wtorek, 28 lipca 2015

Epilog


    Shane i Maya spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Uśmiechnęli się do siebie. Oczywiście bardzo chcieli podzielić się z przyjacielem dobrymi nowinami i tym, jaki plan wymyślił Josh, ale nie mogli oprzeć się pokusie podroczenia się z nim. Mimo tego, co przeżył. Widząc, że ogarniała go już szewska pasja, blondynka ulitowała się nad nim i z kieszeni spodenek wyciągnęła Elessar cały i zdrowy. Oniemiały Adam nie potrafił wydobyć z siebie ani jednego słowa. Spoglądał tylko na przemian to na swoich przyjaciół to na klejnot.
    - Aaa... Ale jak? - zdołał wydukać po paru minutach. Chwycił za naszyjnik, chcąc upewnić się, że jest prawdziwy. Był, czuł w palcach jego kontury, przyjemne ciepło, które rozprzestrzeniało się po jego ciele.
    - Normalnie. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej Shane.
    - Czekaj, czekaj. Skoro prawdziwy Elessar jest tutaj, z nami, to co dostał Malcolm? - zapytał, kojarząc szybko fakty. Shane i Maya znów spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
    - Podróbkę - powiedziała tylko dziewczyna. - Josh wymyślił, by na początku pokazać Malcolmowi prawdziwy naszyjnik a potem udać, że najpierw chcemy, by pokazał nam ciebie. Wtedy schowałam go za plecami a chłopcy podmienili wisiorki. Nikt się nie zorientował, zwłaszcza Malcolm, ponieważ pokazałam mu Elessar. A potem chyba za bardzo uwierzył w siebie, bo nawet nie sprawdził, czy jest prawdziwy, po prostu pozwolił nam odejść. Plan ryzykowny, ale podziałał, a to najważniejsze.
    - Jesteście niemożliwi! - Zaśmiał się serdecznie Adam. Oddał klejnot blondynce, która z powrotem powiesiła go na swojej szyi. Chciała go jeszcze przez moment ponosić, by później z czystym sercem móc oddać właścicielowi. Oczywiście, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. Na szczęście tę porę mogła już sama wybrać.
    - Powinieneś już iść spać. Mama Shane'a nas zabije, jeżeli nie pozwolimy ci odpocząć - odezwała się po krótkiej chwili.
    - Masz rację - powiedział Shane, wstając. - Lepiej, żebyś miał siły. Jutro zakończenie roku szkolnego a potem dwa miesiące wakacji! Powinieneś przed nimi odpocząć. - Uśmiechnął się porozumiewawczo do kumpla.
    - Dobranoc - rzekła cicho Maya, wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi.

    - Gundarze, pierścień zniknął, nie wiem, jak użyć bez niego Elessaru a ty mi mówisz, że mam być spokojny? - zawołał donośnym głosem. Starszy mężczyzna nawet się nie wzdrygnął. Od lat pracował najpierw dla jego ojca, potem dla niego i doskonale wiedział, na co stać dziedziców ich rodu. Był im niezwykle potrzebny, znał swoją wartość i nie obawiał się, że się go pozbędą. Był chodzącą skarbnicą wiedzy. Wiedział dużo więcej niż wszyscy mogliby przypuszczać. To dlatego wszyscy szanowali jego zdanie i o takowe prosili, gdy tylko przychodziły kłopoty. On umiał się z nimi rozprawić. Więc nie zdziwił się, widząc Malcolma w drzwiach biblioteki. Odesłał swoich uczniów, kończąc tym samym zajęcia, ponieważ przeczuwał, że to nie będzie rozmowa miła dla ich uszu. I nie pomylił się.
    - Pokaż mi, proszę, ten naszyjnik. Jest łatwy sposób, by przekonać się, że to Elessar i zmusić go do współpracy bez pierścienia - zauważył spokojnie. Rozeźlony przywódca Gwardii podał starcowi pudełko z wisiorem. Ten wziął je w swoje dłonie i dokładnie obejrzał. Palcami badał każdy, najmniejszy fragment klejnotu, nie uszło jego uwadze nawet to, że jego zieleń wydaje się zbyt matowa. Nie biła od niego żadna energia a doskonale wiedział, że Elessar wytwarza ogromne ciepło z kontaktem ze skórą człowieka. Kiedy już miał pewność, odezwał się cicho. - Obawiam się, że to fałszywka.
    - Jak to? - wrzasnął blondyn. - Jesteś pewien?
    - Absolutnie - powiedział śmiertelnie poważnie Gundar. Przekazał wszystkie wnioski, jakie wyciągnął i zerknął na młodzieńca. - Przykro mi, wiem, ile włożyłeś wysiłku, by go zdobyć. I wszystko poszło na marne...
    - Jeszcze nie wszystko stracone - szepnął jakby sam do siebie, ale mężczyzna doskonale go usłyszał. Jedyne, czego się obawiał, to cena, jaką przyjdzie zapłacić Gwardii za ten nowy plan, który zrodził się w młodej głowie Malcolma.

Maya
    W ostatni dzień szkoły pogoda jak najbardziej dopisywała. Od rana słońce świeciło, na niebie nie było ani jednej chmurki, a wiatr delikatnie rozwiewał włosy przechodzącym przez pasy dziewczynom, które spieszyły na uroczyste zakończenie roku szkolnego.
    Maya, Adam i Shane już siedzieli na sali gimnastycznej pośród innych uczniów. Każdy ubrał się tego dnia elegancko. Dziewczyny założyły sukienki lub spódniczki, a chłopcy koszule i ładne spodnie. Nawet nauczyciele odstroili się. Zwłaszcza wuefiści, którzy zwykle chodzili w dresach.
Alex
    Blondynka siedziała między Dianą a Adamem. Shane natomiast zajął miejsce ze swoją klasą za Mayą. Rozmawiali sobie swobodnie, lecz dziewczyna nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że ktoś ją obserwuje. I to na pewno nie były Wen i Chloe, które siedziały zaraz za Dianą. Dziewczyny starały się, by blondynka niczego nie zauważyła, lecz wiedziała swoje. Obie pewnie zastanawiały się, dlaczego jest taka szczęśliwa, kiedy Shane poprawiał jej włosy i szeptał jej coś do ucha. Nie potrafiły dosłyszeć, o czym rozmawiali i to chyba najbardziej je zabolało, ponieważ jak dotąd wiedziały o niej niemalże wszystko. Teraz nawet nie zdawały sobie sprawy, jakie stosunki mieli wobec siebie Maya i Shane. A wyglądało na to, że bardzo dobre.
    Również Adam i Diana śmiali się z nimi, a kiedy na moment przyszła do nich Alex, ona również zaczęła z nimi ożywioną dyskusję. Tylko Wendy i Chloe nie rozmawiały z nikim z ich klasy. I czuły, że coś było nie tak, nie potrafiły przyznać się, że to one nawaliły po całości.
    - Ślicznie wyglądasz - skomplementował Alex Adam. Uśmiechnęli się do siebie serdecznie.
    - Dziękuję. Słuchajcie, po uroczystościach zamierzamy iść na miasto. Co wy na to? Piszecie się? - zaproponowała. Wszyscy jak jeden mąż się zgodzili. - Okej, to ja lecę. - Jako przewodnicząca szkoły, musiała poprowadzić całą ceremonię.
     Z boku, wśród swoich przyjaciółek ukryła się również Adison. Spoglądała zazdrośnie na dwójkę, która ewidentnie miała się ku sobie. Od środka zżerała ją ciekawość o to, jaki mają do siebie stosunek. Zastanawiała się, czy już byli parą, czy to jeszcze tylko kwestia czasu. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Podeszła do Adison, która kolejny raz czytała tekst z podkładki.
    - Słuchaj, widziałam, jak gadałaś z resztą. Zgodzili się iść? - zapytała niby od niechcenia.
Adison
    - Jasne - odparła tylko, spoglądając na koleżankę znad kartek. Kiedy ujrzała w jej oczach nieme pytanie, ponagliła ją. Nie miała czasu na zajmowanie się innymi sprawami. Chciała po prostu skupić się na tym, by nie pomylić się w wystąpieniu.
    - Chciałam zapytać o Shane'a i Mayę. Czy myślisz... Myślisz, że oni są ze sobą? - wydusiła w końcu z siebie swoje pytanie.
    - A kto ich tam wie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Jeśli tak to wkrótce się o tym dowiemy, a jeżeli nie to co nam do tego? - Cheerleaderka przeklęła w duchu Alex za tak wymijającą odpowiedź. Wyczuła jednak, że dziewczyna radziła jej, żeby nie wtrącała się w ich sprawy. Doskonale wiedziała, że ta para była jedną z ulubionych w ich klasie. Tuż po tym, jak Adam pogodził się z Mayą, wszyscy serdecznie im kibicowali, ponieważ uważali, że do siebie pasowali. Więc Adison zrobiłaby dobrze, gdyby się wycofała. I tak też zrobiła. Na razie dała wygrać Mayi, ale postanowiła sobie, że dziewczyna nie będzie długo cieszyć się sukcesem.
    Wychodzili już z sali gimnastycznej. Szli prawie na końcu, nie chcąc się pchać. Zostali niemalże sami, kiedy podszedł do nich nowy nauczyciel wfu. Stanął im na drodze i spojrzał na Mayę.
    - Myślisz, że tak łatwo wykiwasz mojego pana? - Zaśmiał się jej prosto w twarz. - On nie jest taki głupi, za jakiego go wzięłaś. Przejrzał waszą sztuczkę i teraz wam nie odpuści. Chyba, że oddacie mi to, co powinno należeć do niego - pogroził.
    - O czym pan mówi? - zdziwiła się blondynka.
    - To jeden z Gwardczyków! Widziałem go w siedzibie Malcolma! Pracuje dla niego. Miałem wam powiedzieć, ale z tego wszystkiego zapomniałem! Przepraszam! - zawołał Adam skruszony i zły.
    - Jesteś pewien? - zapytał Shane. Zacisnął dłonie w pięści.
    - Jasne, takich twarzy się nie zapomina.
    Nim zdołali cokolwiek zrobić, nim Will się zorientował, Shane uderzył go z całej siły w szczękę. Mężczyzna zatoczył się do tyłu zaskoczony. Wykorzystali więc jedyną okazję i opuścili budynek szkoły.
    - Niezły cios - pochwalił przyjaciela Adam. Ten tylko skinął głową, rozmasowując dłoń.
    - Słuchaj - zaczęła powoli Maya, przybliżając się do Shane'a. - To chyba należy do ciebie. - Wyciągnęła otwartą dłoń, na której spoczywał Elessar. - Teraz ty powinieneś go nosić.
    Shane ostrożnie wziął od Mayi biżuterię, która od razu w jego rękach zamieniła się na zegarek z zieloną tarczą. Założył go na nadgarstek i podszedł jeszcze bliżej dziewczyny.
    - Dziękuję, że jesteś - szepnął i pocałował ją namiętnie. Pocałunek był krótki, ponieważ już po chwili pojawili się wokół nich znajomi, którzy zaczęli gwizdać i krzyczeć z radości. Ze śmiechem odsunęli się od siebie i rozejrzeli dokoła. Najbliżej stał Adam uśmiechnięty od ucha do ucha. Wcisnął się między nich i objął oboje ramionami.
    - Jak to dobrze, że was mam - powiedział poważnie.
    - Hej, idziecie? - zawołał Kevin, oglądając się na nich.
    W trójkę poszli na miasto, gdzie pozostali już zaczęli świętować koniec roku szkolnego i początek wakacji.

~~~*~~~*~~~*~~~

     Hej, jeszcze raz Was straaasznie przepraszam za takie opóźnienia, ale cóż, bywa i tak. :) Z racji tego, że niedługo odbędzie się już trzecia rocznica tego bloga, postanowiłam napisać jeszcze parę miniaturek, które trochę dodadzą, mam nadzieję, koloru tej historii ;)

    Pierwsza, cóż, pierwsza była nieplanowana, ale wyszła, więc czemu by się nią nie podzielić? ;) Bo to przyjaciółki stwarzają najwięcej problemów i trosk.

    Druga opisuje finał, który rozegrali chłopcy. Pomyślałam, że skoro był półfinał, to dlaczego finału miałoby nie być? Zwłaszcza, że jak pamiętacie, wygrali ;) Siatkówkowa rewolucja.

     A w tej macie nieco przybliżoną kwestię z pewnym snem Mayi ;) Zło to największy strach ludzkości.

    Mam nadzieję, że wszystko przypadło Wam do gustu. Śmiało piszcie, co myślicie o wszystkim. O całym opowiadaniu, co wam się podobało a co nie, sama nie wiem ;) Ogólnie wszystko. :D

    Chciałabym również w tym miejscu podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej historii. Całej mojej klasie z gimnazjum, na której wzorowałam wyglądy postaci. Dzięki Wam miałam mnóstwo pomysłów na ciekawe rozwinięcia tej opowieści. Dziękuję moim przyjaciółkom, które dzielnie walczyły ze mną i z prawdą, jaka ukazała się w tej opowieści. Dziękuję wszystkim czytającym i komentującym a w szczególności Mii, która dotrwała ze mną do końca! <3

    Jeżeli ktoś chciałby przeżyć historię jeszcze raz, serdecznie zapraszam na wattpada, tam poprawiam wszystkie rozdziały ;)

    A jeżeli ktoś zatęskniłby za moimi opowieściami, to zapraszam na bloga "Polowanie na magię".

    Nie wiem, czy wrócę tutaj. Pewnie tak, ponieważ tutaj zawsze wracam. Może napiszę coś nowego i tutaj wstawię. Chodzą za mną ostatnio fajne pomysły na ff, ale na razie nie będę ich zaczynała, bo mam za wiele na głowie w związku z nowym blogiem ;)

    Zrobilibyście mi taką małą niespodziankę i każdy, kto przeczytał ten epilog, napisze komentarz? Byle kropkę, jedno słowo. Chciałabym wiedzieć, ilu Was tutaj ze mną <3 Chyba to wszystko. No to, co żegnam się? Strasznie mi będzie brakować tej historii, bohaterów! <3 Do zobaczenia <3

Zło to największy strach ludzkości.

Maya

    Maya, kiedy tylko wróciła do domu, od razu rozpoczęła poszukiwania. Spokoju nie mogła jej dać pewna sprawa związana z jej snem. Postać Zła, która w nim się pojawiła, utkwiła jej w pamięci na tyle dobrze, że czasami nie potrafiła myśleć o niczym innym tylko o niej. Postanowiła, że poszuka czegoś w małej biblioteczce w swoim domu. Czuła, że znajdzie tam nie tylko literaturę, którą czytywali normalni ludzi. Wiedziała, że wśród nich musiała kryć się choć jedna, magiczna książka. Przynajmniej miała taką nadzieję.
    Książki w jej domu znajdowały się w salonie na dwóch regałach. Zwykle korzystała tylko z jednego, ponieważ na drugim stały pozycje, które nigdy jej nie ciekawiły. Ot, zwykłe dorosłe powieści, poradniki i książki kulinarne, do których zaglądała jej mama, kiedy nie miała pomysłu na obiad.
    Tego dnia postanowiła to zmienić. Stanęła przed półkami i rozejrzała się po tytułach. Zauważyła ulubione tomy rodzicielki, wysłużoną, ogromną księgę kucharską i wiele innych podobnych rzeczy. Zajrzała najpierw wyżej a potem niżej. Opłacało się wygiąć kręgosłup, ponieważ wśród normalnych tytułów, dostrzegła kilka, które je zaciekawiło. Jeden napisany w dziwnym, nieznanym jej języku, kolejna książka miała tak wysłużoną okładkę, że po prostu musiała zawierać ciekawe treści. Wyciągnęła wszystkie, które ją zaintrygowały i rozłożyła na stoliku. Sama usiadła na kanapie i wzięła pierwszą z brzegu.
    "Dziwne, że wcześniej ich nie zauważyłam - zastanawiała się. - Tyle razy korzystałam z wielu książek, które tu leża a nigdy nawet nie zwróciłam na nie uwagi."
    Otworzyła małą książeczkę na początku i zaczęła ją uważnie wertować. Szukała jakichkolwiek wzmianek o snach, stworach czy Złu w takie postaci, jaka jej się ukazała. Pierwsza pozycja okazała się nietrafiona. Opowiadała o całkiem innym dziale magii, jakim były eliksiry i inne wywary. Sięgnęła więc po następną i zaczytała się w niej.
    Ta kryła więcej tajemnic niż poprzednia. Wiele razy wspominała o snach, o koszmarach, które się w nich pojawiały, o sytuacjach w nich oraz różnych rzeczach z nimi związanych. Serce zabiło jej szybciej, kiedy przeczytała o Cerussa - substancji, dzięki której można kontrolować sny ludzi. Zaintrygowana, czytała dalej. Gdy doszła do fragmentu, w którym autor przedstawił strasznego stwora, którym pradawni czarnoksiężnicy straszyli zwykłych ludzi, wpuszczając go do ich snów, uśmiechnęła się. Nadal nie wiedziała, jak to się dokładnie stało, ale miała pewien trop. A najważniejsze, okazało się, że Zło było tylko mitycznym potworem i nie miała się już czego obawiać. Zostawało tylko pytanie o to, kto zaczął kontrolować jej sny.
    Kiedy tylko zadała sobie to pytanie, odpowiedź sama do niej przyszła. Przypomniały jej się inne koszmary, w których widywała się z Natem i Tomem - ludźmi Malcolma. Była niemal pewna, że to oni stali za tym wszystkim i odpowiadali za to, że tak bardzo się przestraszyła.

Siatkówkowa rewolucja.


    Wszyscy wytrwale ćwiczyli do tego jednego, ważnego dnia. Cała drużyna grała po kilka godzin dziennie, ustalali wraz z trenerem taktykę, zastanawiali się, czy to, co wymyślili oraz ich umiejętności wystarczą, by pokonać przeciwników. Oglądali ich mecze, by wyłapać, jakie błędy popełniali najczęściej oraz by zorientować się, jakie plany wypalą.
    Obie drużyny, które dotrwały do finału, były niezwykłe. Każda miała w sobie to coś, co dawało jej duże szanse na wygraną. Już sam fakt, że przebrnęli przez tyle etapów, pokonali tak wielu rywali, świadczył sam o sobie. Każda miała znakomitych zawodników gotowych do zmierzenia się na boisku. Każda posiadała wspaniałego trenera, który potrafił zmotywować swoich chłopców do dalszej rywalizacji. I jedna, i druga przez lata uczyła się, szlifowała swoje talenty.
    To miał być zaciekły i bardzo emocjonujący mecz.
    Mecz zaplanowano na pierwszą niedzielę lipca. Tego niedzielnego popołudnia na trybunach zebrał się ogromny tłum. Każdy chciał zobaczyć to wydarzenie. Zwłaszcza, że sponsorzy załatwili różne stoiska z jedzeniem oraz piciem a dla najmłodszych widzów rozłożono różnego rodzaju zabawy. I tak zwykły finał przerodził się w wielki piknik na świeżym powietrzu z atrakcjami. Więc każdy, kto tylko miał czas i chciało mu się siedzieć w upalne popołudnie na dworze, przyszedł.
    Wszyscy sądzili, że pogoda utrzyma się przez cały dzień. Zawodnicy obawiali się wielkiego upału. Na szczęście kiedy mecz miał się rozpocząć, pojawiły się niewielkie chmury, które przesłoniły słońce i zrobiło się odrobinę lepiej. Z czasem pojawił się nawet wiatr, który przegonił duchotę, więc wszyscy z ochotą rozsiedli się na miejscach w oczekiwaniu na rozpoczęcie finału.
Maya
    Na początku, jak w każdym meczu, zawodnicy przywitali się ze sobą, uzgodnili, kto rozpocznie i na której połówce boiska. Sędziowie ustawili się na swoich miejscach, trenerzy powiedzieli ostatnie słowa do swoich drużyn i pierwszy gwizdek głównego sędziego rozpoczął mecz.
    W głośnikach ustawionych po bokach boiska odzywał się komentator całego zajścia. Opowiadał o tym, co działo się na boisku, jak i wspominał różne ciekawostki z poprzednich meczy oraz o samych zawodnikach.
    Wśród kibiców nie mogło zabraknąć najlepszych przyjaciół zawodników. Maya, Alex oraz Adam stali z podniecenia obok siebie. Co raz wykrzykiwali słowa otuchy, razem z tłumem liczyli odbicia piłek. Przeżywali każdą akcję równie mocno. Często grali punkt za punkt co tylko podsycało ciekawość i zainteresowanie kibiców. Ci, którzy naprawdę interesowali się siatkówką sami komentowali sobie mecz, mówiąc do swoich znajomych, jakie błędy popełnili zawodnicy, lub co im się w ich grze podoba. Tak było i z Adamem. On naprawdę uwielbiał piłkę siatkową, znał wszystkie reguły, grał też nawet nieźle, więc co chwila mówił coś bardzo fachowego do dziewczyn. Ale nawet Maya, która bardzo dużo spędziła w siatkarskim świecie, go nie rozumiała. Uśmiechały się tylko z Alex.
    Pierwszego seta wygrała drużyna Shane'a, dzięki czemu zeszli na przerwę naprawdę podbudowani. Widać było, że zmęczenie już zabierało im siły, ale blondynka dostrzegła również w ich oczach zdeterminowanie i wolę walki.
    Kolejną partię chłopcy musieli wydrzeć z rąk przeciwników, używając nie mało siły oraz sprytu. Nie poddawali się do ostatniej piłki i opłacało im się. Wygrali, mając tylko dwupunktową przewagę. Ostatni set zapowiadał się jeszcze bardziej emocjonująco. To było być albo nie być dla drużyny przeciwników.
    Na szczęście końcowa partia okazała się tylko formalnością. Drugiej drużynie zabrakło nie tylko siły ale i również wiary w siebie i swoje zwycięstwo. Shane oraz jego koledzy rozgromili ich pokaźną przewagą sześciu punktów.
    Rykom radości, oklaskom, gratulacjom nie było końca. Każdy chciał uścisnąć dłoń, która wygrała wielki puchar, który kapitan drużyny, a był nim Shane odebrał z rąk sędziego i organizatora imprezy. Szczęśliwy szczerzył się do wszystkich i podnosił nagrodę co chwilę do góry, by każdy mógł ją zobaczyć. To był niezwykle udany dzień dla nich.

Bo to przyjaciółki stwarzają najwięcej problemów i trosk.


    Początek lipca był niezwykle upalny. Słońce przygrzewało dzień w dzień i większość ludzi tylko patrzyła, kiedy przyjdzie burza. Ale na deszcz się nie zanosiło. Niebo cały czas było czyściutko niebieskie od rana do późnego wieczora.
    Alex i Maya umówiły się w sobotę na małe zakupy oraz wypad do kina. Chciały spotkać się również z innymi dziewczynami, lecz ani Sam, ani Maggie nie było w mieście, ponieważ wyjechały na wakacje, a Diana wymigała się. Blondynka wyczuwała, że przyjaciółka nie mówiła jej prawdy, ale nie drążyła tematu. Skoro nie chciała się spotkać, jej wybór. Nie zamierzała sobie psuć babskiego wypadu. Oprócz nich pojawiła się tylko Clarie.
    Na początek odwiedziły wszystkie sklepy z ubraniami w mieście. Dziewczyny przymierzały coraz to nowe ciuchy, stroiły miny do lusterek i zrobiły sobie kilka pamiątkowych zdjęć w co ładniejszych rzeczach. Niewiele kupiły, ale były z zakupów niezwykle zadowolone.
    Potem, zmęczone bieganiną, usiadły przy jednym z kilku stolików ustawionych przed najlepszą kawiarnią. Zamówiły duże porcje lodów oraz orzeźwiające soki. Sącząc napoje, opowiadały, jak mijają im wakacje. Alex dużo wypytywała Mayę o Shane'a. Chciała wiedzieć niemalże wszystko. Blondynka odpowiadała na pytania z grzeczności, ponieważ nie lubiła się chwalić czy przechwalać ani tym bardziej rozmawiać o swoim życiu prywatnym, ale, jak zauważyła, Alex pytała nie dlatego, że chciała wszystkim rozgadać usłyszane informacje. Ona pragnęła się dowiedzieć, czy dziewczyna była szczęśliwa.
Maya
    - Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu - powiedziała. - Nasze mamy od razu się polubiły. Adam śmieje się, że zostaną najlepszymi przyjaciółkami do końca życia. Często albo my do nich jeździmy, albo oni do nas. Jak zjawiają się u nas to robi się z tego niemała impreza, ponieważ przylatuje od razu Josh i Alyss ze swoją mamą i siedzimy do późna.
    - No a macie chociaż czas, by pobyć sam na sam? - zainteresowała się Clarie, przysłuchując się jej słowom.
    - Rzadko. - Zaśmiała się Maya. - Ale jak już wszystkich się pozbędziemy to udaje nam się posiedzieć chwilę w ciszy i spokoju. Shane to cudowny chłopak.
    Dziewczyny zaśmiały się serdecznie. Kiedy Alex miała zadać kolejne pytanie, dostrzegła w oddali najmniej spodziewane się przez nią osoby. Diana szła do nich, wesoło się uśmiechając a kiedy zobaczyła, że dziewczyna ją zauważyła, pomachała do niej. Za nią wlokły się Wen i Chloe. Miały niewesołe miny, choć Alex nie potrafiła powiedzieć, z jakiego powodu.
Wendy
    - Cześć wam! - przywitała się Diana. - Można się dosiąść? - zapytała, wskazując wolne krzesełko. Kiedy pozostałe dziewczyny się zgodziły, dołączyła do nich. Jej przyjaciółki stanęły nieco z tyłu. - Przyszłyśmy, bo chciałabym porozmawiać. Maya, pozwolisz na moment z nami? Za chwilę ją oddamy - obiecała pozostałej dwójce. Te wzruszyły tylko ramionami.
    Blondynka odeszła od stołu i powędrowała za Dianą, która stawiała bardzo sprężyste kroki. Już po chwili znalazły się w cichym miejscu między jednym blokiem a drugim. Stanęły w cieniu rosnącego tam drzewa. Maya spojrzała na szatynkę.
    - Słucham, o czym chciałaś porozmawiać? - zapytała uprzejmie.
    - Macie się pogodzić. Tu i teraz, bo nie ręczę za siebie! Mam dosyć tego, że muszę wybierać czy albo spotkać się z tobą czy z wami. Mam tego po dziurki w nosie i jeżeli nic się nie zmieni, to ja przestanę się do was odzywać! - zawołała. Wszystkie trzy spojrzały na nią osłupiałe. Nie spodziewały się po zwykle spokojnej Dianie takiego wybuchu.
    - Ja... - zaczęła blondynka. - Nie gniewam się na was, że mnie olewałyście. Jest mi po prostu przykro. Wiem, że to nasza wspólna wina, że coś się między nami zmieniło, ale jeżeli wy się nie przyznacie do błędu to na nic to wszystko. Wydaje mi się.... W końcu jestem naprawdę szczęśliwa. Bo nie muszę przed nikim nikogo udawać. Moi najlepsi przyjaciele wiedzą o mnie wszystko, mój chłopak mnie kocha a ja kocham jego. Pewne wydarzenia zmieniają ludzi. Mnie zmieniła cała ta wycieczka i wszystko co się na niej wydarzyło. Jeżeli... jeżeli uważacie, że nasza przyjaźń mogłaby się dalej udać, to jasne, że was nie odtrącę. Ja tylko myślę, że wy nie chcecie się już ze mną nawet kolegować. Już dawno to zauważyłam i nie mam do was żalu. Ja już poukładałam sobie swoje życie. Tylko... Czasem jest mi smutno, bo ja dla was zawsze chociaż starałam się być przyjaciółką a dla was liczyły się tylko wasze problemy. Diana, przepraszam cię. - Nie dała jej dojść do słowa. - Czy nie widzisz, że one mnie nie chcą? Zobacz na ich miny, zobacz, jak niechętnie tutaj stoją. Oczywiście, że mogę spróbować zapomnieć, tylko czy to ma sens? Zastanówcie się dobrze... - Spuściła wzrok. Nie zamierzała pokazywać dziewczynom, że zrobiło jej się przykro, kiedy dotarła do niej straszliwa prawda, którą przed chwilą wygłosiła.
    Żadna z nich się nie odezwała. Diana stała osłupiała i spoglądała raz na jedną, raz na drugą z przyjaciółek. Nie dostrzegała dotąd tego, co powiedziała Maya. Dopiero wtedy zobaczyła, że ich przyjaźń skończyła się już dawno temu w nieokreślonym momencie, kiedy nikt nie pomógł blondynce i musiała tej pomocy szukać gdzie indziej.
    - No właśnie... - westchnęła i zostawiła je, by mogły wszystko dokładnie przemyśleć.

sobota, 11 lipca 2015

~45~


   Malcolm z uśmiechem na ustach powędrował do swojego gabinetu. Przeszedł dobrze mu znaną drogę, którą co dzień pokonywał kilka razy. Teraz, po tych kilku latach, znalazłby drogę nawet bez spoglądania przed siebie. Znał doskonale każdy mebel stojący po bokach, wiedział, że w pewnym miejscu podłoga stała się strasznie śliska, więc musiał tam zwolnić, a kiedy wychodził zza zakrętu, uważał, by nie wejść w stojącą za nim zbroję, za którą niemal zawsze czaili się strażnicy.
    Wszedł do biura, niosąc w zamkniętej dłoni upragniony skarb. Tak długo o niego zabiegał, że już niemalże stracił nadzieję na zyskanie go. A jednak cierpliwość opłacała się. Dostał to, czego chciał. I to za jaką cenę? Niemalże niedostrzegalną. Co prawda musiał zainwestować w nowe szyby oraz drzwi po ataku Zakonu jak i zwerbować i przeszkolić nowych strażników, lecz to nie miało dla niego znaczenia. Najważniejsze było to, że Elessar w końcu należał do niego!
    Usiadł na wysokim, obitym czerwonym materiałem fotelu. Z szuflady biurka wyciągnął kwadratowe pudełko w środku wysłane bladoróżową tkaniną. Z uwielbieniem i niemałą czcią położył wisiorek w zagłębieniu. Znów uśmiechnął się sam do siebie i zatarł ręce. Czas na wykorzystanie jego mocy!
    Wyciągnął przed siebie prawą dłoń. Palcami lewej ręki sięgnął do niej, z zamiarem wykorzystania swojego pierścienia. Kiedy dotknął skóry, nie spodziewał się, że jego ulubionej błyskotki ta mnie będzie.

    Adam zasnął na kilka godzin. Gdy w końcu znaleźli się w domu pastwa Shay, radości nie było końca. Rodzice chłopaka cały czas dziękowali Zakonowi i ściskali swojego syna. Pani Moon cała zapłakana nie potrafiła uwierzyć, że nic mu się nie stało, że dotarł do niej cały i zdrowy choć nadal wymęczony. Gospodyni niemal od razu po posiłku zagoniła go do łóżka. Zajął sypialnię, w której ostatnią noc spędził Josh. Maya oraz Shane odprowadzili przyjaciela i pomogli położyć się na łóżku. Kiedy już chcieli wyjść z pokoju, zatrzymał ich słabym głosem.
    - Zostańcie.
    - Powinieneś odpocząć - zaprotestowała Maya.
    - Nie zasnę, dopóki z kimś nie porozmawiam - szepnął. Usiedli więc na skraju łóżka i czekali. Adam nie spieszył się, lecz nie próbowali go poganiać. Maya doskonale pamiętała, jak czuła się po wizycie u Malcolma i co tam przeżyła. Nie widziała potrzeby, by ponaglać chłopaka, zwłaszcza, że to on chciał się z nimi wszystkim podzielić. Cieszyła się, że Shane okazał się równie cierpliwy i nie odezwał się ani słowem.
    Jakiś czas siedział, spoglądając przed siebie. Potem wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
    - To było okropne - westchnął po czym znów zamilkł.
    - Jak się tam w ogóle dostałeś? - zapytała nieśmiało.
    - Tych dwóch, którzy stali obok Malcolma przed dworem... Ogłuszyli mnie, uderzając mnie w tył głowy czymś naprawdę ciężkim. Nie pamiętam niczego, co działo się dalej. Obudziłem się w ciemnej, zimnej piwnicy za kratami na starym materacu. Przykryto mnie jakąś imitacją koca a obok leżała szklanka lodowatej wody. Potem zaczęło się piekło. - Wzdrygnął się, wspominając, co wydarzyło się dalej. - Kiedy strażnicy zauważyli, że się ocknąłem, od razu poinformowali o tym Malcolma. Z tępym bólem głowy zostałem zawleczony na górę do wielkiej sali przed jakąś radę, czy coś w tym stylu. Próbowałem stawiać opór, oczywiście, że tak. Nie darowałbym sobie, gdybym tego nie zrobił. Strażnicy jednak poradzili sobie ze mną w mgnieniu oka. Ich było czterech, ja jeden. Chyba domyślacie się, jak to się zakończyło...
    Pokiwali głowami, choć Adam wcale tego nie oczekiwał. Nawet na nich nie patrzył. Aż do tamtej pory. Gdy przestał mówić, spojrzał głęboko w oczy Mayi. Dostrzegła przerażenie, które widziała w swoich oczach jeszcze długo po tym, jak wróciła do swoich. Ten ból i bezradność...
    - Wiem, co wtedy u niego przeszłaś... - szepnął łamiącym się głosem. - Przykro mi, że musiałaś przechodzić to samo...
    - Nie pleć bzdur! - zaoponowała. - To ty znalazłeś się tam przeze mnie i to ja powinnam cię teraz przepraszać a nie ty mnie! Ja tam byłam pół dnia, ty kilka. Nie ma co nas do siebie porównywać! Próbuję sobie wyobrazić, co przeszedłeś, ale nie potrafię, bo wiem, że to co ja wtedy przeżyłam to był dopiero mały wstęp. Później miało się rozpocząć przedstawienie, lecz na szczęście nie dokonało się...
    - Już nikogo nie skrzywdzi - zapewnił z nowy błyskiem w oku.
    - Nadal ma pierścień i na pewno nie zawaha się go użyć - zauważyła ze smutkiem, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
    - Nie ma - usłyszała głos Adama przepełniony dumą i swojego rodzaju radością. Drżącą dłonią sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął pierścień. Pokazał go pozostałe dwójce, którzy siedzieli zdumieni. - Ukradłem go ostatkiem sił wczoraj, po ostatnim przesłuchaniu. Ściągnął go, choć nigdy dotąd tego nie robił. Zdziwiło mnie to, wydawało mi się, że nigdy się z nim nie rozstaje. Rozmasowywał palec, kiedy kazał strażom mnie zabrać. Skorzystałem z okazji i chwyciłem go ze stołu w ostatniej chwili. Nawet nie zauważył. Chyba był już tym wszystkim zmęczony.
    - To pierścień Barahira! - szepnęła zachwycona Maya. Chłopcy spojrzeli na nią zaskoczeni.
    - Skąd to niby wiesz? - zapytali oboje naraz.
    - Wy naprawdę niczego nie czytacie - westchnęła przeciągle. - Kiedy szukałam informacji o dziedzicu Elessaru, znalazłam też wzmiankę o tym pierścieniu. Zapamiętałam go, bo wiedziałam, że posiadła go Malcolm, choć nie powinien, bo tak naprawdę to ty go powinieneś nosić - powiedziała, wskazując Shane'a.
    - Jak to ja? - zdziwił się jeszcze bardziej.
    - To twoje dziedzictwo. Tak samo jak Elessar - wyjaśniła.
    - Czekaj! To on jest potomkiem jakiegoś tam króla sprzed wieków? - zawołał zachwycony tą wiadomością Adam, siadając na łóżku. - Stary, zawsze wiedziałem, że nie jesteś normalny!
    - Masz, weź, załóż go a przekonasz się - zaproponowała, wyciągając ozdobę na otwartej ręce w kierunku blondyna. Chłopak ostrożnie chwycił go i obrócił kilka razy w dłoni, oglądając go dokładnie. Następnie wsunął go na palec. Gdy to zrobił, poczuł prąd przepływający przez jego ciało. Dreszcze rozchodziły się od klejnotu aż po sam kręgosłup. Spojrzał na Mayę, która uśmiechnęła się do niego. Ona również to poczuła. I już wiedziała, z kim miała do czynienia.
    - To naprawdę ja - szepnął zaintrygowany. W końcu uwierzył w swoje prawdziwe pochodzenie.
    - Przepraszam, że zachowywałem się jak dupek - odezwał się nagle Adam. Maya i Shane zwrócili się znów ku niemu. - Jesteście moimi przyjaciółmi a ja... Cóż, moje zachowanie ostatnio nie było przyjacielskie, choć obiecuję, że wkrótce się to zmieni. A może teraz łaskawie powiecie mi, dlaczego oddaliście Elessar Malcolmowi, co?

~~~*~~~*~~~*~~~

    Powoli zbliżamy się do końca opowiadania, więc jeśli ktoś jest zainteresowany moją twórczością, zapraszam na nowego bloga ;) Polowanie na magię! :) Z chęcią usłyszę Waszą opinię na jego temat. Pojawiły się już dwa krótkie rozdziały :) A tymczasem do zobaczenia ;)
Mrs Black bajkowe-szablony