czwartek, 29 sierpnia 2013

Love is blindness

Miłość jest jak żmija- dręczy, męczy zabija… Sens tych słów tak sprzecznych ze sobą nigdy nie był mi znany. Nie wyobrażałam sobie, że tak może być. Że można umrzeć z miłości. Przecież to nierealne…
A jednak…
*
Kim jestem? Przeciętną nastolatką, o przeciętnej urodzie. No bo niby co jest takiego niezwykłego w zielonych oczach lub brązowych, kręconych włosach do ramion?  „Masz wzrost i figurę modelki” tak mówi mi wiele osób, ale ja wiem doskonale, że to nieprawda. W szkole nie mam wielu znajomych. Nie wiem z jakiego powodu. Przecież ja im nic nie zrobiłam. Mimo to traktują mnie jak trędowatą. Zmienia się to wtedy kiedy potrzebują pomocy. Wtedy potrafią robić słodkie oczka…
Ale nie o tym teraz. Później też o tym nie wspomnę. Charlotte River. Oto ja.

                                        *

Dzień jak każdy inny. Czarne, obcisłe spodnie, szara, luźna koszulka na ramiączkach, a na to jeansowa kurtka z obowiązkowo podwiniętymi rękawami- oto mój zestaw na dziś. Mnóstwo różnorakich bransoletek nierozłącznie spoczywa na mojej ręce. Ostatnie przeczesanie włosów, kęs kanapki i łyk zimnej już herbaty. Złapałam torbę, założyłam granatowe trampki i wyszłam z domu wbijając ręce w kieszenie. Nie było zimno. Tylko chłodny wietrzyk plątał się wśród moich włosów tworząc z nich jeszcze większe loki. Dotarłam do szkoły i od razu ruszyłam po schodach do konkretnej sali.

*

Na ostatniej lekcji nudy. Z resztą jak na każdej poprzedniej. Wyglądałam przez okno obserwując zbierające się na niebie ciemne chmury. „Będzie padać” stwierdziłam siedząc z brodą podpartą na ręce. Błysk. „Będzie burza” pomyślałam patrząc od niechcenia w okno. W tym momencie coś się stało. Pod daszkiem szkolnego składniku na narzędzia ogrodnicze pojawiła się postać. Wytężyłam wzrok. Chłopak. Tak, to na pewno ta płeć… Miał czarne włosy i śniadą cerę. Tylko tyle wypatrzyłam z tej odległości. Po za tym był ubrany w długi płaszcz z postawionym do góry wysokim kołnierzem. Wpatrywał się w okno. Konkretnie we mnie. Nie odwróciłam wzroku. Wpatrywałam się w niego intensywnie. Ciągle stal z obojętną miną. Odpalił papierosa. Byłam tak skupiona na wpatrywaniu się w niego, że gdy dzwonek oznajmił koniec lekcji mało nie spadlam z krzesła. Z ulgą opuściłam szkołę by udać się do domu i rozpocząć zasłużone ferie wiosenne. Koc, książka i kubek ciepłej herbaty. Nic więcej nie potrzeba mi do szczęścia.
Wracając do domu miałam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. W jednym momencie zajrzałam niepostrzeżenie przez ramię. Zauważyłam gościa w płaszczu. Więcej się nie oglądałam. Teraz miałam jeden cel. Mój cel był prosty- znaleźć się w domu przed burzą. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, lunęło jak z cebra, a miasteczko spowiła ciemność. Udałam się do swojego pokoju. Ściągnęłam kurtkę i założyłam ciemną bluzę z kapturem. Podciągnęłam rękawy. To już taki mój nawyk.
Przechodząc koło okna kątem oka coś zauważyłam. Cofnęłam się i przyjrzałam baczniej. Pod oknem starego, opuszczonego domu z naprzeciwka stal ten sam chłopak co pod szkołą. Nonszalancko opierał się o ledwo stojącą ścianę. Wbił mnie swoje wibrujące spojrzenie po czym uśmiechnął się z wyższością. Zasłoniłam okno jednym ruchem.
Jakiś czas potem przestało padać. Ciekawiło mnie czy ten koleś ciągle tam stoi. Uchyliłam zasłonkę. Trwał w tej samej pozycji z obojętnością na twarzy. Muszę coś zrobić. Jego zachowanie jest nienormalne.
Wciągnęłam trampki i wyszłam na ganek. Ruszyłam zamaszystym krokiem przez podjazd wbijając jak zwykle ręce w kieszenie. Z lekkim wahaniem podeszłam do chłopaka
-Dlaczego mnie obserwujesz?- spytałam prosto z mostu.
Zaskoczenie przemknęło przez jego twarz. Szybko jednak przywołał maskę obojętności.
-Coś ci się pomieszało- odparł bez emocji.
-Doprawdy? To dlaczego najpierw jesteś pod moją szkołą i gapisz się na mnie, potem śledzisz mnie w drodze do domu, a teraz stoisz naprzeciwko mojego domu-wyliczałam na palcach- i nie robisz nic innego jak tylko się lampisz?
Złapał mnie za nadgarstek i popchnął na ścianę.
-Trochę grzeczniej- warknął grożąc mi palcem i nie puszczając mojego nadgarstka.
Teraz mogłam się mu trochę lepiej przyjrzeć gdy kołnierz jego płaszcza opadł. Jego oczy koloru czekolady okalały gęste rzęsy, a kilkudniowy zarost dodawał mu tylko drapieżności i… Seksowności? Nie! Stop! Wróć! Seksowności?! O czym ty kobieto myślisz?! Skarciłam się w myślach.
-Puść- rzekłam stanowczo.
Nie zareagował. Ciągle patrzył w moje oczy tym swoim cudnym, nieprzeniknionym i mrocznym wzrokiem.
-Puść- powtórzyłam, ale i tym razem na próżno.
-Puszczaj!- warknęłam i szarpnęłam ręką, którą uwięził w swoim uścisku.
On natychmiast złapał moje nadgarstki i uwięził je w stalowym uścisku, przyciskając mnie swoim ciałem do ściany.
-Powiedziałem: grzeczniej- warknął zaciskając szczękę.
-Kutas- mruknęłam
-Coś ty powiedziała?!- wrzasnął
Zatrzęsłam się pod wpływem głosu który wydobył się z jego klatki piersiowej.
-Nic- powiedziałam i przełknęłam gulę, która uformowała się w moim gardle.
Teraz zaczynałam się go bać.
-Nie kłam!- ryknął a ja znieruchomiałam- Nienawidzę kłamców!- patrzył swoimi tęczówkami przepełnionymi gniewem w moje oczy pełne strachu.
-Przepraszam- powiedział po chwili trochę łagodniej- Chciałem tylko pogadać…
-Ale… ale ja cię n… nie znam- wyjąkałam
-To po coś tu do jasnej cholery przylazła Charlotte?- spytał przez zęby.
Nie czekając na odpowiedź odwrócił się na pięcie i ruszył ulicą chwilę potem znikając za rogiem. A ja stałam tam przytwierdzona do ściany paraliżującym strachem i niemogąca zrobić nic. Z odrętwienia wyrwał mnie grzmot zbliżającej się kolejnej burzy. Zerwałam się z miejsca i ile sił w nogach pognałam do domu. „Skąd on znał moje imię?” zadawałam sobie to pytanie. W pokoju rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. W sumie sama nie wiem dlaczego. Przecież ja nigdy nie płaczę. Zmęczona szlochem zasnęłam. We śnie znów odwiedził mnie on. Tajemniczy, mroczny nieznajomy o tak pięknym spojrzeniu.

*

Obudziłam się. Rodziców znów nie było. Nawet gdyby mnie uprowadzono zauważyliby dopiero po tygodniu. Z resztą, nasza stosunki były dość chłodne. Ani John- mój ojciec, ani Silvia- moja matka, nie chcieli dziecka, ale niestety pojawiłam się ja.
Nieprzytomna spojrzałam na zasłonięte okno. Przetarłam oczy by wygarnąć z nich tonę piasku, po czym udałam się do łazienki. Odprawiłam toaletę, pociągnęłam kilka razy rzęsy mascarą potem czas było się ubrać. Czarne spodenki, czarne zakolanówki, czarny sweterek. Założyłam jeszcze kremowy komin i byłam gotowa. Obowiązkowo podciągnęłam rękawy ku górze jak to zwykle ja. Prawie krzyknęłam spoglądając na swoje nadgarstki, właściwie jeden bo na drugim było pełno bransoletek. Widniały tam sińce po uścisku czyjejś ręki. Była to pamiątka po wczorajszym spotkaniu z mrocznym nieznajomym. Już zapomniałam! Przeklęty siniak! Wszystko mi przypomniał. Potrząsnęłam głową odganiając myśli. Zeszłam na dół. Jadłam płatki owsiane z zimnym mlekiem. Jakoś nie bardzo byłam głodna. Mieszałam od niechcenia łyżką w misce patrząc się tępo w ścianę naprzeciw stołu.
-Czego nie jesz?- ktoś warknął za moim plecami
Krzyknęłam przerażona i odwróciłam się w tamtą stronę. Był to owy chłopak, który zostawił na moim nadgarstku ślad.
-Co… co t… ty tu ro… robisz? J… jak wszedłeś do środka?- zapytałam z przestrachem.
-Drzwi były otwarte. Żadna filozofia nacisnąć klamkę- odparł ciągle opierając się nonszalancko o ścianę ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
Dziś był ubrany w ciemne, znoszone spodnie, czarną koszulkę i obcisłą, czarną skórzaną kurtkę. Na szyi wisiał nieśmiertelnik. Włosy były zgrabnie ustawione na żel. Na nadgarstku zapięta była czarna, skórzana bransoleta. Dopiero w świetle dziennym zauważyłam jak bogato jego ciało jest przyozdobione tatuażami.
-Czego ode mnie chcesz?- zapytałam odwracając głowę w taki sposób by spojrzeć mu w oczy.
Nie odpowiedział. Wstałam z krzesła.
-Chcesz mi coś zrobić?- spytałam- To na co jeszcze czekasz? Jestem sama w domu. Możesz zrobić co zechcesz, a nikt ci w tym nie przeszkodzi- z każdym słowem byłam bliżej niego.
-Zamknij się- warknął łapiąc mnie za nadgarstek.
-No śmiało, uderz mnie- odpowiedziałam wyzywająco patrząc w jego oczy ze złością.
-Nigdy nie uderzę kobiety. Tym bardziej ciebie- zluźnił uścisk.
Jego deklaracja dała mi jakby poczucie bezpieczeństwa.
-Nie odpowiedziałeś na pierwsze pytanie- odparłam podchodząc do stołu – Co tu robisz?- powiedziałam do blatu łapiąc pustą już miskę z łyżkę i wkładając je do zlewu.
-Aktualnie stoję- burknął.
-Kto ci pozwolił tu wejść?- warknęłam zza kuchennego stołu.
-Sam sobie pozwoliłem- odparł mierząc mnie wzrokiem mordercy.
-Ciekawe, że nie zostałeś zaproszony- syknęłam wpatrując się w niego spod przymrużonych powiek.
-Skoro tak bardzo przeszkadza ci , że nikt mnie nie zaprosił to ty to zrób- warknął.
-Wybacz, ale nawet nie wiem jak masz na imię- stwierdziłam krzyżując ręce na piersiach- I jestem zmuszona cię stąd wyprosić- wychyliłam się zza stołu.
Momentalnie znalazł się obok mnie i złapał za i tak już siny nadgarstek.
-Mnie się nie wyprasza. Ja sam wychodzę, kochanie- warknął, przejechał kciukiem po mojej żuchwie i złożył pocałunek na moim policzku.
Po tej czynności odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Oszołomiona stałam obok stołu trzymając się go jedną ręką. Pies sąsiadów zaszczekał, a ja otrząsnęłam się przestając gapić się bezmyślnie w jeden punkt. Jakiś czas czatowałam na dole wzdrygając się gdy przechodził mnie dreszcz. Trochę minęło zanim ochłonęłam po spotkaniu z brązowookim. Ruszyłam do stolika po książkę, którą tam wczoraj zostawiłam. Przechodząc koło okna zatrzymałam się i stanęłam jak wryta. On tam stał. Tam gdzie wczoraj. Obserwował mnie. Znowu. Czego on ode mnie do jasnej cholery chce?
-Masz mi coś do przekazania, że znowu tu stoisz?- wyjrzałam przez okno, które przed sekundą otwarłam.
Zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem.
-Powinnaś spytać się o to swoich rodziców- warknął mówiąc ironicznie ostatnie słowo.
-O co ci chodzi koleś?- zapytałam.
-Nie tym tonem szmato- momentalnie znalazł się przy oknie.
Nawet teraz był ode mnie wyższy.
-Byłoby łatwiej gdybym wiedziała jak masz na imię- odparowałam patrząc mu prosto w oczy.
Spływały po mnie wszystkie jego wyzwiska. Mógł sobie je wsadzić gdzieś. Bałam się go trochę, fakt, ale nie będzie też facio mną pomiatał.
-Zayn. Jasne?- rzucił trochę mniej wkurzony.
Takie niespotykane imię.
-Po co mnie obserwujesz Zayn?- spytałam uspokajając się.
Nachylił się w moją stronę przez parapet dotykając mojej dłoni.
-Jak ci ojczulek powie to się do mnie zgłoś Charlotte- całe zdanie powiedział cicho do mojego ucha, ale ostatnie słowo wyszeptał, przygryzając płatek mojego ucha i podrażniając go językiem.
W duchu jęknęłam. On zaśmiał się ironicznie i swoim już zwyczajem odwrócił się na pięcie i odszedł znikając za rogiem budynku. Dopiero teraz zauważyłam kawałek papieru wsunięty delikatnie pod moją dłoń. Tą której tak niedawno dotykał Zayn. Rozłożyłam karteczkę. Był to adres pod który mam się udać po rozmowie z ojcem.
Jestem ciekawa co mi powie.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Epilog.

Rano obudziłam się w ramionach Shane'a. Na początku nie miałam pojęcia co tam robię, lecz po chwili wszystko do mnie dotarło.
Chłopak obudził się parę minut później, gdy próbowałam wyswobodzić się z jego ramion. Ten nic sobie z tego nie zrobił, przygarnął mnie do siebie jeszcze mocniej, by pocałować mnie. Nie przelotnie w policzek, ale długo i namiętnie w usta. Bardzo mi się to podobało, ale kompletnie go nie rozumiałam. I koniecznie musiałam iść do łazienki.
- Co ty robisz? - spytałam zdziwiona, odsuwając się od niego.
- Ja... Chcę Ci powiedzieć, że mi się podobasz - szepnął mi w usta, po czym musnął je swoimi. Patrzył na mnie intensywnie. Oczekiwał jakiejś odpowiedzi, ale mnie zamurowało.
- Ja nie wiem co powiedzieć...

- Najlepiej prawdę - zaproponował.
- Dobra - odważyłam się. - Ja też cię lubię i to bardzo, ale to wszytko jest dla mnie takie nowe... Muszę przywyknąć do tego, że mogę już wszystkiego dotknąć. Że mogę  dotknąć Ciebie, że ty możesz dotknąć mnie.... Daj mi trochę czasu. Poza tym my się tak na prawdę nie znamy... A teraz przepraszam, ale muszę szybko do łazienki - oznajmiłam i wybiegłam z pokoju.
Po śniadaniu Shane zabrał mnie do tego wielkiego magazynu. Ochrona nie robiła kłopotów, gdy pokazałam kluczyk i powiedziałam, do której skrytki chcę zajrzeć. Zabrałam wszystko i wpakowałam z pomocą Shane'a do jego auta. Potem wróciliśmy do domu i tam pomógł mi przy rozpakowaniu wszystkich pudeł. Po południu zrobiłam obiad, a gdy go jedliśmy państwo Anderson powiedzieli mi, że są oficjalnie moimi opiekunami prawnymi. Znaczy będą, bo to nie takie łatwe. Ale mogłam z nimi mieszkać.

