piątek, 22 listopada 2013

~4~


    Maya zaniepokojona hałasem, wyjrzała z pokoju. Na korytarzu nie było nikogo, oprócz wkurzonego Shane'a, który rozmawiał z kimś przez telefon. Dosyć głośno rozmawiał.
    - Przez te wszystkie lata nic mi nie powiedzieliście! - krzyknął. - Fajnie, że chociaż teraz dowiedziałem się, kim tak naprawdę jestem - warknął i rozłączył się. Dłoń, w której trzymał komórkę, zacisnął mocno w pięść. Chciał nią uderzyć w ścianę, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał. Oparł się czołem i dłońmi o zimny mur.
Dziewczyna zastanawiała się chwilę. W końcu podeszła do chłopaka i położyła mu rękę na napiętym ramieniu.
    W tym samym momencie zakręciło jej się w głowie, a lewe ramię zapiekło. Syknęła cicho, upadając na podłogę i łapiąc się za rękę.
    Zdezorientowała tym Shane'a. Dopiero po chwili rzucił się, by pomóc dziewczynie. Od razu zapomniał o swoich problemach. W tamtej chwili liczyła się tylko ona.
    Zainteresowani hałasem, zaczęli wyglądać ze swoich pokoi. Na korytarzu robiło się ciasno i duszno. Shane podniósł nieprzytomną Mayę z podłogi i próbował przenieść ją przez tłum gapiów. Ktoś krzyknął, że pójdzie po ich opiekunów. Ktoś inny kazał się im rozejść. Niewiele to pomogło, na szczęście pokój dziewczyny był blisko i blondynowi udało się ją tam przetransportować. Adison zacisnęła usta w wąską kreskę, ale poproszona przez chłopaka, otworzyła mu drzwi.
    W środku Diana, Wendy i Chloe śmiały się i żartowały jak gdyby nigdy nic. Miały włączoną muzykę, więc nie było szans na to, by usłyszały cokolwiek z korytarza. Zdziwiły się więc, gdy zobaczyły bladego Shane'a, niosącego, jeszcze bledszą, bezwładną Mayę.
    Zalały go potokiem pytań, lecz na żadne z nich nie odpowiedział. Głównie dlatego, że sam nie znał na nie odpowiedzi.
    Położył dziewczynę na jej łóżku i zsunął jej buty ze stóp. Gdy układał jej ciało, zauważył czerwoną ranę na lewym ramieniu. Serce zabiło mu mocniej, lecz po chwili zdrowy rozsądek wszystko uciszył.
    "Skaleczyła się, gdy upadła, matole!"
    Zrezygnowany, zwiesił smętnie głowę. Nie zauważył więc tej dziwnej zmiany w naszyjniku dziewczyny. Wisiorek zaczął delikatnie błyszczeć, lecz tak szybko jak zaczął, tak szybko skończył i dziewczyna otworzyła oczy. Wendy, pochylająca się nad jej ciałem, pisnęła cicho, więc Shane podniósł wzrok, by zobaczyć, co się stało. Gdy ujrzał, że Maya jest przytomna, kamień spadł mu z serca, a na twarz wróciły naturalne kolory.
    Drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju weszło kilka osób na raz. Na przedzie pan Harris, dalej wychowawczyni dziewcząt i lekarz. Od razu wszystkich odgonili od łóżka blondynki i zaczęli wypytywać ją, a to co się działo, jak doszło do tego, że upadła.
    Maya bardzo starała się przypomnieć sobie co wydarzyło się tam, na korytarzu, lecz oprócz wkurzonego blondyna, nic nie przychodziło jej do głowy.
    - Nie wiem - szepnęła tylko.
    Potem lekarz ją dokładnie zbadał i stwierdził, że to wszystko z przemęczenia i że dzisiaj nie powinna się przemęczać. Najlepiej by było, gdyby została w hotelu. Opatrzył jej również lewe ramię, na którym miała ranę. Z Chiny Ludowe nie mogła sobie przypomnieć, jak to się stało.
    Pan Harris poszedł odprowadzić lekarza, a ich wychowawczyni wyszła na korytarz, by przegonić ciekawskich. Natomiast w pokoju znów słychać było mnóstwo pytań.
    - Nie słyszałyście, że nic nie pamięta? - zirytował się Shane. Maya mimowolnie się uśmiechnęła, lecz przypomniała sobie o sytuacji z korytarza i od razu mina jej zrzedła.
    - Wszystko ok? - zapytała chłopaka.
    - Hej! To ty zemdlałaś, a nie ja! - zawołał, uśmiechając się do niej. - Pójdę już. - westchnął i wstał. Gdy był przy drzwiach, zatrzymał go cichy głosik Mayi.
    - Dziękuję.
    Machnął tylko ręką i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Po chwili jednak otworzyła je ich nauczycielka.
    - Zostanę dzisiaj z tobą w hotelu.
    Maya pokiwała delikatnie głową.
    - Przebież się w coś wygodnego i połóż. Dziewczynki za 20 minut będzie śniadanie.
    Wyszła szybko, by dopiąć wszystkie sprawy na ostatni guzik. Maya zmieniła spodenki na czarne leginsy, usiadła na łóżku i przykryła się najpierw swoją kołdrą,a potem jeszcze kołdrą Wendy.
    Dziewczyny natomiast szykowały swoje torby na długą wycieczkę do fokarium. niewiele rozmawiały, nadal wstrząśnięte tym nagłym zasłabnięciem swojej przyjaciółki.
    Równo o 8:30 am. wyszły z pokoju. Maya miała na sobie bluzkę z długim rękawem, grubą bluzę, lecz i tak było jej zimno. Wszyscy spoglądali na nią jak na wariatkę. Słyszała ciche szepty Adison i jej przybocznych, tak samo jak rozmowy Natalie, Caroline i Laury, choć te ostatnie bardziej lubiła niż panią "Ja wiem lepiej". Może dlatego, że z tymi pierwszymi chodziła do klasy i już je poznała. Nie przejmowała się jednak zbytnio ani spojrzeniami, ani szeptami. Była za mało popularna, by ktokolwiek po wycieczce o tym pamiętał.
    Usiadły jak zwykle przy trzecim stole. Wendy wsypała do miseczki płatki i zalała je mlekiem, a Chloe i Diana naszykowały sobie kanapki. Natomiast Maya trzymała w dłoniach tylko gorący kubek herbaty z cytryną.
    Niespodziewanie jej lewe ramię zaczęło mocno pulsować. Nie spojrzała jednak na nie. Jej wzrok, nie wiedzieć czemu, powędrował do wejścia do jadalni. W drzwiach stał uśmiechnięty i wysoki blondyn, który przesuwał palcami po rękawie swojej białej koszulki.
    - Co tam? Wszystko w porządku? - zapytał Mayę.
    - T-taak - wyszczękała.
    - Zimno ci? - zapytał głupkowato.
    - Nie, po prostu się nudzę i ot tak sobie szczękam dla zabicia czasu - warknęła. Gdy była chora jej sarkazm i ironia powiększały się. Ten, kto ją znał, nie zadawał jej wtedy głupich, niepotrzebnych pytań, nie wkurzał jej i nie denerwował. Była trochę jak wściekły pies lub bomba atomowa, która w każdej chwili może wybuchnąć.
    Chłopak podniósł ręce w obrończym geście.
    - Chciałem się tylko upewnić - usprawiedliwił się.
    - Nieważne - pokręciła głową i bez pożegnania, opuściła jadalnię.
    Była zła, wkurzona i do tego czuła, że za chwilę braknie jej resztek energii. Ostatkiem sił doczłapała do pokoju. Położyła się na łóżku, ściągając wcześniej buty. Przykryła się dwiema kołdrami i zamknęła oczy. Niestety, nie mogła zasnąć. Bezmyślnie wpatrywała się w bezpłciową tapetę. Po głowie przemykało jej mnóstwo różnych myśli, jednak żadna nie zagościła w niej na dłużej niż parę sekund.
    W końcu po półgodzinnej męczarni oczy same się zamknęły. Odpłynęła w krainę snów, w której nie było tak kolorowo jak zwykle.

    Siedziała w pokoju na swoim łóżku w hoteli i czytała "Harry'ego Pottera i Komnatę Tajemnic", gdy ni z tego ni z owego drzwi stanęły otworem, uderzając o ścianę. Maya poderwała się z łóżka i stanęła twarzą w twarz z gośćmi. W progu byli nie kto inni, a Nate i Tom. Serce dziewczyny podskoczyło do gardła. Zaczęła się cofać, dopóki plecami nie natrafiła na stolik tuż obok okna. Chłopaki śmiali się z niej, podchodząc coraz bliżej. Któryś z nich zamknął wcześniej drzwi.
    - Przyszliśmy ci tylko przypomnieć o naszej umowie, kochaniutka.
    - Na nic się z wami nie umawiałam - stwierdziła twardo, przełykając głośno ślinę. Serce biło szybko już w klatce piersiowej.
    - Jak to nie - warknął Nate. - Albo dostarczysz nam naszego skarbu, albo pożegnasz się z tym światem. -     Był już tak blisko, że czuła jego przepełniony zgnilizną i dymem tytoniowym oddech. Starała się oddychać przez usta i nie zwymiotować.
    - Kiedy ja nie wiem, czego wy ode mnie chcecie! Skąd mam niby wytrzasnąć to zielone małe coś? Nawet nie wiem jaki ma kształt.
    - To lepiej się dowiedz.
    - Wszystkie najbliższe ci osoby okłamują cię. Nie ufaj nikomu z nich. A jeśli się dowiemy, że któraś z twoich przyjaciółeczek wie więcej, niż powinna, to będzie błagała... - nie dokończył i Maya nie dowiedziała się o co będzie ich błagać bo w korytarzu trzasnęły drzwi. - Pamiętaj. Dwa tygodnie - zastrzegł Tom. Nathan otworzył okno i, jednym szybkim ruchem, przeskoczył przez parapet. Po chwili oboje biegli przez podwórko. Dziewczyna szybko położyła się na łóżku i zamknęła oczy, słysząc ciche pukanie do drzwi.

    W pokoju hulał porywisty, ale ciepły wiatr, który unosił pojedyncze kartki z stolika. Wszędzie latały lekkie papierki, kosz leżał na ziemi, a wokół niego mnóstwo pustych butelek walało się po podłodze. Firanka w oknie była to raz w pokoju, to raz na zewnątrz.
    Drzwi cichutko skrzypnęły, a gdy kobieta otworzyła je szerzej, wiatr uderzył nimi o ścianę. Wzdrygnęła się i spojrzała na łóżko swojej uczennicy. Uff. Nie obudziła się. Nadal spała choć wyglądało na to, że nie miała przyjemnego snu. Jej twarz wykrzywiał grymas strachu i bólu. Wiła się pod kołdrą, a na czole lśniły maleńkie kropelki potu.
    Kobieta postawiła kubki z gorącą herbatą na stole. Zamknęła okno i podniosła pojedyncze kartki z rysunkami z ziemi.
    - AAA!!! - krzyknęła Maya, a nauczycielka podskoczyła w miejscu, łapiąc się za serce. Dziewczyna siedziała na łóżku, z nadal zamkniętymi oczami. Jej krzyk przerodził się po chwili w cichy szloch. Dopiero wtedy blondynka uchyliła delikatnie powieki.
    "To tylko zły sen, tylko zły sen..." - uspokajała się.
    - Koszmar? - usłyszała czyjś głos.  Nadal przerażona wizją ze snu, pisnęła. Odwróciła się gwałtownie, a gdy w kobiecie rozpoznała swoją wychowawczynią, odetchnęła z ulgą. - Przyniosłam herbatę z cytryną - wskazała na stolik. Maya pokiwała głową.
    - Dziękuję - wychrypiała.
    - Chcesz, bym z tobą posiedziała? - zapytała ostrożnie.
    - Nie, dziękuję. Nie trzeba. - odmówiła dziewczyna, wycierając policzki z łez rękawem bluzy.
    - To dobrze. Jakby co, wiesz gdzie mnie szukać? - blondynka pokiwała głową, więc nauczycielka wyszła, zabierając po drodze jeden z parujących kubków.

    Shane siedział w autobusie, pogrążony we własnych myślach. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w szybę.
    Zastanawiał się nad tym, co powiedziała mu matka. Że niby jest członkiem jakiejś tajnej organizacji, zwanej Zakonem? Że wszyscy w jego rodzinie do niego należeli? Nie tego się spodziewał, pytając rodziców o ten głupi znak. Nie pisał się na takie coś! Co w ogóle miał robić?
    Zastanawiał się, jak długo jego rodzice chcieli to przed nim ukrywać. Matka twierdziła, że do jego urodzin. Których? Siedemnastych? Może osiemnastych? Skąd miał mieć pewność, że cały ten Zakon, to coś dobrego?
    Tyle pytań nasuwało się w związku z jedną głupią rozmową telefoniczną. I jak na razie na żadne nie znalazł odpowiedzi.
    Ale to jeszcze nic! O nie! Myślał również o Mayi. Czy to tylko przypadek, zbieg okoliczności, że skaleczyła się akurat w lewe ramię, akurat dzisiaj? Czy ona również ma coś wspólnego z jego rodzinną tajemnicą?
    Od tych wszystkich pytań, których było o dziwo coraz więcej niż na początku, rozbolała go tylko głowa...

~~~*~~~*~~~*~~~

Hej :) Uch w końcu coś dodaję :) Ale niestety, wcześniej nie miałam czasu. W czwartek pisałam konkurs z historii, a i tak myślę, że mogłam się więcej pouczyć, ale niestety moje lenistwo nie zna granic :) Ten rozdział jest, jaki jest... Sama nie umiem powiedzieć, czy dobry czy nie...
Postaram się jutro lub pojutrze dodać coś jeszcze na tego drugiego bloga, ale niczego nie chcę obiecywać.
A na razie komentujcie!!!
Ściskam was mocno! <3

4 komentarze:

  1. no świetne i nie marudź.. :P :*
    Wierze w ciebie i twoją historię... Ja w poniedziałek matma.... ;/ Bojem siem.... Szablon na bloga sie gotuje :D już mam pomysła :D hehe :D niebawem się zmieni... tylko coś muszę z tobą obgadać...
    weny córciu (tak mi sie przypomniało :D) i czasu :*
    A co do lenistwa to też to znam :D nic mi się nie chce... jeszcze ten piekielny katar... ;/ I don't like it...

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opowiadanie. Czekam na nexta. Zapraszam do mnie http://prosto-z-hogwartu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Nominuję Cię do Libster Award. :)
    Na moim blogu dowiesz się więcej: http://oczywampira2.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Cud miód i orzeszek :)
    nic dodać nic ująć :D
    Następny jak najszybciej !
    Rosemarie :*

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony