasznie opornie pisało mi się tą ostatnią część. Miałam taki świetny pomysł na tę scenę, ale nie wyszło tak, jak to sobie wyobrażałam. Poza tym znów wyszło mi chyba masło maślane. Nie wiem, czy ogarniecie. Jeśli tak to się cieszę, jeśli nie to przepraszam!!
    Co sądzicie? Hehe, nawet nie wiecie jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam Wasze komentarze pod ostatnim rozdziałem. Myślałam, że wyszedł mi fatalnie, a tu proszę, według Was nie był aż taki tragiczny :)
    Dzisiaj urodziny obchodzi nasz przyjaciel, który zainspirował mnie do stworzenia postaci Adama. Na razie może nie jest jakoś podobny - może tylko z wyglądu - ale niedługo zobaczycie, że ten Adam to jednak jest nasz Kolega ;p Tak więc wszystkiego najlepszego jeszcze raz <3 <wisisz mi cuksa!>
    Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie! Mam nadzieję, że nie musieliście się jakoś dużo męczyć, czytając rozdział ;*

sobota, 8 lutego 2014

~11~


    Wstał piękny, słoneczny poranek. Promienie słoneczne próbowały przedostać się przez zasłony, przez co na pościeli Chloe pojawiły się czerwonawe prążki światła.
    Coś gwałtownie wyrwało dziewczynę ze snu. Otworzyła zaspane oczy, przetarła je pięścią i rozejrzała się po zagraconym pokoju. Łóżko obok, tam gdzie powinna leżeć Maya, było puste. Reszta przyjaciółek jeszcze smacznie drzemała, choć nie miało to trwać długo.
    Chloe dopiero po chwili zorientowała się, co ją obudziło. A był to dość głośny szum, dobiegający z łazienki. Gdy ustał, brunetka usłyszała pociąganie nosem i wydmuchiwanie go. Dziewczyna dodała dwa do dwóch i wyszło jej, że Maya płakała, biorąc prysznic. Dziewczyna nie przejęła się tym za bardzo. Odkąd wrócili z wycieczki do miasta, Maya płakała, choć starała się, by nikt tego nie widział. Chloe westchnęła, odsuwając kołdrę i spuszczając nogi na podłogę. Podreptała do okna i odsłoniła je. Do pokoju wpadło złote światło poranka. Uchyliła okno, by letni wiatr wleciał do pomieszczenia, przynosząc ze sobą zapach kwitnących kwiatów. Wciągnęła głośno powietrze, rozkoszując się jego zapachem. Uśmiechnęła się do szyby, przymykając na moment powieki.
Maya
    Odwróciła się, gdy usłyszała, że drzwi trzasnęły. Ujrzała chudą Mayę z tym pustym wyrazem twarzy, który towarzyszył jej przez ostatnie cztery dni. Chloe wolała już, by przyjaciółka krzyczała, rzucała różnymi przedmiotami, zarzucała im, że są złymi koleżankami. Wtedy chociaż wiedziałaby, dlaczego się do niej nie odzywała. Może postarałaby się coś zmienić. Ale nic nie wiedziała. Żadna złość, żadne zdenerwowanie, smutek czy rozżalenie nie emanowało od niej. Była po prostu pustka. Wobec niewiedzy człowiek jest bezsilny. I tak się właśnie czuła.
    Nic nie mówiąc, nie zaszczycając brunetki choćby jednym spojrzeniem, zaczęła wkładać starannie złożoną piżamę do szafy. Chloe nie wydawało się, by blondynka miała do niej jakiś żal. Intuicja podpowiadała jej, że to zachowanie przyjaciółki niekoniecznie może mieć coś wspólnego z nią i z jej postępowaniem. Bo Maya unikała wzroku wszystkich, nie odzywała się do nikogo, chyba że musiała. Nawet Shane'a i Adama starała się unikać, ale nie udawało jej się. Co wieczór któryś z chłopców - jeśli nie obaj - siadywali w ich pokoju i próbowali zachęcić blondynkę do rozmowy. Chole nie widziała, by im się to udało choć raz.
    Obojętność koleżanki irytowała jednak Chloe. Mimo tego wszystkiego czuła, że nic złego jej nie zrobiła i nie powinna ot tak jej unikać. Nie wiedziała, jakie myśli kryła ta blond główka. Nie miała pojęcia, co czuła Maya. Bo to, że nie okazywała uczuć, nie znaczyło, że nie czuła nic! Może to i dobrze, że Chloe nie potrafiła zajrzeć do myśli blondynki. Dziewczyna tylko niepotrzebne by się wystraszyła.
    Trzask zamykanych drzwi obudził pozostałe dziewczyny. Nie były zadowolone, że przerwano im sen. Kto by był, gdyby spał tylko cztery godziny?
    Marudząc, Diana wyczołgała się spod kołdry w tym samym momencie, gdy Chloe weszła do łazienki, a Maya zniknęła na korytarzu. Drzwi za nią zatrzasnęły się z powodu przeciągu, bo w ich pokoju okno było uchylone. Z żalem patrzyła w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała przyjaciółka. Tak bardzo pragnęła pomóc Mayi i pogodzić ją z dziewczynami, ale do nich nic nie docierało.Do tego nie mogła porozmawiać z Mayą i nie wiedziała dokładnie, co ją trapiło. Z bólem serca patrzyła na to, jak cierpiała. Nikt jakoś nie potrafił jej pomóc.
    - Sama musi chcieć się wyżalić. My możemy tylko czekać - powiedział jej Shane, gdy z nim rozmawiała. I czekała. Bardzo cierpliwie, choć serce jej się krajało.
    "Jak to jest, że człowiek nie boi się krwawych horrorów, a tak martwi o swoją przyjaciółkę?"
    Co noc Diana słyszała szloch w ich wspólnej łazience, ale już nie starała się dowiedzieć, o co chodziło. Pierwszej nocy po zaginięciu Mayi, Diana podeszła do drzwi, zapukała i szepnęła:
    - Jakby co, to wiesz, do mnie zawsze możesz przyjść.
    Nic jej nie odpowiedziała, ale wiedziała, że usłyszała i że zrozumiała. Miała przynajmniej taką nadzieję.
    Oderwała wzrok od drzwi, gdy Wendy pomachała jej dłonią przed oczami.
    - Co ci jest? - spytała z wyrzutem. - Gadałam do ciebie jakieś pięć minut, a ty nic.
    - Przepraszam, zamyśliłam się - zmieszała się Diana. - O czym mówiłaś? - spytała bez większego zainteresowania.
    - O czym tak myślałaś? I dlaczego patrzyłaś się tak w te drzwi? - zadawała pytania jak jakiś detektyw. Do tego przeszywała ją swoim podejrzliwym spojrzeniem.
    - Aleś ty ciekawska - zaśmiała się. - Zastanawiałam się, w co się ubrać - wzruszyła ramionami. - Włączyłabyś jakąś muzykę. Strasznie cicho się zrobiło. Poza tym muszę się do końca obudzić.
    Wendy włączyła muzykę - oczywiście koreańsko-japońskie coś, co dziewczyny uwielbiały. Szybko im się humor poprawił, lecz blondynka nadal pamiętała zamykające się z takim chłodem drzwi.
    "Jakbyśmy dla niej nic nie znaczyły" - syknęła. - "Skoro uważa, że nie jesteśmy warte jej przyjaźni, to niech sama nam to powie prosto w twarz."
    Uważała bowiem, że skoro to Maya jej coś zarzuciła i ze się do nich nie odzywała, to nie jej problem. Że nie musi nic robić, bo to Maya odtrąciła jej przyjaźń. Nie przemawiały do niej słowa Diany.
    "Że może to my nie mamy racji?" - prychnęła. - "To ona się od nas odwróciła, nie tłumacząc nic! A tak właściwie, to czemu ja od rana zawracam sobie nią głowę?"
    Nie myślała już później o przyjaciółce. Podśpiewywała słowa swojej ulubionej piosenki, wybierając ciuchy, które miała założyć. Gdy Chloe wyszła z łazienki, jej miejsce zajęła Diana, a brunetka dołączyła do uśmiechniętej od ucha do ucha Wendy.

    Adison stała na korytarzu i właśnie kończyła rozmowę telefoniczną ze swoją siostrą, gdy z pokoju obok wyszła Maya. Nie trzymała drzwi, lecz one jakimś cudem zamknęły się. Dziewczyna była blada, głowę trzymała nisko i patrzyła w podłogę. Adison przypominała wrak człowieka. Zawsze porównywała Mayę do siebie. Teraz prychnęła pod nosem. Już nie miała do kogo. Jeden rzut oka wystarczył, by do Adison powróciło poczucie wartości. Zawsze zazdrościła dziewczynie wzrostu. Adis była dość niska i miała krótkie nogi. Maya natomiast odwrotnie; długie nogi jak u modelki i wzrost jak u siatkarki. Teraz to się nie zmieniło, ale wyglądała inaczej. Już nie tak ładnie, by Adison mogła jej czegokolwiek zazdrościć. Włosy nie lśniły jej jak zwykle. Związała je w luźnego koka. Natomiast świeżo umyte włosy Ad spływały falami po jej ramionach. Ich makijaż również się różnił. Maya podkręciła tylko rzęsy czarnym tuszem. Adison miała delikatny, lecz idealny makijaż. Stała wyprostowana i niemal z wyższością patrzyła na koleżankę.
    "Teraz nie jest atrakcyjna dla chłopaków." - uśmiechnęła się.
    W tym samym momencie z pokoju wyszedł Shane. Adison uśmiechnęła się szeroko i pomachała do niego, ale chłopak nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Podszedł do Mayi i zagadnął ją. Nic nie odpowiedziała. Ledwie, prawie niezauważalnie skinęła głową. Przeszli korytarzem, nie zwracając uwagi na osłupiałą Adison.
    "Co ona ma, czego ja nie mam?" - zapytała samą siebie, lecz nie umiała sobie odpowiedzieć.
    Mimo wszystko przywołała na twarz uśmiech, odgarniając włosy do tyłu nonszalanckim gestem i odwróciła się, by z gracją wejść do pokoju.

    W wielkim dworze wrzało. Ludzie nadal dochodzili do siebie po zamachu Zakonu na siedzibę Gwardii Malcolma. Przywódca wrócił właśnie z obchodu. Wielu jego ludzi poniosło dotkliwe obrażenia, ale na szczęście zmarło tylko dwóch i to kilka godzin po walce, na skutek zadanych ran.
    Dotkliwe dla niego było to, że nie byli w stanie pełnić swoich obowiązków. Pięciu ludzi nadal nie odzyskało przytomności. Wielu straciło mnóstwo krwi. Reszta to tylko potłuczenia, kilka złamań, parę przebitych nożami części ciała i mnóstwo siniaków. Nawet on oberwał jakimś odłamkiem szkła, gdy wychodził z sali. Całe lewe przedramię miał owinięte bandażem.
    Ale nie o rany ani szkody się wściekał. Ludzie w końcu wyzdrowieją, a jak nie to zastąpi ich innymi. Wyważone drzwi się naprawi, a w okna wstawi się nowe szyby. Bolało go to, że jego ludzie zawiedli. Byli fatalni! Najgorsi z najgorszych! Nie wypełnili powierzonej im misji.
   - Twierdziliście, że Zakon nie wie, kim jest nowa Strażniczka! - ryknął, podchodząc do stołu. Ciskał błyskawicami z oczu we wszystko w pomieszczeniu.
    - Bo tak było, panie - ktoś odważył się odezwać. Siedział najdalej od Malcolma, wyglądał na najstarszego z ich grupy; siwizna pokryła jego niegdyś jasnobrązowe włosy. - Jeszcze tydzień temu nie mięli żadnych informacji o Mayi. Sam sprawdzałem. Potem kazałeś mi się zająć...
    - Nie do ciebie mam o to pretensje, Gundarze! - machnął zniecierpliwiony ręką. - To te smarki popsuły cały plan! - wyciągnął palec w stronę dwóch skulonych chłopaków. - Czy wy nie macie oczu?! Wokół Mai aż roi się od Zakonu! Nie widzieliście tych znaków, o których się uczyliście! Jej dwóch najlepszych przyjaciół ma takie! Jeden z nich jest synem zastępcy Zakonu! Nic dziwnego, że o wszystkim wiedzieli!
    - Przepraszam, panie, ale skąd wiesz, że są z nią ludzie z Zakonu? - spytała Evanlyn takim głosem, jakby była zła na Malcolma, że jej wcześniej tego nie powiedział.
    - Na szczęście, oprócz tych dwóch głupków mam jeszcze innych ludzi i to na całym świecie. Donieśli mi, że na tej wycieczce są członkowie Zakonu. Może jeszcze nie wyszkoleni, ale myślę, że w razie czego zdążyliby powiadomić rodziny, jak to się stało parę dni temu. - Uspokoił się nieco. Myśl o jego wiernych sługach, którzy go jeszcze nigdy nie zawiedli, sprawiła, że się niemal uśmiechnął. Nie mógł się jednak długo tym nacieszyć, bo Barloc wtrącił swoje trzy grosze.
    - Co zatem robimy, panie?
    - Musimy czekać, aż sprawa nieco przycichnie. Potem znów zaczniemy wszystko od początku. Tym razem nam się uda.
    - Panie... - szepnął Nate, lecz w wielkiej, prawie pustej sali zabrzmiał niemal jak krzyk.
    - Jeszcze masz czelność się do mnie odzywać? - warknął, podchodząc bliżej chłopaka. - Jak śmiesz, po tym, co zrobiłeś? - krzyknął i uderzył go otwartą dłonią w policzek. Plaśnięcie rozniosło się echem po sali, w której zaległa grobowa cisza.
    Chłopak, którego głowę odrzuciło nieco w bok, spojrzał na Malcolma ze złością. Przemówił jednak opanowanym głosem.
    - Chciałem tylko powiedzieć, że razem z bratem naprawimy błąd. Nadal będziemy śledzić Mayę, od czasu do czasu przypominając jej o sobie. Daj nam tylko drugą szansę. Pokażemy ci, że jesteśmy godni tego, by być w twoich szeregach.
    Malcolma zdziwiły nieco słowa chłopaka.
    "Jeszcze będą z niego ludzie. Jest twardy. Nie załamał się po moim ciosie. To dobrze o nim świadczy." - pomyślał, choć nie dał po sobie poznać, jak dumny jest ze swojego kuzyna.
    - A więc niech będzie. Możecie wrócić do powierzonego wam zadania. Ale pamiętajcie - jeden fałszywy ruch, jedna pomyłka i już po was! Jasne?
    Pokiwali ochoczo głowami. Iskierka nadziei zapłonęła w oczach Toma.
    - Zebranie zakończone. Rozejść się! Will, zostań jeszcze na chwilę.
    Gdy wszyscy wyszli i drzwi za nimi zamknęły się, zakapturzona postać podeszła do Malcolma.
    - Tak, panie?
    - Miej na nich oko - mruknął. - Chcę, żeby tym razem wszystko poszło zgodnie z planem. Tylko się nie ujawniaj! - zastrzegł po chwili. - Z resztą, tobie chyba nie trzeba tego tłumaczyć?
    - Tak, panie - skłonił się i zniknął za drzwiami. Malcolm został sam w wielkiej sali.

~~~*~~~*~~~*~~~

Hej :) Od razu muszę powiedzieć, że nigdy nie lubiłam i nie umiałam pisać o czyichś uczuciach tak wprost. Dlatego ten rozdział jest taki, a nie inny. To jego chyba czwarta wersja, a i tak jest coś, co wydaje mi się, że powinnam zmienić, ale do końca nie wiem co. Chciałam pokazać Mayę z perspektywy innych uczestników wycieczki. Byłby dłuższy, ale pewna jego część kompletnie tu nie pasowała, dlatego ją wywaliłam.
Dobrze widać zielony napis? Bo jeśli nie to mogę zmienić na inny kolor.
Trzymajcie się
Zuza ♥
Mrs Black bajkowe-szablony