Dziś mija pół roku odkąd zamieszkałam z Shanem i jego rodziną. Czuję się o wiele lepiej, wiedząc, że mam kogoś na kogo mogę liczyć.
Tworzymy z Shanem świetną parę. Nie idealną. Takie nie istnieją, ale ja kocham go takiego jakim jest.
Z moją byłą rodziną nie spotkałam się ani razu. Nawet przypadkiem przy moim grobie, do którego regularnie chodzę.
To koniec mojej opowieści. takie było moje życie. Nie usłane różami. Chociaż... Różami pełnymi kolców... To by się zgadzało.
Muszę kończyć. Za dziesięć minut idę na randkę z Shanem. Życzcie mi powodzenia!

Ps. Oboje z Shanem uwielbiamy czerwone tulipany!






KONIEC!!! 




Hej. Oto dobiegliśmy do końca tego opowiadania :) Zróbcie mi tę przyjemność i jeśli to czytasz to skomentuj! Chcę wiedzieć jaka jest wasza opinia :) Dziękuję Rosemarie i Marchewie za wasze komentarze ;** i wszystkim innym, którzy wchodzili i czytali ♥
Na koniec macie takie dwa obrazki, które dzisiaj znalazłam :) Zaglądajcie na mojego drugiego bloga, choć jeśli Marchewa się zdecydowała to na tego wkrótce też :D
Cześć ;*

środa, 21 sierpnia 2013

*9. Home.

Rodzice Shane'a zgodzili się, bym u nich zamieszkała, po tym jak opowiedziałam im o wypadku rodziców. Oznajmiłam, że nikogo nie mam żeby mógł się mną opiekować. W końcu powiedzieli, że jutro pojadą załatwić wszelkie formalności. Byłam im za to bardzo wdzięczna. Postanowiłam im to w jakiś sposób odpracować, bo oni w ogóle mnie nie znali, a mimo wszystko chcieli mi pomóc.
- Dzisiaj już jest za późno na zakupy więc pojedziemy jutro, co? Pewnie nie masz żadnych ciuchów... - powiedział, gdy zauważył moją minę.
- To bardzo miłe, ale ja mam ubrania w takim wielkim budynku. Nie wiem co to jest, ale dostałam kluczyk od skrytki. Wystarczy tam pojechać i zabrać wszystko.
- To jutro tam pojedziemy. A teraz chodź, pokażę ci twój pokój - uśmiechnął się, pociągając mnie ku schodom. Wspięliśmy się na górę. - Rodzice mają sypialnię na dole. Tu jest moja - wskazał na brązowe drzwi - tam mojego brata, dalej pokój gościnny, a tutaj - stanął przed niebieskimi drzwiami - znajduje się twoja sypialnia.
Otworzył drzwi i pozwolił mi przejść pierwszej. Pokój był mały, ale za to przytulny i kolorowy.
- Jakbyś chciała coś zmienić, tylko powiedz.
- Żartujesz? Jest idealnie! - usiadłam na łóżku, podeszłam do biurka, otworzyłam drzwi szafy i zajrzałam do środka. Oglądałam każdy nawet najmniejszy zakątek pokoju. Na koniec podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Widać było przez nie ogród, park, a dalej wieżowce. Potem podeszłam do Shane'a i przytuliłam się do niego. - Dziękuje - cmoknęłam go w policzek.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, jestem za ścianą. A właśnie, zapomniałbym. przyniosę ci jakąś koszulkę do spania. Naprzeciwko jest łazienka. Jeśli to wszystko to zostawię cię samą...
I wyszedł. Usiadłam na łóżku i jeszcze raz rozejrzałam się dokoła. Wszystko było dla mnie nowe, bo mogłam wreszcie wszystkiego dotknąć. Mogłam poczuć miękkość koca, na którym usiadłam, zimno szyby, gdy otwierałam okno, by przewietrzyć w pokoju. Na dworze było ciemno. Jedynymi źródłami światła były latarnie i księżyc na niebie.
Dochodziła 11pm. Zebrałam całą swoją odwagę i wyszłam z pokoju, stanęłam przed drzwiami, prowadzącymi do Shane'a. Zapukałam cicho. Po chwili drzwi otworzyły się i zobaczyłam w nich chłopaka. Stał w samych dżinsach.
- Uh.. Przepraszam, ale powiedziałeś, że pożyczysz mi coś do spania.
- Ah tak. Chodź - zaprosił mnie do środka. Pokój nic się nie zmienił odkąd byłam tu ostatnim razem jako duch. Chłopak otworzył szafę i wyciągnął niebieską koszulkę. - Ta może być? - pokiwałam tylko głową.
- Jeszcze raz dziękuję Ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś - zabrałam ubranie i poszłam do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic po czym udałam się do swojego nowego pokoju.
Położyłam się na łóżku. Mimo późnej pory, nie chciało mi się spać. Może dlatego, że przez ostatnie parę miesięcy nie potrzebowałam snu. Wpatrywałam się więc w sufit, myśląc o całej tej sprawie z mieszkaniem tutaj. O tym jak on się wobec mnie zachowuje, jak jego rodzice się zachowują. Jakbyśmy się znali od dobrych kilku lat.
Wkrótce zapadłam w niespokojny sen. Nie pamiętam co dokładnie mi się śniło. Wiem, że krzyczałam, bo zanim otworzyłam oczy, Shane siedział już na łóżku i próbował mnie uspokoić. Cały czas płakałam.
- Nie zostawiaj mnie - zawyłam, szlochając.
Chłopak przytulił mnie do siebie, przykrywając nas kocem.
- Już nigdy od ciebie nie odejdę - szepnął mi do ucha. Nieco się uspokoiłam i patrzyłam mu prosto w oczy. I wtedy to zrobił. Pocałował mnie, a ja to poczułam. Bo jestem teraz normalnym człowiekiem. Oddałam mu pocałunek,
przejeżdżając mu dłońmi po policzkach. gdy się ode mnie oderwał, położył się obok na moim łóżku, a ja wtuliłam się w niego. Było tak jak kiedyś chciałam, jak to sobie wyobrażałam. Było idealnie.







******


Hej, oto ostatni rozdział. Jeszcze tylko epilog, który postaram się dodać w ciągu tygodnia :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

*8. New life.

Z lasu od razu poszłam na cmentarz,
po drodze kupując parę kwiatków. Od dzisiaj nazywałam się Lexi Edwards. Byłam nieco niższa, miałam dłuższe, jaśniejsze włosy i oczy błękitne jak spokojne morze. Bóg powiedział, że postara się o jakieś mieszkanie i miejsce w mojej dawnej szkole. Oznajmił też, dając mi mały kluczyk, żebym wzięła swoje rzeczy z tego wielkiego magazynu. Ale najpierw cmentarz.
Szybko znalazłam swój grób. położyłam na płycie czerwone tulipany i usiadłam na ławeczce. Wpatrywałam się w swoje dawne imię i nazwisko, datę urodzin i datę śmierci. Pod spodem napisano: "Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony". Nie mogłam oderwać wzroku od tych liter, jakby mnie zahipnotyzowały.
Nagle, jakby znikąd, strasząc mnie pojawił się Shane z czerwonymi tulipanami. Był w szoku, gdy mnie zobaczył.
- Kim jesteś? - spytał, wymieniając kwiaty w wazonie. Włożył również przyniesione przeze mnie tulipany.
- Ja jestem... Eve... Znaczy jestem... byłam jej przyjaciółką... - zająkałam się. - Lexi - wyciągnęłam do niego dłoń, którą niepewnie uścisnął. W tym samym momencie, w którym moja skóra dotknęłam jego, spojrzał mi głęboko w oczy i jeszcze bardziej się zdziwił.
- Eve? - szepnął. - Ale jak? - spojrzał na mnie od góry do dołu. - Przecież ty byłaś... A teraz jesteś...
- Co? - zdezorientował mnie tym. - Jestem Lexi.
- Nie musisz przede mną udawać. Jakoś udało ci się przybrać ludzki wygląd - uśmiechnął się,
podchodząc do mnie i przytulając do siebie. - Nie mogę w to uwierzyć. To naprawdę ty - zaśmiał się znów na mnie spoglądając. - I mogę cię dotknąć. Co prawda wyglądasz nieco inaczej, ale to nic....
- Czekaj, czekaj! Okej, byłam Eve, ale teraz nazywam się Lexi, tak? - pokiwał głową na znak, że się zgadza.
- Skąd wiedziałeś? Jak... Jak mnie poznałeś?
- Sam nie wiem. Gdy mnie dotknęłaś, poczułem, że to ty. Może to przez to, że te twoje łzy uleczyły moje rany. W końcu dopiero po tym cię zobaczyłem. może to coś podobnego...
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia co się stało. nadal byłam oszołomiona, by trzeźwo myśleć. Shane znów się zaśmiał, przytulając mnie do siebie.
- To... nadal mieszkasz u rodziców? - spytał nieśmiało.
- Nie mam rodziców. Z ginęli w wypadku samochodowym. Teraz nikogo już nie mam - powiedziałam, starając się, by głos mi nie zadrżał.
- To gdzie będziesz spała? - zapytał. Wzruszyłam tylko ramionami. - no to może wprowadzisz się do mnie? Starzy nie będą mięli nic przeciwko - uśmiechnął się. Zaskoczył mnie tym kompletnie. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- To bardzo miłe z twojej strony, - zawahałam się. "Zgódź się" usłyszałam dobrze mi znany głos Boga. - ale nie wiem. Muszę to przemyśleć.
- och no proszę cię, przecież nie masz gdzie iść - rzekł. Słyszałam w jego głosie prośbę. Uśmiechnęłam się mimo woli.
- Dobra. jeśli twoi rodzice nie będą mięli nic przeciwko...
- Na pewno. Chodź. Pokażę ci dom i przedstawię Cię swoim rodzicom - pociągnął mnie w kierunku bramy. przez całą drogę trzymał mnie za dłoń. Potem splótł
nasze palce i poprowadził do swojego domu.
Z cmentarza do niego nie było daleko. Już po chwili staliśmy przed bramą. Przeszliśmy podjazd i stanęliśmy na ganku. Dom był strasznie wielki.
Shane otworzył kluczem drzwi i przepuścił mnie. Stanęłam w korytarzu i czekałam na chłopaka. Potem razem z nim weszłam do salonu, gdzie jego rodzice oglądali telewizor.
- Mamo! Tato! - odwrócili się w naszą stronę. - Cześć. Poznajcie, proszę to jest... Lexi, Lexi to są moi rodzice.




******

Hej, przepraszam was, że nie dodałam tego wcześniej, ale jakoś tak wyszło. Zapomniałam, że ostatni rozdział dodałam tydzień temu :) Jeszcze tylko dwa tygodnie wakacji!! Rozumiecie to? ;( Strasznie mi się nie chce iść w tym roku do budy. Będzie w niej teraz tak cicho i spokojnie jak '97 odszedł...
Do następnego ;*

niedziela, 11 sierpnia 2013

*7. Miracle.

- Jesteś młoda i bardzo ładna. Nie rozumiem czemu to sobie zrobiłaś. Ale postanowiliśmy dać Ci drugą szansę, ponieważ wiemy jakie miałaś trudne życie. nie tylko związane ze szkołą i Shanem... - zawahał się. - Dowiedzieliśmy się co tak naprawdę się stało. A było to tak...
Twoi rodzice nie mogli mieć dzieci, dlatego adoptowali twojego brata. Niestety on był bardzo chory. Twoi rodzice nie wiedzieli co robić. Gdy nadarzyła się okazja, nadzieja na to, że on będzie zdrowy, zgodzili się. Nie mięli pojęcia kim jest ten, z którym zawierają pakt i co obiecują w zamian za życie Filipa. Lucyfer zawsze robił wszystko, by mnie zdenerwować, zrobić na złość. I wtedy też tak było. Tylko że dowiedzieliśmy się o tym za późno...
Twoi rodzice jakieś pół roku później dowiedzieli się, że spodziewają się dziecka. Byli szczęśliwi, bo Filip był zdrowy, ty miałaś się urodzić. Wszystko działo się dobrze do czasu aż Lucyfer nie przyszedł po swoją zapłatę. Po ciebie... Byłaś warunkiem, który postawił za wyzdrowienie twojego brata. Chciał twojego życia. Rodzice odwlekli ten dzień o piętnaście lat. A potem tydzień przed twoją śmiercią, Lucyfer ganiał za tobą, by tylko cię zabić. Chciał byś poczuła się niekochana, zaniedbana, pomiatana, zbędna. I to za jego namowami podcięłaś sobie żyły wtedy w sali sportowej.
To właśnie dlatego dajemy ci drugą szansę. Drugie, nowe życie, byś mogła w spokoju je przeżyć, bo na to zasługujesz. Dowiodłaś tego, ratując Shane'a... To przecież nie twoja wina, że rodzice zrobili to co zrobili - Bóg skończył swoją opowieść. Objawił mi się w postaci wysokiego, długowłosego anioła w białej szacie. Bił od niego jasny blask, od którego normalnego człowieka rozbolałaby głowa. - Właśnie dlatego Cię tutaj sprowadziłem. Byś poznała prawdę i dostała nowe ciało.
- Na prawdę? - nie dowierzałam. - Mówisz poważnie?
Bóg zaśmiał się i spojrzał na mnie spod wachlarza gęstych czarnych rzęs.
- Na serio - zamknął oczy. Poruszał ustami, wypowiadając bezgłośnie jakieś słowa.
Na początku nic nie poczułam. Dopiero po jakiejś minucie zdałam sobie sprawę, że coś się dzieje. Zaczęło się od mrowienia w stopach, które powoli przeniosło się na resztę nóg. Sparaliżowało mnie od pasa w dół. Nie mogłam się w ogóle ruszyć. Zaczęłam panikować. Kręciłam głową to w jedną to w drugą stronę, nie wiedząc co się dzieje.
Oddychałam coraz szybciej i płycej.
Wkrótce paraliż przeniósł się na resztę ciała, do szyi. Została mi jedynie głowa.
- Co się dzieje?! Co ty mi robisz? - krzyczałam, płacząc. Czułam łzy spływające po moich policzkach, wsiąkające potem w moje włosy. Te kropelki teraz bardziej przypominały ludzkie łzy niż wtedy, gdy byłam duchem.  Bóg nie odpowiedział. Nadal mówił jakieś słowa, których ja nie słyszałam.
Po chwili znieruchomiałam cała. Nie mogłam ruszyć ani nogą, ani ręką, ani nawet okiem. Potem do tego doszły dreszcze na całym ciele. Czułam się jakby zakopali mnie w piasku, a potem napuścili na mnie stado dzikich, wielkich, czerwonych mrówek. Czułam się dziwnie, bo odkąd zostałam duchem, niewiele czułam. Właściwie to niczego nie czułam.
Potem lekki podmuch wiatru poniósł mnie do góry, między korony drzew. Nie mogłam nic zrobić, tylko czekać. Zaczęłam wirować wokół własnej osi jak małe tornado, zbierając zielone liście z pobliskich drzew.
W końcu, bo po jakiś dobrych dwudziestu minutach zatrzymałam się. Czułam, się jakoś inaczej. Pozbierałam się z ziemi i spojrzałam w dół. Świat przesłoniły mi długie, proste włosy. Odsunęłam je dłońmi. Zdziwiłam się, bo jako duch nie mogłam dotknąć nawet siebie. Zadrżałam.
- Oto twoje nowe ciało - usłyszałam głos i po chwili przede mną pojawił się duże lustro, w którym zobaczyłam nową siebie. Aż się zachłysnęłam. Dotknęłam swojej twarzy, rąk, nóg. Wszystko było prawdziwe i nowe. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, zamaczając palce stóp w miękkiej trawie.








******


Hej, jak wam się podoba kolejny?  Jeszcze dwa rozdziały i epilog. Miało być krótkie opowiadanie więc jest :)





wtorek, 6 sierpnia 2013

*6. Grief and pain.

Coś podkusiło mnie, bym tego dnia odwiedziła szpital.
Byłam w nim kiedyś, gdy złamałam nogę i gdy wujek był chory. Szpital jak szpital. Wielki budynek, a w nim pełno chorych ludzi. Cały przesiąknięty bólem i cierpieniem, przyprawiał mnie o dreszcze.
Weszłam do pierwszej lepszej sali. Rozejrzałam się dookoła. Stało tam jedno łóżko, a na nim fioletowo - różowa pościel. To na nim leżała dziewczyna, na oko w moim wieku. Miała ciemne, lekko kręcone włosy, które teraz związane zostały w kitkę. Prosty zgrabny nos, wachlarz czarnych rzęs i ciemne brwi, ułożone w idealne łuki.
Wyglądała ślicznie. Chyba spała, bo oczy miała zamknięte, a klatka piersiowa powoli, równomiernie podnosiła się i opadała. Była podłączona do jakiejś aparatury, która cicho pikała i do kroplówki, z której przez szereg rur sączył się płyn i wlewał do organizmu dziewczyny przez żyły. Spojrzałam na kartę pacjenta, przewieszoną przez oparcie łóżka.
Emily Rodriguez, lat 17. Ciężkie rany spowodowane wypadkiem samochodowym. Krwotok wewnętrzny, jak i głęboka rana kuta. Straciła dużo krwi. jest pod stałą opieką lekarzy. Przeszła już dwie operacje.
Tyle zrozumiałam z długiej listy, napisanej pokręconym pismem lekarza. Innych rzeczy nie rozumiałam. Potem wypisane były leki, jakie przyjmowała, podpisy, daty. Leżała w szpitalu już od kilku tygodni.
Przeszłam przez ścianę i skierowałam się w stronę pokoju lekarskiego. Akurat dwóch lekarzy rozmawiało o stanie zdrowia Emily. Nie dawali jej szans na wyzdrowienie. Właśnie lekarz prowadzący miał iść poinformować o tym rodzinę. Zasmuciłam się. Ona jest taka piękna... nie może umrzeć! Na pewno ma chłopaka, przyjaciół, rodzinę. Na pewno ją kochają i chcę, by żyła.
Poszłam do sali, w której leżała Emily. Stanęłam nad jej łóżkiem i wpatrywałam się w jej spokojne, śliczne rysy twarzy. Za drzwiami słyszałam rozmowę prowadzoną między lekarzem, a kimś z rodziny Emily.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. nagle ciche pikanie przeszło w jeden długi pisk. Do sali wpadł lekarz, a za nim trzy pielęgniarki. Jedna siostra rozmawiała z roztrzęsioną kobietą, która krzyczała coś widząc, że dzieje się coś złego,
chciała podejść do łóżka. Reszta zajęła się przywracaniem dziewczyny do życia. W tym samym czasie przyszło jeszcze dwóch lekarzy. jedna pielęgniarka wdmuchiwała powietrze w płuca Emily za pomocą takiego niebieskiego balona i rur, wystających z jej gardła. Wysoki ciemnowłosy lekarz uciskał klatkę piersiową, tam gdzie znajduje się mostek. Drugi doktor, starszy od pozostałych przygotowywał elektrowstrząsy. Trzeci i najmłodszy, zapewne student, tylko się przyglądał. Pielęgniarki kręciły się wokół łóżka, wypełniając polecenia. Podawały dziewczynie nowe leki za pomocą kroplówki. A ja stałam i patrzyłam jak z każdym uciskiem na klatkę ucieka z niej życie.
Po może pięciu minutach zauważyłam coś dziwnego. Z ciała dziewczyny zaczął wydobywać się lekko przeźroczysty dym. Po chwili uformował się w postać Emily. Uśmiechnęła się do mnie, frunąc ku sufitowi.
" Będzie dobrze, zobaczysz." - powiedziała bezgłośnie i zniknęła. Lekarze nadal ją reanimowali, a ja zaczęłam rzewnie płakać, odwracając od jej ciała wzrok.
Chciałam żyć! Dopiero teraz zdałam sobie sprawy jakie życie jest ważne. Lecz ja już nic nie mogłam zrobić. Dla mnie było za późno.
Nagle niewidzialna siła pociągnęła mnie w górę. Wyleciałam na drów i leciałam, leciałam nad miastem, płacząc i krzycząc zdezorientowana. W końcu doleciałam do jakiegoś lasku. Upadłam na małą polankę, otoczoną ze wszystkich stron drzewami. Ktoś się odezwał. Był to bardzo niski, władczy, ale spokojny głos.


******

Wiem, że mój ostatni post był strasznie krótki, dlatego postanowiłam dodać kolejny już dzisiaj :)
Oj tak Marchewa wielkimi krokami zbliża się coś. To coś nazywa się końcem ;p

niedziela, 4 sierpnia 2013

*5. Life without Shane.

Mijały dni, które były dla mnie męczące. Nie miałam co robić, nie wiedziałam gdzie spędzać ten czas, którego, o zgrozo, było teraz za dużo.
Nie musiałam spać więc co noc wchodziłam do pokoju Shane'a i patrzyłam na niego, gdy spał. Często przez sen wypowiadał moje imię. Na początku bałam się, że się obudził i uciekałam stamtąd, ale w końcu przekonywałam się, że tylko śnił.
Gdy chłopak był w szkole, to przebywałam przeważnie na cmentarzu, gdzie żyło mi się najlepiej. Zaczęłam powoli rozróżniać twarze kobiet, które tu przychodziły i dopasowywałam je do grobów, które odwiedzały. Jedna wysoka, chuda kobieta po trzydziestce z farbowanymi na rudo włosami przynosiła codziennie nowe kwiaty na grób swojego męża, który zginął na wojnie.
W niedzielę towarzyszył jej sześcioletni synek,
który przypominał mi mężczyznę ze zdjęcia na grobie jego ojca. Te zielone, ciekawe świata oczy i brązowe, proste włosy. Usta i zgrabny nosek odziedziczył natomiast po mamie.
Na cmentarzu często widywałam także kobietę około 40. z blond włosami, okularami na małym nosie, w czarnych oprawkach. Przychodziła na grób swojego osiemnastoletniego syna,
który pół roku temu zginął w wypadku samochodowym. od czasu do czasu tego chłopaka odwiedzała również pewna młoda brunetka. Zapewne jego dziewczyna. Oczy zawsze schowane miała za czarnymi okularami przeciwsłonecznymi. była wysoka i zgrabna. Proste włosy sięgały jej za ramiona. Z jej urodą mogłaby zostać modelką.
Zawsze miała żółtą różę, którą kładła na płycie nagrobnej. Uśmiechnięty chłopak, spoglądający ze zdjęcia na grobie też był ładny. Kruczoczarne włosy sterczały we wszystkie strony. Brązowe oczy, ciemne, szerokie brwi i czerwone usta...
Żal mi się robiło, gdy spoglądałam na tych wszystkich ludzi. Czułam też zazdrość, bo oni odwiedzali swoich bliskich na cmentarzu, a mnie nikt nie odwiedzał. Przynajmniej ja nikogo nie spotkałam. Czasami widziałam świeże kwiaty w wazonie, ale nadal nie wiedziałam kto mi je przynosi. Mógł to być każdy, niekoniecznie mi ktoś bliski.
Popołudnia spędzałam w szkole lub w swoim starym domu. Tam było dziwnie. Przez pierwsze dwa tygodnie w ogóle nikt nie wchodził do mojego pokoju. Wszyscy dziwnie się zachowywali, nie rozmawiali o mnie jakbym nigdy nie istniała. W końcu w trzecim tygodniu po mojej śmierci, mama oznajmiła, że wynajęła kogoś, kto posprząta "ten pokój na górze po lewej". Więc następnego dnia przyjechała cała ekipa, zgarnęła wszystkie moje rzeczy, zapakowała w pudła i wywiozła do takiego ogromnego budynku za miastem. Wszystkie pudła zamknięto na klucz w pomieszczeniu bez okien, których drzwi miały numer 323. W tym budynku był niezły monitoring i całodobowa ochrona. Zachodziłam w głowę po co co ludzie przywieźli moje rzeczy i zamknęli je właśnie tam. Czemu po prostu nie rozdali ich biednym, czemu nie spalili? Czyżby wiedzieli co miało się wydarzyć potem?
Cały ten czas, kiedy unikałam spotkania z Shanem było męczące dla nas obu, ale nie zmieniłam zdania. Wiedziałam, że w końcu przestanie o mnie myśleć, przestanie się smucić. W końcu ułoży sobie życie beze mnie u boku jakiejś seksownej, wysokiej blondyny, która byłaby pusta, ale przynajmniej kochałaby go i uszczęśliwiała.
Przez cały ten cholerny miesiąc nawiedzały mnie takiego typu myśli, a serce - już i tak martwe - rozpadało się na części pierwsze.


******
Rosemarie oto to opowiadanie:
http://heartbeat-in-the-silence.tumblr.com/spis.tresci
Według mnie jest super - jeśli lubisz Dramione i takie typu rzeczy jakie są w tym opowiadaniu to powinien ci się spodobać - normalnie płakałam, nawet gdy pewne rozdział już skończyłam czytać... No po prostu super :)
Co myślicie o rozdziale? :)
Mrs Black bajkowe-szablony