środa, 19 marca 2014

~14~


    Wstał słoneczny poranek. Dzień jak co dzień. Przynajmniej dla podopiecznych Gundara. Gdy tylko w całym dworze rozbrzmiał ten jakże irytujący odgłos dzwonów, oznajmiających, że pora już wstawać, w cichym dotychczas domu, zawrzało. Najgłośniej było oczywiście na parterze, bo to tam znajdowała się kuchnia i jadalnia, ale i sypialnie straży, czy pomniejszych sług. Warta strzegąca nocą drzwi zmieniła się wraz z nadejściem świtu, więc przy wejściu stali wypoczęci, młodzi żołnierze. Kucharki krzątały się od stołu do szafek, przygotowując śniadanie. Pierwsze ranne ptaszki wychodziły na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza.
    Xavier przeciągnął się sennie na łóżku. Kołdra zsunęła mu się z nóg na podłogę, gdy wykonywał ten gwałtowny ruch. Jego łóżko nie było specjalnie szerokie, więc pościel miała prawo spaść. Mruknął coś pod nosem, otwierając oczy. Co zobaczył?
Dość sporych rozmiarów pokój, który dzielił z Natem i Tomem. Jego łóżko stało w rogu, jak najdalej od wszystkiego - od okna, od drzwi, od pozostałych posłań. Tuż przy wezgłowiu stała półka a na niej mnóstwo książek, kilka płyt, parę osobistych rzeczy. Na ścianach poprzyklejał plakaty. Wisiało również sporo małych półek, na których stały kolejne podręczniki, jego małe trofea z zawodów sportowych. Na najniższej półce, tuż za ogromnym tomiszczem trzymał mały scyzoryk, który dostał od ojca na czternaste urodziny. Przez cały dzień nożyk towarzyszył swojemu właścicielowi, leżąc w kieszeni jego spodni, lecz gdy nadchodziła noc, lądował nad łóżkiem. Gdy Xavier czuł się naprawdę źle, chował scyzoryk pod poduszkę, by mieć broń jak najbliżej siebie.
    Na tym kończył się jego mały kącik w pokoju. Dalej stała wspólna, wielkich rozmiarów, drewniana szafa, która była jakby granicą między dwoma światami, ponieważ dalsza część pokoju wyglądała zupełnie inaczej. Łóżko Nate'a stało pod oknem, przez które do pokoju wpadały promienie słoneczne. Wokół nie było widać żadnych osobistych rzeczy właściciela. Tylko granatowy plecak wystawał spod łóżka. Xavier czasami zastanawiał się, czy jego kolega naprawdę nie posiadał żadnych pamiątek, czy tylko chciał za wszelką cenę odciąć się od przeszłości.
    Ścian nie zdobiły obrazy ani plakaty, po półkach zostały tylko haczyki. Na szafce nocnej, tuż obok lampki, leżała pognieciona biała koszulka, którą nosił wczoraj Nate.
    Przy drzwiach swoje królestwo miał Tom. Niewiele się różniło od części jego brata. Całkowite minimum rzeczy, żadnych pamiątek. Tylko łóżko i komoda, odgradzająca łóżka braci.
    Na środku podłogi leżał miękki dywan, a na nim dwie nieduże torby, należące do jego współlokatorów. Xavier przypomniał sobie, że już dzisiaj jego przyjaciele znów wyruszają w kolejną misję. Westchnął cicho. Mimo, że nie byli jacyś wielce wylewni, śmieszni, czy przyjacielscy, to zawsze mu ich brakowało. Gdy siedzieli w domu to przynajmniej miał się do kogo odezwać, mógł z nimi poćwiczyć. Poranne biegi i nauka stawały się o wiele milsze, gdy było ich więcej. A niestety, w Gwardii, a przynajmniej w tym domu, nie mógł liczyć na lepsze towarzystwo w jego wieku. Znajdowali się tutaj tylko oni. Evanlyn czasami uczyła się z nimi, ale zazwyczaj wybierała na naukę takie godziny, by nikt jej nie przeszkadzał. I miała do tego pełne prawo. Jako córka jednego z najbardziej wpływowych członków Gwardii musiała mieć zapewnione odpowiednie warunki. Chłopakowi zdawała się chłodna jak lód. Jedyny plus tego, że tutaj była to dobre posiłki, bo gdyby kucharki się nie postarały już ona wzięłaby je w obroty! Czasami, gdy miała dobry humor i jednak siadała z nimi do nauki, była bardzo przydatna. Wiedziała często więcej na temat jakiegoś sporu między krajami niż Gundar. Może dlatego, że oglądała dużo telewizji? Xavier nie mógł pojąć, jak ona znajdowała czas na siedzenie przed telewizorem! On ciągle musiał coś robić.
