środa, 27 sierpnia 2014

Bonus Urodzinowy!



    28.08.12 na tym oto blogu pojawił się prolog pierwszego w moim życiu publikowanego opowiadania. Za mną już dwa lata blogowania. Tyle się od tamtej pory zmieniło! Nie tylko jeśli chodzi o pisanie - teraz piszę o wiele lepiej - ale mam też na myśli moje życie prywatne. Wydoroślałam - w końcu minęły dwa lata - choć nadal jestem młodą smarkulą :) Ale pewne sprawy postrzegam inaczej. I to dzięki blogowi. Wiele się nauczyłam, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, którym pragnę w tym miejscu podziękować! Nie wszyscy byli tu od początku, nie wszyscy też od początku dotrwali do tego momentu. Nie będę wymieniać z imienia czy nicku osoby, którym chcę podziękować. Byłoby Was za dużo. Ale Wy wiecie, do kogo moje podziękowania płyną. Do tych, którzy tutaj zaglądają i czytają. Do tych, którzy komentują, wspierają mnie, pomagają wymyślić dalszy ciąg historii, pozwalają mi się zwierzać i wypłakać na swoim ramieniu. Dziękuję za tyle wejść, komentarzy, pochlebnych opinii, których nie spodziewałam się aż tak wiele! Naprawdę za bardzo mnie rozpieszczacie, cały czas pisząc, że wszystko Wam się podobało ;p Bo jeszcze popadnę w samozachwyt i stanę się kimś, kim nie jestem ;)
    To już dwa lata... Jakoś tak szybko to minęło, nie uważacie? Jakoś sobie tych miesięcy nie potrafię wyobrazić. Gdzie się one podziały? :) Nie mam pojęcia ;)
    A Wy potraficie obliczyć, ile już jesteście ze mną? Może być ten blog, może być ten drugi, dla mnie to bez różnicy. Ciekawa jestem po prostu, kto ile ze mną wytrzymał ;p
    No nic, przygotowałam dla Was niespodziankę, więc warto by byłą ją przedstawić, nie? :) No więc przez cały ostatni tydzień pracowałam nad tymi krótkimi scenkami z życia różnych bohaterów tego opowiadania. Pod nimi albo nad znajdą się moje krótkie komentarze wyjaśniające :) Mam nadzieję, że się Wam spodobają :)





Pierwsza uchyla rąbka tajemnicy, jaką okrył się pewien członek Gwardii. Niewiele wyjaśnia, ale chciałąm tego bohatera jakoś przedstawić... Bardziej wyraziście. Do tej pory to były tylko ogólnikowe opisy, raz albo dwa pojawił się w dialogu i koniec. A jest to postać, myślę, ważna dla opowiadania. Może jeszcze tego teraz nie widać, ale będzie. No więc czytajcie: 



   Nikt tak naprawdę nie pamiętał, kiedy pierwszy raz pojawił się w siedzibie Gwardii. Nawet sam Malcolm. Tak po prostu pewnego dnia przyszedł i już został. Przynajmniej tak myśleli młodsi z nich, którzy pamiętali czasy jeszcze bez niego, bo Xavier, czy Nate uważali, że Will był od zawsze wśród nich. Tylko wcześniej nieco mniej tajemniczy.
    Tylko on sam wiedział, jak to było naprawdę.
    Mając osiemnaście lat opuścił rodziców, którzy byli rodziną należącą do Gwardii, ale nie udzielali się w niej jakoś widoczne. Zwykle powierzano im mnie ryzykowne zadania. Poza tym zawsze leczyli poszkodowanych z Gwardii podczas walki. Oboje byli szanowanymi chirurgami. I chcieli, by ich jedyny syn również nim został. Lecz on miał inne ambicje. Od wczesnych lat interesował się wszelkimi rodzajami broni, potrafił strzelać z łuku, opanował również nazwy wszystkich istniejących pistoletów, z których uwielbiał korzystać. Fascynowały go sztuki walki, bójki, rzucanie nożami, pojedynki i różne tego typu sprawy. Rodzice wiedzieli, dlaczego w ich synu tyle zafascynowania bronią. Nie kryli przed nim prawdy. Wiedział, że należeli do Gwardii, zdawał sobie sprawę, do czego dążyli. I chciał za wszelką cenę pomóc w uzyskaniu celu. Marzył, że będzie władał światem wraz ze wszystkimi członkami Gwardii.
    Rodzice jednak nie chcieli narażać jedynaka na niebezpieczeństwo. Za wszelką cenę próbowali mu wyperswadować pomysł dołączenia do głównych sił Gwardii. Jednak się nie udało.
    Gdy Strażnicy przywieźli do ich domu postrzelonego mężczyznę, wkradł się do bagażnika i wyjechał z nimi do siedziby głównej Gwardii, do domu Gundara. Nikt spośród jadących z nim samochodem, nie zorientował się, że mieli pasażera na gapę. Przez lata doskonalił się w sztuce włamywania i cichego podchodzenia wroga. Umiał bezszelestnie podkraść się do każdego zwierzęcia, nawet najbardziej płochliwego i dotknąć jego futra, zanim zorientowałby się, że zagraża mu niebezpieczeństwo z jego strony.
    Gdy zajechali na miejsce, jak gdyby nigdy nic wyszedł z bagażnika i podszedł do Malcolma, który czekał na zdanie raportu przed domem. Przedstawił się, lecz uważał, by nikt oprócz mężczyzny go nie usłyszał. Chciał swoją tożsamość zachować w sekrecie.
    Malcolm nie był zachwycony osiemnastoletnim chuderlawym chłopakiem, choć on był niewiele starszy od niego. Dopiero wdrażał się w rolę przywódcy, którą nie tak dawno porzucił jego ojciec, umierając przedwcześnie na skutek zadanych nożem ciosów. Nie miał pojęcia, jak zareagować na przyjazd młodzieńca. Oczywiście przypatrywał się ojcu, gdy ten pełnił to najważniejsze stanowisko, ale nigdy taka sytuacja się nie zdarzyła. Gundar zaproponował, by młodzi mężczyźni zmierzyli się ze sobą. Gdy Will wygra, zostanie przyjęty bez szkoleń w szeregi Gwardii. Jeśli przegra, będzie musiał uczestniczyć na zajęcia Gundara wraz z pozostałą młodzieżą, przebywającą w domu.
    Will zgodził się bez namysłu. Nie miał nic do stracenia.Wiedział, że jest dobry we wszystkim. W końcu od lat uczył się walk wręcz, strzelania i strategii bitewnych.
    Ale Malcolm odbył szkolenie doskonałe pod czujnym okiem swojego ojca i najlepszych instruktorów. Był oczkiem w głowie  przywódcy, który pragnął mieć godnego zastępcę.
    Szczegóły turnieju dogadali przy kolacji. Wybrali broń - a były to najostrzejsze miecze, jakie wyprodukowano we współczesnych czasach - ustalili termin spotkania - walka miała się odbyć za dwa dni.
    Wszyscy mieszkańcy niecierpliwie oczekiwali tego dnia. A zwłaszcza ci najmłodsi - trzynastoletni Nate, dwunastoletni Xavier i jedenastoletni Tom, którzy nigdy nie widzieli prawdziwej walki. Tylko tyle, co na zajęciach. Byli podekscytowani. W końcu mogli oderwać się na chwilę od nauki i mieć czas na rozrywkę, jaką była potyczka Malcolma i Willa. Nawet Evanlyn, choć się do tego nikomu nie przyznała, czekała na nadejście tego dnia, w którym jej pan - jak nazywała Malcolma w swoich myślach - w końcu pokaże, na co go stać.
    Przygotowano ubitą ziemię za domem, wyznaczono pole, po którym walczący mogli się poruszać, wybrali sędziego, którym okazał się, oczywiście bez zaskoczenia, Gundar.
    Gdy nadszedł wyczekiwany dzień, wszystko było gotowe.
    Mieszkańcy domu zebrali się wokół pola, w cieniu rosnących naokoło drzew. Niżsi pchali się do przodu, by mieć dobry widok na walkę, lecz ci wyżsi wcale nie chcieli ustąpić im miejsca w pierwszym rzędzie. Aż można było zobaczyć tę napiętą atmosferę, podekscytowanie i radość. Wszyscy, bez wyjątku, cieszyli się, bo rzadko kiedy mieli czas na choć odrobinę rozrywki.
    W końcu przyszli i oni. Gdzie tylko się dało, założyli ochraniacze, resztę ich ubioru stanowiły skóry, w których głównie występowała Gwardia - ubierali się jak gang złodziei.
    Ustawili się  po obu stronach pola, skinęli sobie głowami, a gdy Gundar dał znak, rozpoczęli walkę. Na początku krążyli po polu, zataczając coraz mniejsze koła. W końcu Will postanowił zaatakować pierwszy. To on miał pokazać, na co go stać, więc podniósł ciężki miecz i uderzył nim w przeciwnika. Malcolm bez trudu sparował cios i sam również uderzył. I tak toczyła się walka. Jeden uderzał, drugi blokował cios. Czasami zdarzało się, że któryś trafił drugiego w nogę, czy brzuch i ten tracił na chwilę równowagę, ale nie przewracał się. Obaj byli ulepieni z tej samej gliny.
    Walka była wyrównana, ataki następowały z taką szybkością, że niektórzy nawet nie zauważali, kto kogo akurat zaatakował. Mieli niesamowite widowisko. Wszyscy głośno kibicowali Malcolmowi, choć niejeden po cichu liczył, że wygra Will. Tak dobry wojownik przydałby się w ich szeregach.
    Pierwszy na ziemię przewrócił się Malcolm. Will powalił go dwoma mocnymi ciosami, nieco zaskakując tym przywódcę. Wywrócił się, lecz miecz trzymał uniesiony wysoko i kolejne ataki zdołał odparować. Zatrzymał chłopaka na tyle daleko, by móc się podnieść. Był już nieco zmęczony, ciężko mu się oddychało i z trudem utrzymał się na nogach, zwłaszcza że Will zaatakował od razu, gdy tylko ten podniósł się z ziemi.
    Natomiast po osiemnastolatku nie było widać oznak zmęczenia. Uśmiechał się delikatnie, gdy z łatwością zablokował kolejny, nieprzemyślany atak Malcolma. Czuł już wygraną w garści, lecz zmusił się do tego, by o tym nie myśleć. Los zawsze mógł się odwrócić na jego niekorzyść. Dlatego zaatakował z jeszcze większą mocą, by przyczynić się do szybkiego zwycięstwa.
    Walka trwała długo. Cień drzewa, pod którym rozłożyli się niektórzy widzowie, zdążył się już znacznie przesunąć, nim Will powalił Malcolma na odpowiednio długi czas. Młodzieniec przytrzymał swój miecz tuż przy gardle przywódcy, tak że ten nie mógł się ruszyć. Z prawej ręki wypadła jego własna broń. Wszyscy widzowie zaczęli bić brawa, gdy Will odsunął miecz od głowy Malcolma i podał mu rękę, by pomóc mu wstać. Gdy już obaj stali ramię w ramię, podszedł do nich Gundar i podniósł rękę Willa do góry.
    - A oto i zwycięzca pojedynku! - zawołał.
    - Witamy w Gwardii, Will- przywitał go zmęczony Malcolm, ściskając jego dłoń. - Jesteś naprawdę dobrym wojownikiem.
    - Dziękuję - odparł tylko. Lekko skinął głową, przyjmując jego komplement.
    Po walce odbyła się wspaniała uczta w wielkiej sali. Nikt od czasu narodzin Malcolma, nie pamiętał większej uczty w tym domu. Nawet Gundar, najstarszy z nich, nie potrafił sobie przypomnieć. Wszyscy jedli i pili, śmiali się i opowiadali różne historie. Nikt nie zauważył, że w  pewnym momencie Malcolm i Will odeszli od stołu, by porozmawiać w gabinecie blondyna o planach na przyszłość.



Nad tym męczyłam się chyba najdłużej. Mia zażyczyła sobie scenkę z Joshem. A że chciałam, by była, bo wydawało mi się, że to dobry pomysł, nie mogłam nic wymyślić z nim w roli głównej. Nie miałam pojęcia, jak go przedstawić, na jakie pytania w tej króciutkiej scence odpowiedzieć. Mam nadzieję, że się Mia nie zawiedziesz na tym  i że to choć trochę Ci odpowiada. Postawiłaś przede mną nie lada wyzwanie. I dziękuję Ci za to, bo mogłam w końcu - po dwóch miesiącach przerwy - zacząć pisać na zawołanie, jak to zwykle piszę do szkoły. 



    Dzień, w którym dowiedział się, kim był dla swojej najlepszej przyjaciółki, zmienił jego życie na zawsze.
    Była mroźna i sroga zima. Ranek dwudziestego stycznia. Dla niego najważniejszy dzień w roku. Dzień jego urodzin. W tym roku jego piętnastych. Od kilku dni chodził podekscytowany. Jak chyba każdy, z utęsknieniem wyczekiwał swoich urodzin, składania życzeń, prezentów. W ten szczególny dzień wszyscy byli dla ciebie mili i skupiali się na tobie. A Josh uwielbiam być w centrum uwagi. Zwłaszcza wśród swojej rodziny i przyjaciół, bo gdy chodziłoby o większe kręgi nieznajomych to wtedy na pewno czułby się niepewnie i nieswojo.
    Ale tego dnia nie czuł się źle. Wręcz przeciwnie. Było wspaniale. Jak zwykle mama urządziła skromny rodzinny obiad, na który została zaproszona oczywiście Maya ze swoją mamą i bratem. Po posiłku przyszedł czas na wniesienie tortu, zdmuchnięcie świeczek, myśląc o życzeniu. I najważniejsza część dnia - składanie życzeń i podarowanie prezentów. Na twarzy chłopca przez cały czas gościł szeroki uśmiech. W ciemnych oczach skrzyły radosne błyski. Od czasu do czasu odgarniał ręką czarne włosy z czoła. Był w szampańskim humorze, którego nikt nie miał prawa mu zepsuć.
    Niestety, jego mama miała inne plany na ten szczególny wieczór. Gdy już pożegnali gości, a Alyss poszła do swojego pokoju z ostatnim kawałkiem tortu, Amanda Krosney poprosiła syna, by usiadł z nią przy stole. Chłopak spełnił prośbę matki nie bez zdziwienia. Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Czekał aż kobieta odezwie się pierwsza. To jednak nie nastąpiło.
    - Chciałaś o czymś porozmawiać? - zapytał. Zawsze starał się być uprzejmy wobec swojej matki, ale nigdy nie łączyły ich szczególne więzi. Nie okazywali sobie uczuć, chyba że lata temu, kiedy Josh był jeszcze małym dzieckiem. Im chłopak stawał się starszy i bardziej samodzielny, coraz mniej ze sobą rozmawiali, choć od czasu do czasu zdarzyło im się szczerze pogawędzić.
    - Tak - powiedziała. Westchnęła głośno i po chwili znów się odezwała. - Chciałabym ci powiedzieć coś ważnego. Tylko nie jestem pewna, jak na to zareagujesz - przyznała. Nerwowo pocierała palcami lewej ręki palce drugiej.
    - Zaczynam się bać - rzekł szczerze.
    - Wiesz, nie mówiłam ci tego wcześniej, bo byłeś za młody, mogłeś wszystko wygadać Mayi, a ona jeszcze nie jest przygotowana do tego, by dowiedzieć się o swoim przeznaczeniu. Ale uważam, że jesteś na tyle dojrzały, by dotrzymać sekretu i nie wygadać się przed byle kim.
    - Aha.
    - Chodzi mi o to, że moja matka, a twoja babcia jest młodszą siostrą babki Mayi. Jesteśmy spokrewnieni. Nasza rodzina... Cóż nasza rodzina skrywa wiele sekretów, ale linii, do której my należymy, nie przypadł duży udział w tajemnicach rodzinnych. To najstarsza córka zawsze dziedziczyła wszystko. Nam pozostało tylko strzec jej, by dopełniła swoich przyrzeczeń. - Mówiła tak bardzo długo. Joshowi zdawało się, że opowiedziała mu całą historię ich rodziny od kilku pokoleń wstecz. Starał się wszystko zapamiętać, a co najważniejsze zrozumieć, ale był do końca pewien, czy dobrze zinterpretował pewne sprawy. Nie zadawał dużo pytań, głównie tylko słuchał, ale gdy dotarli do jakiejś trudnej kwestii, pytał o nią mamę, która starała mu się to jak najjaśniej wytłumaczyć.
    Wcale nie był zły na matkę, że ukrywała pochodzenie jego i Mayi. Zrozumiał od razu, że do tej pory nie był godny zaufania, nie poradziłby sobie z odpowiedzialnością, z jaką wiązało się poznanie prawdy.
    - Skoro już wiesz, to ty od dzisiaj będziesz chronił Mayę. Ja już nie jestem tak zwinna jak kilkanaście lat temu. Gdy odbędziesz szkolenie, będziesz mógł rozpocząć misję. Na szczęście zaprzyjaźniliście się i zawsze jesteście blisko siebie, więc nie będzie problemu z kontaktami. Poza tym Maya zawsze chyba mówi ci o wszystkim... Czyli ma do ciebie zaufanie i gdyby coś złego się działo, wtedy ci o tym powie a ty będziesz mógł odpowiednio zareagować.
    Od tamtej chwili jego priorytetem stało się chronienie Mayi za wszelką cenę. Wiedział wszystko o Elessarze, Zakonie i Gwardii, o walce o władzę o wszelkich legendach związanych z Elessarem. O wszystkim, o czym nie wiedziała Maya nawet w wieku szesnastu lat.
    Przez kolejne dwa lata szkolił się w walce wręcz, uczył się władać wszelakimi rodzajami broni, ćwiczył biegi, wytrzymałość, wyrabiał mięśnie i kondycję. Na koniec swojej nauki przeszedł pewnego rodzaju test, który pokazywał, czy jest gotowy do objęcia stanowiska. Był, zdał test śpiewająco. Mógł zaopiekować się Mayą, a jego matka przejść na emeryturę.



Kolejna scenka przyszła mi do głowy, gdy czytałam któryś z poprzednich rozdziałów, gdzie Adison mówiła - czy tam myślała - że skoro Maya ma Adama, to jej będzie łatwiej zbliżyć się do Shane'a. Chcę tutaj przedstawić wyraźniej jej postać, która przez czas opowiadania jakoś kryła się w cieniu, choć to nie jest typ dziewczyny który kryje się w cieniu. Mam nadzieję, że niedługo to zmienię w opowiadaniu. Wtedy zobaczycie, kim tak naprawdę jest Adison Parker. 



    Adison szła chodnikiem w stronę szkoły. Próbowała się skupić i powtórzyć materiał przed sprawdzianem, który czekał ją na pierwszej lekcji, ale po prostu nie potrafiła tego zrobić. Jej myśli ciągle błądziły wokół pewnego wysokiego, wysportowanego blondyna, który mieszkał niedaleko niej i należał do drużyny siatkarskiej. Właśnie wychodził z autobusu przed szkołą ze swoimi najlepszymi kumplami - Kevinem i Adamem. Śmiali się serdecznie, idąc w stronę wejścia do budynku szkolnego.
    Adison powędrowała za nimi wzrokiem, przystając na chwilę na chodniku. Zapatrzyła się na lśniące w słońcu jasne włosy Shane'a, które sterczały na czubku głowy. Spoglądała na umięśnione ramiona, skryte pod białą koszulką. Westchnęła w myślach i powędrowała dalej.
    Co z tego, że była cheerleaderką, skoro chłopak nawet na nią nie spojrzał, A jeśli spojrzał to nie tak jak chciała. Dla niego była tylko i wyłącznie koleżanką, mieszkającą niedaleko niego, która chodziła z jego najlepszym kumplem do jednej klasy. I zawsze będzie tylko sąsiadką. Bo jemu przeznaczona była inna. Choć Adison nie mogła sobie odpuścić i ciągle próbowała zwrócić na siebie jego uwagę.
    Wchodząc do szkoły, zastanawiała się, dlaczego wszystko to co złe, musi zdarzać się właśnie jej. Uwielbiała użalać się nad sobą. Nawet jeśli nie miała konkretnego powodu do narzekania, zawsze coś znalazła. Tym razem nie było inaczej. Zaczęło się od Shane'a. Potem myślała o swojej rodzinie. Jej ojciec był wymagający. Zwłaszcza dla niej, bo wiedział, że Adison to zdolna dziewczyna, którą stać na wiele. Dlatego stawiał jej wysoko poprzeczki. Nie tak jak swojemu synowi - o rok starszemu od Ad. Oboje byli środkowymi dziećmi i dziewczynie wydawało się, że ojciec zawsze ma dla nich za mało czasu. Cały czas działo się coś wśród starszego lub młodszego rodzeństwa, a oni poszli w odstawkę. Jej bratu to nie przeszkadzało. Nawet cieszył się, że ojciec nie stoi mu nad karkiem i nie mówi, co ma robić. Ale Adison chciała, by jej zapracowany ojciec poświęcił jej choć chwilę swojego cennego czasu. Niestety, rzadko to się zdarzało. Zwykle był surowy i mówił jej że musi się uczyć, mieć dobre stopnie, dobrze się zachowywać. Dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć, kiedy jej rodzic ją pochwalił, pamiętała tylko nagany.
    W rzeczywistości Adison wmówiła sobie, że jej ojciec jest zbyt zapracowany, ze nie ma dla niej czasu, że tylko wymaga od niej, nigdy nie chwali. Prawda była taka, że jej rodziciel może i był zabiegany, ale kto by nie był, gdyby miał na utrzymaniu szóstkę dzieci? Może to prawda, że więcej uwagi poświęcał najstarszemu synowi, który szukał mieszkania i pracy, albo swojej córce, która zamierzała iść na studia lub najmłodszemu synkowi, który miał zaledwie osiem lat. Wiedział, że jego średnia córka jest bardzo zdolna i że ze swoimi problemami poradzi sobie sama. Ufał jej i pokładał w niej duże nadzieje. Był z niej dumny, choć może nie umiał tego okazać. Poza tym Adison nie chciała go dopuścić do swojego światka. Zamknięta w sobie, wmawiała swojemu umysłowi, że wszystko, co spotkało ją w jej krótkim życiu, jest złe i warte narzekania.
    Odkąd poznała Mayę, zazdrościła jej chyba wszystkiego. Mamy, która ją kochała i poświęcała jej mnóstwo czasu. Jednego brata i tego, że nie musiała dzielić ubrań ze swoją o rok młodszą siostrą. Prawdziwych przyjaciół, którzy wysłuchaliby jej wszędzie i o każdej porze. I choć Maya nie utrzymywała kontaktów z ojcem, wiedziała, że bez niego jest szczęśliwsza. Tak jak Adison bez matki. Coś je jednak łączyło.
    Co do przyjaciół Adison... Dziewczyna miała sprzeczne uczucia. Bardzo lubiła swoje koleżanki, ale czasami miała wrażenie, że nie powinna im ufać. Że ją okłamują, tak jak wszyscy wokół niej. Nieczęsto się jej to zdarzało, ale zdarzało. I wtedy była bezradna. Bo przecież nie powie swoim przyjaciółkom, że im nie ufa. Nie  mogła im tego zrobić. Bądź co bądź były wiernymi koleżankami.
    Adison starała się być jedną z popularnych dziewczyn w szkole. Chciała świecić przykładem, być ikoną mody. Pragnęła, by ludzie wracali na nią uwagę. I udało jej się osiągnąć cel. Nikt nie widział w niej wrażliwej nastolatki z problemami tylko pewną siebie dziewczynę, która zawsze wie, czego chce.
    Weszła do klasy ostatnia. Tuż po niej prawie wbiegł nauczyciel, więc szybko zajęła swoje miejsce przed Adamem i Markiem. Pospiesznie wyciągnęła długopis i z przerażeniem stwierdziła, że ma pustkę w głowie. W drodze do szkoły miała powtórzyć materiał. Zamiast tego zajęła się znów swoimi sprawami, które miały poczekać. Bo wtedy najważniejszy był dla niej sprawdzian z chemii.



Na więcej nie miałam pomysłów, ale jeśli będziecie chcieli więcej takich krótkich scenek, które miałyby coś Wam wyjaśnić, wystarczy napisać w komentarzu - postać, o której chcielibyście przeczytać i, jeśli takie macie, pytanie, na jakie miałaby ta scenka odpowiadać :) 
Wiecie, to dobry moment, by pogmerać sobie trochę o sobie, nie? Ale jeśli Was to nie ciekawi, możecie ominąć :) Bo na wielu blogach jest taka zakładka "O Autorze". Kiedyś miałam ją nawet założyć, ale pomyślałam "po co, skoro czytelnicy samo mogą mnie spytać, o co tylko chcą". Ale tak sobie teraz myślę, że w sumie czemu nie? Mogłabym coś niecoś o sobie opowiedzieć :) 

No więc na imię mam Natalia, mam szesnaście lat i właśnie skończyłam gimnazjum i idę do technikum ekonomicznego. Zwykle staram się być szczera, bo chciałabym, by ludzie wobec mnie również byli szczerzy, a skoro ja kogoś okłamałam, to dlaczego ten ktoś nie mógłby i mnie okłamać, prawda? Zawsze jednak staram się znaleźć w czymś, lub kimś dobrą cechę. Na przykład, gdy komentuje czyjegoś bloga, który mi się nie podoba, albo autor robi dużo błędów, zawsze staram się znaleźć coś dobrego. Bo nie chcę tej osoby pognębić, raczej zachęcić, by w pisanie wkładała więcej serca i wysiłku. Żeby popracowała nad sobą i stylem. Bo ja nie chcę nikogo zniechęcić. Pragnę tylko pomóc. 
Co lubię? Wiele rzeczy. Uwielbiam czytać dobre książki. Czasami czytam tak, dla zabicia czasu, ale przychodzi taki moment, gdy muszę sięgnąć po coś cięższego, by się nad czymś zastanowić. Kocham książki fantastyczne, ostatnio zaczęłam czytać romanse, ale przygodowe książki są ze mną od zawsze. Oprócz tych oczywistych, czyli "Harry'ego Pottera", "Opowieści z Narnii" i "Władcy Pierścieni" lubię Książki Krzysztofa Petka i Małgorzaty Musierowicz - zwykle nie czytam polskich autorów, ale oni mnie zachwycili. 
Najlepszy film? Kocham "Armagedon" w reżyserii Michaela Baya i "Incepcję" z Leodnardo DiCaprio w roli głównej, "Wyścig z czasem" z J. Timberlakiem i"Sala Samobójców". Oczywiście oprócz ekranizacji książek, bo one są według mnie równie dobre - nie wszystkie są jakoś fantastyczne, zawsze jestem za tym, że to książka jest lepsza od filmu, ale są wyjątki. Na przykład ekranizacja "Hobbita" miło mnie zaskoczyła. Uważam, że jest lepsza od książki. 
Kocham oglądać seriale - kto mnie zna ten może poświadczyć. Oczywiście nie wszystkie, to jasne. Z przyjaciółką na przykład uwielbiamy "M jak Miłość" i "Na dobre i na złe" i zawsze na przerwach, między lekcjami omawiałyśmy każdy kadr z odcinka, albo jakieś zapowiedzi z internetu czy ze "Świata Seriali". Oprócz tego jestem fanką "Przygód Merlina" i "Czarodziejek" - oczywiście fantastyka. No i moje ukochane - "Chirurdzy" i "Ostry Dyżur". Sezonowo podoba mi się jakiś serial, do którego lubię wracać - na przykład oglądałam jakiś czas "Chucka" albo "Chicago Fire" ale nie zostałam z nimi na dłużej. No i po mamie mam skłonności do oglądania seriali detektywistycznych - typu CSI (najbardziej Miami) czy "Zabójcze umysły". I oczywiście Sherlocka Holmesa.
Ulubionej piosenki nie mam - to cały czas się zmienia. Ale mogę Wam wymienić całą listę wykonawców i zespołów, których lubię słuchać. Od bardzo dawna uwielbiam "OneRepublic" - nie tak dawno znów do nich wróciłam, bo długi czas w ogóle ich nie słuchałam. Poza tym jest Justin Timberlake i Michael Jackson - ten drugi jakoś nie specjalnie publicznie, ale cenię go. Eminem również znajduje się na mojej liście tak samo jak Coldplay. Zawsze powtarzam, że nie mam jakiegoś wyszukanego gustu muzycznego, podoba mi się coś, bo podoba i nawet jeśli nie lubię artysty to jeśli piosenkę ma fajną, to to doceniam. Moja przyjaciółka ma o wiele lepszy gust ode mnie i to dzięki niej i jej postom na fejsie powracam do kawałków, które kiedyś lubiłam, a potem o nich zapomniałam lub do całkiem nowych, równie fajnych. 
Ogólnie kocham zwierzęta. Kiedyś chciałam zostać weterynarzem, ale tata mi powiedział, że będę musiała robić różne operacje i w ogóle i jakoś ten pomysł uleciał mi z głowy. Ale myślę, że gdy będę dorosła to będę pomagała jak tylko będę mogła. Bo czasami naprawdę nie mogę patrzeć na biedne, bezdomne zwierzaczki, które niczemu nie zawiniły, a ich właściciele je pozostawili gdzieś w lesie czy przy drodze. Więc nawet jeśli moja przyszłość nie będzie wiązała się bezpośrednio ze zwierzętami, to i tak chciałabym im pomagać. 
Na początku nie napisałam o pewnej ważnej kwestii. A mianowicie o moim nicku. Zuzka M. Zuzka od Zuzanny z "Opowieści z Narnii". Moja przyjaciółka powiedziała kiedyś, że jestem bardzo podobna do Anny Popplewell, która wciela się w postać Zuzki. Nie wiem, czy teraz też jestem, ale na pewno kiedyś byłam podobna. M. pochodzi od Malfoy - tak, bardzo lubię jego postać i Toma Feltona jako aktora. 
Sama nie wiem, o czym jeszcze miałabym napisać. Ale jeśli będziecie mieć pytania to śmiało piszcie, na pewno postaram się odpowiedzieć pod komentarzem. Na razie to tyle ode mnie :) Do dwudziestego piątego rozdziału! Lub szybciej na moim drugim blogu ;*



piątek, 22 sierpnia 2014

~24~


    Siedziała na ławce przed swoim domem z czarnym kotem na kolanach. Słońce ogrzewało jej bladą twarz. Wystawiła nieco nogi, by je choć trochę opalić. Przymrużyła powieki. Słyszała mruczenie kota, które ją uspokajało. Pewnie zasnęłaby na dworze, gdyby nie to, że niespodziewanie zwierzę zerwało się z jej nóg, najeżyło sierść i prychało oraz syczało, wyciągając ostre pazury. Zepchnęła szybko kotkę, bo jej pazury wbijały jej się w nagie uda. Wstała szybko z ławki i rozejrzała dokoła. Nie zauważyła niczego podejrzanego, ale wiedziała, że jej kot nie zachowywałby się tak z byle powodu. Musiało im zagrażać niebezpieczeństwo.
    Zobaczyła ich pod cieniem jabłonki, opartych niedbale o jej pień. Uśmiechali się, rozmawiając ze sobą przyciszonymi głosami. Dziewczyna zaklęła cicho, rozpoznając ich od razu. Nate i Tom coraz częściej ją odwiedzali. Nawet zbyt często jak na jej gust. Postanowiła sobie jednak, że nie da się im zastraszyć. Wzięła głęboki wdech i ruszyła w ich kierunku.
    Stanęła w pewnej odległości od nich. Mimo wszystko, nie chciała się do nich za bardzo zbliżać. Starszy z nich palił papierosa.
    - Czego znowu ode mnie chcecie? - zapytała, starając się zapanować nad strachem i złością.
    - Przyszliśmy tylko porozmawiać. - Wzruszył ramionami Tom.
    - Jak zwykle - mruknęła Maya. - Więc słucham, co macie mi tym razem do powiedzenia.
    - Uciekłaś naszemu Mistrzowi, ale od nas się nie odczepisz. W końcu zdobędziemy to, na czym nam zależy. Bez względu na cenę - wywarczał Nate.
    - Ale czego wy ode mnie chcecie? Chodzi wam o ten cały Elessar, o którym mówił Malcolm? - zapytała drżącym głosem. Wcześniej nie wiązała swoich dziwnych snów z pobytem z wielkie twierdzy Gwardii.
    "A może to wszystko jest połączone w jedną wielką intrygę?" - zastanawiała się.
    - Czyli jednak coś o nim wiesz? - zainteresował się Tom.
    - Mówiłam to już wtedy, u Malcolma i powiem to jeszcze raz. Nic nie wiem, o żadnym Elessarze! Zostawcie mnie w spokoju! Jestem zwykłą dziewczyną. Chodzę do szkoły, mam chłopaka... Nie mam z wami nic wspólnego. A już zwłaszcza z Elessarem.
    - Nie jesteś zwykłą dziewczyną. Jesteś Strażniczką. Wiemy, że to cię upoważnia do pewnych rzeczy, na przykład do tego, że nie możesz mówić o skarbie, którego strzeżesz, ale gdybyś była, jak mówisz, tylko normalną nastolatką, nie uciekłabyś z domu, nie ukrywała. Ja wiem, że kłamiesz. I wkrótce wydobędziemy od ciebie potrzebne informacje. Prędzej czy później. - Nate zgasił papierosa i zapalił kolejnego. Maya nieco się przeraziła. Nie zdawała sobie sprawy, że tyle wiedzą. Na szczęście nie powiedzieli, gdzie się ukryła, więc istniał choć cień szansy, że nie wiedzą gdzie znalazła kryjówkę. Czyli że dobrze wybrała, zgadzając się zamieszkać u Shane'a. Właśnie, skoro była u Shane'a, to jakim cudem znalazła się u siebie w domu?
    Gdy zaczęła się nad tym zastanawiać, chłopcy zaklęli cicho i uciekli spod jabłoni. Maya została sama a wszystko wokół niej zaczęło wirować...

    Obudziła się zlana potem. Siedziała na łóżku, cała kołdra leżała skopana na podłodze. Dyszała ciężko.  Miała trudności ze złapaniem oddechu, a w głowie jej się kręciło. Przymknęła na chwilę oczy. Po chwili wyszła z pokoju i skierowała się schodami w dół, do kuchni. Drogę oświetlała sobie telefonem.
    Shane zaskoczył ją. Stał oparty o drzwi lodówki i pił coś z czerwonej szklanki. Gdy ją zauważył, wzdrygnął się. Odstawił szklankę na blat i uśmiechnął do dziewczyny.
    - Co ty tu robisz? - zdziwiła się.
    - Mógłbym cię zapytać o to samo - odparował.
    - Pierwsza zadałam pytanie - zauważyła. Wzięła czystą szklankę z szafki i nalała sobie wody, którą jednym łykiem wypiła.
    - Jakoś nie mogłem spać i postanowiłem zejść na dół. A ty?
    - Miałam dziwny sen - przyznała. Nie myśląc nad tym, co mówi, opowiedziała chłopakowi koszmar.
    - Tak, to rzeczywiście dziwny sen - przyznał. - Hej, cała się trzęsiesz. Wszystko okej? - zapytał, podchodząc do niej i łapiąc ją za ręce.
    - Po prostu... Trochę się wystraszyłam. Wiesz, wyglądali trochę strasznie... - Westchnęła.
    - Jestem tutaj, nic ci nie grozi. Nie masz się czym martwić. Tutaj jesteś bezpieczna.
    - Dziękuję.
    Chłopak przytulił ją delikatnie. Oparła głowę na jego ramieniu i wdychała przyjemny zapach jego skóry.

    Następnego dnia po wycieczce w klasie Mayi było bardzo miało uczniów. Jak zapowiedziała Maggie, przyszły Chloe i Adison oraz dwaj chłopcy, którzy rozchorowali się tuż przed wyjazdem i nie pojechali z resztą klasy. Na lekcjach niewiele robili, głównie grali w gry, bo nie opłacało się realizować materiału z czworgiem uczniów, skoro następnego dnia przyjdzie reszta i oznajmi, że ich nie było i że nie rozumieją tego czy owego.
    W czwartek przybyli już prawie wszyscy. Tylko Maya nie pojawiła się w szkole. Diana bardzo się denerwowała i martwiła o przyjaciółkę, ale ta ani nie odbierała telefonu, ani nie odpisywała na smsy.
    - Musiało się coś stać - zawyrokowała podczas lunchu, gdy we trzy siedziały na stołówce, jedząc drugie śniadanie.
    - A ty znowu swoje. Nie możesz pojąć, że się nadal na nas obraża? - odezwała się Chloe między jednym gryzem kanapki a drugim.
    - Po pierwsze nie obraża. Po drugie to z wami się nie dogaduje. Jakbyście nie zauważyły to przez ostatnie parę dni znów się do siebie odzywałyśmy. To musiało być coś poważnego. Czas porozmawiać z Shanem i Adamem - postanowiła, wstając od stołu. Zmięła w dłoni serwetkę i rzuciła ją na opakowanie po drugim śniadaniu.
    - Spoufalasz się z nimi? - zawołała Wen nieco zbyt głośno. Dwie dziewczyny przy sąsiednim stoliku odwróciły się w jej stronę niezadowolone z zakłócania posiłku głośnymi krzykami.
    - Kolegujemy się. To naprawdę spoko chłopaki. Poza tym bardzo pomogli Mayi. Ona ich lubi i ja też. Nie ma w tym nic złego - oznajmiła, odchodząc.
    - Niemożliwe - westchnęła Chloe, patrząc na oddalającą się przyjaciółkę
    - A jednak!
    - Ciekawe, co jej powiedzą - zastanawiała się głośno brunetka.
    - Nagle zaczęło cię obchodzić, co oni myślą? - zapytała Wendy.
    - Nie, oczywiście, że nie. Zastanawiałam się tylko... Diana może mieć trochę racji. Przecież do niej się odzywała, prawda? - spytała. - Jestem tylko ciekawa, o co znowu się na nią obraziła. Pewnie o jakąś błahostkę. Znając ją...

    Diana podeszła do stolika, przy którym siedzieli Adam, Shane, Kevin i Mark. Ad wyglądał na smutnego, nie udzielał się w dyskusji, jaką prowadzili chłopcy. Stał się cichy i markotny. I tylko on wiedział, jaki jest powód jego złego nastroju.
    Shane natomiast był szczęśliwy jak nigdy. Śmiał się z kumplami, głośno rozmawiał i nawet nie zwracał uwagi na cichego przyjaciela. Chociaż widział, że coś było nie tak, wolał nie pytać. Domyślał się, że to miało związek z Mayą i z tym, że nie podobało mu się to, że dziewczyna u niego zamieszkała. Znał go nie od dziś i zauważał, kiedy chłopak był zazdrosny. Podły nastrój przyjaciela dawał mu jakąś satysfakcję, choć w głębi duszy współczuł mu z całego serca. Nagle zaczął się zastanawiać, jak on zareagowałby, gdyby był na miejscu Adama.
    Szatynka stanęła tak, by widzieć wszystkich.
    - Wiecie, co się dzieje z Mayą? - spytała, patrząc głównie na Adama. W końcu to on był jej chłopakiem. Powinien więc coś wiedzieć.
    - Ona... Źle się czuje, Kompletnie nie ma na nic siły. Złapało ją chyba straszne choróbsko. Leży cały czas w łóżku - odpowiedział szybko Shane. Zdziwiona Diana przeniosła wzrok na niego.
    - Skąd wiesz? Rozmawiałeś z nią?Bo ja dzwonię do niej od wczoraj i nie odbiera...
    - Gadałem z Joshem. Mogę mu przekazać, żeby powiedział Mayi, że się o nią martwisz. - Wzruszył ramionami.
    - Naprawdę? Dziękuję. Powiedz mu też, że jak tylko poczuje się lepiej, to niech do mnie zadzwoni albo napisze.
    - Jasne, nie ma sprawy. - Uśmiechnął się.
    - Dzięki jeszcze raz.
    - Nie ma za co. I nie przejmuj się tak. Jak szybko choroba przyszła, tak szybko minie.
    - Mam nadzieję... To do zobaczenia! - Pomachała im na pożegnanie i odeszła.
    - Ty, przecież Maya... - zaczął Adam, budząc się z zamyślenia. Nie słuchał uważnie słów kolegi, ale wiedział, co powiedział. I że to było kłamstwo. Shane stanowczo mu przerwał, nie pozwalając wypowiedzieć do końca zdania.
    - Jest chora! - warknął cicho.
    - Aha - mruknął Adam, zamykając sobie usta kanapką z szynką. Już nic z tego nie rozumiał. - Przyjdę dzisiaj do ciebie po szkole, okej? - powiedział. Blondyn wzruszył tylko ramionami. Nie za bardzo mu się to podobało, ale nie mógł zabronić mu odwiedzać ani jego, ani tym bardziej Mayi.

    - Maya jest chora. A nie mówiłam, że to coś poważnego? - Uśmiechnęła się tryumfalnie.
    - Wierzysz im? - Prychnęła Chloe, unosząc wysoko brwi.
    - Oczywiście, że tak. Poza tym sama tak myślałam - że stało się coś złego. Poprosiłam Shane'a, by przekazał jej żeby się do mnie odezwała, gdy tylko będzie mogła.
    - To on ma z nią kontakt, a ty już nie? - zdziwiła się Wendy.
    - Rozmawiał z Joshem. - Westchnęła Diana. - Czy wy zawsze musicie być takie podejrzliwe? Nie mam już na to siły. Muszę wziąć książki z szafki. Mam kartkówkę na szóstej lekcji i powinnam się pouczyć. Do zobaczenia później! - pożegnała się. Już po chwili wyszła ze stołówki.
    - Maya przekabaciła ją na swoją stronę. Ona to potrafi owinąć sobie wszystkich wokół palca - zawołała z udawanym uznaniem Chloe. Wen jej przytaknęła, sącząc sok z kartonika. - Jeszcze zobaczymy, kto ma rację, gdy wszystko wyjdzie na jaw. Wtedy wszyscy będą pod wrażeniem naszej inteligencji i sprytu. - Dziewczyny zaśmiały się, przybijając sobie nad stołem piątkę.


    "Kiedyś czytelniczka mojego bloga zapytała mnie, skąd biorę pomysły na historie, które opisuję. Nie wiedziała, jak jej odpowiedzieć. Myślałam, że czerpię je z książek, filmów czy seriali albo innych opowiadań. Tak. Ale tylko po części. Najwięcej pomysłów przychodzi, gdy jestem sama, gdy się myję czy kładę spać.
    Dopiero wtedy zauważyłam, że jestem typem samotnika. Tak, to prawda, że lubię spędzać czas w szkole wśród uczniów i kolegów. Ale do czasu. Czasem mam dość tego ich jazgotu, tych "problemów". "Jaką bluzkę założyć, żeby zwrócił na mnie uwagę?" Czerwień, czy róż?" Żenada. 
    Właśnie wtedy mam ochotę zamknąć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie, przytulić się do poduszki i płakać. Płakać nad swoim życiem. Płakać nad życiem innych. Często wtedy, właśnie w tej samotności coś mi świta w głowie. Jakiś pomysł, który muszę zapisać, bo inaczej uleci jak dmuchawiec na wietrze. 
    Część historii to także opowieść o moim życiu. O moich marzeniach, snach, pragnieniach. Rzeczy wymyślone przeze mnie umyślnie, to tylko kropla w morzu potrzeb. 


Proszę, nie odchodź. Nie jestem jeszcze gotowa na pożegnanie...

    Jestem w trakcie czytania "Pamiętnika Narkomanki" Barbary Rosiek. Z każdą przeczytaną kartką coraz bardziej utożsamiam się z Baśką. Co prawda nie ćpam i nie choruję, ale też czasami chciałabym umrzeć, jednak coś mnie powstrzymuje. Boję się. Boję się, co będzie po. Co będzie ze mną TAM dalej? Chciałabym, tak jak Baśka, w końcu się zakochać. Mieć osobę, do której mogłabym się przytulić.


Życie to kręte uliczki, wśród których można się pogubić.

    Tak, ja już dawno pogubiłam się w swoim życiu. Nie wiem, po co żyję, dla kogo. Chyba tylko dla siebie samej. 
    Na razie dobrze jest tak, jak jest. Siedzę sama w domu, nikt do mnie nie pisze, nikt się nie odzywa. To boli. Myślę, że nikomu już na mnie nie zależy.I chyba to prawda. Więc się nie łudzę i nie oszukuję i jest mi nawet okej. Lubię być sama. Wtedy mam czas na pisanie. A to jest dla mnie ważne. Gdyby mi to zabrano, to nie pozostałoby mi już nic, dzięki czemu mogłabym żyć. 
   Tak, jestem samotnikiem i dobrze mi z tym. Nie umiem kontaktować się z innymi, nie umiem rozmawiać o swoich problemach. Zraziłam się do gatunku ludzkiego. Ćpają, piją, sprzedają swoje ciało. Obchodzą ich tylko problemy związane z nimi, a utrapienia innych, może bardziej potrzebujących, mają gdzieś. Nienawidzę takich ludzi, choć czasem jestem jedną z nich. Wtedy nienawidzę też siebie. Najgorsi są tacy, którzy są "przyjaciółmi", ale tylko śmieją się z tobą. Już nie płaczą, choć to w smutku najbardziej potrzebujemy bliskości drugiej osoby.


Oceniaj mnie dopiero wtedy, gdy mnie poznasz. A więc nie oceniaj nigdy. - Eminem."

    Nikt nie wiedział, że te słowa, wypowiedziane przez jej bohaterkę na blogu, to cała prawda o niej. Pisała to dawno temu, już nawet nie pamiętała, kiedy, ale właśnie tak się czuła Maya. Odrzucona, niekochana, niepotrzebna.
Maya
    Opublikowała posta, niezrażona tym, że Chloe to przeczyta. Niech wie, że jest jej przykro. Choć prawdopodobnie już nigdy nie zajrzy na jej bloga. Odkąd się pokłóciły nie napisała żadnego komentarza. To było przykre, bo Maya starała się komentować posty przyjaciółki. A teraz ona tak się odpłacała. Postanowiła jednak, że, chociaż na razie, nie będzie się przejmować tamtymi sprawami. Miała ważniejsze kłopoty na głowie.
    Otuliła się jeszcze bardziej za dużą bluzą chłopaka, bo zrobiło jej się zimno. Pożyczył jej to ubranie, gdy wychodził do szkoły, a ona zeszła na śniadanie okryta cienkim kocem wygrzebanym z szafy. Wciągnęła mocno zapach Shane'a, którym przesiąknięta była jego bluza.
    To nie mieściło jej się w głowie. Za dużo wrażeń jak dla niej. Za dużo się działo wokół i miała kompletny mętlik. Starała to sobie wszystko poukładać w punktach, ale zawsze coś jej przeszkadzało. Tym razem było to ciche pukanie do drzwi. Odłożyła więc laptopa na bok, zeszła z łóżka i podeszłą do drzwi. Otworzyła je a za nimi stał Shane. Uśmiechnął się do niej, podnosząc tacę z parującym kubkiem.
   - Cześć, przyniosłem kakao. Pomyślałem, że dobrze ci zrobi. Ja zawsze uwielbiam pić kakao, gdy mam gorszy dzień. A wydawało mi się, że wstałaś lewą nogą i...
    - Dziękuję - przerwała mu jego paplaninę. - To miło z twojej strony. Proszę, wejdź. - Przesunęła się, by mógł wejść do pokoju. Chłopak zrobił parę kroków. Zatrzymał się przy stoliku, na którym położył tacę z kubkiem kakao. - Wiesz, zastanawiałam się, kiedy mogłabym iść do szkoły. Czy twoja mama nie wspominała o tym? - zapytała, spoglądając uważnie na chłopaka.
    - Przykro mi, ale twoja mama powiedziała, że do końca tygodnia masz siedzieć w domu - przyznał ze skuszoną miną.
    - Ale ja muszę się uczyć Muszę poprawić ocenę z fizyki! A tutaj nawet nie mam książek, żeby się przygotować do testu, który mam pisać we wtorek. Ja muszę wrócić do domu po zeszyty i notatki! - postanowiła.
    - O nie, nie, nie! Nie ma mowy. Obiecałem mamie, że się tobą zajmę. Więc nie pozwolę ci teraz ot tak sobie wyjechać. Zostajesz tutaj, rozumiesz?
    - Ale... - Chciała zaprotestować, lecz Shane jej na to nie pozwolił.
    - Słuchaj, jeśli naprawdę ci na tym zależy, mogę jechać jutro po szkole do ciebie i zabrać parę rzeczy.
    - Naprawdę? Mógłbyś? - zapytała, nieco udobruchana. Blondyn pokiwał głową. - Zostaje tylko kwestia szkoły. Jak ja się wytłumaczę z prawie tygodniowej nieobecności? - zastanawiała się.
    - O to też się nie martw. Powiedziałem dzisiaj Dianie, że zachorowałaś. A propos niej, prosiła, żeby ci przekazać, żebyś się do niej odezwała. Martwiła się o ciebie.
    - Dziękuję. Za chwilę do niej zadzwonię - obiecała. - A ty co będziesz robił? Jakieś plany? - zainteresowała się.
    - Muszę pomóc ojcu w czymś i za chwilę wyjeżdżamy, ale mama jest na dole. Poza tym Adam wspominał coś o tym, że wpadnie po lekcjach. Raczej nie do mnie tylko do ciebie, więc będziesz miała gościa.
    - Dlaczego nie do ciebie? Co się stało? Pokłóciliście się? - zmartwiła się Maya.
    - Nic tylko wydaje mi się, że Adam jest trochę zazdrosny o to, że u mnie mieszkasz. Sam nie wiem, ostatnio w ogóle się do mnie nie odzywał i trudno mi cokolwiek powiedzieć. Może tobie uda się coś z niego wyciągnąć. Dzisiaj w szkole był nadzwyczaj cichy.
    - Tak, to do niego niepodobne. Normalnie słychać go na całym korytarzu. - Zaśmiali się.
    - Muszę już lecieć. - Westchnął. - Powinniśmy wrócić przed wieczorem. Jakbyś czegoś potrzebowała to mama powinna siedzieć w salonie albo w kuchni. No i pamiętaj o Adamie. Do zobaczenia! - pożegnał się i wyszedł z pokoju. Po trzaśnięciu drzwiami, Maya usłyszała jego kroki na schodach. Została sama. Westchnęła cicho. Wzięła do rąk gorący kubek i usiadła z nim na łóżku. Wzięła z powrotem laptopa na kolana. Pijąc ciepłe kakao, przeglądała różne strony internetowe.
    Wyłączyła laptop, gdy skończyła pić kakao. Podniosła się z łóżka, wzięła tackę i kubek i zeszła z nimi na dół. Po drodze niektóre schody cicho skrzypiały, co nie umknęło uwadze Mayi.
    Po kuchni krzątała się mama Shane'a. Wesoła, uśmiechnięta od ucha do ucha, nuciła pod nosem jakąś melodię. Gdy ujrzała Mayę w drzwiach, zaprosiła ją gestem do środka.
    - Dzień dobry - przywitała się grzecznie. Kobieta wyszła z domu wcześnie rano i nie tak dano wróciła, więc dziewczyna widziała ją po raz pierwszy tego dnia.
    - Masz ochotę na herbatę? - zaproponowała. Maya pokręciła głową, odstawiając pusty kubek na blat szafki. - To może jesteś głodna? Właśnie miałam przyszykować coś dla siebie.
    - Nie, dziękuję.
    - Proszę, usiądź. - Wskazała jej miejsce po drugiej stronie wyspy, gdzie rano razem z Shanem jadła śniadanie. Dziewczyna posłusznie usiadła, patrząc uważnie na panią Shay. - Wyspałaś się? - zapytała. Zaczęła wyciągać z lodówki różne opakowania i garnki. Dziewczyna nie wiedziała, czy skłamać, czy powiedzieć prawdę. Kobieta wyglądała na taką, której w żaden sposób nie da się oszukać. Z drugiej jednak strony nie chciała jej urazić.
    - Nie za bardzo - przyznała, spuszczając głowę.
    - Ach, nie dziwię się. Shane mówił, że miałaś koszmary. Ale zapewniam cię, z czasem to minie - wyznała. Usiadła naprzeciwko Mayi z talerzem pełnym jedzenia. Obok postawiła kubek z parującą herbatą i zaczęła powoli wszystko jeść. - Rozmawiałam sobie z Shanem przed jego wyjściem. Wiesz, chciałam się czegoś o tobie dowiedzieć, ale mój syn jest... Strasznie trudno namówić go do zwierzeń. Poza tym pomyślałam, że lepiej cię poznam, gdy z tobą porozmawiam. Jedyne, co udało mi się z niego wyciągnąć to to, że piszesz. Muszę przyznać, jestem pod wrażeniem. Oczywiście ja nawet głupiej rozprawki do szkoły nie potrafiłam skończyć i chyba wiem, dlaczego Shane'owi również nie idzie angielski. - Zaśmiała się serdecznie. - Mogłabym, jeśli to żaden problem, przeczytać choć kawałek? Bardzo mnie ta sprawa zainteresowała.
    - Och - zdziwiła się Maya. Jeszcze nikt z dorosłych nie poprosił ją o jej opowiadanie. - No dobrze. Mam... Mam na komputerze. - Wskazała palcem sufit. - Mogę przynieść, jeśli pani chce...
    - Bardzo - podkreśliła kobieta. Więc dziewczyna pobiegła na górę, wzięła laptopa i przyniosła go do kuchni. Postawiła go na blacie przed panią Shay, otwierając wcześniej odpowiedni plik. Maya przyglądała się uważnie kobiecie, która odłożyła na bok jedzenie i zajęła się czytaniem opowiadania. Na jej twarzy odmalowywały się różne emocje - od zdziwienia, przez niedowierzanie do fascynacji.
    - Jak... Jakim cudem udaje ci się napisać coś tak wspaniałego? - spytała, gdy w końcu oderwała wzrok od ekranu laptopa. Spojrzała swoimi mądrymi oczami w oczy blondynki.
    - No... Normalnie - zawahała się. - Siadam na podłodze, opieram się o łóżko, patrzę przez okno na niebo, w tle słychać muzykę, ja na kolanach mam zeszyt, w ręce trzymam długopis, a obok mnie leży otwarta książka.
    - Po co ci to wszystko? - zdziwiła się.
    - W zeszycie piszę długopisem. Książka daje mi motywację, jako taką wenę, pomysły. Wie pani, mając ją przy sobie, widzę, że komuś się udało, że napisał opowiadanie, wydał i teraz czytają go miliony. Lubię marzyć o tym, że w przyszłości ja też będę taka sławna, że moje pomysły dadzą inspiracji nowym pokoleniom pisarzy. Ale przejdźmy dalej. Muzyka pozwala mi się wyciszyć. Czasem, gdy już nie wiem, co pisać, wsłuchuję się w słowa piosenki i z czasem przychodzi do mnie nowy pomysł. Muzyka nastraja... Gdy siedzę na podłodze to czuję, jakbym była daleko od świata, ale spoglądając w niebo, uświadamiam sobie, że to świat jest daleko. Ja jestem tam, gdzie byłam. Siedzę na podłodze w moim pokoju...
    - Niewiarygodne... Żeby szesnastolatka pisała z taką pasją, tak wielkim uczuciem... Od razu widać, że masz do tego talent. Ogromny. - Uśmiechnęła się. - Na pewno wszyscy ci go zazdroszczą.
    - Tak naprawdę mało osób wie, co tak naprawdę robię. Pani dowiedziała się jako pierwsza z dorosłych. Jedynie Shane, Josh i... I moje przyjaciółki. - Westchnęła, przymykając na chwilę oczy. - Chyba... Chyba pójdę już. Na pewno ma pani dużo na głowie, nie chcę pani przeszkadzać.
    - Dobrze, idź. Ja za kilka minut muszę wyjść. Powinnam zrobić zakupy. Nie pogniewasz się, jeśli zostawię cię na chwilkę samą? - zapytała.
    - Nie, oczywiście, że nie. Niech się pani o mnie nie martwi. Poradzę sobie. Z resztą Shane coś wspominał o Adamie. Podobno ma wpaść.
    - Tak, tak. Też mi o tym mówił. No to ja będę się zbierać. Czuj się jak u siebie w domu. Może znajdziesz tutaj coś, co pomoże ci napisać coś równie pięknego jak to. - Wskazała na laptopa.
    - Dziękuję - odparła i wstała razem z kobietą.
    - No to do zobaczenia!
    - Do widzenia - pożegnała się uprzejmie. Wzięła komputer ze sobą. Weszła na pierwsze piętro, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi i szczęk kluczy w zamku. Pani Shay zamknęła ją w tym wielkim domu na dobrą godzinę. Oparła rękę na końcu drewnianej barierki, w miejscu ciemnego sęku. Coś głucho kliknęło, a dziewczyna szybko odskoczyła, wystraszona hałasem.
    Nagle przed nią otworzyły się ukryte w ścianie drzwi, za którymi zobaczyła drewniane schody. Rozejrzała się więc dookoła. Zaciekawiona zajrzała do ukrytego pomieszczenia. Gdy przekroczyła próg, drzwi za nią zatrzasnęły się i nastała ciemność.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej, hej :) Mam tylko Wam do przekazania parę informacji i już się zmywam.
    No więc po pierwsze: strasznie mi się pisze takie zwyczajne życie, jakie było w tym rozdziale. Najlepiej opisywało mi się początek i koniec. Środek był kompletną katastrofą.
    Kolejny będzie bardziej ciekawy, mam przynajmniej taką nadzieję. No i będzie ważny - mam nadzieję, że wyjdzie mi odpowiednio dobrze ;p
    Jeśli zdążę będę miała w tygodniu dla Was niespodziankę - może do kolejnego piątku uda mi się. Musicie tylko napisać w komentarzach, z kim chcielibyście zobaczyć rozdział, o kim chcielibyście się dowiedzieć czegoś więcej. Może macie jakieś konkretne pytania co do tych postaci, na które mogłabym odpowiedzieć w rozdziałach :) Bardzo mi na tym zależy, dlatego proszę Was o to :) Mogłam nieco wcześniej, ale dopiero nie tak dawno wpadłam na ten pomysł :)
    Mam nadzieję, że to już wszystko :) Pozdrawiam Was serdecznie!

niedziela, 10 sierpnia 2014

~23~


    Adam opuszczał samochód przyjaciela w kiepskim stanie. Gdy tylko zniknął z pola widzenia Shane'a i Mayi, zwiesił głowę, wzrok wbił w kamienie na drodze, a dłoń, w której nie trzymał torby, schował w kieszeni.
    Był zazdrosny. Czuł się podle, myśląc, że jego dziewczyna spędzi u jego najlepszego przyjaciela noc. Żeby tylko jedną noc! Zapowiadało się, że będzie ich kilka! Zdawał sobie sprawę, że Maya blondynowi nie jest obojętna, lecz nie wiedział w jakim sensie i jak bardzo lubi przyjaciółkę.
    "Gdybym tylko tam został!" - pomyślał, zaciskając mocniej dłoń na ramieniu torby. Czuł złość do Shane'a. Nie potrafił pomieścić w głowie, dlaczego jego przyjaciel zaproponował Mayi nocleg u siebie.
    "Może żeby zrobić mi na złość? Żeby pokazać, że się nie poddał? Że będzie o nią walczył? Może żeby mnie wkurzyć? Upokorzyć?" - zastanawiał się, wchodząc do wielkiego domu.
Zatrzasnął za sobą czarne drzwi, rzucił torbę na podłogę wykonaną z ciemnych, drewnianych paneli. Torba przejechała parę metrów, zatrzymując się na szklanej szybie, oddzielającej schody od reszty korytarza. Schody wykonane były z tych samych brązowych paneli co podłoga. Ściągnął buty z nóg i zostawił je na środku korytarza. Potem poszedł jak robot do kuchni. Po prawej stronie, za szklanymi drzwiami znajdował się przytulny salon z kominkiem i wygodnymi kanapami. Minął go, nawet do niego nie zaglądając, choć zawsze, gdy tylko wracał do domu, robił to.
    Białe ściany, brązowe meble, nieco ciemniejsze niż podłoga, nadawały kuchni przytulny, ale zarazem nowoczesny wygląd.
Vicky
    Usiadł na wygodnym krześle, obitym szarym materiałem, nie zauważając, że w kuchni znajduje się jeszcze jedna osoba. Westchnął głośno, opierając się i zakładając ręce na piersi. Dopiero wtedy podniósł głowę i zobaczył wpatrującą się w niego uważnie Vicky. Na swój sposób była podobna do brata. Miała ciemne włosy, gęste, czarne brwi i zawsze głośno się śmiała. Nie posiadała jednak piegów na nosie, była szczupła i niska. Miała nieco węższe usta niż Adam, zgrabny, prosty nos, chudą, opaloną twarz i zielone oczy, które w tamtej chwili przeglądały go na wylot.
    Zachowała poważny wyraz twarzy. Wiedziała, że coś się stało. Gdyby nawet Adam nie miał tak skwaszonej miny, poznałaby, że coś było nie tak. Znała go szesnaście lat. Jej nie mógł oszukać.
    - Cześć, braciszku - przywitała się. Stała oparta o blat szafki. W ręku trzymała ściereczkę, którą jeszcze przed chwilą wycierała ręce. Na sobie miała zwykłe, jasne dżinsy z czarnym paskiem, białą koszulkę włożoną w spodnie i granatową marynatkę ze złotymi guzikami. Jej rękawy podwinęła do łokci, by jej nie przeszkadzały.
    - Cześć - odparł tylko i utkwił wzrok w swojej dłoni.
    - Jak tam? Wycieczka się udała? - zapytała ostrożnie. Chłopak spojrzał na nią, wahając się. Gdyby jej powiedział, może by mu w czymś doradziła. W końcu była starsza i miała większe doświadczenie w sprawach sercowych. Lecz z drugiej strony czy ufał jej na tyle, by powierzać jej swoje sekrety? Nigdy dotąd tego nie robił.
    "Może najwyższy czas to zmienić?"
    - Na wycieczce było w porządku - zaczął powoli. Nie skłamał. W końcu na wycieczce nic takiego się nie wydarzyło. Przynajmniej nie jemu.
    - Więc skąd taka skwaszona mina? - Przyglądała mu się uważnie odkąd wszedł do kuchni i teraz była prawie pewna tego, co go trapiło. - Chodzi o dziewczynę?
    Adam spojrzał na nią zdezorientowany. Zdziwiło go to, że jego siostra tak szybko odgadła jego smutki.
    - Aż tak to po mnie widać? - Zaśmiał się gorzko. Vicky podeszła do stołu i usiadła na krześle obok niego ze współczującą miną.
    - Znam cię aż za dobrze. Dlatego wiedziałam. A teraz opowiadaj, co  to za dziewczyna i z czym masz kłopot. Może uda nam się coś na to zaradzić? - Uśmiechnęła się zachęcająco.
    Adam opowiedział jej całą historię. Opisał jej Mayę szczegółowo. Nie pominął tego, że to Shane chce odbić mu dziewczynę. Powiedział, co czuje do niej, do niego. Gdy skończył, lżej mu się zrobiło na sercu. Jakby pozbył się ciężaru, który od jakiegoś czasu zalegał jego duszę. Vicky nie poradziła mu nic ponad to, co wiedział, ale i tak poprawił mu się humor. Siostra stwierdziła, że nie może przestać walczyć o miłość i nie powinien się tak szybko poddawać złości.
    - Musisz nauczyć się, jak obrócić emocje na swoją korzyść. Zazdrość może okazać się twoim sprzymierzeńcem. Po prostu musisz wiedzieć, jak jej używać - powiedziała na koniec.
    - Gdzie się tego nauczyłaś? - zdziwił się.
    - To tu, to tam. - Zaśmiała się serdecznie. Nie odpowiedziała wprost na jego pytanie, ale skoro nie chciała o tym mówić, Adam nie drążył tematu. Po chwili milczenia Vicky znów się odezwała, zadając pytanie z całkiem innej beczki. - Słyszałam, że już wiesz o naszym małym rodzinnym sekrecie. To prawda?
    - Chodzi ci o Zakon? - Pokiwała głową.
    -  No i jak się z tym czujesz? Co sądzisz? - zapytała
    - A myślisz, że jak się czuję? Jestem trochę skołowany. Tyle się działo, że nawet nie miałem czasu o tym myśleć, poukładać wszystkich wiadomości. Mam nadzieję, że to nic strasznego?
    - Zakon jest super. Nauczysz się panować nad emocjami, a to chyba przyda ci się najbardziej. Poza tym uczą walki, władania bronią, a to zawsze kręci chłopaków, nie? - Oboje zaśmiali się głośno.

    Po kolacji Maya zamierzała obejrzeć pozostałe pokoje na poddaszu, ale była tak zmęczona, że postanowiła, że swoją wycieczkę przełoży na następny dzień.
    Podczas posiłku mama Shane'a zadawała dużo pytań, ale głównie dotyczyły Mayi - jej zainteresowań, stopni czy ulubionych potraw. Dziewczyna chętnie na nie odpowiadała, dziękując Bogu, że pani Shay nie pyta o jej dom i powody, dla których musiała uciec.
    Tak jak zapowiedziała, mama Shane'a poprosiła o numer telefonu do jej mamy. Dała go z chęcią. Miała nadzieję, że kobiety wszystko sobie wyjaśnią i że Maya nie będzie musiała niczego tłumaczyć czy wymyślać. Gdy wraz z blondynem wchodzili do góry, pani Shay wybierała właśnie numer telefonu jej mamy, uśmiechając się przy tym do Mayi.
    Shane odprowadził dziewczynę pod same drzwi jej sypialni. Tam życzyli sobie dobranoc i Maya weszła do pokoju, a blondyn zszedł po schodach na dół. Dziewczyna usiadła na łóżku, biorąc ze sobą torbę. Była zmęczona i jedyne, o czym marzyła, to szybki prysznic. Wzięła więc kosmetyczkę i piżamę i poszła do łazienki.
    Pomieszczenie było małe, ale dobrze zagospodarowane. Tuż przy wejściu znajdował się biały sedes, dalej stała czarna szafka ze zlewem a na niej lustro, wazon z kwiatami, mydło i ręczniki, a z boku przyczepiony został papier toaletowy. Naprzeciwko szafki na ścianie znajdowały się wieszaki na ręczniki i lampa. W rogu zrobiono prysznic, który odgrodzono od reszty łazienki szklanymi drzwiami.
    Cały ukośny dach po prawej stronie zastępowały okna, przez które niczego nie można było dostrzec. Lewa ściana pomalowana została na biało, a reszta, wraz z podłogą, wyłożona piaskowymi płytkami w dwóch odcieniach.
    Maya zamknęła drzwi, położyła swoje rzeczy na szafce. Z kosmetyczki wyciągnęła żel pod prysznic, który położyła we wnęce w ścianie, by mieć żel pod ręką. Szybko się rozebrała, a rzeczy powiesiła na wieszaku tuż przy ręcznikach i weszła pod prysznic. Odkręciła kran, z którego zaczęła lecieć letnia woda. Umyła się w mgnieniu oka, otuliła puchatym, białym ręcznikiem, osuszyła i ubrała piżamę. Potem zajęła się zmywaniem makijażu z twarzy i myciem zębów.
    Gdy była już gotowa, wróciła do pokoju. Zasłoniła okno, by słońce rano jej za wcześnie nie obudziło i położyła się na łóżku. Mimo zmęczenia, nie chciało jej się spać. Przekręcała się z boku na bok, odkrywała, to znów przykrywała swoje ciało cienką kołdrą. Leżała z otwartymi oczami i patrzyła w biały sufit. Rozmyślała. Zastanawiała się, co słychać u mamy i Josha. Czy wszystko u nich w porządku. Chciała do nich zadzwonić i upewnić się, że nic im nie jest, lecz gdy spojrzała na zegarek, zrezygnowała. Dochodziła jedenasta wieczorem. Nie wiedziała, co robili, ale gdyby spali, nie chciała ich obudzić. Postanowiła więc, że zadzwoni do nich z samego rana.

Maya
    Obudziła się wcześnie rano. W pokoju było jasno, bo okno jej sypialni wychodziło na wschód. Już zdążyło się zrobić ciepło. Wstała więc z łóżka, przeciągnęła się, odgarnęła włosy z twarzy i podeszła do okna. Nie odsłaniała go tylko otworzyła, by wpuścić do pomieszczenia świeże powietrze. Zaczerpnęła głośno powietrza, przymykając na chwilę powieki. Zapowiadał się bardzo ładny i upalny dzień. Ptaki już ćwierkały, latając od drzewa do drzewa, słońce zaczęło swoją wędrówkę po niebieskim niebie ponad godzinę temu. Było fantastycznie.
    Maya wygrzebała czyste ubrania z torby i pobiegła do łazienki. Wzięła szybki, zimny prysznic, by jeszcze bardziej się obudzić, ubrała się, umyła zęby a wilgotne włosy zostawiła rozpuszczone. Posprzątała starannie łazienkę, a gdy wróciła do sypialni, to samo zrobiła i tam.
    Skończyła przed ósmą, więc bez żadnych skrupułów odnalazła telefon i wybrała numer mamy. Musiała chwilę czekać, bo nie odebrała od razu.
    - Hej, słońce! - usłyszała w słuchawce głos mamy, który ją momentalnie uspokoił.
    - Cześć mamo. Wszystko u was dobrze? - zapytała od razu. Kobieta zaśmiała się serdecznie.
    - Oczywiście, że tak. Nie martw się o nas. Razem z twoim bratem przeprowadziliśmy się do Josha. Dobrze, że ma duży dom i wszyscy się pomieścimy. Ale to chyba raczej ja powinnam cię o to pytać - odparła. - Rozmawiałam z mamą Shane'a. Wiesz, mówiłam, żebyś poprosiła Chloe o nocleg, a ty poszłaś do niego...
    - Shane sam zaproponował, żebym u niego zamieszkała. Poza tym z dziewczynami się tak trochę jakby pokłóciłam, więc nie chciałam ich o nic prosić. Ale skoro mama Shane'a do ciebie dzwoniła, to wytłumaczyłaś jej...
    - Nie bój się. Ona wszystko wie. U nich będziesz bezpieczna jak nigdzie indziej - powiedziała tajemniczo.
    - Ale co to znaczy? Powiedziałaś jej o Elessarze? Mnie przez szesnaście lat nie powiedziałaś, a jej tak od razu? - zapytała zdenerwowana. - Przecież to podobno tajemnica rodzinna.
    - Nie gorączkuj się tak! Nic jej specjalnego nie powiedziałam. Ona zna trochę naszych sekretów, a i ja znam trochę jej tajemnic, więc jesteśmy kwita.
    - Ale mi nie powiesz, co to za tajemnice? - domyśliła się.
    - Shane powie ci któregoś dnia. Jestem tego pewna. I on dowie się, kim jesteś, i ty poznasz, kim jest jego mama. Na razie nie musisz tego wiedzieć. Ale pani Shay zaproponowała, że udzieli ci paru lekcji. Zna się na rzeczy równie dobrze jak ja. Oczywiście nie wie na pewno wszystkiego, ale myślę, że jej wiedza na początek w zupełności wystarczy. Opowie ci legendy, będziesz z nią ćwiczyła, by nabrać kondycji. Mówiła, że wyśle Shane'a, byście razem biegali i trenowali. On również miał się tego wkrótce nauczyć. Powiedziała, że jeśli będzie was dwóch to będzie jej lepiej prowadzić zajęcia.
    - Oookej... - Tylko tyle potrafiła z siebie wydobyć. Jak zawsze jej mama mówiła szybko, tajemniczo i często niewyraźnie. Nim Maya zdążyła oswoić się z jedną myślą, mama zaczynała już trzecią kwestię, którą miała z nią do omówienia.
    - Kochanie, wiem, że to dla ciebie wszystko nowe, ale postaraj się zapamiętać z tego jak najwięcej. To dla twojego dobra. I dobra całego świata. A gdy już wrócisz do domu, obiecuję, że nie będziesz już taka skołowana.
    - A propos. Kiedy będę mogła wrócić? - zadała nurtujące ją jeszcze pytanie.
    - Nie mam pojęcia. Na razie jest tu niebezpiecznie dla ciebie.
    - Ale ja mam szkołę! Został jeszcze cały miesiąc, wystawianie ocen, poprawki, a ja nie mam książek, a dzisiaj założyłam ostatnie czyste ciuchy. Nie mogę tak funkcjonować na dłuższą metę! - zawołała.
    - Przykro mi, ale tak będzie lepiej. Co do ubrań i książek to da się to jakoś załatwić. Pomyślę nad tym, kto miałby ci je przywieźć. Ale byłoby lepiej, gdybyś, chociaż na razie, nie chodziła do szkoły. Gdy upewnimy się, że nic ci tam nie grozi, skontaktuję się z mamą Shane'a.
    - Dobrze - odezwała się zrezygnowana.
    - Kocham cię, skarbie! - powiedziała jej mama.
    - Ja ciebie też - szepnęła Maya. Kobieta rozłączyła się, więc dziewczyna położyła telefon na łóżku. Siedziała tak chwilę, dopóki nie zaburczało jej w brzuchu. Wtedy uświadomiła sobie, że była strasznie głodna. Zeszła więc na dół po schodach i weszła do jadalni. Była otwarta na kuchnię i korytarz od strony schodów prowadzących na górę. Ściany miała szare z białymi paskami, a podłoga wyłożona drewnianymi, ciemnymi panelami. Biały, prostokątny stół otaczało osiem równie białych krzeseł z drewnianymi nogami. Nad nim wisiała wielka biała lampa w kształcie półkuli. Pod ścianą stał niski regał z czasopismami, książkami i ozdobami. Na nim ustawiono trzy obrazy, przedstawiające czarno-białą mozaikę i wysokiego kwiatka.
    Nikogo tam nie zastała, więc zajrzała do kuchni. Pośrodku niej znajdowała się wyspa z jednej i z drugiej strony otoczona szafkami. Nad nią wisiały dwie lampy. Po lewej stronie stały dwa krzesła obite szarym materiałem. Na jednym z nich siedział Shane, a jego mama krzątała się między gazówką, a drugą stroną wyspy.
    Wszystkie szafki i ściany miały biały kolor, blat szafek i wyspy pokrywała biało-szara mozaika, a na podłodze leżały te same panele co w jadalni.
    Na końcu pomieszczenia znajdował się przytulny salonik z długą kanapą stojącą wzdłuż wielkich okien, które układały się w półkole, drewnianym stolikiem i dwoma białymi krzesłami. Na kanapie leżało mnóstwo poduszek. Widok za oknami był przepiękny, bo można zobaczyć z nich kawałek ogrodu pani Shay - zielone krzewy, kwitnące kolorowe kwiaty. Po prawej stał regał a na nim kolejne książki i ramki ze zdjęciami. Pod kanapą, jak i pod wyspą Maya zauważyła małe szuflady i szafeczki.
    Spojrzała na gospodarzy domu. Wydawało jej się, że przerwała im w ważnej rozmowie. Oboje patrzyli na nią z uśmiechami na twarzach, ale czuła, że jeszcze przed chwilą dyskutowali o niej. Jej policzki delikatnie się zaróżowiły, ale nie dała po sobie poznać, że zorientowała się, że w czymś im przeszkodziła.
    - Dzień dobry - przywitała się grzecznie z mamą Shane'a. Kobieta uśmiechnęła się do niej serdecznie, gestem zapraszając na krzesło obok swojego syna.
    - Cześć - odezwał się chłopak, pijąc kawę z kubka.
    - Na co masz ochotę? - zapytała pani Shay, wyłączając gotującą wodę w czajniku.
    - Poproszę herbatę. A do jedzenia wystarczy mi kanapka - odpowiedziała.
    - Częstuj się, czym tylko chcesz - odparła kobieta, podając jej zaparzoną herbatę w kubku. Dziewczyna podziękowała cicho. Wzięła leżący na blacie chleb, posmarowała go masłem i nałożyła kawałek żółtego sera oraz dwa małe plasterki pomidora. Posłodziła herbatę jedną łyżeczką cukru. Zjadła śniadanie z apetytem, przysłuchując się, jak mama Shane'a wydaje mu polecenia.
    - Musisz skosić dzisiaj trawę. I tata prosił, byś umył samochód. Skoro jesteś w domu, to możesz to za niego zrobić.
    - Ta, przecież wiem. Auto wygląda, jakbyście jeździli nim po bagnach, a trawnik zarósł tak, że czuję się jak w dżungli. Nawet gdybyście mnie o to nie prosili i tak bym się umiłował i to wszystko zrobił.
    - Twój pobyt tutaj chyba zmieni mojego syna nie do poznania. Już go nie poznaję. Nigdy z własnej woli nie brał się za żadną robotę, a dzisiaj proszę jaki uczynny! - Zaśmiała się kobieta. - Wstał bladym świtem, choć to do niego niepodobne. Zawsze wyleguje się do południa.
    - Mamo! - syknął ostrzegawczo Shane.
    - No co? Mówię tylko, jak jest - odparła. Maya uśmiechnęła się szeroko. - Mam dzisiaj ważne spotkanie w pracy i muszę za chwilę wyjść. Poradzicie sobie, prawda? - spytała, sprzątając umyte garnki do szafek.
    - Mamo, nie jesteśmy dziećmi. Myślisz, że co, że podpalimy przez przypadek dom, bo dorwiemy się do zapałek? - powiedział chłopak, patrząc na swoją mamę.
    - Właśnie, nie jesteście dziećmi tylko nastolatkami. Czego innego mogłabym się bać, ale mam nadzieję, że jesteście rozsądni. - Zaśmiała się cicho. Wzięła torebkę z blatu i wyszła z domu, żegnając się z nimi.
    - Przepraszam cię za mamę. Próbowałem jej rano wytłumaczyć, że nie jesteśmy parą, ale ona się uparła i nie dałem rady jej przekonać. - Westchnął.
    - Spokojnie. Rozmawiałam dzisiaj z mamą i w jej słowach też był przytyk. Matki chyba tak mają, nie? Że wszędzie, gdzie się nie obejrzą widzą pary, które tworzą ich dzieci. Gdyby nie to, że zna Josha i jego dziewczynę, pewnie nas również uważała za parę - odparła, kończąc picie herbaty. Chłopak posprzątał jedzenie z blatu do lodówki.
    - To co chcesz dzisiaj robić? Mam trochę obowiązków, ale nie chcę, żebyś siedziała sama i się nudziła - powiedział Shane, stając przed nią.
    - Czy masz laptopa? - Chłopak kiwnął głową. - A mogłabym go pożyczyć, kiedy ty będziesz zajęty? - Znów kiwnął głową.
    - Jeśli chcesz, możesz z nim wyjść do ogrodu. Tam cały czas jest cień i internet działa tam najlepiej. - Zaśmiał się. Maya podziękowała mu cicho. - Niestety, na mnie czeka brudny samochód, więc jeśli pozwolisz, przyniosę ci laptop i pójdę, okej?
    Dziewczyna zgodziła się. Blondyn zniknął na schodach, by po chwili wrócić z czarnym komputerem w ręku. Potem razem wyszli przed dom. Shane wyprowadził auto z garażu i zaczął je myć, a Maya usiadła na ławce. Laptopa położyła na stoliku. Nie poszła do ogrodu, wolała posiedzieć tutaj, mając na oku chłopaka, który spoglądał na nią co jakiś czas, gdy pisała notkę na swojego bloga.


~~~*~~~*~~~*~~~

    Hej :) W końcu go napisałam! Myślałam, że nie dam rady, bo prawy nadgarstek boli mnie tak, że nie wiem, ale jakoś mi się udało. Na szczęście nie miałam wiele do napisania i szybko się uwinęłam.
    Ten chyba nieco dłuższy - przynajmniej mam taką nadzieję.
    Piszcie, co o nim sądzicie :) Dziękuję Wam, za wspaniałe komentarze pod ostatnim rozdziałem! ;*
Mrs Black bajkowe-szablony