sobota, 25 kwietnia 2015

~40~

Maya

    Pod koniec tygodnia nieco się ochłodziło. Słońce tylko od czasu do czasu wyglądało zza deszczowych, ciężkich chmur a zimny wiatr dął nieustannie, rozwiewając włosy i porywając kapelusze z głów. Liście zerwane z drzew, wirowały w powietrzu, tworząc widowiskowe pokazy.
    W piątek od rana siąpiło. Maya, przyzwyczajona do upalnych dni, zmuszona została do wygrzebania z szafy cieplejszych ciuchów, których u Shane'a nie posiadała zbyt wielu.
    Pogoda sprawiła, że każdy bez wyjątku miał gorszy humor. Shane jakby wstał lewą nogą' odkąd tylko pojawił się w kuchni na śniadanie, odburkiwał coś pod nosem, gdy ktoś się do niego odezwał. Nawet zwykle uśmiechniętą blondynkę dopadła tego dnia chandra. Nic jej się nie chciało, a już zwłaszcza wstać do szkoły. Zmusiła się jednak do tego, tak samo jak Shane'a, który co chwila pomrukiwał, że nie ma już po co wychodzić z domu. Dziewczyna siłą zawlokła go do autobusu a potem odprowadziła pod klasę jak przedszkolaka.
    - Widzimy się później! - zastrzegła i odeszła, zostawiając chłopaka z przyjaciółmi.
    Idąc do sali, w której odbywała się jej pierwsza lekcja, przypadkiem natknęła się na Adama i Marka. Obaj wracali z szatni, dyskutując o czymś zawzięcie. Gdy tylko zobaczyli dziewczynę, zamilkli. Adam przez sekundę patrzył jej prosto w oczy a następnie spuścił wzrok i wpatrywał się w niesioną reklamówkę.
    - Hej, Maya! - przywitał się wesoło Mark. - Właśnie gadaliśmy o tym, że powinniśmy na wuefie zagrać na dworze w siatkówkę, dziewczyny na chłopaków. Co ty o tym myślisz? - zapytał. Blondynka przeniosła swoje spojrzenie z bruneta na niego.
    - Tak, to dobry pomysł - poparła. - Słuchaj, zostawiłbyś nas samych? Chciałabym pogadać z Adamem - poprosiła. Mark, od razu wyczuwając sytuację, odszedł, zerkając jeszcze dyskretnie na przyjaciela. Adam znów patrzył na Mayę, zaskoczony jej prośbą. Nie odezwał się jednak ani słowem, dopóki Mark ich nie opuścił. - Co tam? - zadała pierwsze pytanie, jakie jej wpadło do głowy. Co prawda od dłuższego czasu planowała tą rozmowę, ale gdy przyszło co do czego, to nie wiedziała, od czego zacząć.
    - Dobrze - odpowiedział. Wyczuła w jego głosie napięcie. - Słuchaj, ja naprawdę chciałbym...
    - Wiem - przerwała mu. - Po prostu mi ciebie brakuje - przyznała ze smutkiem. - Nie mogę przyzwyczaić się do tego, że ciebie już nie ma przy mnie. To takie dziwne, ty też tak masz?
    Przytaknął niepewnie głową. Nie miał pojęcia ani co zrobić, ani co powiedzieć. Stali tak po prostu na korytarzu i wpatrywali się w siebie. Oboje wiedzieli, że to, co między nimi było, w jakiejś części zepsuło ich dawną relację i już nigdy nie poczują się w swoim towarzystwie tak jak kiedyś. Wierzyli jednak, że mimo wszystko, uda im się pozostać przyjaciółmi. Starali się, próbowali. Ale co z tego wyniknie?
    - Zastanawiałam się, czy to, co powiedziałeś Alex to prawda? - wypaplała po chwili.
    Zawahał się. Zauważyła to doskonale. Obserwowała go przez cały czas, by właśnie takie coś zobaczyć. Po chwili dopiero pokiwał głową.
    - Nie powinienem zachowywać się jak dzieciak - przyznał. - Czas dorosnąć. Nie udało się, trudno. Żyjmy dalej. Wiem, że będzie trudno, ale może się uda - powiedział, spoglądając jej głęboko w oczy. Zobaczyła w nich smutek, ale też pewnego rodzaju dojrzałość, o której mówiła przyjaciółka. - A co tam... u was? - zapytał ostrożnie. Zaskoczyło ją to pytanie, więc nie od razu odpowiedziała. Musiała sobie najpierw uzmysłowić, o kogo chodziło chłopakowi.
    - U mnie i Shane'a? - chciała się upewnić. Gdy skinął głową, kontynuowała. - Chyba okej. Uważam - odważyła się - że powinieneś porozmawiać też z Shanem. To w końcu twój przyjaciel, na pewno się o ciebie martwi.
    - Powiedział ci to? - zapytał z niemałym zaskoczeniem.
    - Nie, tak właściwie to nie gadaliśmy o tobie dawno, ale jestem pewna, że przykro mu, że się do niego nie odzywasz. Może... Skoro z nami jest już okej, to może też z nim...?
    Adam zamyślił się. Na czole, pod delikatnie opadającymi na nie niemal czarnymi włosami, pojawiła się mała zmarszczka. Miała ochotę odgarnąć niesforne kosmyki z jego twarzy, ale, z wiadomych powodów, nie zrobiła tego.
    - Spróbuję. Spróbuję, ale niczego nie obiecuję - powiedział cicho, spojrzał na nią ostatni raz i, nie mówiąc już nic, odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając ją samą z głową pełną kotłujących się myśli.

    - Dlaczego nie chcesz powiedzieć o tym incydencie mojej mamie? - zapytał ją po raz setny. Maya westchnęła. Tłumaczyła mu już wiele razy, ale postanowiła zrobić to jeszcze jeden.
    - To nie było nic poważnego. Po prostu mieli mnie sprawdzić. Tak naprawdę nic o mnie nie wiedzą - zapewniła, próbując uśmiechnąć się bardziej wiarygodnie. - Nawet nie mają pewności, że jestem Strażniczką. Poza tym to już się nie powtórzy. Teraz będę o wiele bardziej ostrożniejsza.
    Siedzieli w kuchni i kończyli jeść obiad. Od jednego do drugiego, Shane znów zaczął drażliwy dla niej temat. Nie chciała kolejny raz tego wałkować, próbowała zapomnieć, ale nie potrafiła. Było to zbyt świeże, zbyt realne wydawało się zagrożenie, by je zignorować.
    - I obiecujesz, że nigdzie nie będziesz chodziła sama? - zapytał. Pokiwała tylko głową. Właśnie taki był jej plan. Wierzyła, że gdy będzie otoczona mnóstwem ludzi, nic jej nie zrobią. Chciała również w jakiś sposób uspokoić Shane'a. Naprawdę się o nią martwił i doceniała to, ale tę partię powinna rozegrać sama.
    - Rozwaga i ostrożność to moje drugie imię, nie pamiętasz? - zawołała ze śmiechem, próbując rozładować atmosferę.
    - Ja nie żartuję - odezwał się poważnie.
    - Ja też nie - westchnęła zrezygnowana. - Wiem, że masz jak najlepsze intencje, ale nie możesz mnie przed wszystkim obronić albo wszystko za mnie zrobić. Pewne sprawy powinnam załatwić sama.
    Spojrzał na nią ze smutkiem. Odczuł to niemal jak odtrącenie. Nie potrzebowała jego pomocy...
    Widząc jego minę, dziewczyna od razu zrehabilitowała się.
    - Oczywiście, gdy już pozałatwiam strażnickie sprawy, przyjdzie czas na Gwardię i tutaj mam nadzieję, będę mogła liczyć na twoją pomoc?
    - Jasne - odparł niemal od razu. Spojrzał na nią uważnie, delikatnie się uśmiechając.
    - To fajnie. - Odetchnęła niemalże z ulgą. Dobrze było wiedzieć, że miała na kim polegać. - Powinnam już iść - powiedziała po chwili milczenia.
    - Na pewno nie potrzebujesz pomocy? - chciał się upewnić. Maya pokręciła z uśmiechem głową.
    - Ale gdy tylko się coś zmieni, ty jako pierwszy się o tym dowiesz - zapewniła. - A teraz idź już, podobno miałeś spotkać się z chłopakami. Nie chcę, żebyś przeze mnie się spóźnił - ponagliła go.
    - Do zobaczenia! - zawołał, znikając za drzwiami wejściowymi. Maya spoglądała w tamtym kierunku jeszcze kilka dobrych minut. Upewniwszy się, że chłopak na pewno odszedł, powędrowała na górę.