    "Może to kolejny przywilej?" - pomyślał.
    Pokręcił głową zrezygnowany. Wstał, wygrzebał z szafy znoszony dres i udał się do łazienki. Nie znosił porannych treningów. Chociaż był szybki, nie lubił biegać. Chociaż dobrze władał bronią, nie lubił walczyć. Jedyne na co wyczekiwał z utęsknieniem to wspinaczka. Gdy był mały ciągle uciekał przed ojcem i chował się wśród najwyższych gałęzi drzew. A ten rodzaj zajęć nie pojawiał się zbyt często w ich życiu.
    Już całkowicie ubrany i umyty, zszedł schodami na dół. Swoje pokoje mieli na najwyższych piętrach budynku. Korytarze były tam bardziej przytulne niż te niżej. Dostawało się tam więcej światła, ściany pokryte drewnem, lub pomalowane na różne odcienie niebieskiego zdawały się być mniej ponure. Już od dwóch lat codziennie schodził tymi schodami na dół, lecz nadal nie mógł się przyzwyczaić do tych dużych zmian. W pewnym momencie kolorowe ściany ustępowały miejsca szaremu kamieniowi, drewniana podłoga, często pokryta puszystym dywanem, przechodziła w marmury. Okna nie przepuszczały tyle światła co te na górze. Do tego te ponure obrazy, wiszące wzdłuż niekończących się korytarzy!
    Zajrzał ukradkiem do kuchni, zabrał z lodówki zimną butelkę wody i wyszedł na dwór. Po drodze nie spotkał nikogo, kto by się bardziej liczył od niego. Tylko z daleka zobaczył Willa, który już zaczął swój poranny trening.
    Gundar i Malcolm wpoili mu wiele zasad i reguł, obowiązujących go jako członka Gwardii. Bieganie, nauka, ćwiczenia z bronią - to tylko kropla w całym morzu dziwnych obowiązków. Miał świadomość, że sam nie znał jeszcze wielu niepisanych praw, które obowiązywały w tym domu, choć mieszkał tu już prawie dwa lata. Na szczęście łatwo dostosowywał się do jakichkolwiek zmian. Więc każdy dzień zaczynał od rozgrzewki. Potem kilkukilometrowy bieg wokół posiadłości. Wolał biec w grupie, ale wiedział, że chłopaki mieli dużo ważniejszych spraw na głowie. A Evanlyn nie biegała tak wcześnie. A jeśli nawet, to nie była odpowiednia dla niego towarzyszka. Wychowany wśród mężczyzn, stronił od wszelkich kontaktów z płcią przeciwną. Evanlyn traktował tylko i wyłącznie jako koleżankę, lecz i tak starał się jej unikać. Gdyby choć przez chwilę pobyli razem, nie wiedziałby jak się zachować. Pewnie spanikowałby i uciekł.
    Wykonał kilka ćwiczeń. Zginał się, prostował, rozgrzewał wszystkie partie ciała po kolei. Gdy skończył robienie przysiadów, ruszył. Przez cały bieg nie myślał wiele. Starał się odpocząć, cieszyć się zimnym wiatrem, który rozwiewał jego rozpiętą do połowy bluzę i włosy.
    Kiedy w końcu się zatrzymał, ciężko dyszał. Pochylił się do przodu, oparł dłonie na kolanach i głośno wciągał powietrze przez nos. Udało mu się szybko unormować oddech. Pociągnął kilka łyków wody z butelki. Zbliżając się do domu, usłyszał głośne rozmowy i śmiech. Domyślił się, że śniadanie za chwilę miało się rozpocząć, co oznaczało, że na wzięcie prysznica i przebranie w czyste ciuchy zostało mu zaledwie kilka minut. Jeśli nie mniej. Popędził więc co sił po schodach na górę, minął zaciekawionych strażników. Przebiegając obok wejścia do jadalni, zerknął na stół. Na szczęście jeszcze wszyscy nie zasiedli.
    Znalazłszy się w pokoju, dopadł szafy, wyciągnął z niej błękitny podkoszulek z nadrukiem i jeansowe spodenki. Migiem przeszedł do łazienki, zrzucił przepocone ubranie i wziął zimny prysznic. W biegu założył nowe ciuchy i znów popędził w dół jak na złamanie karku.
    Do jadalni dotarł jeszcze przed Malcolmem, co graniczyło  z cudem. Usiadł obok Toma, próbując unormować swój oddech i przeczesując wilgotne włosy ręką.
    - Ile dzisiaj kilometrów przebiegłeś? - zapytał Gundar niby od niechcenia. Codziennie zadawał im to samo pytanie, by sprawdzić, czy robią jakieś postępy.
    - Dziewięć - wydyszał Xavier, patrząc prosto w szare oczy nauczyciela. Mężczyzna pokiwał z uznaniem głową. Nic nie powiedział, ale chłopak wiedział, że starzec jest z niego dumny. Od kilku tygodni próbował przebiec ten sam dystans bez większych komplikacji lecz bezskutecznie. Dopiero dzisiaj udało mu się nie odpuścić, nie zemdleć, czy nie rzęzić jak stary autobus. Co prawda był zmęczony, ale można to zakwalifikować do tego dobrego zmęczenia, zdrowego, które towarzyszy  wszystkim sportowcom.
    Podano do stołu, gdy tylko zjawił się Malcolm. Jak zwykle prezentował się nienagannie. Powitał wszystkich serdecznie, życząc każdemu smacznego posiłku. Niektórzy odpowiedzieli mu tym samym, inni tylko się uśmiechnęli. Byli i tacy, którzy w ogóle nie podnieśli głowy znad swojego talerza.
    Xavier od razu rzucił się na jedzenie. Całe to bieganie wzmagało u niego apetyt. Mógłby zjeść konia z kopytami! Musiały mu jednak wystarczyć gotowane jajka, kanapki z pomidorem, serem żółtym i szynką oraz herbata.
    Po obfitym posiłku pożegnał się z Tomem i Natem. Stał przed wejściem, patrząc jak wsiadają do samochodu i odjeżdżają spod dworu. Westchnął cicho. Poczuł się taki samotny!
    "Weź się w garść!" - nakazał sobie w myślach.
    Odwrócił się więc szybko na pięcie i wszedł do domu. Wspiął się po schodach na górę, otworzył drzwi do swojego pokoju i sięgnął na półkę po zeszyt od angielskiego. Miał do napisania strasznie trudne wypracowanie, które powinien oddać Gundarowi już jutro, a jeszcze wcale go nie zaczął. Otworzył zeszyt na zadanym temacie, przeczytał go kilkakrotnie, lecz nic z tego ani nie zrozumiał, ani nie zapamiętał. Myślami błądził gdzieś zupełnie indziej.
    "Ciekawe jak by to było wypełniać jakąś ważną misję dla Gwardii..." - zastanawiał się. Przed oczami stanęła mu scena, w której musiałby gonić jakiegoś wysokiego mężczyznę. Tuż za nim biegliby jego koledzy, podziwiając go za to, że tak szybko się porusza.
    - Przynajmniej nie musiałbym pisać tego durnego wypracowania - mruknął pod nosem. Podniósł jednak długopis i zaczął bazgrać pierwsze zdania. Po chwili zorientował się, że bez pomocy książek z biblioteki jednak sobie nie poradzi. Wstał, zabrał swoje rzeczy i wyszedł z pokoju.
    Drogę do biblioteki znał na pamięć. Bardzo często w niej przesiadywał. Nie tylko dlatego, że to właśnie tam odbywały się lekcje. Lubił tam siadywać wieczorami i patrzeć na gwiazdy przez szklany dach. Miejsce to wydawało się nocą magiczne. Wokół panowała błoga cisza. Był tylko on, książki i ciemne niebo.
   Gdy tylko otworzył drzwi, dotarł do niego ten znajomy zapach starych woluminów i poczuł się jak w domu. Westchnął z lubością, wciągając głośno powietrze. Przymknął na chwilę powieki. Powoli podszedł do stolika, rozłożył na nim swoje rzeczy i zabrał się do szukania potrzebnych mu książek. Przejeżdżał palcem wskazującym po grzbietach różnych tomów, czytając pod nosem ich tytuły. Żaden go nie zainteresował.
    Dopiero przy trzecim z kolei regale znalazł to, czego szukał. Uśmiechnął się triumfalnie, wziął książkę z półki i zasiadł przy biurku.
    Pisanie wypracowania, znajdowanie nowych źródeł, sporządzanie notatek - wszystko to zajęło mu mnóstwo czasu. Z biblioteki mógł wyjść przed drugą, w sam raz na obiad. Po drodze do jadalni wstąpił do pokoju, zostawił tam swoje zeszyty i książki i udał się na dół. Już na schodach czuł zapach przygotowywanych potraw. Uwielbiał tutejszą kuchnię. Jedzenie przypominało mu czasy, w których to mieszkał kilka miesięcy z babcią, tuż po śmierci matki. Jego babka była specyficzną osobą. Dbała o jego wychowanie, wykształcenie, o to, by zdrowo się odżywiał, ale z drugiej była surowa, wymagająca, często wybuchała z byle powodu i chyba podkochiwała się w Gundarze, ponieważ mówiła o nim z taką lubością!
    Zasiadł do stołu, a wraz z nim Evanlyn, Gundar, Will i paru innych członków Gwardii, którzy akurat stacjonowali w tym domu. Brakowało tylko Malcolma, ale bez niego nie mogli rozpoczynać. Takie było niepisane prawo. A tak chciał zasmakować tej smakowicie pachnącej zupy!
     Po chwili pojawiła się jedna ze służek, ubrana w granatową spódnicę i białą bluzkę. W pasie miała przepasany fartuszek i oznajmiła:
    - Pan Malcolm kazał przekazać, że nie pojawi się na posiłku. Pragnie was wszystkich serdecznie przeprosić i życzyć smacznego.
    Obecni w jadalni od razu się rozchmurzyli, zaczęli ze sobą rozmawiać, podając między sobą półmiski z jedzeniem. Xavier zabrał się najpierw za pieczarkową, potem za drugie danie, którego nazwy nawet nie znał. Smakowało jak zwykle wyśmienicie, choć nie wiedział, co jadł. Miał zamiar nasycić się do pełna, lecz sięgając po dokładkę, uświadomił sobie, że czeka go niedługo trening. A trening z pełnym brzuchem to nie za dobry pomysł. Odstawił więc talerz z mięsem na miejsce, wypił do końca sok. Podziękował, wstał od stołu i wyszedł.
    Po chwili znów znalazł się w swoim pokoju. Niestety, nie miał czasu, by posiedzieć tam choć odrobinę dłużej, ponieważ piętnaście minut później zaczynały się zajęcia z Gundarem. W biegu chwycił swoje dokończone wypracowanie, książkę i długopis. Gdy znalazł się w bibliotece, czekała go niespodzianka. Przy stoliku, przy którym zwykle się uczyli, siedziała znudzona Evanlyn. Opierała głowę na dłoni, kartkując leżącą w pobliżu książkę. Zerknęła przelotnie na zdziwionego chłopaka, po czym znów przewróciła stronę podręcznika. Na sobie miała czarną bokserkę i kolorową spódniczkę oraz ciemne baletki.
Evanlyn
    - Cześć - rzucił cicho w jej stronę, modląc się w duchu, by nauczyciel szybko do nich dołączył. Zwykle się nie spóźniał. Czasami nawet przychodził przed czasem, by przyszykować niezbędne na lekcję materiały. Okazało się jednak, że ten dzień to wyjątek. Gundar bowiem przyszedł znacznie później niżby wypadało. Xavier cieszyłby się z tego, gdyby tylko towarzyszyli mu Nate i Tom. Na pewno znaleźliby jakiś sposób na nudę. Siedział jednak z Evanlyn, a na nią bał się nawet spojrzeć, by przypadkiem jej nie urazić, czy jeszcze bardziej zniechęcić do siebie.
    Gdy w końcu nauczyciel raczył się pojawić na lekcji, był w  tak szampańskim humorze, że omówił im pokrótce przebieg jakiejś mało ważnej bitwy i wypuścił ich szybciej z zajęć. Nieprzyzwyczajony do tego Xavier, nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. W końcu spoczęło na tym, że poszedł do sali treningowej, by się rozgrzać. Przebiegł parę razy wzdłuż boiska, zrobił kilkanaście przysiadów, pompek, czy pajacyków. Założył rękawice bokserskie i zaczął uderzać w worek przywieszony do sufitu. Czasami kopnął go z całej siły, a worek odskakiwał od niego, by po chwili wrócić na swoje miejsce.
    Był już mocno spocony, gdy przyszedł trener. Pochwalił go za tak rzetelną pracę, nim przeszli do prawdziwych ćwiczeń. Pozorowany atak to coś, czego Xavier nigdy nie mógł zrozumieć. Niby teorie znał doskonale, ale gorzej z praktyką. Zawsze szło coś źle. A to nie tak postawił stopy, a to nie tak położył rękę na ramieniu przeciwnika. Nigdy nie miał dostatecznie czasu na lekcji, by to doszlifować, potrenować z kimś, kto wytłumaczyłby mu jak nie popełniać tych błędów, ponieważ było ich trzech i trener musiał zwracać uwagę na wszystkich, nie tylko na niego. Dziś nadarzała się więc doskonała okazja do tego, by poprosić o pomoc trenera. Oczywiście nie wprost. Wysoki mężczyzna o wiecznym grymasie na twarzy nigdy by się nie zgodził, gdyby Xavier podszedł do niego i zapytał:
    - Proszę pana, mógłby mi pan to pokazać?
    On nie był tym typem. U niego trzeba było się najpierw skompromitować, pokazać, czego się nie umie, a dopiero potem liczyć na pomoc. Gdyby nie chodziło tu o dobre stopnie, chłopak nie zniżyłby się do takiego poziomu. Ale teraz nie miał innego wyjścia. Kiedy stanęli na macie i trener rzucił się na niego, tylko lekko się opierając, pozwolił mężczyźnie powalić się na ziemię. Spojrzał na niego zdezorientowany. Po chwili z twarzy trenera można było odczytać złość i zawód. Cierpliwie jednak zaczął tłumaczyć Xavierowi co i jak. I znów go zaatakował. Tym razem poradził sobie wręcz doskonale, więc zamienili się rolami. I kolejny raz chłopak dał się pokonać. Nie zdążył mrugnąć i już leżał plecami na macie, a na brzuchu czuł delikatny nacisk buta instruktora. Mężczyzna westchnął cicho i przeszedł do tłumaczenia krok po kroku, co Xavier powinien zrobić, jakie błędy wykonał. Następna próba okazała się lepsza od poprzedniej, ale i nie perfekcyjna. Źle ustawił stopy, przez co cały atak diabli wzięli.
    Ćwiczyli tak przez kolejne półtorej godziny. Mięli tylko jedną przerwę dziesięciominutową, by napić się wody i skorzystać z łazienki. Po treningu Xavier udał się od razu pod prysznic. Włosy lepiły mu się do czoła od potu, tak samo jak mokra koszulka do pleców. W łazience niezdarnie ściągnął z siebie ubranie, które nadawało się tylko do prania i wszedł pod prysznic. Zimne kropelki wody zadziałały kojąco na jego rozgrzane ciało.
    Znalazłszy się znów w pokoju, padł na łóżko i nie wstawał z niego przez dobre dziesięć minut. Potem zorientował się, że niedługo odbędzie się kolacja, więc zszedł powoli na dół. Po posiłku miał czas tylko na odrobienie zadanego przez Gundara zadania. Na nic więcej.
    I tak spędzał każdy kolejny dzień już od dwóch lat. Ale o dziwo nic go nie nudziło. Może czasem nudne wykłady na temat starożytności, ale nic nie jest doskonałe, prawda?

~~~*~~~*~~~*~~~

    Witajcie moi kochani! Mam nadzieję, że nie będziecie narzekać na długość tego rozdziału. Miałam opisać cały dzień w Gwardii, ale gdy już skończyłam szczegółowe opisywanie poranka to myślałam, że mogłabym już zakończyć rozdział. No ale wydawało mi się to takie dziwne, by go rozbijać, więc macie jeden dłuższy. Mam nadzieję, że niczego nie pomieszałam.
    Jak tam po Pierwszym Dniu Wiosny? Wagary czy jednak szkoła? U nas nie opłaca się iść na wagary, bo w szkole są organizowane różne konkursy, prezentacje, skecze. I jest fajnie! :)

Ogłoszenie wyników ankiety!!

"Którego z bohaterów lubicie najbardziej?"

1. miejsce - Maya Reed - 16 głosów
2. miejsce - Shane Shay - 13 głosów
3. miejsce - Adam Moon - 11 głosów
4. miejsce - Chloe Wolf - 6 głosów
5. miejsce - Wendy White, Diana Porter, Josh Krosney, Kevin McCall - po trzy głosy
6. miejsce - Abby Blue - 2 głosy
7. miejsce - Mike Greene - 1 głos

    Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w ankiecie, a było Was 20! ;*
    Zapraszam do odwiedzenia nowej zakładki "O Blogu!", gdzie są opisane poszczególne opowiadania z tego bloga. Możecie w komentarzach mnie pytać o co tylko chcecie - jaki mam kolor oczu, co lubię, czy co aktualnie leży na moim biurku, nie wiem, jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, śmiało piszcie komentarze pod najnowszymi postami lub w tej zakładce ;p Chcielibyście się dowiedzieć czegoś o mnie lub o opowiadaniu? Zapraszam do zadawania pytań! :) Tak samo jeśli chodzi o jakieś uwagi czy sugestie dotyczące bloga.
    Do kolejnego!
Zuza ♥

piątek, 7 marca 2014

~13~


    Adam nie mógł zasnąć. Położył się dość wcześnie, bo chciał wszystko dokładnie przeanalizować. A miał o czym myśleć. Po jego głowie błąkało się mnóstwo pytań. I wszystkie dotyczyły pewnej wysokiej blondynki.
    Na początku starał się wyjaśnić, co tak naprawdę zaszło wtedy, gdy Gwardia ją porwała. Próbował wymyślić, jak jej pomóc wyzbyć się tego paraliżującego ją lęku. Chciał, by się do niego w końcu odezwała, uśmiechnęła, zagrała w siatkówkę.
    Ale jego wysiłki diabli wzięli, bo gdy tylko Maya stanęła mu przed oczami, nie potrafił się skupić na niczym innym. Nie liczyły się dotychczasowe problemy. Ważna była ona, choć jego wspomnienie nie odzwierciedlało całej urody. Co gorsze nie potrafił odtworzyć w głowie jej głosu. A tak uwielbiał jej słuchać! Jej czystego, melodyjnego śpiewu, perlistego śmiechu. Widział za to uśmiechniętą twarz z błękitnymi oczami, którą okalały blond włosy.
    Z niemałym wysiłkiem zaczął zastanawiać się, kim tak naprawdę dla niego była Maya. Czy tylko zwykłą koleżanką z klasy, czy może kimś więcej? Jak na razie nie potrafił odpowiedzieć sobie na te pytania. A może raczej nie chciał znać odpowiedzi, która dla niego była zbyt oczywista, by mogła być prawdziwa.
    Leżał na łóżku i wpatrywał się w ciemny sufit. Zastanawiał się, co o tej całej sprawie sądził Shane. Jak bardzo była dla niego ważna blondynka?
    Oczywiście, jako jego przyjaciel mógł wprost zapytać go o to, ale jakoś nie mógł znaleźć w sobie dość odwagi.Bał się, że chłopak powie mu coś, czego nie mógłby znieść.
   Niespodziewanie do jego uszu dobiegł dźwięk telefonu. Już miał się podnieść, by zobaczyć do kogo i kto o tej porze dzwoni, ale Shane był szybszy. Odebrał, nie sprawdzając, kto dzwonił.
    - Halo?! - wychrypiał. Ktoś mu najwidoczniej odpowiedział. - Zaraz będę - przerwał swojemu rozmówcy. Szybko wyskoczył z łóżka i założył swoją bluzę. Gdy był przy drzwiach, Adam nie mógł się powstrzymać i przekręcił się na drugi bok, by mieć lepszy widok. Pod wpływem jego ruchu łóżko zaskrzypiało niemiłosiernie. Blondyn jednak się nie odwrócił. Szybko zniknął za drzwiami.
    "Mogę się założyć o całe swoje kieszonkowe, że poszedł do Mayi" - pomyślał. Nie miał pojęcia, skąd u niego taka pewność. Po prostu to wiedział.
    Usiadł na łóżku i rozejrzał się dookoła. Niewiele był w stanie zobaczyć w tych egipskich ciemnościach, które panowały w pokoju. Miał niemały orzech do zgryzienia.
    "Pójść za nim i dowiedzieć się, czy faktycznie chodziło o Mayę, czy zostać  w pokoju i nadal się nad sobą użalać?"
    Wstał, podszedł do drzwi i położył rękę na klamce. Zaraz potem ręka bezwładnie ześlizgnęła mu się z klamki. Usiadł z powrotem na łóżku. Po chwili ponowił próbę; wstał i już miał wyjść, lecz coś go zatrzymało. Jeszcze kilka razy to podchodził do drzwi to znów siadał na łóżku. Nie miał pojęcia, co robić. Z jednej strony bardzo chciał się dowiedzieć, co takiego wyciągnęło przyjaciela spod ciepłej kołdry. Z drugiej wiedział, że to nie jego interes i że gdyby był mu w czymś potrzebny, po prostu by mu o tym powiedział.
    Wziął do ręki telefon i odblokował go. Dochodziła czwarta nad ranem, a jemu już nie chciało się spać. Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Przeczesał palcami włosy, po czym oparł się dłońmi o umywalkę, pochylając się. Odkręcił kran i ochlapał zimną wodą twarz. Myślał, że może dzięki temu uda mu się zapanować nad sobą. Nadal jednak targały nim sprzeczne emocje. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Jego noga sama podrygiwała w miejscu. Zacisnął ręce w pięści na krawędzi umywalki. Rozum podpowiadał mu, że nie może iść za Shanem. Jednak serce mówiło mu, że powinien go odszukać. Tylko kto był lepszym doradcą?

    Maya spała z głową opartą o tors Shane'a. Chłopak obejmował ją ramieniem. Na wpół leżał, na wpół siedział, opierając się o ścianę plecami. Na jego twarzy malował się błogi spokój. W kącikach jego ust błąkał się uśmiech. Jego blond włosy sterczały we wszystkie strony. Na pewno śniło mu się coś przyjemnego. Był rozluźniony i zrelaksowany, co na warunki, w jakich przyszło mu spać, graniczyło z cudem.
    Dziewczyna dla odmiany nie śniła o niczym. Żaden koszmar nie przerwał jej odpoczynku. Jedyne, z czego mogła być niezadowolona to zdrętwiałe ciało. Próbowała się przekręcić, lecz uniemożliwiła jej umięśniona ręka Shane'a. Maya obudziła się, bo chłopak przycisnął ją mocniej do siebie. Otworzyła oczy i rozejrzała się po łazience.
    "Skąd ja się tu wzięłam?" - zdziwiła się. - "Ale mnie głowa boli" - jęknęła i złapała się za skroń. Gdy tylko wykonała ten gwałtowny ruch, obudził się również blondyn. Przeciągnął się, ziewnął głośno i spojrzał na koleżankę.
    - Dzień dobry - przywitał się uśmiechnięty od ucha do ucha. Doskonale pamiętał wczorajszy wieczór. To, że Maya w końcu się do niego odezwała, to, że wyrzuciła z siebie swoje smutki. Nie potrafił się nie uśmiechać.
    - Cześć - wychrypiała. Odchrząknęła i kontynuowała - Mogę się zapytać, co tu właściwie robimy?
    Shane podniósł jedną brew do góry, przyglądając się uważnie blondynce. Czy naprawdę niczego nie pamiętała?
    - Pytam serio. Coś tam wiem, ale nie mogę poskładać wszystkich wiadomości do kupy - wyjaśniła, widząc minę kolegi. Chłopak opowiedział jej o ich rozmowie, o tym, że zasnęli po tym, jak Maya wyznała mu to i owo. Dziewczyna delikatnie się zaróżowiła. Dopiero po jego wyjaśnieniach dotarła do niej reszta wspomnień. Płacz. Smutek. Sen bez koszmarów. Ulga. Uśmiech. Wszystkie te dobre uczucia, które gdzieś tam na dnie zakopała i przez ostatnie dnie wzbraniała się im do siebie zbliżyć. - Dzięki - szepnęła, spuszczając wzrok. Chłopak zaśmiał się cicho, przytulając ją delikatnie do siebie.
    Niespodziewanie drzwi stanęły otworem. Maya wciągnęła głośno powietrze i chciała wstać, lecz niewzruszony niczym Shane jej na to nie pozwolił. Z uśmiechem obserwował zmieszaną Dianę, stojącą w progu.
    - Och, cześć. Ja... Nie wiedziałam, że wy tu... Już mnie tu nie ma - mruknęła, wycofując się. Zamknęła z hukiem drzwi.
    Blondyn zaczął się głośno śmiać. Dziewczyna spojrzała na niego oburzona, ale po chwili nieśmiało do niego dołączyła. Zdała sobie sprawę, że ta sytuacja była nieco niekomfortowa. Przynajmniej dla biednej Diany.
    - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wróciłaś do żywych - westchnął Shane, pomagając wstać koleżance z zimnej podłogi.
    - Tak, ja też - uśmiechnęła się do niego delikatnie.

    "Boże, na jaką ja idiotkę wyszłam!!" - krzyczała na siebie Diana. - "Co ja sobie myślałam? Przecież to było oczywiste, że Maya siedziała w łazience, skoro jej łóżko było puste. Tylko co tam robił Shane?"
    Musiała wyglądać bardzo dziwnie, bo przyjaciółki od razu zasypały ją mnóstwem pytań.
    - Co, zobaczyłaś w naszej łazience ducha? - zaśmiała się Wendy.
    - Wyglądasz, jakbyś miała wykorkować. Powiesz nam wreszcie, czy same mamy sprawdzić? - spytała Chloe, podchodząc do drzwi.
    - Nie! - zawołała szatynka, stając przyjaciółce na drodze. - To znaczy... Maya zajęła łazienkę... Żaden duch...
    - To czemu jesteś taka blada? Skoro nic się nie stało... - dopytywała Wendy.
    Ale Diana nie zdążyła nawet pomyśleć nad odpowiedzią, bo do pokoju weszli Maya i Shane. Chłopak wyglądał na rozbawionego. Wydawać by się mogło, że ledwie powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem.
    - Cześć - zdołał wykrztusić, widząc osłupiałe miny dziewcząt. Odwrócił się szybko do nich plecami i spojrzał na Mayę. - Widzimy się na śniadaniu, Mi.
    Dziewczyna tylko pokiwała głową. Patrzyła, jak chłopak, pogwizdując cicho, wychodzi z pokoju. Nie patrząc na koleżanki - bardziej dlatego, że nadal miały te ogłupiałe miny i bała się, że zachowa się niestosownie do sytuacji - wyjęła z szafy ubrania. Potem znów zniknęła w łazience.
    Nie miała pojęcia, czym miałaby się przejmować. Wszystkie problemy, które jeszcze nie tak dawno ją lękały, zepchnęła na dalszy plan. Wszystko wokół wydawało jej się takie kolorowe, takie śmieszne. Nie mogła sobie wyobrazić, że zmarnowała tyle dni na smucenie się, na martwienie o przyszłość.
    "Co będzie, to będzie" - zaśmiała się cicho. Nie wiedziała, ile taki stan może u niej potrwać, więc zamierzała go wykorzystać do maksimum. Postanowiła sobie, że co najmniej do wieczora nie będzie się niczym przejmować. Nawet chamskim zachowaniem, którym gardziła. Nawet tym, że jej koleżanki z pokoju nadal się do niej nie odzywały.
    Tylko raz pomyślała o porwaniu. Ten jeden raz, gdy zauważyła swój opatrunek na nodze. Całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz, który nieco ostudził jej radosny nastrój. Ale tylko odrobinę.
    "Ten jeden raz. Dla Shane'a..."

~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej :) Miałam wam zrobić na złość i napisać, że to jednak nie Adam, ale jakoś nie potrafiłam się powstrzymać. Aż tak jestem przewidywalna? Pewnie tak ;p Muszę wymyślić znów jakąś akcję, bo coś za dużo, jak dla mnie, tych ich filozoficznych przemyśleń, ale o dziwo dobrze mi się to pisze. Nawet nie przypuszczałam, że bez wysiłku mogę coś takiego napisać. Nie wiem tylko, czy czegoś nie pokręciłam, co jest bardzo prawdopodobne, bo gdy mi się dobrze pisze to coś musi być nie tak ;p Żaden rysunek, który znalazłam mi nie pasował, dlatego nic nie wstawiłam.
    Teraz trochę prywaty ;p Alu moja kochana dziękuję Ci za pośpieszanie mnie ;p Nic to nie pomogło, rozdział nie pojawił się wcześniej, ale chociaż wiedziałam, że ktoś czeka na notkę ;*  Poza tym ktoś tu miał urodzinki nie tak dawno! Życzę Ci wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń, żebyś miała wenę na napisanie nowego rozdziału, żebyś mogła wyjechać do Zakopca kiedy będą zawody jakieś i żebyś "przypadkowo" wpadła na wiadome osoby ;p I wszystkiego, wszystkiego czego tylko sobie życzysz!!! ♥ ;* No i oczywiście składam najlepsze życzenia moim kochanym czytelniczką z okazji Dnia Kobiet! <3
    Poza tym, nie wiem, czy widzieliście, ale diametralnie zmieniłam zakładkę "Występują" - musiałam zrobić ją od  nowa, bo w tamtej nie mogłam nic poprawić. Zachęcam do obejrzenia.
    To chyba tyle ode mnie. Piszcie, jak oceniacie mój rozdział, czy był ok, czy nie ;*
Zuza♥
Mrs Black bajkowe-szablony