wtorek, 28 lipca 2015

Epilog


    Shane i Maya spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Uśmiechnęli się do siebie. Oczywiście bardzo chcieli podzielić się z przyjacielem dobrymi nowinami i tym, jaki plan wymyślił Josh, ale nie mogli oprzeć się pokusie podroczenia się z nim. Mimo tego, co przeżył. Widząc, że ogarniała go już szewska pasja, blondynka ulitowała się nad nim i z kieszeni spodenek wyciągnęła Elessar cały i zdrowy. Oniemiały Adam nie potrafił wydobyć z siebie ani jednego słowa. Spoglądał tylko na przemian to na swoich przyjaciół to na klejnot.
    - Aaa... Ale jak? - zdołał wydukać po paru minutach. Chwycił za naszyjnik, chcąc upewnić się, że jest prawdziwy. Był, czuł w palcach jego kontury, przyjemne ciepło, które rozprzestrzeniało się po jego ciele.
    - Normalnie. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej Shane.
    - Czekaj, czekaj. Skoro prawdziwy Elessar jest tutaj, z nami, to co dostał Malcolm? - zapytał, kojarząc szybko fakty. Shane i Maya znów spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
    - Podróbkę - powiedziała tylko dziewczyna. - Josh wymyślił, by na początku pokazać Malcolmowi prawdziwy naszyjnik a potem udać, że najpierw chcemy, by pokazał nam ciebie. Wtedy schowałam go za plecami a chłopcy podmienili wisiorki. Nikt się nie zorientował, zwłaszcza Malcolm, ponieważ pokazałam mu Elessar. A potem chyba za bardzo uwierzył w siebie, bo nawet nie sprawdził, czy jest prawdziwy, po prostu pozwolił nam odejść. Plan ryzykowny, ale podziałał, a to najważniejsze.
    - Jesteście niemożliwi! - Zaśmiał się serdecznie Adam. Oddał klejnot blondynce, która z powrotem powiesiła go na swojej szyi. Chciała go jeszcze przez moment ponosić, by później z czystym sercem móc oddać właścicielowi. Oczywiście, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. Na szczęście tę porę mogła już sama wybrać.
    - Powinieneś już iść spać. Mama Shane'a nas zabije, jeżeli nie pozwolimy ci odpocząć - odezwała się po krótkiej chwili.
    - Masz rację - powiedział Shane, wstając. - Lepiej, żebyś miał siły. Jutro zakończenie roku szkolnego a potem dwa miesiące wakacji! Powinieneś przed nimi odpocząć. - Uśmiechnął się porozumiewawczo do kumpla.
    - Dobranoc - rzekła cicho Maya, wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi.

    - Gundarze, pierścień zniknął, nie wiem, jak użyć bez niego Elessaru a ty mi mówisz, że mam być spokojny? - zawołał donośnym głosem. Starszy mężczyzna nawet się nie wzdrygnął. Od lat pracował najpierw dla jego ojca, potem dla niego i doskonale wiedział, na co stać dziedziców ich rodu. Był im niezwykle potrzebny, znał swoją wartość i nie obawiał się, że się go pozbędą. Był chodzącą skarbnicą wiedzy. Wiedział dużo więcej niż wszyscy mogliby przypuszczać. To dlatego wszyscy szanowali jego zdanie i o takowe prosili, gdy tylko przychodziły kłopoty. On umiał się z nimi rozprawić. Więc nie zdziwił się, widząc Malcolma w drzwiach biblioteki. Odesłał swoich uczniów, kończąc tym samym zajęcia, ponieważ przeczuwał, że to nie będzie rozmowa miła dla ich uszu. I nie pomylił się.
    - Pokaż mi, proszę, ten naszyjnik. Jest łatwy sposób, by przekonać się, że to Elessar i zmusić go do współpracy bez pierścienia - zauważył spokojnie. Rozeźlony przywódca Gwardii podał starcowi pudełko z wisiorem. Ten wziął je w swoje dłonie i dokładnie obejrzał. Palcami badał każdy, najmniejszy fragment klejnotu, nie uszło jego uwadze nawet to, że jego zieleń wydaje się zbyt matowa. Nie biła od niego żadna energia a doskonale wiedział, że Elessar wytwarza ogromne ciepło z kontaktem ze skórą człowieka. Kiedy już miał pewność, odezwał się cicho. - Obawiam się, że to fałszywka.
    - Jak to? - wrzasnął blondyn. - Jesteś pewien?
    - Absolutnie - powiedział śmiertelnie poważnie Gundar. Przekazał wszystkie wnioski, jakie wyciągnął i zerknął na młodzieńca. - Przykro mi, wiem, ile włożyłeś wysiłku, by go zdobyć. I wszystko poszło na marne...
    - Jeszcze nie wszystko stracone - szepnął jakby sam do siebie, ale mężczyzna doskonale go usłyszał. Jedyne, czego się obawiał, to cena, jaką przyjdzie zapłacić Gwardii za ten nowy plan, który zrodził się w młodej głowie Malcolma.

Maya
    W ostatni dzień szkoły pogoda jak najbardziej dopisywała. Od rana słońce świeciło, na niebie nie było ani jednej chmurki, a wiatr delikatnie rozwiewał włosy przechodzącym przez pasy dziewczynom, które spieszyły na uroczyste zakończenie roku szkolnego.
    Maya, Adam i Shane już siedzieli na sali gimnastycznej pośród innych uczniów. Każdy ubrał się tego dnia elegancko. Dziewczyny założyły sukienki lub spódniczki, a chłopcy koszule i ładne spodnie. Nawet nauczyciele odstroili się. Zwłaszcza wuefiści, którzy zwykle chodzili w dresach.
Alex
    Blondynka siedziała między Dianą a Adamem. Shane natomiast zajął miejsce ze swoją klasą za Mayą. Rozmawiali sobie swobodnie, lecz dziewczyna nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że ktoś ją obserwuje. I to na pewno nie były Wen i Chloe, które siedziały zaraz za Dianą. Dziewczyny starały się, by blondynka niczego nie zauważyła, lecz wiedziała swoje. Obie pewnie zastanawiały się, dlaczego jest taka szczęśliwa, kiedy Shane poprawiał jej włosy i szeptał jej coś do ucha. Nie potrafiły dosłyszeć, o czym rozmawiali i to chyba najbardziej je zabolało, ponieważ jak dotąd wiedziały o niej niemalże wszystko. Teraz nawet nie zdawały sobie sprawy, jakie stosunki mieli wobec siebie Maya i Shane. A wyglądało na to, że bardzo dobre.
    Również Adam i Diana śmiali się z nimi, a kiedy na moment przyszła do nich Alex, ona również zaczęła z nimi ożywioną dyskusję. Tylko Wendy i Chloe nie rozmawiały z nikim z ich klasy. I czuły, że coś było nie tak, nie potrafiły przyznać się, że to one nawaliły po całości.
    - Ślicznie wyglądasz - skomplementował Alex Adam. Uśmiechnęli się do siebie serdecznie.
    - Dziękuję. Słuchajcie, po uroczystościach zamierzamy iść na miasto. Co wy na to? Piszecie się? - zaproponowała. Wszyscy jak jeden mąż się zgodzili. - Okej, to ja lecę. - Jako przewodnicząca szkoły, musiała poprowadzić całą ceremonię.
     Z boku, wśród swoich przyjaciółek ukryła się również Adison. Spoglądała zazdrośnie na dwójkę, która ewidentnie miała się ku sobie. Od środka zżerała ją ciekawość o to, jaki mają do siebie stosunek. Zastanawiała się, czy już byli parą, czy to jeszcze tylko kwestia czasu. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Podeszła do Adison, która kolejny raz czytała tekst z podkładki.
    - Słuchaj, widziałam, jak gadałaś z resztą. Zgodzili się iść? - zapytała niby od niechcenia.
Adison
    - Jasne - odparła tylko, spoglądając na koleżankę znad kartek. Kiedy ujrzała w jej oczach nieme pytanie, ponagliła ją. Nie miała czasu na zajmowanie się innymi sprawami. Chciała po prostu skupić się na tym, by nie pomylić się w wystąpieniu.
    - Chciałam zapytać o Shane'a i Mayę. Czy myślisz... Myślisz, że oni są ze sobą? - wydusiła w końcu z siebie swoje pytanie.
    - A kto ich tam wie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Jeśli tak to wkrótce się o tym dowiemy, a jeżeli nie to co nam do tego? - Cheerleaderka przeklęła w duchu Alex za tak wymijającą odpowiedź. Wyczuła jednak, że dziewczyna radziła jej, żeby nie wtrącała się w ich sprawy. Doskonale wiedziała, że ta para była jedną z ulubionych w ich klasie. Tuż po tym, jak Adam pogodził się z Mayą, wszyscy serdecznie im kibicowali, ponieważ uważali, że do siebie pasowali. Więc Adison zrobiłaby dobrze, gdyby się wycofała. I tak też zrobiła. Na razie dała wygrać Mayi, ale postanowiła sobie, że dziewczyna nie będzie długo cieszyć się sukcesem.
    Wychodzili już z sali gimnastycznej. Szli prawie na końcu, nie chcąc się pchać. Zostali niemalże sami, kiedy podszedł do nich nowy nauczyciel wfu. Stanął im na drodze i spojrzał na Mayę.
    - Myślisz, że tak łatwo wykiwasz mojego pana? - Zaśmiał się jej prosto w twarz. - On nie jest taki głupi, za jakiego go wzięłaś. Przejrzał waszą sztuczkę i teraz wam nie odpuści. Chyba, że oddacie mi to, co powinno należeć do niego - pogroził.
    - O czym pan mówi? - zdziwiła się blondynka.
    - To jeden z Gwardczyków! Widziałem go w siedzibie Malcolma! Pracuje dla niego. Miałem wam powiedzieć, ale z tego wszystkiego zapomniałem! Przepraszam! - zawołał Adam skruszony i zły.
    - Jesteś pewien? - zapytał Shane. Zacisnął dłonie w pięści.
    - Jasne, takich twarzy się nie zapomina.
    Nim zdołali cokolwiek zrobić, nim Will się zorientował, Shane uderzył go z całej siły w szczękę. Mężczyzna zatoczył się do tyłu zaskoczony. Wykorzystali więc jedyną okazję i opuścili budynek szkoły.
    - Niezły cios - pochwalił przyjaciela Adam. Ten tylko skinął głową, rozmasowując dłoń.
    - Słuchaj - zaczęła powoli Maya, przybliżając się do Shane'a. - To chyba należy do ciebie. - Wyciągnęła otwartą dłoń, na której spoczywał Elessar. - Teraz ty powinieneś go nosić.
    Shane ostrożnie wziął od Mayi biżuterię, która od razu w jego rękach zamieniła się na zegarek z zieloną tarczą. Założył go na nadgarstek i podszedł jeszcze bliżej dziewczyny.
    - Dziękuję, że jesteś - szepnął i pocałował ją namiętnie. Pocałunek był krótki, ponieważ już po chwili pojawili się wokół nich znajomi, którzy zaczęli gwizdać i krzyczeć z radości. Ze śmiechem odsunęli się od siebie i rozejrzeli dokoła. Najbliżej stał Adam uśmiechnięty od ucha do ucha. Wcisnął się między nich i objął oboje ramionami.
    - Jak to dobrze, że was mam - powiedział poważnie.
    - Hej, idziecie? - zawołał Kevin, oglądając się na nich.
    W trójkę poszli na miasto, gdzie pozostali już zaczęli świętować koniec roku szkolnego i początek wakacji.

~~~*~~~*~~~*~~~

     Hej, jeszcze raz Was straaasznie przepraszam za takie opóźnienia, ale cóż, bywa i tak. :) Z racji tego, że niedługo odbędzie się już trzecia rocznica tego bloga, postanowiłam napisać jeszcze parę miniaturek, które trochę dodadzą, mam nadzieję, koloru tej historii ;)

    Pierwsza, cóż, pierwsza była nieplanowana, ale wyszła, więc czemu by się nią nie podzielić? ;) Bo to przyjaciółki stwarzają najwięcej problemów i trosk.

    Druga opisuje finał, który rozegrali chłopcy. Pomyślałam, że skoro był półfinał, to dlaczego finału miałoby nie być? Zwłaszcza, że jak pamiętacie, wygrali ;) Siatkówkowa rewolucja.

     A w tej macie nieco przybliżoną kwestię z pewnym snem Mayi ;) Zło to największy strach ludzkości.

    Mam nadzieję, że wszystko przypadło Wam do gustu. Śmiało piszcie, co myślicie o wszystkim. O całym opowiadaniu, co wam się podobało a co nie, sama nie wiem ;) Ogólnie wszystko. :D

    Chciałabym również w tym miejscu podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej historii. Całej mojej klasie z gimnazjum, na której wzorowałam wyglądy postaci. Dzięki Wam miałam mnóstwo pomysłów na ciekawe rozwinięcia tej opowieści. Dziękuję moim przyjaciółkom, które dzielnie walczyły ze mną i z prawdą, jaka ukazała się w tej opowieści. Dziękuję wszystkim czytającym i komentującym a w szczególności Mii, która dotrwała ze mną do końca! <3

    Jeżeli ktoś chciałby przeżyć historię jeszcze raz, serdecznie zapraszam na wattpada, tam poprawiam wszystkie rozdziały ;)

    A jeżeli ktoś zatęskniłby za moimi opowieściami, to zapraszam na bloga "Polowanie na magię".

    Nie wiem, czy wrócę tutaj. Pewnie tak, ponieważ tutaj zawsze wracam. Może napiszę coś nowego i tutaj wstawię. Chodzą za mną ostatnio fajne pomysły na ff, ale na razie nie będę ich zaczynała, bo mam za wiele na głowie w związku z nowym blogiem ;)

    Zrobilibyście mi taką małą niespodziankę i każdy, kto przeczytał ten epilog, napisze komentarz? Byle kropkę, jedno słowo. Chciałabym wiedzieć, ilu Was tutaj ze mną <3 Chyba to wszystko. No to, co żegnam się? Strasznie mi będzie brakować tej historii, bohaterów! <3 Do zobaczenia <3

Zło to największy strach ludzkości.

Maya

    Maya, kiedy tylko wróciła do domu, od razu rozpoczęła poszukiwania. Spokoju nie mogła jej dać pewna sprawa związana z jej snem. Postać Zła, która w nim się pojawiła, utkwiła jej w pamięci na tyle dobrze, że czasami nie potrafiła myśleć o niczym innym tylko o niej. Postanowiła, że poszuka czegoś w małej biblioteczce w swoim domu. Czuła, że znajdzie tam nie tylko literaturę, którą czytywali normalni ludzi. Wiedziała, że wśród nich musiała kryć się choć jedna, magiczna książka. Przynajmniej miała taką nadzieję.
    Książki w jej domu znajdowały się w salonie na dwóch regałach. Zwykle korzystała tylko z jednego, ponieważ na drugim stały pozycje, które nigdy jej nie ciekawiły. Ot, zwykłe dorosłe powieści, poradniki i książki kulinarne, do których zaglądała jej mama, kiedy nie miała pomysłu na obiad.
    Tego dnia postanowiła to zmienić. Stanęła przed półkami i rozejrzała się po tytułach. Zauważyła ulubione tomy rodzicielki, wysłużoną, ogromną księgę kucharską i wiele innych podobnych rzeczy. Zajrzała najpierw wyżej a potem niżej. Opłacało się wygiąć kręgosłup, ponieważ wśród normalnych tytułów, dostrzegła kilka, które je zaciekawiło. Jeden napisany w dziwnym, nieznanym jej języku, kolejna książka miała tak wysłużoną okładkę, że po prostu musiała zawierać ciekawe treści. Wyciągnęła wszystkie, które ją zaintrygowały i rozłożyła na stoliku. Sama usiadła na kanapie i wzięła pierwszą z brzegu.
    "Dziwne, że wcześniej ich nie zauważyłam - zastanawiała się. - Tyle razy korzystałam z wielu książek, które tu leża a nigdy nawet nie zwróciłam na nie uwagi."
    Otworzyła małą książeczkę na początku i zaczęła ją uważnie wertować. Szukała jakichkolwiek wzmianek o snach, stworach czy Złu w takie postaci, jaka jej się ukazała. Pierwsza pozycja okazała się nietrafiona. Opowiadała o całkiem innym dziale magii, jakim były eliksiry i inne wywary. Sięgnęła więc po następną i zaczytała się w niej.
    Ta kryła więcej tajemnic niż poprzednia. Wiele razy wspominała o snach, o koszmarach, które się w nich pojawiały, o sytuacjach w nich oraz różnych rzeczach z nimi związanych. Serce zabiło jej szybciej, kiedy przeczytała o Cerussa - substancji, dzięki której można kontrolować sny ludzi. Zaintrygowana, czytała dalej. Gdy doszła do fragmentu, w którym autor przedstawił strasznego stwora, którym pradawni czarnoksiężnicy straszyli zwykłych ludzi, wpuszczając go do ich snów, uśmiechnęła się. Nadal nie wiedziała, jak to się dokładnie stało, ale miała pewien trop. A najważniejsze, okazało się, że Zło było tylko mitycznym potworem i nie miała się już czego obawiać. Zostawało tylko pytanie o to, kto zaczął kontrolować jej sny.
    Kiedy tylko zadała sobie to pytanie, odpowiedź sama do niej przyszła. Przypomniały jej się inne koszmary, w których widywała się z Natem i Tomem - ludźmi Malcolma. Była niemal pewna, że to oni stali za tym wszystkim i odpowiadali za to, że tak bardzo się przestraszyła.

Siatkówkowa rewolucja.


    Wszyscy wytrwale ćwiczyli do tego jednego, ważnego dnia. Cała drużyna grała po kilka godzin dziennie, ustalali wraz z trenerem taktykę, zastanawiali się, czy to, co wymyślili oraz ich umiejętności wystarczą, by pokonać przeciwników. Oglądali ich mecze, by wyłapać, jakie błędy popełniali najczęściej oraz by zorientować się, jakie plany wypalą.
    Obie drużyny, które dotrwały do finału, były niezwykłe. Każda miała w sobie to coś, co dawało jej duże szanse na wygraną. Już sam fakt, że przebrnęli przez tyle etapów, pokonali tak wielu rywali, świadczył sam o sobie. Każda miała znakomitych zawodników gotowych do zmierzenia się na boisku. Każda posiadała wspaniałego trenera, który potrafił zmotywować swoich chłopców do dalszej rywalizacji. I jedna, i druga przez lata uczyła się, szlifowała swoje talenty.
    To miał być zaciekły i bardzo emocjonujący mecz.
    Mecz zaplanowano na pierwszą niedzielę lipca. Tego niedzielnego popołudnia na trybunach zebrał się ogromny tłum. Każdy chciał zobaczyć to wydarzenie. Zwłaszcza, że sponsorzy załatwili różne stoiska z jedzeniem oraz piciem a dla najmłodszych widzów rozłożono różnego rodzaju zabawy. I tak zwykły finał przerodził się w wielki piknik na świeżym powietrzu z atrakcjami. Więc każdy, kto tylko miał czas i chciało mu się siedzieć w upalne popołudnie na dworze, przyszedł.
    Wszyscy sądzili, że pogoda utrzyma się przez cały dzień. Zawodnicy obawiali się wielkiego upału. Na szczęście kiedy mecz miał się rozpocząć, pojawiły się niewielkie chmury, które przesłoniły słońce i zrobiło się odrobinę lepiej. Z czasem pojawił się nawet wiatr, który przegonił duchotę, więc wszyscy z ochotą rozsiedli się na miejscach w oczekiwaniu na rozpoczęcie finału.
Maya
    Na początku, jak w każdym meczu, zawodnicy przywitali się ze sobą, uzgodnili, kto rozpocznie i na której połówce boiska. Sędziowie ustawili się na swoich miejscach, trenerzy powiedzieli ostatnie słowa do swoich drużyn i pierwszy gwizdek głównego sędziego rozpoczął mecz.
    W głośnikach ustawionych po bokach boiska odzywał się komentator całego zajścia. Opowiadał o tym, co działo się na boisku, jak i wspominał różne ciekawostki z poprzednich meczy oraz o samych zawodnikach.
    Wśród kibiców nie mogło zabraknąć najlepszych przyjaciół zawodników. Maya, Alex oraz Adam stali z podniecenia obok siebie. Co raz wykrzykiwali słowa otuchy, razem z tłumem liczyli odbicia piłek. Przeżywali każdą akcję równie mocno. Często grali punkt za punkt co tylko podsycało ciekawość i zainteresowanie kibiców. Ci, którzy naprawdę interesowali się siatkówką sami komentowali sobie mecz, mówiąc do swoich znajomych, jakie błędy popełnili zawodnicy, lub co im się w ich grze podoba. Tak było i z Adamem. On naprawdę uwielbiał piłkę siatkową, znał wszystkie reguły, grał też nawet nieźle, więc co chwila mówił coś bardzo fachowego do dziewczyn. Ale nawet Maya, która bardzo dużo spędziła w siatkarskim świecie, go nie rozumiała. Uśmiechały się tylko z Alex.
    Pierwszego seta wygrała drużyna Shane'a, dzięki czemu zeszli na przerwę naprawdę podbudowani. Widać było, że zmęczenie już zabierało im siły, ale blondynka dostrzegła również w ich oczach zdeterminowanie i wolę walki.
    Kolejną partię chłopcy musieli wydrzeć z rąk przeciwników, używając nie mało siły oraz sprytu. Nie poddawali się do ostatniej piłki i opłacało im się. Wygrali, mając tylko dwupunktową przewagę. Ostatni set zapowiadał się jeszcze bardziej emocjonująco. To było być albo nie być dla drużyny przeciwników.
    Na szczęście końcowa partia okazała się tylko formalnością. Drugiej drużynie zabrakło nie tylko siły ale i również wiary w siebie i swoje zwycięstwo. Shane oraz jego koledzy rozgromili ich pokaźną przewagą sześciu punktów.
    Rykom radości, oklaskom, gratulacjom nie było końca. Każdy chciał uścisnąć dłoń, która wygrała wielki puchar, który kapitan drużyny, a był nim Shane odebrał z rąk sędziego i organizatora imprezy. Szczęśliwy szczerzył się do wszystkich i podnosił nagrodę co chwilę do góry, by każdy mógł ją zobaczyć. To był niezwykle udany dzień dla nich.

Bo to przyjaciółki stwarzają najwięcej problemów i trosk.


    Początek lipca był niezwykle upalny. Słońce przygrzewało dzień w dzień i większość ludzi tylko patrzyła, kiedy przyjdzie burza. Ale na deszcz się nie zanosiło. Niebo cały czas było czyściutko niebieskie od rana do późnego wieczora.
    Alex i Maya umówiły się w sobotę na małe zakupy oraz wypad do kina. Chciały spotkać się również z innymi dziewczynami, lecz ani Sam, ani Maggie nie było w mieście, ponieważ wyjechały na wakacje, a Diana wymigała się. Blondynka wyczuwała, że przyjaciółka nie mówiła jej prawdy, ale nie drążyła tematu. Skoro nie chciała się spotkać, jej wybór. Nie zamierzała sobie psuć babskiego wypadu. Oprócz nich pojawiła się tylko Clarie.
    Na początek odwiedziły wszystkie sklepy z ubraniami w mieście. Dziewczyny przymierzały coraz to nowe ciuchy, stroiły miny do lusterek i zrobiły sobie kilka pamiątkowych zdjęć w co ładniejszych rzeczach. Niewiele kupiły, ale były z zakupów niezwykle zadowolone.
    Potem, zmęczone bieganiną, usiadły przy jednym z kilku stolików ustawionych przed najlepszą kawiarnią. Zamówiły duże porcje lodów oraz orzeźwiające soki. Sącząc napoje, opowiadały, jak mijają im wakacje. Alex dużo wypytywała Mayę o Shane'a. Chciała wiedzieć niemalże wszystko. Blondynka odpowiadała na pytania z grzeczności, ponieważ nie lubiła się chwalić czy przechwalać ani tym bardziej rozmawiać o swoim życiu prywatnym, ale, jak zauważyła, Alex pytała nie dlatego, że chciała wszystkim rozgadać usłyszane informacje. Ona pragnęła się dowiedzieć, czy dziewczyna była szczęśliwa.
Maya
    - Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu - powiedziała. - Nasze mamy od razu się polubiły. Adam śmieje się, że zostaną najlepszymi przyjaciółkami do końca życia. Często albo my do nich jeździmy, albo oni do nas. Jak zjawiają się u nas to robi się z tego niemała impreza, ponieważ przylatuje od razu Josh i Alyss ze swoją mamą i siedzimy do późna.
    - No a macie chociaż czas, by pobyć sam na sam? - zainteresowała się Clarie, przysłuchując się jej słowom.
    - Rzadko. - Zaśmiała się Maya. - Ale jak już wszystkich się pozbędziemy to udaje nam się posiedzieć chwilę w ciszy i spokoju. Shane to cudowny chłopak.
    Dziewczyny zaśmiały się serdecznie. Kiedy Alex miała zadać kolejne pytanie, dostrzegła w oddali najmniej spodziewane się przez nią osoby. Diana szła do nich, wesoło się uśmiechając a kiedy zobaczyła, że dziewczyna ją zauważyła, pomachała do niej. Za nią wlokły się Wen i Chloe. Miały niewesołe miny, choć Alex nie potrafiła powiedzieć, z jakiego powodu.
Wendy
    - Cześć wam! - przywitała się Diana. - Można się dosiąść? - zapytała, wskazując wolne krzesełko. Kiedy pozostałe dziewczyny się zgodziły, dołączyła do nich. Jej przyjaciółki stanęły nieco z tyłu. - Przyszłyśmy, bo chciałabym porozmawiać. Maya, pozwolisz na moment z nami? Za chwilę ją oddamy - obiecała pozostałej dwójce. Te wzruszyły tylko ramionami.
    Blondynka odeszła od stołu i powędrowała za Dianą, która stawiała bardzo sprężyste kroki. Już po chwili znalazły się w cichym miejscu między jednym blokiem a drugim. Stanęły w cieniu rosnącego tam drzewa. Maya spojrzała na szatynkę.
    - Słucham, o czym chciałaś porozmawiać? - zapytała uprzejmie.
    - Macie się pogodzić. Tu i teraz, bo nie ręczę za siebie! Mam dosyć tego, że muszę wybierać czy albo spotkać się z tobą czy z wami. Mam tego po dziurki w nosie i jeżeli nic się nie zmieni, to ja przestanę się do was odzywać! - zawołała. Wszystkie trzy spojrzały na nią osłupiałe. Nie spodziewały się po zwykle spokojnej Dianie takiego wybuchu.
    - Ja... - zaczęła blondynka. - Nie gniewam się na was, że mnie olewałyście. Jest mi po prostu przykro. Wiem, że to nasza wspólna wina, że coś się między nami zmieniło, ale jeżeli wy się nie przyznacie do błędu to na nic to wszystko. Wydaje mi się.... W końcu jestem naprawdę szczęśliwa. Bo nie muszę przed nikim nikogo udawać. Moi najlepsi przyjaciele wiedzą o mnie wszystko, mój chłopak mnie kocha a ja kocham jego. Pewne wydarzenia zmieniają ludzi. Mnie zmieniła cała ta wycieczka i wszystko co się na niej wydarzyło. Jeżeli... jeżeli uważacie, że nasza przyjaźń mogłaby się dalej udać, to jasne, że was nie odtrącę. Ja tylko myślę, że wy nie chcecie się już ze mną nawet kolegować. Już dawno to zauważyłam i nie mam do was żalu. Ja już poukładałam sobie swoje życie. Tylko... Czasem jest mi smutno, bo ja dla was zawsze chociaż starałam się być przyjaciółką a dla was liczyły się tylko wasze problemy. Diana, przepraszam cię. - Nie dała jej dojść do słowa. - Czy nie widzisz, że one mnie nie chcą? Zobacz na ich miny, zobacz, jak niechętnie tutaj stoją. Oczywiście, że mogę spróbować zapomnieć, tylko czy to ma sens? Zastanówcie się dobrze... - Spuściła wzrok. Nie zamierzała pokazywać dziewczynom, że zrobiło jej się przykro, kiedy dotarła do niej straszliwa prawda, którą przed chwilą wygłosiła.
    Żadna z nich się nie odezwała. Diana stała osłupiała i spoglądała raz na jedną, raz na drugą z przyjaciółek. Nie dostrzegała dotąd tego, co powiedziała Maya. Dopiero wtedy zobaczyła, że ich przyjaźń skończyła się już dawno temu w nieokreślonym momencie, kiedy nikt nie pomógł blondynce i musiała tej pomocy szukać gdzie indziej.
    - No właśnie... - westchnęła i zostawiła je, by mogły wszystko dokładnie przemyśleć.

sobota, 11 lipca 2015

~45~


   Malcolm z uśmiechem na ustach powędrował do swojego gabinetu. Przeszedł dobrze mu znaną drogę, którą co dzień pokonywał kilka razy. Teraz, po tych kilku latach, znalazłby drogę nawet bez spoglądania przed siebie. Znał doskonale każdy mebel stojący po bokach, wiedział, że w pewnym miejscu podłoga stała się strasznie śliska, więc musiał tam zwolnić, a kiedy wychodził zza zakrętu, uważał, by nie wejść w stojącą za nim zbroję, za którą niemal zawsze czaili się strażnicy.
    Wszedł do biura, niosąc w zamkniętej dłoni upragniony skarb. Tak długo o niego zabiegał, że już niemalże stracił nadzieję na zyskanie go. A jednak cierpliwość opłacała się. Dostał to, czego chciał. I to za jaką cenę? Niemalże niedostrzegalną. Co prawda musiał zainwestować w nowe szyby oraz drzwi po ataku Zakonu jak i zwerbować i przeszkolić nowych strażników, lecz to nie miało dla niego znaczenia. Najważniejsze było to, że Elessar w końcu należał do niego!
    Usiadł na wysokim, obitym czerwonym materiałem fotelu. Z szuflady biurka wyciągnął kwadratowe pudełko w środku wysłane bladoróżową tkaniną. Z uwielbieniem i niemałą czcią położył wisiorek w zagłębieniu. Znów uśmiechnął się sam do siebie i zatarł ręce. Czas na wykorzystanie jego mocy!
    Wyciągnął przed siebie prawą dłoń. Palcami lewej ręki sięgnął do niej, z zamiarem wykorzystania swojego pierścienia. Kiedy dotknął skóry, nie spodziewał się, że jego ulubionej błyskotki ta mnie będzie.

    Adam zasnął na kilka godzin. Gdy w końcu znaleźli się w domu pastwa Shay, radości nie było końca. Rodzice chłopaka cały czas dziękowali Zakonowi i ściskali swojego syna. Pani Moon cała zapłakana nie potrafiła uwierzyć, że nic mu się nie stało, że dotarł do niej cały i zdrowy choć nadal wymęczony. Gospodyni niemal od razu po posiłku zagoniła go do łóżka. Zajął sypialnię, w której ostatnią noc spędził Josh. Maya oraz Shane odprowadzili przyjaciela i pomogli położyć się na łóżku. Kiedy już chcieli wyjść z pokoju, zatrzymał ich słabym głosem.
    - Zostańcie.
    - Powinieneś odpocząć - zaprotestowała Maya.
    - Nie zasnę, dopóki z kimś nie porozmawiam - szepnął. Usiedli więc na skraju łóżka i czekali. Adam nie spieszył się, lecz nie próbowali go poganiać. Maya doskonale pamiętała, jak czuła się po wizycie u Malcolma i co tam przeżyła. Nie widziała potrzeby, by ponaglać chłopaka, zwłaszcza, że to on chciał się z nimi wszystkim podzielić. Cieszyła się, że Shane okazał się równie cierpliwy i nie odezwał się ani słowem.
    Jakiś czas siedział, spoglądając przed siebie. Potem wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
    - To było okropne - westchnął po czym znów zamilkł.
    - Jak się tam w ogóle dostałeś? - zapytała nieśmiało.
    - Tych dwóch, którzy stali obok Malcolma przed dworem... Ogłuszyli mnie, uderzając mnie w tył głowy czymś naprawdę ciężkim. Nie pamiętam niczego, co działo się dalej. Obudziłem się w ciemnej, zimnej piwnicy za kratami na starym materacu. Przykryto mnie jakąś imitacją koca a obok leżała szklanka lodowatej wody. Potem zaczęło się piekło. - Wzdrygnął się, wspominając, co wydarzyło się dalej. - Kiedy strażnicy zauważyli, że się ocknąłem, od razu poinformowali o tym Malcolma. Z tępym bólem głowy zostałem zawleczony na górę do wielkiej sali przed jakąś radę, czy coś w tym stylu. Próbowałem stawiać opór, oczywiście, że tak. Nie darowałbym sobie, gdybym tego nie zrobił. Strażnicy jednak poradzili sobie ze mną w mgnieniu oka. Ich było czterech, ja jeden. Chyba domyślacie się, jak to się zakończyło...
    Pokiwali głowami, choć Adam wcale tego nie oczekiwał. Nawet na nich nie patrzył. Aż do tamtej pory. Gdy przestał mówić, spojrzał głęboko w oczy Mayi. Dostrzegła przerażenie, które widziała w swoich oczach jeszcze długo po tym, jak wróciła do swoich. Ten ból i bezradność...
    - Wiem, co wtedy u niego przeszłaś... - szepnął łamiącym się głosem. - Przykro mi, że musiałaś przechodzić to samo...
    - Nie pleć bzdur! - zaoponowała. - To ty znalazłeś się tam przeze mnie i to ja powinnam cię teraz przepraszać a nie ty mnie! Ja tam byłam pół dnia, ty kilka. Nie ma co nas do siebie porównywać! Próbuję sobie wyobrazić, co przeszedłeś, ale nie potrafię, bo wiem, że to co ja wtedy przeżyłam to był dopiero mały wstęp. Później miało się rozpocząć przedstawienie, lecz na szczęście nie dokonało się...
    - Już nikogo nie skrzywdzi - zapewnił z nowy błyskiem w oku.
    - Nadal ma pierścień i na pewno nie zawaha się go użyć - zauważyła ze smutkiem, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
    - Nie ma - usłyszała głos Adama przepełniony dumą i swojego rodzaju radością. Drżącą dłonią sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął pierścień. Pokazał go pozostałe dwójce, którzy siedzieli zdumieni. - Ukradłem go ostatkiem sił wczoraj, po ostatnim przesłuchaniu. Ściągnął go, choć nigdy dotąd tego nie robił. Zdziwiło mnie to, wydawało mi się, że nigdy się z nim nie rozstaje. Rozmasowywał palec, kiedy kazał strażom mnie zabrać. Skorzystałem z okazji i chwyciłem go ze stołu w ostatniej chwili. Nawet nie zauważył. Chyba był już tym wszystkim zmęczony.
    - To pierścień Barahira! - szepnęła zachwycona Maya. Chłopcy spojrzeli na nią zaskoczeni.
    - Skąd to niby wiesz? - zapytali oboje naraz.
    - Wy naprawdę niczego nie czytacie - westchnęła przeciągle. - Kiedy szukałam informacji o dziedzicu Elessaru, znalazłam też wzmiankę o tym pierścieniu. Zapamiętałam go, bo wiedziałam, że posiadła go Malcolm, choć nie powinien, bo tak naprawdę to ty go powinieneś nosić - powiedziała, wskazując Shane'a.
    - Jak to ja? - zdziwił się jeszcze bardziej.
    - To twoje dziedzictwo. Tak samo jak Elessar - wyjaśniła.
    - Czekaj! To on jest potomkiem jakiegoś tam króla sprzed wieków? - zawołał zachwycony tą wiadomością Adam, siadając na łóżku. - Stary, zawsze wiedziałem, że nie jesteś normalny!
    - Masz, weź, załóż go a przekonasz się - zaproponowała, wyciągając ozdobę na otwartej ręce w kierunku blondyna. Chłopak ostrożnie chwycił go i obrócił kilka razy w dłoni, oglądając go dokładnie. Następnie wsunął go na palec. Gdy to zrobił, poczuł prąd przepływający przez jego ciało. Dreszcze rozchodziły się od klejnotu aż po sam kręgosłup. Spojrzał na Mayę, która uśmiechnęła się do niego. Ona również to poczuła. I już wiedziała, z kim miała do czynienia.
    - To naprawdę ja - szepnął zaintrygowany. W końcu uwierzył w swoje prawdziwe pochodzenie.
    - Przepraszam, że zachowywałem się jak dupek - odezwał się nagle Adam. Maya i Shane zwrócili się znów ku niemu. - Jesteście moimi przyjaciółmi a ja... Cóż, moje zachowanie ostatnio nie było przyjacielskie, choć obiecuję, że wkrótce się to zmieni. A może teraz łaskawie powiecie mi, dlaczego oddaliście Elessar Malcolmowi, co?

~~~*~~~*~~~*~~~

    Powoli zbliżamy się do końca opowiadania, więc jeśli ktoś jest zainteresowany moją twórczością, zapraszam na nowego bloga ;) Polowanie na magię! :) Z chęcią usłyszę Waszą opinię na jego temat. Pojawiły się już dwa krótkie rozdziały :) A tymczasem do zobaczenia ;)

piątek, 26 czerwca 2015

~44~


    Pół nocy przegadali, by cały plan dopiąć na ostatni guzik. Oboje zgodzili się, że lepiej, by nikt inny nie wiedział, co zamierzają zrobić. Oznajmili im tylko, że chcą oddać Elessar. Co prawda każdy, kto wiedział, jak ważny jest dla całego świata, sprzeciwiał się temu. Jednak Maya przekonała ich, że wie, co robi,  by jej choć w tej sprawie zaufali. Jej i Joshowi. Niechętnie wszyscy zebrani stwierdzili, że nie mają innego wyboru, jak zawierzyć im życie.
    Mama Mayi, najbardziej sceptycznie nastawiona do całego przedsięwzięcia, podeszła na sam koniec zebrania do swojej córki i odciągnęła ją na bok.
    - Jesteś pewna, że ten chłopak znaczy dla ciebie więcej niż Elessar? - zapytała. - Że jest wart takiego poświęcenia?
    - Mamo! - zawołała oburzona. - Nie możesz mnie stawiać w takiej sytuacji. Dobrze wiesz, że Adam to mój przyjaciel. Oddałabym życie, by móc go ratować. A Elessar... Wiem, ile znaczy i nie zamierzam go tak łatwo stracić... Po prostu mi ufaj, mamo.
    Kobieta przytuliła mocno blondynkę i pocałowała delikatnie w czoło.
    - Obiecaj, że będziesz ostrożna!
    - Zawsze, mamo. Zawsze.
    Rada nie pozwoliła wziąć jej udziału w wyprawie, więc pożegnały się i wróciła do swojego domu. Josh natomiast został dopuszczony, na osobistą prośbę Mayi, do eskapady, więc mógł zostać. Pani Shay przydzieliła mu pokój, który sąsiadował z pokojem blondynki, więc po zakończeniu narad razem udali się na górę. Stanęli na korytarzu i spoglądali sobie w oczy w wątłym świetle lampy.
    - Boisz się? - zapytała cicho. Josh, zaskoczony, uniósł do góry brwi i uśmiechnął się lekko.
    - Trochę - przyznał.
    - Czego? - Chciała wiedzieć.
    - Najbardziej chyba tego, że mój plan nie wypali albo, że nas zaatakują, zanim powiemy pierwsze słowo, które pozwoliłoby nam na rozmowę z Malcolmem. A ty?
    - Że stracę was wszystkich - szepnęła i przytuliła się do niego. Doskonale wiedziała, do czego zdolny był Malcolm. Mógł zrobić niemalże wszystko. Nie miał skrupułów. Robił wszystko, by osiągnąć swój zamierzony cel. A jego celem był Elessar.
    "Po trupach do celu." - Zaśmiała się gorzko w myślach. Miała nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie.

    Maya obudziła się przed budzikiem. Spała z trzy godziny, ale nie czuła się zmęczona. Wręcz przeciwnie, była gotowa do działania.
Maya
    W kuchni spotkała już jedzącego śniadanie Josha oraz pół żywego Shane'a, który próbował obudzić się mocną kawą. Po upływie kolejnych kilkunastu minut zjawili się już wszyscy, którzy brali udział w wyprawie. Oprócz nich mieli jechać mama Shane'a i kilku innych członków Zakonu, których blondynka nigdy w życiu nie widziała na oczy. Uzbrojeni w urządzenia, dzięki którym mogli się bez problemu komunikować, powsiadali do trzech aut. Do pierwszego załadowali się Josh, Maya i Shane a kierował jakiś nieznany jej członek Zakonu. Do kolejnych dwóch wsiedli wszyscy, których Maya nie znała oraz matka blondyna. Na dany im znak, ruszyli.
    Ich samochód jechał w środku, jakby pod eskortą pozostałych dwóch. Maya nie pamiętała, jaką drogę obrali jej porywcze, ponieważ przez przyciemnione szyby niczego nie widziała, ale wydawało jej się, że podróż trwała kilka godzin. Zastanawiała się teraz, czy siedziba Malcolma znajduje się gdzieś daleko od nich. Zgadywała, że tak. Wokół dworu widziała las i gęste zarośla, a czegoś takiego w ich okolicy nie było.
    Czując narastające przerażenie, starała się przestać myśleć choć na chwilę o czyhającym na nich niebezpieczeństwie. Skupiła uwagę na rozciągającym się dokoła pięknym widoku, który z każdym metrem zmieniał się. Za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiały się drzewa, coś ściskało ją w środku. Bała się, że już dotarli na miejsce, a ona nie była nadal gotowa na to spotkanie. Nie potrafiła wolno oddychać, momentami w ogóle brakowało jej tchu i myślała, że za chwilę się udławi. Serce biło jej jak oszalałe a dłonie zaczęły się pocić. Denerwowała się, mimo, że nie zaprzątała sobie myśli Gwardią.
    Shane siedział obok blondynki i spoglądał na nią co jakiś czas. Chciał coś powiedzieć, ale nie do końca wiedział co. Bał się, bo tuż przed nim znajdował się jej najlepszy przyjaciel, który wiedział o niej wszystko, nie chciał więc wyjść na głupka, palnąć jakąś gafę. I niby co miał powiedzieć? Pocieszyć? Zapytać, jak się czuje? To nie miałoby sensu. Więc zrobił najzwyklejszą rzecz na świecie - chwycił ją za rękę i uścisnął ją, dając jej tym samym do zrozumienia, że jest z nią. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. Widząc całą sytuację  w lusterku, Josh już wiedział, że tych dwoje ma się ku sobie.
    Podróż okazała się wystarczająco długa, by ich dostatecznie wyczerpać. Gdy w końcu się zatrzymali, Mayę bolały plecy a kiedy się rozciągnęła, słyszała chrupnięcia w stawach. Rozejrzała się dokoła. Nic się nie zmieniło. Wielki dwór, górujący nad całą resztą otoczony gęstymi zaroślami, masywna brama i podjazd wyłożony płytami i kamieniami.
    Nie miała pojęcia, czego się spodziewała, ale widok tylu osób, zaskoczył ją. Wyglądali jak komitet powitalny. Z bronią skierowaną w ich stronę oraz zacieśniającym się kręgiem uzbrojonych gwardzistów. W tłumie nie dostrzegła Malcolma, ale kiedy pani Shay poprosiła o rozmowę z nim, pojawił się na schodach swojej twierdzy, mając u boku Nate'a i Toma. Wzdrygnęła się, przypominając sobie każdy sen z ich udziałem.
    - Proszę, proszę! Kogo my tu mamy? - Malcolm mówił cicho, ale i tak rozumiała każde jego słowo, mimo tak wielkiej odległości, która ich dzieliła. Powoli schodził w dół a za nim jego strażnicy oraz jedna zakapturzona postać, której sylwetka wyglądała znajomo. Intuicja podpowiadała jej, że doskonale zna tę postać, lecz nie potrafiła jej zidentyfikować. - Maya, kochana, stęskniłem się za tobą! - pożalił się tak naturalnie, że uwierzyłaby to. W innych okolicznościach uwierzyłaby we wszystko, cokolwiek by powiedział takim tonem. - Tak dawno się nie widzieliśmy! - Wyraził swój żal. Stał już u podnóża schodów. Maya i reszta jej towarzystwa zostali zmuszeni to tego, by zbliżyć się do niego, ponieważ krąg wokół nich robił się coraz mniejszy. Strażnicy stojący za nimi przysuwali się coraz bliżej. - Przyjechaliście odebrać Adama, prawda? - zapytał. Zabrzmiało to, jakby chłopak był małym dzieckiem na wakacjach, które się gdzieś zgubiło i teraz zmartwieni rodzice przyjeżdżają do ludzi, u których przebywał.
    - Gdzie on jest? - zawołała, stając naprzeciwko niego. Musiała unieść głowę do góry, ponieważ Malcolm był naprawdę dobrze zbudowany i niezwykle wysoki. W jego oczach dostrzegła błysk wrodzonej skłonności do bycia złym.
    - Nie tak szybko, skarbie. - Zaśmiał się. - Najpierw pokaż mi Elessar, Chcę mieć pewność, że mnie nie oszukasz.
    Maya niechętnie zdjęła wisiorek z szyi i, trzymając łańcuszek w zaciśniętej pięści, pokazała go mężczyźnie. Jak zahipnotyzowany, pochylił się ku niemu. Wyciągnął do niego rękę, chcąc go dotknąć, lecz blondynka zareagowała błyskawicznie. Zabrała mu sprzed nosa naszyjnik i schowała za plecami. Była pewna, że na razie będzie tam bezpieczny, ponieważ czuła ciepło bijące od ciał Shane'a i Josha, którzy stali tuż za nią.
    - Nie tak szybko - powtórzyła jego słowa, uśmiechając się. Cały strach nagle wyparował. Wreszcie poczuła się na miejscu, wiedziała, co robi, widziała cel, jaki jej przyświecał. Ryzykowała wiele, ale inaczej się nie dało, była tego świadoma. Odprężona i z błąkającym się uśmiechem na ustach, prowadziła z Malcolmem rozmowę. - Najpierw rozkaż swoim, by przyprowadzili tu Adama. Chcę wiedzieć, że nic mu nie zrobiłeś - zawahała się, choć miała nadzieję, że tego nie dostrzegł. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wypróbował na chłopaku działanie swojego pierścienia. Podając warunki, chodziło jej raczej o to, że musiała go zobaczyć, musiała wiedzieć, że żyje, że ma dla kogo ryzykować.
    Mężczyzna machnął niedbale ręką. Dwóch strażników zniknęło w dworze, by po jakimś czasie pojawić się z ledwo idącym między nimi Adamem. Powłóczył nogami, czasami ludzie Gwardii go ciągnęli, lecz starał się iść ostatkiem swoich sił. Od razu dostrzegła jak bardzo wymizerniał. Zatkała usta dłonią, by nie westchnąć głośno z przerażenia. Zapadnięte oczy wpatrywały się w ziemię a gdy na chwilę podniósł wzrok, ujrzała w nim czysty strach. Przypomniała sobie, jak ona wszystko przeżywała po jednym dniu spędzonym w ich siedzibie. Chłopak siedział tu już niemal tydzień.
    Wychudł, był brudny, poszarpany. Na ubraniu i włosach dostrzegła zakrzepłe ślady krwi. Opuchnięte wargi domagały się zwilżenia czystą wodą, a włosy niemal pragnęły, by zbliżył się do nich grzebień. łzy stanęły w oczach Mayi, widząc jego postać, tak bardzo jej znaną, a jednak całkiem odmienioną. W pierwszym odruchu chciała pobiec i przytulić go, pomóc mu iść. W ostatniej chwili Josh przytrzymał ją, łapiąc ją w pasie ramionami.
    - Nie możesz - szepnął jej do ucha. Pokiwała głową, rozumiejąc, co miał na myśli. - Jeszcze nie teraz.
    - Jesteś potworem, Malcolm - powiedziała, przełykając łzy i ból. Strażnicy zostawili Adama chwiejącego się na nogach pod eskortą Nate'a i Toma. Chłopcy nie pomogli mu jednak, kiedy upadł. Patrzyli na niego niemal drwiąco, z wyższością. - Kiedyś mi za to zapłacisz - warknęła.
    - Elessar, albo twój przyjaciel umrze. - Uśmiechnął się. Dostrzegła, że zakapturzona postać wyłowiła spod peleryny łuk i teraz celowała w leżącą postać Adama. Maya wyciągnęła powoli rękę zza pleców. Ruszający się delikatnie wisiorek hipnotyzował swoim zielonym kolorem. Dziewczyna uniosła ramię, a gdy Malcolm wysunął dłoń co przodu, upuściła na nią swój największy skarb. Malcolm nie posiadał się z radości. Uśmiechał się szaleńczo, ściskając w pięści zielony naszyjnik. Zachwyceni członkowie Gwardii zaczęli się schodzić do niego, opuszczając broń oraz tracąc czujność. Korzystając z okazji, Shane i Josh podnieśli Adama z ziemi i zanieśli do auta, gdzie położyli go między blondynem a Mayą. Potem z zawrotną prędkością popędzili do domu.
    - Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał cichym, ledwie dosłyszalnym głosem Ad. Serce ścisnęło się Mayi w piersi, słysząc jego słaby głos.
    - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz -zapewniła go. - Malcolm nam za to wszystko zapłaci, już ja tego dopilnuje - odgroziła się.
   - Dlaczego oddałaś Elessar? - Adam odezwał się znów, jakby nie słyszał tego, co powiedziała przed chwilą Maya. Zaniepokojona, przejechała dłonią po jego włosach, próbując go uspokoić. Po chwili jego ciało się odprężyło, choć jeszcze kilka razy zadał to samo pytanie, na które Maya nie potrafiła odpowiedzieć.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej, przyznam szczerze, że pierwszy raz od dłuższego czasu dobrze pisało mi się to opowiadanie ;) Sama nie wiem, jak wyszło, ocenę pozostawiam Wam, ale chyba jest dobrze ;)

sobota, 20 czerwca 2015

Informacja


Dobry wieczór! Jak już kiedyś wspominałam, zaczęłam prace nad nowym opowiadaniem. Nosi tytuł "Polowanie na magię" a na blogu właśnie pojawił się jego prolog. Jeżeli ktoś jest zainteresowany, serdecznie zapraszam ;) Podzielcie się ze mną wrażeniami, obserwujcie, jestem ciekawa, czy was zaintryguje ;)


    "Przed wiekami, jeszcze zanim rozpętała się wojna stuletnia, Wielką Księgę Wiedzy ukryto przed szerzącym się złem. Ci, którzy to zrobili, przepadli w niezwykłych okolicznościach; nikt więc nie wie, co tak naprawdę stało się z tą skarbnicą wiedzy. Do współczesnych czasów przetrwała tylko stara przepowiednia, która głosiła, że poszukiwań zaginionej księgi podejmie się siedemnastoletnia czarodziejka, zjednoczywszy uprzednio wszystkie wolne plemienia i na ich czele wyruszy w świat.
    Odkąd odkryto słowa Wyroczni, magiczna kraina łudzi się, że wybawicielka jest już blisko. Każda dziewczyna obdarzona zdolnościami czarodziejskimi ma obowiązek, w odpowiednim wieku, stawić się przed Wyrocznią, która oznajmi, czy ta dziewczyna dokona tych wielkich czynów.
    Do tej pory ta jedyna nie pojawiła się. Kiedy przybędzie? - to pytanie zadają sobie wszyscy.
    Zło, niegdyś uśpione, znów grasuje po świecie i również poszukuje księgi, by użyć jej do własnych celów.
    Kto okaże się pierwszy? Wybranka i jej mała armia czy wysłannicy zła? Kto wygra wyścig, którego ceną jest życie miliarda niewinnych istot?


    Polowanie na magię czas zacząć!"

sobota, 13 czerwca 2015

~43~


    - To musi być jakaś pomyłka - stwierdził kategorycznie Shane, wpatrując się w zielony naszyjnik jakby był zaklęty. Zdążył już wyśmiać Mayę za tak absurdalną myśl, przejść kilka razy przez jej pokój, by w końcu usiąść na łóżku naprzeciwko niej. Wcześniej długo czekał, by przyzwyczaić się do myśli, że należy do Zakonu. Teraz dziewczyna mówi mu, że jest jakimś potomkiem wielkiego króla, którego do niedawna nie znał nawet z legend. To dla niego zdecydowanie za dużo w krótkim czasie.
    - Ale nie jest - powiedziała uspokajająco, nadal się uśmiechając. Odkąd dowiedziała się prawdy, uśmiech nie opuszczał jej ust. Od niemal godziny próbowała przetłumaczyć blondynowi, że jest tak, jak ona mówiła, lecz on nie chciał jej słuchać. Spojrzała na niego niemal błagalnie. - Musisz mi zaufać. Wiem, co mówię - zapewniała go. Mimowolnie przybliżyła się do niego i położyła dłonie na ciepłych policzkach. Poczuła jak ciało chłopaka zadrżało pod wpływem jej dotyku.
    - Ufam ci - szepnął delikatnie, przysuwając się w jej stronę. Gdy milimetry dzieliły ich nosy od siebie, przymknął na chwilę powieki. Gdy znów na nią spojrzał, dostrzegła w jego oczach pewien błysk, który nakazał jej zrobić to, co zrobiła. Pochyliła się i pocałowała go. Shane uśmiechnął się, lecz nie był jej dłużny, natychmiast oddał pieszczotę. Nie okazał się niewinnym całusem; wręcz przeciwnie - długi, namiętny, pełen pasji i oddania pocałunek, który mówił wszystko, nawet to, czego ani Maya, ani Shane do tej pory nie byli świadomi.
    - Ufam ci - powtórzył jeszcze raz, gdy się od siebie odsunęli. - Ale to nie oznacza, że uwierzę we wszystkie bzdury, jakie mi powiesz - odezwał się zaczepnie lecz z przekonaniem. Uderzyła go delikatnie w ramie.
    - To nie jest śmieszne - odpowiedziała, poważniejąc. Serce nadal łomotało jej w piersi po tym, co się wydarzyło między nimi. Owszem, wcześniej całowali się już, lecz to, co działo się przed chwilą, nie mogło się równać z poprzednim razem. Było całkowicie inaczej. Nie miała pojęcia, na czym mogła polegać zmiana, lecz czuła, że coś się zmieniło. Miała jedynie nadzieję, że na dobre.
    Zasnęli, gdy na dworze zaczęło robić się jasno. Resztę nocy przegadali, nie wracając na razie do sprawy dziedzica. Maya wręcz modliła się, by Shane jak najszybciej przyzwyczaił się do nowej roli w całym tym bałaganie. Miała nadzieję, że zaakceptuje to, kim jest tak, jak to ona zrobiła.

    Przez kolejne dni nie udało się niczego ustalić ani wymyślić. Wszyscy wokół chodzili smętni, chłopcy w szkole wypytywali o Adama, a Shane i Maya zmuszeni byli do kłamstw. Taki stan rzeczy ogromnie ciążył, więc gdy przyszedł weekend, odetchnęli z ulgą. Choć nie na długo. Nadal wisiała nad nimi sprawa z Adamem.
    Przez te kilka dni pomiędzy Shanem i Mayą nie doszło do niczego więcej. Nie rozmawiali o tym, co zdarzyło się w tamtą noc; po prostu żyli dalej, chociaż blondynka przyłapywała się na tym, że coraz częściej spogląda na chłopaka jak na kogoś więcej niż na przyjaciela. Zaczęła też o nim odrobinę więcej myśleć. Nadal starała się bronić przed przeznaczeniem rękami i nogami, więc nie dopuszczała do siebie myśli, że chłopak jej się podoba, że może się w nim zauroczyła, lub co gorsza, zakochała. Wzdrygała się na samą myśl o tym, lecz gdy tylko wspominała ich pocałunek, robiło jej się przyjemnie a na usta wypływał błogi uśmiech.
Maya
    Na szczęście nie miała wiele chwil dla siebie, by po marzyć o Shanie. Cały wolny czas poświęcała temu, by wymyślić plan, dzięki któremu mogliby sprowadzić Adama z powrotem do domu. W sobotę rano postanowiła skontaktować się z Joshem - osobą, która jeszcze na ten temat się nie wypowiadała a mogła wiele wnieść do ich położenia. Poprosiła go, by przyjechał do domu blondyna. Chłopak oczywiście się zgodził i godzinę później siedzieli oboje w jej pokoju. Bardzo cieszyła się z ponownego spotkania. Brakowało jej ich wspólnych pogawędek. Nigdy nie rozstawali się na długo. Zawsze któreś w końcu dzwoniło i wyżalało się na wszystko drugiemu. Jednak w sytuacji, której się znaleźli, nie mogli tak uczynić. Na początku dlatego, że Maya nie znała prawdy, potem ze względu na to, że zbyt wiele się działo, a dziewczyna nie chciała zdradzać nieswoich sekretów. Teraz jednak nie widziała innego wyjścia. Jeśli on im nie pomoże, nie poradzą sobie sami. Ulżyło jej, gdy wyjawiła mu wszystko, ponieważ nigdy dotąd nie miała przed nim tajemnic - nawet to, co gdzieś usłyszała, niekoniecznie związane z nią, musiała z nim omówić. Taka już była. Ufała mu jak nikomu innemu i wiedziała, że chłopak nie zdradzi jej sekretów.
    - I co o tym myślisz? - zapytała w końcu, gdy Josh nie odzywał się przez jakiś czas. Przyglądała mu się uważnie. Był zamyślony. Nie chciała mu przeszkadzać, ale nie potrafiła wytrzymać już napięcia.
    - Przepraszam, musiałem to wszytko przemyśleć - odezwał się. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. Był dobrej myśli i to napawało dziewczynę nadzieją, ponieważ gdyby powiedział, że nie widzi wyjścia, jak tylko się poddać, blondynka załamałaby się całkowicie. - Wydaje mi się, że wiem, co robić - powiedział niepewnie. Dziewczyna zerknęła na niego, nie spodziewając się, że tak szybko znajdzie rozwiązanie z tej jakże dramatycznej sytuacji.
    - Naprawdę? - Nic chciała uwierzyć. Pokiwał delikatnie głową, śmiejąc się pod nosem. - No to mów! - nalegała.
    - Zdaje mi się, że trzeba będzie oddać Elessar Malcolmowi - wyjawił swój zamysł po jeszcze krótkim zastanowieniu. Zaskoczona Maya nie wiedziała, co powiedzieć. Siedziała ogłupiała, wpatrując się w niego, jakby widziała go po raz pierwszy. Nie potrafiła uwierzyć w to, co jej zaproponował. Już chciała zaprotestować, gdy znów się odezwał. - Musimy to zrobić. Inaczej nie uratujemy Adama. A chyba na tym zależy ci najbardziej, prawda? To w końcu twój przyjaciel.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Możecie mnie zabić, pozwalam Wam! Przepraszam, że rozdział taki krótki (a właściwie to chyba nawet rozdziałem nie można nazwać :/), ale... Nie mam nic dla swojej obrony! I dlatego jest mi przykro. Słońce i ciepło nie służą pisaniu, a przynajmniej nie kończeniu tej historii :/ Mam nadzieję jednak, że post był w porządku ;)
    Jeżeli chcecie przeżyć historię jeszcze raz, wpadajcie na wattpada, tam zaczęłam poprawiać opowiadanie ;) Już od początku znacznie go zmieniam, by poszło później w zamierzony przeze mnie kierunek :) Link macie nad datą dodania nowego postu ;)

piątek, 29 maja 2015

~42~


    Shane czytał po raz trzeci list od Malcolma, nadal nie mogąc uwierzyć w jego treść. Jego mama zareagowała błyskawicznie; gdy tylko dowiedziała się, co groziło Adamowi, chwyciła za telefon i zadzwoniła po jego rodziców. Nie wspominała nic o chłopaku. Poprosiła tylko, by przyszli.
    Roztrzęsiona Maya nadal siedziała na krzesełku. Wpatrywała się w swoje drżące dłonie i myślała intensywnie nad całą sytuacją. Co powinna zrobić? Czy mogła oddać Elessar w zamian za przyjaciela? Czy Malcolm dotrzyma warunków, kiedy już dostanie to, czego chce? W głowie miała kompletną pustkę, nie była w stanie odpowiedzieć na nurtujące ją pytania.
    Gdy pani Shay skończyła rozmawiać z matką Adama, wpadł jej do głowy pewien pomysł. Spojrzała na Shane'a, który nadal śledził wzrokiem treść listu. Potrząsnęła go delikatnie za ramię i powiedziała cicho.
    - Mógłbyś mi przynieść mój telefon? Leży w salonie. - Blondyn skinął ochoczo głową i już po chwili dziewczyna trzymała w ręce komórkę. Wybrała dobrze jej znany numer i czekała. Odebrała po czterech sygnałach, które dla niej trwały wieczność. - Halo? Hej, mamo. Słuchaj, czy dałabyś radę przyjechać tutaj? Bardzo cię potrzebuję - zaczęła od razu. Mówiła naprawdę szybko, bo wiedziała, że nie pozbierała się do końca i w każdej chwili może się rozpłakać.
    - Co się stało? - zmartwiła się, słysząc smutny, załamujący się głos córki.
    - Po prostu przyjedź. Wyjaśnię ci, jak już się zobaczymy, dobrze? - I nie czekając, aż odpowie, rozłączyła się. Zacisnęła mocno powieki, by nie dopuścić do tego, żeby łzy wypłynęły jej z oczu. Nie chciała pokazywać swojej słabości. Pragnęła być silna, pokazać, że potrafi sobie poradzić nawet z tak trudną sytuacją.
    "Musisz się uspokoić - powtarzała sobie. - Musisz wziąć się w garść. Dopóki wie, że możesz oddać mu Elessar, nie zrobi mu wiele" - wmawiała sobie. Starała się zapomnieć o tym, jak ją traktował, kiedy u niego zawitała. Jak ją straszył, jak później nie potrafiła zasnąć i budziła się ze łzami w oczach i z niemym krzykiem na ustach.
    Zaczęła głębiej oddychać i w końcu opanowała się już całkowicie. Gdy uchyliła powieki, łzy zniknęły bezpowrotnie. Zastąpił je natomiast szalony błysk determinacji, który podpowiadał Shane'owi, że dziewczyna jest gotowa do działania. Zostało więc im tylko czekanie na pozostałych.

    W salonie państwa Shay zebrało się wielu ludzi, którzy byli bezpośrednio związani ze sprawą, jaką mieli omawiać. Pojawili się rodzice Adama, mama Mayi, oczywiście sami gospodarze, brat Shane'a, siostra bruneta i jeszcze kilku innych najlepszych członków Zakonu. Ci, którzy nie zmieścili się na kanapach, przynieśli sobie krzesła z jadalni, lub po prostu stali czy rozsiadli się na podłodze. Maya przycupnęła tuż obok mamy na podłodze a wraz z nią Shane. Od czasu otrzymania listu nie odstępował ją na krok, bojąc się, że jej się coś stanie. Wolał ją mieć na oku i w razie czego odpowiednio zareagować.
    Na początku pani Shay przedstawiła, jak się sprawy mają. Następnie pokazała wszystkim list, który Maya dostała od Malcolma. Na koniec zapytała, czy ktoś ma jakiś pomysł. Wszyscy milczeli jak zaklęci. Nikt się nie odezwał.
    - Słuchajcie, sprawa wygląda tragicznie, to prawda, ale ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że Elessaru nie możemy oddać. Nawet za tak wysoką cenę jaką jest życie tego chłopca. Musi być inny sposób - powiedziała mama Mayi. W milczeniu zgodzili się z nią niemal wszyscy. Tylko drobna, chuda kobieta, wtulająca się w wysokiego mężczyznę siedziała, płacząc. Nie odezwała się ani słowem. Zdawała sobie sprawę, że tak należy postąpić, ale nie mogła przeżyć tego, że to jej syn, jedyny syn był, możliwe, że właśnie teraz, w tym momencie, kiedy oni naradzają się, co robić, torturowany. Nie mogła przeboleć tego, że nie było go z nią. Łudziła się nadzieją, że wkrótce wymyślą, jak mu pomóc, ale nie oczekiwała wiele. Jeżeli wróci to na pewno odmieniony. Jak bardzo? Tego się właśnie obawiała najbardziej.

    Długo zastanawiała się, czy powiedzieć Shane'owi w zaistniałych sytuacjach o tym, że znalazła sposób na odnalezienie dziedzica Elessaru. Przez pół nocy biła się z myślami. Zastanawiała się, czy to może w jakikolwiek sposób im pomóc. Czy zdołają dzięki temu odzyskać Adama, nie tracąc przy tym klejnotu? Może prawdziwy jego właściciel znajdzie na to sposób.
    Gdy już postanowiła, że porozmawia o tym z blondynem, sądziła, że w końcu zaśnie, że się nieco uspokoi. Lecz sen nie był jej dany. Nadal myśli zaprzątały jej głowę. Starała się nie dopuszczać do siebie wizji, w których pojawiał się poddawany torturom Adam. Jednak jej podświadomość co rusz podsuwała jej nowe obrazy, każdy jeszcze bardziej masakryczny od poprzedniego.
    W końcu dała sobie za wygraną, otworzyła oczy, włączyła lampkę nocną stojącą na stoliku. Usiadła na łóżku i założyła na zimne stopy kapcie. Podeszła do drzwi i otworzyła je cicho. Skrzypnęły delikatnie. Wyszła na korytarz i już miała zejść a dół, gdy usłyszała kroki na schodach. Zatrzymała się w pół kroku i czekała, aż ujrzała wspinającego się w jej stronę Shane'a.
    - Miałem nadzieję, że nie śpisz - szepnął, podchodząc do niej jak najciszej. - Pogadamy? - Skinął głową w stronę jej pokoju. Dziewczyna zgodziła się. Przyjrzała mu się uważnie. Miał na sobie czarne spodenki, te same, które Adam kiedyś założył tył na przód i dziewczyny na wycieczce się z niego śmiały. Od razu wróciły wspomnienia, lecz Maya szybko wyrzuciła je z głowy. Zaczynała myśleć o Adamie jak o kimś zmarłym, a tego naprawdę nie chciała. Oprócz tego Shane nosił białą koszulkę z napisem na piersi. Minę miał nietęgą, chodził również lekko przygarbiony, Ta sytuacja naprawdę go przytłoczyła. Nie miała się czemu dziwić, bądź co bądź byli najlepszymi przyjaciółmi.
    Usiedli na jej łóżku w żółtym świetle lampki nocnej. Blondynka przykryła ich kołdrą, bo nagle zrobiło jej się zimno. Zerknęła na chłopaka. Już niejednokrotnie byli naprawdę blisko siebie, kilka razy spali w jednym łóżku, lecz dopiero w tamtym momencie poczuła się... dziwnie. Jakby to już nie było przypadkowe. Serce zabiło jej szybciej, kiedy patrzyła, jak siada naprzeciwko niej po turecku. Włosy miał zmierzwione, sterczały we wszystkie strony. Twarz tak samo jak oczy zdawały się zmęczone, ale gdy ich spojrzenia się spotkały, dostrzegła w nich błysk wesołości a wtedy zmęczenie od razu zniknęło.
    Aby nie zaprzątać sobie głowy niepotrzebnymi rzeczami,skupiła się na tym, by opowiedzieć mu, czego się dowiedziała.
    - Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła poważnie, na chwilę odwracając od niego wzrok. Nadal czuła się delikatnie skrępowana, ale starała się nie myśleć o tym,dlaczego tak nagle coś jej przeszkadzało w bliskości chłopaka. A raczej, dlaczego było jej tak przyjemnie czuć jego oddech na swojej skórze... Przymknęła na chwilę powieki, by się skupić i kontynuowała. - Kiedyś, kilka dni po tym, jak tutaj zamieszkałam, znalazłam ukrytą bibliotekę. Nie mam pojęcia, czy wiesz, że w ogóle coś takiego jest tutaj, ale nieważne. Po tym, jak śnił mi się naprawdę dziwny stwór, zaczęłam szukać w niej informacji, co to mogło znaczyć. Oczywiście nie natknęłam się nigdzie na nic, co mogłoby mi się w tej kwestii przydać, ale ostatnio doszukałam się czegoś interesującego. - Sięgnęła po kartkę, którą schowała pod poduszką i wręczyła ją chłopakowi, nakazując mu czytać. Sama przeszła do kolejnych wyjaśnień. - Są to wskazówki, w jaki sposób znaleźć dziedzica Elessaru. Chciałabym... Chcę cię prosić o pomoc... Czy mógłbyś....? - zawahała się na koniec.
    Chłopak oniemiał. Nie był w stanie wydobyć ani jednego dźwięku. Był pod wrażeniem; tego, że znalazła ukryte pomieszczenie w domu, w którym mieszkał od dziecka, a o którym nie miał pojęcia aż dotąd; tego, że sama podjęła się prób szperania w starych księgach, że odnalazła tą kartkę i przetłumaczyła ją jak najwierniej, by móc zrozumieć sens zapisanych słów i nie pomylić się przy przeprowadzaniu eksperymentu.
    - Ty jesteś... Niesamowita! - zawołał, uśmiechając się od ucha do ucha. Oczy mu błyszczały od ekscytacji. Pochylił się niebezpiecznie w jej stronę. Centymetry dzieliły ich twarze. - Kiedy zaczynamy?

    Niestety, mogli zacząć dopiero w środę, ponieważ w tę noc wypadała odpowiednia do przeprowadzenia całej operacji kwadra księżyca. Wtedy to znów spotkali się w pokoju dziewczyny, usiedli na podłodze otoczeni zebranymi wcześniej poduszkami i kocami. Przynieśli ze sobą kawałek czystej kartki, na której narysowali koło i podzielili je na cztery części. Wskazując północ i południe, ułożyli kawałek gałązki z cisu wyciosanej wcześniej. Pod kartką położyli mapę Stanów Zjednoczonych a obok siebie postawili duży globus. Nie mieli pojęcia, na jakim kontynencie może znajdować się szukana osoba. Maya przeczuwała, że jest blisko, więc sądzili, że znajduje się w tym samym kraju co oni, ale nie mogli mieć pewności. Następnie złapali się za ręce i dziewczyna przeczytała następujące słowa z kartki:
Maya
    - Kie estas la heredonto Elessar? - I powtórzyła trzykrotnie.
    Na początku nic się nie stało. Siedzieli w milczeniu dobrych kilka minut i Shane zwątpił już, że uda im się cokolwiek zdziałać tej nocy. Gdy zerknął na Mayę, okazało się, że ta ma zamknięte oczy i skupiony wyraz twarzy. Nie ruszył się więc, zaufał dziewczynie i jej intuicji.
    Maya poczuła, jak Elessar robi się przyjemnie ciepły. Rozgrzewał całą jej szyję. Uśmiechnęła się sama do siebie. Wiedziała, że jest na dobrej drodze.
    W pewnym momencie naszyjnik zaczął odrywać się od jej ciała i unosił się w powietrzu. Szarpnęło nim tak mocno, że zerwał się z jej szyi i upadł na kartkę. Maya otworzyła oczy i spojrzała na patyk, który kręcił się dookoła jak szalony. Jej naszyjnik leżał pośrodku mapy zwrócony w stronę chłopaka. Z zafascynowaniem śledziła, jak gałązka powoli zatrzymuje się skierowana w tą samą stronę co Elessar.
    - I co, nie udało się? - zapytał Shane, który również uważnie przyglądał się temu, co działo się na podłodze. Maya spojrzała na niego uradowana.
    - Wręcz przeciwnie. Już wiem, kto sprawuje władzę nad Elessarem.
    - No więc kto to? - ponaglił ją.
    - Ty - odpowiedziała po prostu.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej, mam nadzieję, że zaskoczyłam Was wyborem dziedzica Elessaru :) Piszcie, kto był waszym faworytem ;) No i ogólnie, co sądzicie. Rozdział niesprawdzany, uprzedzam ;)
    No i Mia, jeśli nie zobaczyłaś odpowiedzi, to odpowiadam Ci tutaj, że do końca zostało góra sześć rozdziałów ;) To już tak naprawdę maksymalnie :)
Pozdrawiam Was serdecznie! <3

sobota, 9 maja 2015

~41~


    Dzień zapowiadał się przyjemny. Im bliżej wakacji, tym robiło się znów coraz cieplej. Minęła pora ochłodzenia i słońce od rana widniało na błękitnym niebie. Co prawda wiatr wiał dosyć porywisty, ale nie miało to zbyt wielkiego znaczenia.
Maya
    W ostatnim tygodniu szkoły Maya usiadła w autobusie na przedostatnim siedzeniu. Kevin, Colin i Shane siedzieli za nią, natomiast Adam zajął miejsce po drugiej stronie autobusu, na tym samym miejscu co blondynka. Dziewczyna przyglądała mu się uważnie od ich ostatniej rozmowy. Zastanawiała się, jakie relacje panują w grupie chłopców. Czy Adam rozmawiał już z Shanem? Żaden nic jej nie powiedział. Czy to oznaczało, że nie? Nie zachowywali się, jakby ze sobą rozmawiali. Raczej, jakby celowo unikali siebie nawzajem.
    "A może mi się tylko to wszystko wydaje?" 
    Co prawda Adam nadal nie siedział z chłopakami na samym tyle, jak to zwykle robił, ale może po prostu nie był jeszcze gotowy na zmierzenie się z tym wszystkim naraz. Bardzo chciała, by chłopcy doszli do porozumienia. Nie mogła znieść tej ciszy między nimi. Poza tym bała się o nich. Kiedyś myślała, że ich przyjaźń jest taka jak jej i Josha - nierozerwalna, na dobre i na złe, że powinna przetrwać wszystko. Miała nadzieję, że przetrwają tę próbę.
    Gdy już wysiadła z autobusu pod szkołą, poczekała na chłopców. Rozejrzała się w poszukiwaniu Adama. Chłopak, jakby wyczuwając, że na niego spogląda, odwrócił się. Maya pomachała mu i kiwnęła głową w stronę szkoły. Ten tylko pokręcił głową. Z ruchu warg odczytała, że zamierzał iść przed zajęciami do sklepu. Wpatrywała się w jego sylwetkę jeszcze przez moment. Potem, gdy Shane pociągnął ją za rękę, ruszyła za nim do szkoły.
    Od razu zauważył jej nieobecny wzrok, więc gdy tylko zostali sami, zapytał.
    - Co się stało?
    - Czy Adam odzywał się ostatnio do ciebie? - zadała nurtujące ją pytanie. Kiedy zobaczyła, że na twarz blondyna wypływa zaskoczenie, od razu wiedziała, jaką dostanie odpowiedź.
    - Nie, nie gadaliśmy już od dawna - przyznał ze smutkiem. - A co?
    - Martwię się o niego. - Wzruszyła ramionami. - Rozmawiałam z nim jakiś czas temu i mówił, że jest okej, ale widzę, że nadal go coś trapi. Może mógłbyś... Sama nie wiem... Wydaje mi się, że potrzebowałby takiej rozmowy z przyjacielem. A z kim, jak nie z tobą?
    - I myślisz, że mi cokolwiek powie? Nawet, jeżeli to, co mówisz, jest prawdą? - zawołał zdziwiony.
    - Och, sama nie wiem. Stał się taki skryty po tym... No wiesz... Może gdybyście pogadali, wyjaśnili sobie wszystko... - zaproponowała.
    - Przecież wiesz, ile razy do niego dzwoniłem... - przerwała mu.
    - Ale wydaje mi się, że teraz już dojrzał do takiej rozmowy. Że odstawił dumę na bok i przebolał wszystko. Cholera, czasami zachowuje się jak ostatni dzieciak! - westchnęła. - Ale uważam, że warto spróbować. Jeżeli nadal zależy ci na tym, byście zostali przyjaciółmi.
Alex
    - Oczywiście, że mi zależy! - żachnął się niemal od razu. - Mogę spróbować, ale nie wiem, czy to coś da.
    - Dziękuję! - ucieszyła się i przytuliła go mocno, akurat w tym samym momencie, gdy zadzwonił dzwonek. Pełna nadziei Maya odeszła do klasy z uśmiechem na ustach. Shane jeszcze chwilę stał w jednym miejscu i spoglądał w kierunku, w którym zniknęła blondynka.

    Gdy Adam nie pojawił się na pierwszej lekcji, wcale ją to nie zdziwiło. Oczywiście, zaniepokoiła się odrobinę, ale nie tak, by panikować czy coś. Rozglądając się po całym korytarzu, szła powoli na drugą lekcję w towarzystwie Alex. Zastanawiała się, gdy on się znowu podział.
    "Może poszedł na wagary? Samotnie? Nie, to do niego nie pasowało..." - próbowała znaleźć powód, dla którego jeszcze nie pojawił się w szkole. Zagadnęła o to Alex.
    - Nie przejmuj się nim. Na pewno zaraz przyjdzie - odpowiedziała wesoło, po czym zaczęła nowy temat.
    Lecz Adam nie pojawił się ani na drugiej, ani na trzeciej lekcji. Niemało zaniepokojona Maya zadzwoniła do Shane'a. Chłopak przyznał, że nie widział przyjaciela, odkąd wysiedli rano z autobusu.
     Podczas długiej przerwy wybrała numer Adama. Nie odebrał.
    - Na pewno mu się coś stało - powiedziała zaaferowana, wybierając jego numer po raz drugi.
    - Uspokój się - zażądał od niej Shane, potrząsając nią delikatnie. - Musimy myśleć racjonalnie. Zacznijmy od tego, że mógł się źle poczuć i po prostu wrócił do domu. Albo, nie wiem, postanowił iść na wagary, albo jeszcze coś innego. To nie od razu musi oznaczać najgorsze.
    - A co, jeśli oznacza? - zdenerwowała się. Zaczęła panikować i zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Próbowała unormować oddech i bicie serca, ale nic nie pomogło. Bała się o przyjaciela, przez co nie potrafiła wysiedzieć na jednym miejscu spokojnie przez kilka sekund. Podczas gdy Alex i Shane siedzieli na ławeczce, Maya chodziła to w jedną to w drugą stronę, czasami tylko zatrzymując się przed nimi.
     - Nie zakładaj od razu najgorszego! - zawołała Alex, chcąc uspokoić nieco koleżankę. Również martwiła się o Adama, ale starała się myśleć racjonalnie.
    - Mam złe przeczucia - wyznała Maya, zerkając na Shane'a. Ten w mig pojął, o co chodziło dziewczynie. Ufał intuicji blondynki, zwłaszcza, jeśli w grę mogła wchodzić tak poważna sytuacja. Maya jeszcze nigdy nie się nie pomyliła.
    - Po szkole pójdziemy do niego do domu, okej? - zaproponował. Dziewczyna pokiwała tylko głową. Czuła, że tracą tylko czas, że powinni zacząć działać od razu, ale nie miała jak mu tego powiedzieć.

    - Hej, mamo! Już jesteśmy! - zawołał od progu Shane. Maya szła za nim, kolejny raz wybierając numer Adama. Jednak telefon nadal pozostawał głuchy. Zrezygnowana odłożyła go na stolik w salonie a następnie przeszła do kuchni, gdzie pani Shay przygotowywała coś na obiad.
    - O, dzień dobry, dzieciaki! Jak tam w szkole? Maya, kochana, przyszedł list do ciebie. Czy ktoś oprócz twojej mamy wie, gdzie mieszkasz? - zapytała nieco zaniepokojona kobieta.
    - Nikt, chyba nikt, znaczy... Oprócz Josha, Adama i was... To chyba nikt... - zastanowiła się. - Jest nadawca? - zainteresowała się. Kto mógłby do niej wysłać list? Podeszła do blatu i sięgnęła po śnieżnobiałą kopertę.
    - Niestety nie ma. Sama zdziwiłam się, gdy zauważyłam ten list w naszej skrzynce. Może domyślasz się, od kogo?
     Maya pokręciła tylko głową. Na moment zapomniała o zniknięciu Adama, o instrukcjach, jak odnaleźć dziedzica Elessaru, które wygrzebała w bibliotece, zapomniała o wszystkich sprawach. Liczyła się tylko ta koperta i jej zawartość.
    Delikatnie oderwała przylepioną część i wyciągnęła złożoną na pół kartkę. Papier w dotyku był naprawdę przyjemy, wyglądał na bardzo stary. Serce zabiło jej szybciej. Kto używa jeszcze takich kartek do pisania listów? Kto w ogóle w tych czasach wysyła listy?
    "Tylko ktoś, kto nie chce, by druga osoba wiedziała, od kogo jest..."
    Maya zadrżała. Ostrożnie rozłożyła papier i zaczęła czytać. Oczy z każdą linijką rozszerzały się jej coraz bardziej a na twarzy malował się strach. Ręce zaczęły się trząść a gdy już przeczytała list do końca, wyleciał jej z dłoni na podłogę. Maya zachwiała się i gdyby nie pomoc Shane'a, upadłaby wraz z kartką. Serce biło jej jak oszalałe.
    - Co się stało? - zawołała mama chłopaka, podbiegając do nich. Blondyn pomógł usiąść dziewczynie na krześle a sam podniósł list z podłogi.
    - Droga Strażniczko! - zaczął czytać, choć już przeczuwał, co znajdzie na końcu. - Dawno się nie widzieliśmy, nie uważasz? Stęskniłem się za tobą. Moi chłopcy podobno cię odwiedzili. Słyszałem o tym, jak próbowałaś ich pokonać. Nie było to mądre posunięcie z twojej strony. Uważam wręcz, że to głupota przemówiła przez ciebie, choć nigdy nie posądzałbym cię o to, że jesteś głupia. Co to to nie! Oczywiście musiałem... Musiałem zrobić to, co zrobiłem. Musiałem - znów zaciął się w czytaniu Shane. - Musiałem spotkać się z twoim przyjacielem i porozmawiać z nim o tobie. To bardzo miły chłopiec. I naprawdę mu na tobie zależy! Ach, ta miłość! Co za wstrętne i krępujące uczucie! Bardzo słabe!
    - Proszę, nie czytaj tego dalej na głos. Nie mam ochoty już tego słuchać - błagała Maya słabym głosem. - Najważniejsze, co z tego musicie wiedzieć to to, że Malcolm ma Adama... - szepnęła po czym rozpłakała się na dobre. - A jedynym sposobem na uratowanie go, jest oddanie Gwardii Elessar - dodała po chwili.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Heej, dziś króciutko, ponieważ jestem meega zmęczona! Cały dzień siedziałam w ogródku i a to koszenie trawy a to sianie jeszcze warzyw i kwiatów no i w ogóle chwasty już się na nowo rozpleniły -,- więc, trzeba było coś z nimi zrobić. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba ;)

sobota, 25 kwietnia 2015

~40~

Maya

    Pod koniec tygodnia nieco się ochłodziło. Słońce tylko od czasu do czasu wyglądało zza deszczowych, ciężkich chmur a zimny wiatr dął nieustannie, rozwiewając włosy i porywając kapelusze z głów. Liście zerwane z drzew, wirowały w powietrzu, tworząc widowiskowe pokazy.
    W piątek od rana siąpiło. Maya, przyzwyczajona do upalnych dni, zmuszona została do wygrzebania z szafy cieplejszych ciuchów, których u Shane'a nie posiadała zbyt wielu.
    Pogoda sprawiła, że każdy bez wyjątku miał gorszy humor. Shane jakby wstał lewą nogą' odkąd tylko pojawił się w kuchni na śniadanie, odburkiwał coś pod nosem, gdy ktoś się do niego odezwał. Nawet zwykle uśmiechniętą blondynkę dopadła tego dnia chandra. Nic jej się nie chciało, a już zwłaszcza wstać do szkoły. Zmusiła się jednak do tego, tak samo jak Shane'a, który co chwila pomrukiwał, że nie ma już po co wychodzić z domu. Dziewczyna siłą zawlokła go do autobusu a potem odprowadziła pod klasę jak przedszkolaka.
    - Widzimy się później! - zastrzegła i odeszła, zostawiając chłopaka z przyjaciółmi.
    Idąc do sali, w której odbywała się jej pierwsza lekcja, przypadkiem natknęła się na Adama i Marka. Obaj wracali z szatni, dyskutując o czymś zawzięcie. Gdy tylko zobaczyli dziewczynę, zamilkli. Adam przez sekundę patrzył jej prosto w oczy a następnie spuścił wzrok i wpatrywał się w niesioną reklamówkę.
    - Hej, Maya! - przywitał się wesoło Mark. - Właśnie gadaliśmy o tym, że powinniśmy na wuefie zagrać na dworze w siatkówkę, dziewczyny na chłopaków. Co ty o tym myślisz? - zapytał. Blondynka przeniosła swoje spojrzenie z bruneta na niego.
    - Tak, to dobry pomysł - poparła. - Słuchaj, zostawiłbyś nas samych? Chciałabym pogadać z Adamem - poprosiła. Mark, od razu wyczuwając sytuację, odszedł, zerkając jeszcze dyskretnie na przyjaciela. Adam znów patrzył na Mayę, zaskoczony jej prośbą. Nie odezwał się jednak ani słowem, dopóki Mark ich nie opuścił. - Co tam? - zadała pierwsze pytanie, jakie jej wpadło do głowy. Co prawda od dłuższego czasu planowała tą rozmowę, ale gdy przyszło co do czego, to nie wiedziała, od czego zacząć.
    - Dobrze - odpowiedział. Wyczuła w jego głosie napięcie. - Słuchaj, ja naprawdę chciałbym...
    - Wiem - przerwała mu. - Po prostu mi ciebie brakuje - przyznała ze smutkiem. - Nie mogę przyzwyczaić się do tego, że ciebie już nie ma przy mnie. To takie dziwne, ty też tak masz?
    Przytaknął niepewnie głową. Nie miał pojęcia ani co zrobić, ani co powiedzieć. Stali tak po prostu na korytarzu i wpatrywali się w siebie. Oboje wiedzieli, że to, co między nimi było, w jakiejś części zepsuło ich dawną relację i już nigdy nie poczują się w swoim towarzystwie tak jak kiedyś. Wierzyli jednak, że mimo wszystko, uda im się pozostać przyjaciółmi. Starali się, próbowali. Ale co z tego wyniknie?
    - Zastanawiałam się, czy to, co powiedziałeś Alex to prawda? - wypaplała po chwili.
    Zawahał się. Zauważyła to doskonale. Obserwowała go przez cały czas, by właśnie takie coś zobaczyć. Po chwili dopiero pokiwał głową.
    - Nie powinienem zachowywać się jak dzieciak - przyznał. - Czas dorosnąć. Nie udało się, trudno. Żyjmy dalej. Wiem, że będzie trudno, ale może się uda - powiedział, spoglądając jej głęboko w oczy. Zobaczyła w nich smutek, ale też pewnego rodzaju dojrzałość, o której mówiła przyjaciółka. - A co tam... u was? - zapytał ostrożnie. Zaskoczyło ją to pytanie, więc nie od razu odpowiedziała. Musiała sobie najpierw uzmysłowić, o kogo chodziło chłopakowi.
    - U mnie i Shane'a? - chciała się upewnić. Gdy skinął głową, kontynuowała. - Chyba okej. Uważam - odważyła się - że powinieneś porozmawiać też z Shanem. To w końcu twój przyjaciel, na pewno się o ciebie martwi.
    - Powiedział ci to? - zapytał z niemałym zaskoczeniem.
    - Nie, tak właściwie to nie gadaliśmy o tobie dawno, ale jestem pewna, że przykro mu, że się do niego nie odzywasz. Może... Skoro z nami jest już okej, to może też z nim...?
    Adam zamyślił się. Na czole, pod delikatnie opadającymi na nie niemal czarnymi włosami, pojawiła się mała zmarszczka. Miała ochotę odgarnąć niesforne kosmyki z jego twarzy, ale, z wiadomych powodów, nie zrobiła tego.
    - Spróbuję. Spróbuję, ale niczego nie obiecuję - powiedział cicho, spojrzał na nią ostatni raz i, nie mówiąc już nic, odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając ją samą z głową pełną kotłujących się myśli.

    - Dlaczego nie chcesz powiedzieć o tym incydencie mojej mamie? - zapytał ją po raz setny. Maya westchnęła. Tłumaczyła mu już wiele razy, ale postanowiła zrobić to jeszcze jeden.
    - To nie było nic poważnego. Po prostu mieli mnie sprawdzić. Tak naprawdę nic o mnie nie wiedzą - zapewniła, próbując uśmiechnąć się bardziej wiarygodnie. - Nawet nie mają pewności, że jestem Strażniczką. Poza tym to już się nie powtórzy. Teraz będę o wiele bardziej ostrożniejsza.
    Siedzieli w kuchni i kończyli jeść obiad. Od jednego do drugiego, Shane znów zaczął drażliwy dla niej temat. Nie chciała kolejny raz tego wałkować, próbowała zapomnieć, ale nie potrafiła. Było to zbyt świeże, zbyt realne wydawało się zagrożenie, by je zignorować.
    - I obiecujesz, że nigdzie nie będziesz chodziła sama? - zapytał. Pokiwała tylko głową. Właśnie taki był jej plan. Wierzyła, że gdy będzie otoczona mnóstwem ludzi, nic jej nie zrobią. Chciała również w jakiś sposób uspokoić Shane'a. Naprawdę się o nią martwił i doceniała to, ale tę partię powinna rozegrać sama.
    - Rozwaga i ostrożność to moje drugie imię, nie pamiętasz? - zawołała ze śmiechem, próbując rozładować atmosferę.
    - Ja nie żartuję - odezwał się poważnie.
    - Ja też nie - westchnęła zrezygnowana. - Wiem, że masz jak najlepsze intencje, ale nie możesz mnie przed wszystkim obronić albo wszystko za mnie zrobić. Pewne sprawy powinnam załatwić sama.
    Spojrzał na nią ze smutkiem. Odczuł to niemal jak odtrącenie. Nie potrzebowała jego pomocy...
    Widząc jego minę, dziewczyna od razu zrehabilitowała się.
    - Oczywiście, gdy już pozałatwiam strażnickie sprawy, przyjdzie czas na Gwardię i tutaj mam nadzieję, będę mogła liczyć na twoją pomoc?
    - Jasne - odparł niemal od razu. Spojrzał na nią uważnie, delikatnie się uśmiechając.
    - To fajnie. - Odetchnęła niemalże z ulgą. Dobrze było wiedzieć, że miała na kim polegać. - Powinnam już iść - powiedziała po chwili milczenia.
    - Na pewno nie potrzebujesz pomocy? - chciał się upewnić. Maya pokręciła z uśmiechem głową.
    - Ale gdy tylko się coś zmieni, ty jako pierwszy się o tym dowiesz - zapewniła. - A teraz idź już, podobno miałeś spotkać się z chłopakami. Nie chcę, żebyś przeze mnie się spóźnił - ponagliła go.
    - Do zobaczenia! - zawołał, znikając za drzwiami wejściowymi. Maya spoglądała w tamtym kierunku jeszcze kilka dobrych minut. Upewniwszy się, że chłopak na pewno odszedł, powędrowała na górę.

    Jak co piątek wyruszyli do domu Gundara, by zdać sprawozdanie z poczynań, pochwalić się sukcesami albo zebrać burę za źle wykonane zadanie. Obawiali się tej wizyty. Zastanawiali się, czy szpieg Malcolma doniósł już mu o ich niepowodzeniu wtedy, pod szkołą, kiedy ich nakryto. Mieli nadzieję, że nie zdążył się z nim skontaktować.
    Droga zajęła im kilka godzin. Przez większość czasu nie odzywali się do siebie. Siedzieli cicho - Nate całkowicie skupiony na jeździe, Tom słuchając muzyki płynącej ze słuchawek, które miał na uszach. Obaj w przeciwsłonecznych okularach, poważni, nawet na siebie nie spojrzeli.
    Wysiadając z auta przed domem, Tom poczuł, jak po jego plecach przebiegają dreszcze. Zerknął w stronę brata, który nie dał po sobie poznać, że się czegoś obawia. Chłopak jednak znał go za dobrze i za długo, by nie wyczuć napięcia, które owładnęło jego ciałem. Podążył za nim niczym cień.
    Weszli do zimnego korytarza. Drzwi zamknęły się za nimi, odcinając ich od reszty świata. Skierowali się od razu do gabinetu Malcolma, jednak go tam nie zastali. Zdziwieni, powędrowali dalej. Weszli do swojego pokoju, lecz tam również nie zastali Xaviera. Postanowili więc odwiedzić bibliotekę.
    Wśród miliona zbiorów ksiąg i zwojów odnaleźli w końcu Gundara i ich współlokatora. Dopiero od nich dowiedzieli się, że przywódca wyjechał na kilka dni. Niemalże odetchnęli z ulgą. Zdawali sobie sprawę, że skoro nie ma Malcolma, bezpośrednio podlegali Gundarowi. Rozsiedli się więc naprzeciwko niego przy długim stole.
    - Jak przypuszczam, przyjechaliście zdać raport? - upewnił się starzec. Nate skinął głową. - A więc słucham.
    Niechętnie opowiedzieli mu o ich wpadce. Dodali jednak, że dzięki temu Maya ujawniła się i mają pewność, że jest Strażniczką. Przez czas trwania opowieści na twarzy nauczyciela pojawiały się różne emocje - od zdziwienia, przez złość, smutek, zdenerwowanie czy zawód. Na koniec jednak na jego usta wypłynął uśmiech. - A jednak to ona - szepnął. - Nie pomyliłem się! - odparł zadowolony. Spojrzał w oczy najpierw jednego, następnie drugiego z braci. - Ale wy postąpiliście źle, ujawniając się tak szybko.
    - Ale co to zmienia? Przecież i tak już wie o Gwardii? Przesłuchiwaliście ją. Co to zmieni, że wie o nas? - chciał wiedzieć Nate.
    - A chociażby to, że teraz nie będziecie mogli się bezpiecznie obok niej kręcić - odparł wkurzony. - A powinniśmy mieć przy niej kogoś, komu możemy zaufać. Kogoś młodego, kto mógłby wtopić się w tłum. Ale wy już będziecie dla niej zbyt rozpoznawalni - westchnął. - Jednak to nie ja powinienem zdecydować o tym, czy was oddelegować od tego zadania. Ta decyzja należy do Malcolma. A że go nie ma, wydaje mi się, że możecie jeszcze wrócić i z daleka jej pilnować. Może akurat nikomu się nie poskarżyła. Czy coś jeszcze jest, co macie do powiedzenia? - Przyjrzał im się uważnie. Wyglądali na zdenerwowanych i spiętych, ale gdy tylko usłyszeli, że mogą wrócić, odprężyli się.
    - Skończył nam się proszek - odezwał się ostrożnie, konspiracyjnie Tom.
    - A przydałaby nam się jeszcze jedna porcja - zauważył Nate. Xavier przysłuchiwał się tej rozmowie uważnie. Do tej pory rozumiał niemal wszystko, znał sprawę Mayi, może nie ze szczegółami, ale nie był również zielony. Jednak gdy rozmowa zboczyła na temat tajemniczego proszku, zgłupiał całkowicie.
    - O jakim proszku mówicie? - zapytał ostrożnie, spoglądając to na swoich kolegów to na Gundara.
    - Chłopcy dostali ode mnie unikatową rzecz. Cerussa. Niezwykle rzadka i niespotykana substancja. Bardzo trudna do przyrządzenia. Sprawia, że wchodzisz do snu wybranej osoby i kierujesz nim. Czasami można przenieść daną osobę do miejsca, w którym się chce, żeby była, czasami tylko po prostu śledzimy i ingerujemy wydarzenia w snach.
    - A my dzięki temu straszyliśmy Mayę. Rozmawialiśmy z nią jakiś czas temu - dopowiedział Tom.
    - Kazałem wam tego używać w najgorszym wypadku. To nie jest zabawka. Wspominałem wam też o skutkach ubocznych zbyt częstego używania proszku - odparł surowo. Młodszy z braci wzdrygnął się na wspomnienie tamtej rozmowy. Na starszym nie zrobiło to jednak większego wrażenia. - Nie dostaniecie już więcej. Niewiele mi tego zostało a do przyrządzenia kolejnej są potrzebne specyficzne warunki atmosferyczne, które nie powtórzą się przez kilka kolejnych lat - wyjaśnił.
    Nate nastroszył się jeszcze bardziej. Nie powiedział nic, ale z jego miny Gundar spokojnie mógł wywnioskować, że był niezadowolony odpowiedzią.
    - Powinniście już wracać - zasugerował nauczyciel. - Nie możecie jechać po nocy, to niebezpieczne, więc lepiej, żebyście przed północą byli już w mieście.
    Tom pokiwał posłusznie głową. Pociągnął za rękę swojego brata i razem wyszli z biblioteki. Nate już na korytarzu wyszarpnął ramię z uścisku Toma.
    - Sam sobie poradzę. Nie musisz mnie prowadzić - warknął do niego. Tom podniósł dłonie w geście poddania się. Co więcej mógłby zrobić?

    Maya jak zwykle, siedząc w bibliotece, wyciągnęła parę pozycji, które ją zainteresowały. Rozłożyła się na stoliku i zaczęła przeglądać je po kolei. Z nowym zapałem kartkowała pierwszą książkę. Nie znalazła w niej nic ciekawego, więc sięgnęła po drugą. W momencie, gdy ją podniosła, wypadła z niej pojedyncza kartka i sfrunęła na podłogę. Schyliła się, by ją podnieść. Rozłożyła ją a stole i przybliżyła do niej lampę, by więcej widzieć. Zaskoczona odkryciem, nie potrafiła uwierzyć w to, co znalazła. Oczywiście to nic związanego z jej snami, ale również ważnego! Uradowana, zaczęła czytać napisany staroangielskim językiem tekst. Nie wszystko zrozumiała, więc postanowiła zorganizować sobie słownik archaizmów. Przeszukała bibliotekę wzdłuż i wszerz nim odnalazła mały słowniczek ze starymi wyrazami, których od dawna nikt nie używał.
    Złożoną kartkę i słownik przemyciła do swojego pokoju pod bluzką. Gdy się już w nim znalazła, znów na nią spojrzała. Tytuł, napisany w esperanto zrozumiała doskonale, mimo, że nigdy nie uczyła się tego języka. "Heredanto Elesar" - tak brzmiał tytuł. Z bijącym sercem i uśmiechem na ustach, zabrała się do rozszyfrowania tej części tekstu, z której kompletnie nic nie zrozumiała.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Heej, jak tam Wam mija cieplutki weekendzik? Kolejny będzie taaaaki długaśny!! <3 do środy nie chodzić do szkoły - bezcenne *,* Dziękuję maturzystom, którzy piszą testy! *,* No i już życzę Wam wszystkim powodzenia! :)
    Jak tam rozdział? Piszcie, co o nim sądzicie ;) Czy Was w którymś momencie zaskoczyłam, czy może wręcz przeciwnie? No i zapraszam wszystkich, którzy jeszcze nie zapoznali się z miniaturką na poprzednią notkę "Fakt autentyczny" ;)
Mrs Black bajkowe-szablony