    Jak co piątek wyruszyli do domu Gundara, by zdać sprawozdanie z poczynań, pochwalić się sukcesami albo zebrać burę za źle wykonane zadanie. Obawiali się tej wizyty. Zastanawiali się, czy szpieg Malcolma doniósł już mu o ich niepowodzeniu wtedy, pod szkołą, kiedy ich nakryto. Mieli nadzieję, że nie zdążył się z nim skontaktować.
    Droga zajęła im kilka godzin. Przez większość czasu nie odzywali się do siebie. Siedzieli cicho - Nate całkowicie skupiony na jeździe, Tom słuchając muzyki płynącej ze słuchawek, które miał na uszach. Obaj w przeciwsłonecznych okularach, poważni, nawet na siebie nie spojrzeli.
    Wysiadając z auta przed domem, Tom poczuł, jak po jego plecach przebiegają dreszcze. Zerknął w stronę brata, który nie dał po sobie poznać, że się czegoś obawia. Chłopak jednak znał go za dobrze i za długo, by nie wyczuć napięcia, które owładnęło jego ciałem. Podążył za nim niczym cień.
    Weszli do zimnego korytarza. Drzwi zamknęły się za nimi, odcinając ich od reszty świata. Skierowali się od razu do gabinetu Malcolma, jednak go tam nie zastali. Zdziwieni, powędrowali dalej. Weszli do swojego pokoju, lecz tam również nie zastali Xaviera. Postanowili więc odwiedzić bibliotekę.
    Wśród miliona zbiorów ksiąg i zwojów odnaleźli w końcu Gundara i ich współlokatora. Dopiero od nich dowiedzieli się, że przywódca wyjechał na kilka dni. Niemalże odetchnęli z ulgą. Zdawali sobie sprawę, że skoro nie ma Malcolma, bezpośrednio podlegali Gundarowi. Rozsiedli się więc naprzeciwko niego przy długim stole.
    - Jak przypuszczam, przyjechaliście zdać raport? - upewnił się starzec. Nate skinął głową. - A więc słucham.
    Niechętnie opowiedzieli mu o ich wpadce. Dodali jednak, że dzięki temu Maya ujawniła się i mają pewność, że jest Strażniczką. Przez czas trwania opowieści na twarzy nauczyciela pojawiały się różne emocje - od zdziwienia, przez złość, smutek, zdenerwowanie czy zawód. Na koniec jednak na jego usta wypłynął uśmiech. - A jednak to ona - szepnął. - Nie pomyliłem się! - odparł zadowolony. Spojrzał w oczy najpierw jednego, następnie drugiego z braci. - Ale wy postąpiliście źle, ujawniając się tak szybko.
    - Ale co to zmienia? Przecież i tak już wie o Gwardii? Przesłuchiwaliście ją. Co to zmieni, że wie o nas? - chciał wiedzieć Nate.
    - A chociażby to, że teraz nie będziecie mogli się bezpiecznie obok niej kręcić - odparł wkurzony. - A powinniśmy mieć przy niej kogoś, komu możemy zaufać. Kogoś młodego, kto mógłby wtopić się w tłum. Ale wy już będziecie dla niej zbyt rozpoznawalni - westchnął. - Jednak to nie ja powinienem zdecydować o tym, czy was oddelegować od tego zadania. Ta decyzja należy do Malcolma. A że go nie ma, wydaje mi się, że możecie jeszcze wrócić i z daleka jej pilnować. Może akurat nikomu się nie poskarżyła. Czy coś jeszcze jest, co macie do powiedzenia? - Przyjrzał im się uważnie. Wyglądali na zdenerwowanych i spiętych, ale gdy tylko usłyszeli, że mogą wrócić, odprężyli się.
    - Skończył nam się proszek - odezwał się ostrożnie, konspiracyjnie Tom.
    - A przydałaby nam się jeszcze jedna porcja - zauważył Nate. Xavier przysłuchiwał się tej rozmowie uważnie. Do tej pory rozumiał niemal wszystko, znał sprawę Mayi, może nie ze szczegółami, ale nie był również zielony. Jednak gdy rozmowa zboczyła na temat tajemniczego proszku, zgłupiał całkowicie.
    - O jakim proszku mówicie? - zapytał ostrożnie, spoglądając to na swoich kolegów to na Gundara.
    - Chłopcy dostali ode mnie unikatową rzecz. Cerussa. Niezwykle rzadka i niespotykana substancja. Bardzo trudna do przyrządzenia. Sprawia, że wchodzisz do snu wybranej osoby i kierujesz nim. Czasami można przenieść daną osobę do miejsca, w którym się chce, żeby była, czasami tylko po prostu śledzimy i ingerujemy wydarzenia w snach.
    - A my dzięki temu straszyliśmy Mayę. Rozmawialiśmy z nią jakiś czas temu - dopowiedział Tom.
    - Kazałem wam tego używać w najgorszym wypadku. To nie jest zabawka. Wspominałem wam też o skutkach ubocznych zbyt częstego używania proszku - odparł surowo. Młodszy z braci wzdrygnął się na wspomnienie tamtej rozmowy. Na starszym nie zrobiło to jednak większego wrażenia. - Nie dostaniecie już więcej. Niewiele mi tego zostało a do przyrządzenia kolejnej są potrzebne specyficzne warunki atmosferyczne, które nie powtórzą się przez kilka kolejnych lat - wyjaśnił.
    Nate nastroszył się jeszcze bardziej. Nie powiedział nic, ale z jego miny Gundar spokojnie mógł wywnioskować, że był niezadowolony odpowiedzią.
    - Powinniście już wracać - zasugerował nauczyciel. - Nie możecie jechać po nocy, to niebezpieczne, więc lepiej, żebyście przed północą byli już w mieście.
    Tom pokiwał posłusznie głową. Pociągnął za rękę swojego brata i razem wyszli z biblioteki. Nate już na korytarzu wyszarpnął ramię z uścisku Toma.
    - Sam sobie poradzę. Nie musisz mnie prowadzić - warknął do niego. Tom podniósł dłonie w geście poddania się. Co więcej mógłby zrobić?

    Maya jak zwykle, siedząc w bibliotece, wyciągnęła parę pozycji, które ją zainteresowały. Rozłożyła się na stoliku i zaczęła przeglądać je po kolei. Z nowym zapałem kartkowała pierwszą książkę. Nie znalazła w niej nic ciekawego, więc sięgnęła po drugą. W momencie, gdy ją podniosła, wypadła z niej pojedyncza kartka i sfrunęła na podłogę. Schyliła się, by ją podnieść. Rozłożyła ją a stole i przybliżyła do niej lampę, by więcej widzieć. Zaskoczona odkryciem, nie potrafiła uwierzyć w to, co znalazła. Oczywiście to nic związanego z jej snami, ale również ważnego! Uradowana, zaczęła czytać napisany staroangielskim językiem tekst. Nie wszystko zrozumiała, więc postanowiła zorganizować sobie słownik archaizmów. Przeszukała bibliotekę wzdłuż i wszerz nim odnalazła mały słowniczek ze starymi wyrazami, których od dawna nikt nie używał.
    Złożoną kartkę i słownik przemyciła do swojego pokoju pod bluzką. Gdy się już w nim znalazła, znów na nią spojrzała. Tytuł, napisany w esperanto zrozumiała doskonale, mimo, że nigdy nie uczyła się tego języka. "Heredanto Elesar" - tak brzmiał tytuł. Z bijącym sercem i uśmiechem na ustach, zabrała się do rozszyfrowania tej części tekstu, z której kompletnie nic nie zrozumiała.

~~~*~~~*~~~*~~~

    Heej, jak tam Wam mija cieplutki weekendzik? Kolejny będzie taaaaki długaśny!! <3 do środy nie chodzić do szkoły - bezcenne *,* Dziękuję maturzystom, którzy piszą testy! *,* No i już życzę Wam wszystkim powodzenia! :)
    Jak tam rozdział? Piszcie, co o nim sądzicie ;) Czy Was w którymś momencie zaskoczyłam, czy może wręcz przeciwnie? No i zapraszam wszystkich, którzy jeszcze nie zapoznali się z miniaturką na poprzednią notkę "Fakt autentyczny" ;)

2 komentarze:

  1. Gwardia <3
    Boże jaram się tym fragmentem, a szczególnie Xavierem <3
    Boże kocham to opowiadanie, ale jakoś się ono dłuży...Ja już nie mogę się doczekać kiedy dowiem się kto jest tym legendarnym królem...
    Kochająca
    Mia

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham ^.^
    krótko ale wiadom czas nagli :D

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony