sobota, 8 listopada 2014

~29~


Maya
    Powłócząc nogami, wspięła się po schodach do swojej sypialni. Miała ogromną ochotę paść na łóżko i nie wstawać, ale wiedziała, że nie ma czasu na leżenie. Wyciągnęła więc z szafy czyste ubrania i poszła do łazienki, gdzie wzięła zimny, orzeźwiający prysznic, który spłukał z niej cały pot. Od razu poczuła się lepiej, choć woda niewiele pomogła na obolałe mięśnie i zmęczenie.
    Szybko ubrała się w przyniesione ciuchy i zeszła na dół, gdzie w kuchni siedział już Shane. W jednej ręce trzymał telefon i coś w nim przeglądał, natomiast w drugiej miał szklankę z wodą, z której od czasu do czasu wypijał łyk. Był tak pochłonięty wpatrywaniem się w telefon, że nawet nie zauważył, że dziewczyna podeszła do niego, usiadła na krześle obok i wyjęła mu z ręki szklankę. Dopiero gdy zaczęła się śmiać, spojrzał na nią.
    - Ej! - zawołał głośno. Nie zrobił jednak nic, by odzyskać szklankę, bo wiedział, że to byłoby głupie bić się o prawie pustą szklankę. Odłożył jednak telefon na blat szafki i wstał z krzesełka. - Mama musiała gdzieś jechać, więc dzisiaj ja gotuję.
    - O nie! - udała przerażenie. - Jesteś pewien, że to bezpieczne dawać ci garnki i gazówkę? - spytała ostrożnie.
    - Ha ha, bardzo zabawne, rzeczywiście. Tak na serio to mam tylko do odgrzania zupę, więc wielkiego gotowania nie będzie, ale kiedyś ci pokażę, że umiem gotować, obiecuję!- zawołał, wyciągając z lodówki zupę i stawiając garnek na gazówce.
    - Kiedy twoja mama wróci? - zaciekawiła się Maya.
    - A tego to nie wiem, powiedziała, że po południu na pewno będzie już w domu i że będziemy mieli lekcje - powiedział z niesmakiem. - Jakoś nie uśmiecha mi się kolejna godzina historii, jakbym w szkole nie miał jej o dwie godziny za dużo - mruknął.
    - A ja tam się cieszę, że twoja mama chce nam opowiedzieć coś więcej na temat Zakonu czy Gwardii.  Od zawsze lubiłam słuchać o takich rzeczach. Chyba dlatego nigdy nie usypiałam na historii.
    - Jesteś niemożliwa! - westchnął, kręcąc głową. Zamieszał ogromną łyżką w garnku, spoglądając na Mayę. Czując jego wzrok na sobie, dziewczyna nie mogła się nie odezwać.
    - No co się tak na mnie patrzysz? Mam coś na twarzy? - zapytała i zaczęła wycierać policzki wierzchem dłoni.
    - Co? Nie, nic nie masz. Tak tylko się patrzę, a co nie mogę? Nie zabroniłaś mi ani nic. - Wzruszył ramionami.
    - Wiesz co, chyba powinnam to jednak zrobić - zastanawiała się.
    - Dlaczego? - zaoponował Shane. Maya uśmiechnęła się do niego serdecznie, zdając sobie sprawę, że ich spór jest bez sensu.
    - Nieważne. Lepiej dawaj tę zupę, bo jestem strasznie głodna!
    - Jeszcze chwila i będzie gotowa - obiecał, wracając do mieszania zawartości garnka. Po tych słowach zapanowało w kuchni milczenie.
    Po upływie niecałych pięciu minut chłopak wyłączył gazówkę i zaczął nalewać gorącą zupę na talerze. Jeden postawił przed Mayą, podając jej łyżkę, a drugi położył obok niej. Tam też właśnie usiadł - po lewej stronie dziewczyny. Jedząc, blondynka oparła lewą rękę o blat, więc Shane mógł zauważyć ciemną bliznę na jej przedramieniu. Czując delikatne pieczenie w tym samym miejscu tylko na swojej ręce, zapytał o znamię Mayę.
    - A to tylko taka blizna. Sama nie wiem, jak to się stało, ale jak zemdlałam wtedy na wycieczce to musiałam zahaczyć o coś ostrego i już takie coś mi zostało. - Wzruszyła ramionami, bagatelizując sprawę. Ale chłopak nie potrafił tego ważnego dla niego faktu tak po prostu przemilczeć. Chciał coś powiedzieć, lecz po chwili zdał sobie sprawę, że nie ma słów, które mógłby wypowiedzieć, nie ujawniając nic przedwcześnie, nie płosząc dziewczyny. Siedział więc z bijącym szybko sercem, ukradkiem zerkając na znak w kształcie ósemki, jakby miał na niego skoczyć i zrobić mu krzywdę.
    Miał mętlik w głowie, dlatego oprócz "Smacznego", nie odzywał się przez cały posiłek do Mayi. Jadł mechanicznie, próbując poukładać sobie gonitwę myśli. Ojciec wspominał mu, że zrozumie, gdy zobaczy ten sam znak u jakiejś dziewczyny. Zauważył, ale nadal nic z tego nie rozumiał. Nie spłynęło na niego oświecenie. Czuł się jednak jakoś związany z Mayą. I to nie od tego momentu, gdy zobaczył u niej ósemkę. Już wcześniej coś jakby ciągnęło go do niej. Nie miał pojęcia, co to jest, ale ewidentnie Maya czuła coś podobnego, bo wiedział, jak dobrze jest jej w jego towarzystwie, jak świetnie się z nim bawi, jak wspaniale się dogadują. Tworzyliby fajną parę... Na drodze do szczęścia stał im tylko Adam. Shane zastanawiał się, co przyjaciel tak właściwie czuje do Mayi. Nigdy jakoś nie widział, żeby się nią specjalnie interesował. Ani na odwrót. I tu nagle ni z tego ni z owego true love? Coś mu się nie zgadzało. Któreś z nich albo bawiło się kosztem drugiego (i to bynajmniej nie była dziewczyna), albo jeszcze nie przejrzeli na oczy i nie widzieli, że do siebie nie pasują. Bo nie pasowali. Nie według Shane'a.
    Postanowił na razie się niczym nie przejmować i dowiedzieć w odpowiednim momencie o ciążących mu sprawach. Mimo postanowienia serce nadal biło mu szybciej, gdy jego spojrzenie powędrowało do Mayi. A wędrowało coraz częściej.

     Po zjedzonym obiedzie Shane szybko włożył talerz do zlewu i wyszedł z kuchni. Maya patrzyła, jak znika na schodach, nie rozumiejąc nagłej zmiany, która zaszła w chłopaku. Zastanawiając się nad tym, czy zrobiła coś źle, czy może powiedziała coś nieodpowiedniego, zaczęła zmywać brudne naczynia.
    Gdy już wszystkie talerze znalazły się w suszarce, usłyszała pukanie do drzwi. Wytarłszy ręce w ściereczkę, poszła otworzyć. Uśmiech wykwitł na jej ustach, gdy zobaczyła, kto stał na progu.
    - Cześć! - przywitał się Adam, przechodząc przez próg. Pocałował dziewczynę w policzek i zamknął za sobą drzwi.
    - Hej! - zawołała ze zdziwieniem. - Co ty tu robisz?
    - Przyszedłem cię odwiedzić. - Wzruszył ramionami. - Chyba nie masz nic przeciwko?
    - Nie, jasne, że nie. Bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Po prostu mnie zaskoczyłeś swoją wizytą. Chodź, przecież nie będziemy tak stali na korytarzu.
    Maya zaprowadziła Adama do saloniku przy kuchni, gdzie usiedli na kanapie obok siebie.
    - Napijesz się czegoś? - zapytała, po czym wstała i podeszła do szafek w kuchni. Wyciągnęła dwie szklanki gotowa nalać to, czego zażyczyłby sobie chłopak.
    - Obojętnie - powiedział, wpatrując się w dziewczynę uważnie. Zauważył jakąś dziwną zmianę w niej. Od razu niewidoczną, ale znał ją już wystarczająco długo, by zobaczyć, że czymś się martwiła. Więc gdy wróciła z szklankami napełnionymi sokiem pomarańczowym, od razu zapytał ją o to, co ją trapiło.
    - Aż tak to widać? - Uśmiechnęła się delikatnie.
    - Po prostu długo cię znam i wiem takie rzeczy. Obserwuję.
    - Wydaje mi się, że Shane się na mnie obraził czy coś. Chyba go coś zmartwiło, tylko nie wiem, co. Podczas obiadu zapytał mnie o moją bliznę na ramieniu i mu odpowiedziałam, że to nic takiego, że gdy się przewróciłam to o coś zahaczyłam i tyle. Nie wiem, może to nie o to chodziło? Ale potem w ogóle się do mnie nie odezwał i wyszedł, gdy tylko skończył jeść. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć.
    - Mogę zobaczyć tę bliznę? - zapytał. Dziewczyna wyciągnęła więc lewe przedramię w jego kierunku i pokazała mu miejsce, gdzie miała ciemną ósemkę. - Dziwne - mruknął tylko, oglądając dokładnie znak.
    - Co jest takiego dziwnego w zwykłym znamieniu? - zdziwiła się.
    - Shane ma taki sam znak jak ty. Identyczny, w takim samym miejscu położony. Nie powiedział ci o tym? - zainteresował się.
    - Nie. Co to może znaczyć?
    - Nie mam pojęcia - wyznał. - Powinnaś się jego zapytać. On będzie wiedział. A przynajmniej powinien.
    - Tak, chyba właśnie tak powinnam zrobić. Dziękuję - powiedziała, przytulając się do chłopaka.
    W tym samym momencie w zamku szczęknęły klucze i po chwili drzwi się otworzyły i do domu weszła pani Shay.
    - Dzień dobry! - zawołali oboje Maya i Adam jednocześnie. Kobieta uśmiechnęła się na ich widok.
    - Dzień dobry. Dobrze, że tak szybko przyszedłeś, Adam. Będziemy mogli zacząć, gdy tylko coś zjem. Shane podgrzał zupę? - zapytała. Dziewczyna pokiwała tylko głową. - To dobrze, w takim razie idę jeść. Spotkamy się za dwadzieścia minut w salonie - postanowiła i podeszła do szafek w kuchni.
    Tymczasem Maya spojrzała na Adama z wyrzutem.
    - Nie przyszedłeś do mnie tylko dlatego, że pani Shay ci kazała? - zapytała.
    - Cóż, prawda jest taka, że przyszedłem, ponieważ pani Shay poprosiła mnie, bym wpadł, bo powiedziała, że może być interesująco. Ale wprosiłem się wcześniej niż ustaliliśmy, żeby pobyć z tobą. I tak zamierzałem przyjść. Tak się tylko złożyło, że matka Shane'a mnie zaprosiła.
    - No dobra, dobra, nie tłumacz już się tak bardzo. - Maya uśmiechnęła się do Adama uroczo i pocałowała w policzek. - Zadzwonię do Shane'a żeby przyszedł za chwilę do salonu. A swoją drogą, skoro pani Shay zaprosiła cię dzisiaj, to wiesz coś o Zakonie i Gwardii - powiedziała, wybierając numer blondyna.
    - Może i coś wiem - odparł wymijająco. - A skoro ty o tym mówisz to też coś wiesz.
    - A i owszem. Cześć, Shane. Słuchaj, twoja mama chce, żebyśmy się zebrali za jakieś dwadzieścia minut w salonie, okej? - odezwała się do telefonu, gdy chłopak po drugiej stronie odebrał.
    - Jasne - mruknął tylko i się rozłączył.
    - Naprawdę jest coś, czego ja nie wiem, a on jest tego świadomy. - Westchnęła, odkładając telefon na stolik stojący przed nimi.
    - Nie martw się nim. Pogadacie potem i wszystko się wyjaśni - zapewnił. - A teraz powiedz, dlaczego wiesz o taki sprawach jak Gwardia czy Zakon.
    - Tego to ci powiedzieć nie mogę. Tajemnica służbowa mnie obowiązuje. Ale myślę, że w odpowiednim momencie się dowiesz, jeśli już się nie domyślasz. Bo uważam, że Shane już się domyślił, jaką odgrywam w tym wszystkim rolę.
    - Jesteś Strażniczką - odparł po prostu, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Nie należysz do Zakonu, do Gwardii tym bardziej, bo by cię tutaj nie było, więc jest tylko jedno wytłumaczenie. - Wzruszył ramionami. Blondynka uśmiechnęła się do niego. Bardzo chciała się z kimś podzielić swoim sekretem, może porozmawiać o tym z osobami, które się na tym znają, ale wiedziała, że nie wolno jej było wyjawiać tajemnic byle komu. A skoro on sam się domyślił, kim była to inna sprawa.
    - A ty jesteś w Zakonie? - zapytała. Miała podejrzenia co do pani Shay i Shane'a, ale nie miała pojęcia, że Adam też mógłby być z tym powiązany.
    - Jeszcze nie formalnie, ale będę. Za niecały rok, może krócej w takich okolicznościach...
     - Chodźcie! - przerwał im głos kobiety, dochodzący z salonu. Wystraszeni odskoczyli od siebie, śmiejąc się cicho pod nosami z własnej bujności. W dobrych humorach wkroczyli do salonu i zajęli miejsca obok siebie a naprzeciwko mamy przyjaciela przy stole. Tam już siedział Shane i Maya znalazła się pomiędzy jednym chłopakiem a drugim. Było to trochę niezręczne, zważając na fakt, że blondyn się do niej nie odzywał z nieznanych jej powodów. - Wszyscy są, więc w końcu możemy zacząć. Najpierw chciałabym powiedzieć Mayi coś więcej o sobie i chłopcach. Choć może się już domyśliłaś, kim tak naprawdę jesteśmy. - Uśmiechnęła się zachęcająco do niej.
    - Należycie do Zakonu - powiedziała cicho.
    - Owszem, należymy. A czy wiesz, co się z tym wiąże? - zapytała. Maya pokręciła głową. Co prawda mama opowiadała jej z grubsza, na czym polegała praca Zakonu, ale wolała dowiedzieć się od wiarygodnego źródła wszystkiego, czego tylko mogła. - Więc dzisiaj poznasz wszystko. A i chłopcy dowiedzą się dużo nowych rzeczy, bo ani jeden, ani drugi nie należy jeszcze formalnie do Zakonu. Nie złożyli przysięgi wierności. Ale nie teraz o tym. O wiele łatwiej by nam było, gdybyśmy wiedzieli coś więcej o tobie. - Spojrzała na nią uważnie i dziewczyna już wiedziała, że kobieta zna jej sekret. I że mogła swobodnie informację potwierdzić. Odchrząknęła więc i wyznała:
    - Jestem Strażniczką.
    Na nikim nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Każdy albo wiedział, albo domyślał się prawdy. Pani Shay pokiwała z uśmiechem głową, Adam poklepał jej rękę pod stołem a Shane tylko na nią spojrzał nieodgadnionym wzrokiem.
    - Tyle czasu poszukiwaliśmy Strażniczek, nawet sobie nie wyobrażasz. Aż w końcu natknęliśmy się na trop, ale nie chcieliśmy was wystraszyć, więc pozostawaliśmy w cieniu, nie ingerowaliśmy w wasze życie. Ale gdy zagrażało wam niebezpieczeństwo, interweniowaliśmy. Niestety ostatnio zawiedliśmy, choć w porę udało nam się cię stamtąd wydostać.
    - To byliście wy? - zdziwiła się.
    - Tak, to byłam ja i paru innych moich kolegów z Zakonu.
    - Bardzo, ale to bardzo pani dziękuję. Uratowała mi pani życie! - zawołała, podchodząc do niej i ściskając ją serdecznie.
    - Wykonywaliśmy tylko swoją pracę. Nic więcej. Poza tym, twoja mama nam już podziękowała. Naprawdę nie ma za co. Musisz wiedzieć, że kiedyś Zakon i Strażniczki żyli bardzo blisko siebie, znali się dobrze i chronili się nawzajem. Teraz możemy odbudować tę więź. Myślę, że poprzez najmłodszych z naszych uda się to jak najlepiej, bo ty, Adam i Shane już jesteście przyjaciółmi.
    Nikt z nich się nie odezwał. Shane nadal wpatrywał się w stół, a Adam i Maya po prostu nie wiedzieli, co mieliby odpowiedzieć. Więc najlepsze w tym wypadku było milczenie. A niezrażona pani Shay opowiadała dalej.
    - Zakon powstał nieco później niż cała sprawa z Strażniczkami i  Elessarem. A wraz z powstaniem Zakonu, narodziła się i Gwardia. Zakon jest od tego, by pilnować porządku w naszym świecie. Zajmuje się eliminowaniem zagrożenia, gdy to nadchodzi, chroni ludzi przed siłami zła i jak tylko może pomaga, by Gwardia nie dostała w swoje łapy Elessaru. To tak w wielkim skrócie. Chłopcy będą się tego dokładniej uczyć, a tobie, Mayo, tak rozległa wiedza nie jest do niczego potrzebna, ale jeśli cię coś bardzo interesuje to oczywiście pytaj śmiało. Nie ma problemu. Jak już może wiesz, w Zakonie i Gwardii są ludzie, których przodkowie należeli do organizacji. Poprzez małżeństwa czasami dochodzi ktoś nowy, ale nie jest to przypadkowa osoba. Druga połówka jest nam pisana odkąd nas poczęto. Członkowie Zakonu są napiętnowani znakami rozpoznawczymi, poprzez które mogą się nawzajem rozpoznać, ale te znaki mają też inną rolę. One pokazują nam osobę nam przeznaczoną. Gdy spotkamy kogoś, kto ma taki sam znak, a nie jest z naszej rodziny, to oznacza to, że niedługo do niej dołączy.
    W tym momencie Shane gwałtownie odwrócił głowę w stronę Mayi. Po sekundzie to samo zrobił Adam. Chłopcy wiedzieli już, co to wszystko znaczył. Tylko biedna blondynka siedziała między nimi pod ostrzałem spojrzeń, nie wiedząc, co się wokół niej działo.
    Ponad głową Mayi spojrzenia chłopców się skrzyżowały. Wzrok Shane'a był przepraszający i wystraszony, natomiast Adama wrogi i stanowczy.
    - Co tu się dzieje? - zapytała mama blondyna, wchodząc na scenę, na której rozgrywała się niezręczna sytuacja.

~~~*~~~~*~~~*~~~

    Hej, przepraszam, że nie dodałam rozdziału wcześniej, ale nauka, nauka i nauka :D N i też brak pomysłu na tę drugą część. Oczywiście miało być coś innego, a wyszło jak zwykle :D Ale musiałam jakoś przyspieszyć nieco akcję, zaognić sytuację :D A na wyjaśnienia przyjdzie czas :) Mam nadzieję, że czekaliście i przeczytacie rozdział :)
    Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. U mnie też są opóźnienia jak zauważyłaś, więc ci wybaczam...
    A co do rozdziału to czekam na popisy kulinarne Shane'a. I nadal jestem jego zwolenniczką w bitwie o Maye. Choć odkąd dowiedziałam się o znamieniu Shana i wtedy kiedy jej też zaczął robić się identyczny, byłam pewna tego co potwierdziłaś w dzisiejszym rozdziale. Ja bynajmniej jestem szczęśliwa z takiego obrotu spraw.
    Pozdrawiam i życzę weny.
    Mia
    <3

    PS. U mnie rozdziału spodziewaj się w poniedziałek...<3

    OdpowiedzUsuń
  2. jak można było tak skończyć ? :(
    Super rozdział uwielbiam Shane'a <3
    Ciekawe czy jej to wytłumaczą i jak to przyjmie ;d
    weny :D

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony