poniedziałek, 27 stycznia 2014

~10~


    Drzwi za nimi zatrzasnęły się. Na sekundę, może dwie nastała ciemność, jednak po chwili pochodnie rozbłysły migoczącym, czerwonawym światłem, oświetlając długi korytarz bez okien. A przynajmniej tak wydawało się dziewczynie na początku, ale gdy oczy przyzwyczaiły się do nikłego światła, zauważyła wysokie, wąskie okna, nie przepuszczające promieni słonecznych. Maya rozejrzała się dyskretnie. Szli cały czas prosto; za sobą zostawili sporych rozmiarów wrota, których pilnowała straż. Korytarz był wysoki na jakieś pięć metrów. Podłoga została wyłożona marmurem, a ściany wyglądały tak, jakby ktoś wyciosał je w kamieniu. Wszystko było tam czarne, a jedynymi odgłosami, jakie rejestrowała Maya to stukot butów i szept rozmowy mężczyzny, który jechał z blondynką autem z tym bladym kościotrupem zwanym Barloc'iem.
    Maya nie zauważyła żadnych drzwi po bokach. Był tylko korytarz z jednej strony otoczony zimną, kamienną ścianą, a z drugiej wysokimi, brudnymi oknami. Cały czas popychana, niemal wleczona siłą przez swoich oprawców, miała serdecznie dość tego miejsca. Palce stóp, jak i łokcie, za które trzymali ją mężczyźni, bolały ją niemiłosiernie.
    Po dwudziestu minutach marszu stanęli przed wykonanymi z ciemnego drewna drzwiami. Dziewczyna próbowała unormować swój oddech, ale za bardzo się bała. Z bijącym głośno i szybko sercem, wpatrywała się w brązowe wrota, do których właśnie zapukano.
Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów, ukazując na podłodze smugę białawego światła. Barloc pchnął je mocniej.
    Gdy weszli do środka, blondynka nie mogła się nadziwić temu, jak bardzo to pomieszczenie różniło się od korytarza, którym tutaj doszli. Podłoga była drewniana, wypolerowana na błysk, a na ścianach wisiało mnóstwo fresków i obrazów. Pod sufitem, na długim i grubym łańcuchu wisiał ogromny żyrandol, wykonany ze szkła, który oświetlał pokój. Pośrodku, jako jedyny mebel w tym pomieszczeniu, stał sporych rozmiarów, drewniany stół, przy którym siedziało siedem osób.
    To właśnie tam poprowadzono Mayę. Chciała znów stanąć o własnych siłach, z godnością spojrzeć tym dziwnym postaciom w oczy, lecz nie było jej to dane. Mężczyźni z premedytacją popchnęli ją w kierunku stołu. Dziewczyna upadła, rozdzierając sobie przy tym nogę. Rana ciągnęła się praktycznie przez całą piszczel. Skrzywiła się i syknęła z bólu. Łzy napłynęły jej do oczu, lecz nie pozwoliła im wypłynąć na policzki.
    Ktoś zacmokał zniesmaczony.
    - Chłopcy, nie możecie być tak nieuprzejmi dla naszego gościa - usłyszała cichy, przesycony jadem głos. - Xavier, proszę, pomóż jej wstać.
    Poczuła, jak czyjeś zimne ręce pomagają jej podnieść się z podłogi. Gdy już stała, szybko wyrwała się z ramion Xaviera, który okazał się być tym samym chłopakiem, który pomógł jej utrzymać równowagę na podjeździe.
Malcolm - ten w czapce
    Stała praktycznie tylko na lewej nodze, bo prawa ją strasznie bolała. Czuła jak spływa po niej krew. To nie było miłe uczucie. Na razie jednak nie przejmowała się tym. Jedyne czego pragnęła to wydostanie się z tego okropnego domu.
    Dziewczyna spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę. Był młody.
Evanlyn
Miał krótkie, blond włosy, zielone oczy i jednodniowy zarost. Prosty nos marszczył, jakby czuł coś nieprzyjemnego.Usta wykrzywił w drwiącym uśmiechu. Ubrany był w białą koszulę z kołnierzem, ciemne, jeansowe, przetarte spodnie i czerwone trampki. Na plecach opadała mu czarna peleryna, którą zawiązał pod szyją. Płaszcz sięgał do samej ziemi. Uwagę Mayi przykuł jednak sporych rozmiarów pierścień na jego prawej dłoni. W jego centralnej części znajdowały się głowy dwóch węży, których splecione ciała formowały pierścień. Widząc, że dziewczyna zainteresowała się tą błyskotką, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
    - Na pewno jesteś ciekawa, dlaczego cię tu zaprosiłem - powiedział, siadając przy jednym z krótszych boków stołu.
    Po jego prawej stronie zasiadała wysoka, młoda kobieta o długich, czarnych, kręconych włosach i prawie czarnych oczach. Jej blada cera całkowicie nie pasowała do koloru jej włosów i oczu, ale nie wyglądała przez to brzydziej. Wręcz przeciwnie. Przynosiło to jej pewien urok. Również miała na sobie czarną pelerynę, a pod nią czerwoną, opinającą jej biust suknię i czarne buty na obcasie. Po lewej stronie mężczyzny, a tyłem do Mayi siedziała jakaś postać, której dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować, bo miała na głowie szeroki kaptur. Reszcie zebranych nie przyjrzała się dokładniej. Zapamiętała jedynie, że siedział tam jeden siwy staruszek, jedna kobieta koło czterdziestki i dwóch chłopaków w jej wieku.
Will
    - Dziękuję chłopcy, możecie odejść - zwrócił się do mężczyzn, którzy ją tu przyprowadzili. Zostali tylko Barloc i ten wytatuowany jegomość z siedzenia pasażera. - Barlocu, Yannicku, dołączcie, proszę, do nas - wskazał na wolne miejsca przy stole. Uśmiechnął się, spoglądając na dziewczynę. Nagle przybrał zdziwiony i nieco zawstydzony wyraz twarzy, ale Maya doskonale wiedziałam, że to tylko gra. - Ale gdzież moje maniery? Nawet się nie przedstawiłem - przypomniało mu się. - Nazywam się Malcolm - skłonił się płytko. Właściwie tylko skinął głową. - Barloca i Yannicka już znasz - wskazał mężczyzn. - Po mojej prawej zasiada Evanlyn, dalej mamy Gundara, Nate'a, Toma, Willa
i och, wybacz, damy powinienem przedstawić na początku! Cass, moja droga, siedziałaś tak cicho, że zupełnie o tobie zapomniałem! - zawołał oburzony.
    - Nic się nie stało, panie - bąknęła pod nosem, spuszczając wzrok na blat stołu.
    - A to - wskazał na blondynkę - jest Maya. Maya, Maya, Maya... - westchnął.- Zapewne młodziutka, niedoświadczona Strażniczka, czyż nie?
    - Nic nie wiem o żadnych Strażniczkach! - Mimo strachu zdołała wydusić z siebie prawdę.
    - Czy mama nie nauczyła cie, że nie powinno się okłamywać ludzi? - zapytał uprzejmym głosem, obchodząc ją dokoła. Nawet nie zauważyła, kiedy wstał. Próbowała nie stracić go z oczu, ale każdy gwałtowny ruch ją bolał. - Widziałem, że zaciekawił cię mój pierścień - zaczął z innej beczki, stając przodem do niej i patrząc w swoją dłoń. Palcami lewej ręki obracał pierścień, jakby chciał go zbadać z każdej strony bardzo dokładnie. - Ma bardzo interesujące zastosowania. Dzięki niemu potrafię, na przykład, przywołać strażników, którzy są w kompletnie innej części domu. Mogę sprawić, że nóż przyleci do mojej wyciągniętej ręki - podniósł dłoń, patrząc prosto w oczy Mayi.
    W ciągu sekundy przyleciał do niego ostry jak brzytwa nóż. Malcolm od niechcenia złapał go w wyciągniętą rękę. Maya z trudem powstrzymała się od krzyku. Bała się jak nigdy dotąd. Mężczyzna z tak groźną bronią wyglądał jakby się dobrze bawił.
    - Radziłbym współpracować. Nawet nie wyobrażasz sobie, co to cudeńko potrafi - zrobił chwilową pauzę, zapewne dla lepszego efektu. - A więc, co wiesz o Strażniczkach i Zakonie? - zapytał jeszcze raz.
    - Już mówiłam, że nic nie wiem! - szepnęła przez zaciśnięte gardło. Tak bardzo chciała znać odpowiedź na pytania Malcolma!
    - Panie, uważam, że powinieneś pozwolić mnie to zrobić - odezwała się Evanlyn.
    - A niby dlaczegóż to? - zdziwił się. - Sądzisz, że nie dam sobie rady z tą smarkulą?
    - Och nie, oczywiście, że nie. Po prostu pomyślałam, że może jako kobieta... Szybciej bym z niej coś wydusiła. - Im dalej brnęła w wyjaśnienia, tym bardziej traciła wiarę w siebie. Na koniec skuliła się na krześle, co było do niej niepodobne. Starała się nigdy nie okazywać słabości.
    Wiedziała, że przesadziła, a wybuch Malcolma tylko to potwierdził.
    - Śmiesz twierdzić, że poradziłabyś sobie lepiej ode mnie? - aż kipiał ze złości. Wypluwał słowa tak szybko, że Maya ledwo mogła go zrozumieć.
    - Nie panie, oczywiście, że nie!
    - Zejść mi z oczu! Wszyscy! - ryknął na pozostałych, wymachując ręką, która dzierżyła nóż.
    - Tak, panie - szeptali wszyscy po kolei, kłaniając się jak najniżej. Malcolm wziął kilka głębszych wdechów.
    - Wiesz, moja droga, mój pierścień ma jeszcze jedną właściwość; potrafi wydobyć z człowieka najbardziej straszne dla niego rzeczy. Przed nim nic się nie ukryje. Niekoniecznie lubię z tego korzystać. Za dużo przy tym krzyku, ale cóż, nie pozostawiasz mi wyboru.
    Delikatnie, niby od niechcenia, przesunął dłonią w powietrzu między jego twarzą, a twarzą Mayi.
    Dziewczyna znalazła się w dziwnym świecie. Z zewnątrz wydawać by się mogło, że straciła wzrok. Spojrzenie utkwione miała w czymś przed sobą, ale tego nie widziała. Bielmo zasnuło jej błękitne tęczówki. Widziała za to rzeczy, które pokazywał jej pierścień. A były to straszne rzeczy! Ciało mamy całe we krwi. Potem Jsoh, który ją zostawia, mówiąc jaka to ona jest naiwna i głupia. Maya tak bardzo pragnęła tego nie widzieć. Ale nawet, gdy przymykała powieki, obraz zostawał. Nie chciała płakać, ale łzy same ją zapiekły.
    Potem usłyszała pisk. Pisk Abby. Przerażonej, zdezorientowanej, niewinnej. Nawet nie zorientowała się, że sama również krzyknęła.
    - Co wiesz o Strażniczkach... - nie dokończył pytania, bo Maya mu brutalnie przerwała.
    - Nic nie wiem! Gdybym wiedziała, to bym ci powiedziała! - krzyczała, szlochając i spazmatycznie łapiąc oddech.
    Poczuła na szyi coś ostrego i zimnego. Wiedziała, że mężczyzna przystawił jej nóż do gardła. Nie trzeba było być nie wiadomo jakim geniuszem, by to zgadnąć. Łzy leciały jej ciurkiem po bladych ze strachu policzkach.
    Przed oczami widziała tylko ciemność. Zawsze bała się mroku. Bała się, że kiedyś oślepnie, że już nie zobaczy światła, mamy, młodego, Josha. Albo że kiedyś obudzi się w trumnie pogrążona w egipskich ciemnościach i nikt nie będzie potrafił jej pomóc, bo będą myśleli, że nie żyje.
    Zaczęła wrzeszczeć, szarpać się, wyrywać. Malcolm uśmiechnął się. Wiedział, że wygraną ma już w kieszeni.
    Nie przewidział jednej, drobnej rzeczy. Tego, że ktoś będzie próbował Mayi pomóc.
    Prawie wszyscy członkowie Zakonu wpadli przez drzwi, wywarzając je. Jakaś kobieta podbiegła do porzuconej przez Malcolma Mayi. Przytuliła mocno szlochającą dziewczynę, która odzyskała wzrok, lecz nadal nie otwierała oczu. Kobieta pomogła jej wstać i zaprowadziła do auta, gdzie dziewczyna zapadła w mrok. Ciemność nie do przebicia...
    Maya obudziła się, szlochając. Bardziej wyczuła niż słyszała, że krzyczała. Rozejrzała się dokoła. Przez załzawione oczy zauważyła, że w pokoju nie było ciemno, choć do zachodu słońca zostało parę minut.
    Leżała na łóżku w swoim pokoju w hotelu, przykryta kołdrą i ubrana w bluzę Adama.
Głowa bolała ją niemiłosiernie, noga rwała bólem nie do zniesienia. Delikatnie odciągnęła kołdrę na bok i zauważyła gruby bandaż na piszczeli. Jęknęła, wycierając rękawem mokre policzki. Wzięła głęboki oddech.
    "Już wszystko jest ok" - powtarzała sobie aż do znudzenia.
    Wstała i cudem dotarła do łazienki. Spojrzała w lustro. To, co w nim zobaczyła, przestraszyło ją. Puste oczy, wymalowany strach na twarzy, zadrapania na szyi. Włosy miała potargane, cały makijaż rozmazany, a nad dekoltem można było zauważyć kropelki zaschniętej krwi. Przeczesała włosy palcami, ochlapała twarz zimną wodą z kranu. Na niewiele się to zdało.
    Maya zarejestrowała również sińce na łokciach i opatrunek na ramieniu. Dziewczyna musiała chwilę pomyśleć, nim zorientowała się, skąd ten bandaż pochodzi. A został jej po ostatniej wizycie lekarza, gdy zemdlała na korytarzu. Ściągnęła szybko opatrunek, by zobaczyć, co z raną. O dziwo, skaleczenie zniknęło! Na jego miejscu blondynka zobaczyła dziwną, czarną ósemkę podobną do tatuażu. Nie przejęła się tym jednak za bardzo. Nie to się dla niej liczyło w tamtej chwili.
    "Może jeszcze śnię" - pomyślała i pokuśtykała do pokoju. Dziewczyn nie było. - "Ciekawe czy w ogóle się mną przejęły." - zaszydziła.
    Usiadła na łóżku, miętoląc w dłoniach rękaw za długiej bluzy. Zastanawiała się, co się stało i jak trafiła do tego pokoju. Miała tyle luk w pamięci! Nie lubiła tego! Musiała się jak najszybciej wszystkiego dowiedzieć. Tylko jak?
    Rozejrzała się po pokoju, jakby odpowiedź miała się sama w nim pojawić. I w pewnym sensie tak się stało. Bo do pokoju wszedł Adam, a tuż za nim Shane. Obaj ze zmartwionymi minami. Gdy zauważyli, że Maya nie śpi, ucieszyli się niezmiernie i szybko podeszli bliżej.
    - Jak się czujesz? - zapytał Shane, siadając na końcu łóżka.
    - Bywało lepiej - wycharczała przez suche gardło.
    - Humorek dopisuje? - chciał ją rozbawić Ad.
    - Nie za bardzo - szepnęła, chrząkając co chwilę, by pozbyć się chrypki. - Gdzie dziewczyny? - zapytała, widząc zmieszaną minę bruneta.
    - Na stołówce. Przespałaś kolację. Jeśli chcesz to.... - nawijał Adam.
    - Nie jestem głodna - przerwała mu. - Ale skoro ci się chce, to może mógłbyś mi przynieść herbatę, co?
    - Jasne, za chwilę wracam. - I już go nie było.
    W pokoju zapadła cisza.
    - Chciałem... Czy.... - jąkał się Shane, próbując o coś Mayę zapytać.
    - Przepraszam, ale na razie nie mam ochoty rozmawiać o tym, co się stało. Najpierw muszę to wszystko sobie poukładać, wyjaśnić pewne sprawy. Na przykład to, jak się tu znalazłam? Pamiętam, jak przez mgłę, że siedzieliśmy w autobusie...
    - Przynieśliśmy cię tutaj - wzruszył ramionami. - Opatrzyliśmy nogę i położyliśmy. Tyle.
    - Dziękuję - uśmiechnęła się smutno, spoglądając niepewnie na chłopaka.
    - Powinnaś zadzwonić do mamy - zauważył.
    - Zadzwonię - zapewniła. - Tylko jeszcze nie teraz - szepnęła. Patrzyła przez okno, za którym słońce skryło się już za horyzontem.

~~~*~~~*~~~

Hej ;p Po pierwsze chciałam tylko powiedzieć, że z tych wszystkich tutaj najważniejszy będzie w dalszej części Malcolm. Co do reszty nie wiem, ale jakby co, będę tłumaczyć, bo wiem, że jest tu sporo bohaterów. Ale jak zauważyliście nie wszyscy co są w zakładce "Występują" są na jakimś głównym miejscu w tym opowiadaniu. Dodałam ich tam, bo uważałam, że będzie wam łatwiej sprawdzić coś w zakładce aniżeli szukać po całym opowiadaniu. Dlatego tam jest PRAWIE cała ich wycieczka - są jeszcze chyba 4 osoby nie będące na wycieczce.
Chciałam jeszcze tylko podziękować Mirandzie za nominację - zawsze o tym zapominałam, a to było już daaawno temu :) Dziękuję Ci ;*
Do napisania
Zuza ;*

2 komentarze:

  1. No bosko kochana ;*
    Tym SMSem mnie zaskoczyłaś. Dopiero niedawno go odczytałam. Świetnie opisane wszystko co się zdarzyło. Już mi się podoba postać Malcolma :D Ale tam.. Czekam na next :* I jestem ciekawa tych parringów twoich :D
    Pozdrowionka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wooow :o
    Nadrobiłam całość i serio tak się wciągnęłam (cały dzień dziś czytam xD), że kiedy zorientowałam się, że to ostatni rozdział to się załamałam xd No nic, będę musiała wytrzymać do kolejnego ;) ale wracając do Twojego opowiadania...
    Jestem pod mega wielkim wrażeniem. Tak w ogóle nasunęła mi się myśl, że powinnaś pisać książki fantastyczne, bo bardzo dobrze wychodzą ci te wszystkie opisy, akcja jest genialna - są jakieś tajemnice, te ich znaki na ciele, porwania itd.
    Nie wiem czy wspominać jeszcze o moim uwielbieniu do postaci Shane'a i Adama? :P Haha :D Mayę bardzo polubiłam i żal mi jej trochę, że często ma tak pod górkę, ale najważniejsze, że ma takich fajnych przyjaciół ;) Chłopacy są cudowni, wszystkich ich tu lubię :D I wracając do poprzednich rozdziałów, bo jestem świeżo po ich przeczytaniu, to ciągle przypomina mi się Żaba krzyczący w autobusie: "Polewaj, polewaj!" jak Maya rozmawiała przez telefon xD haha to było mega ^^ Coś mi się wydaje, że zarówno Shane jak i Adam zwyczajnie zabujali się z Mayi... :P (bo zwykła przyjaźń to raczej to nie jest :P) Shane to chyba nawet bardzo... i jeszcze jaki jest zazdrosny o Adama! :D Trochę ma w tym racji, bo ani Maya nie jest obojętna Adamowi, ani on jej...
    W każdym razie jestem tak mega podekscytowana, że będę 1000 razy dziennie na Twoim blogu, żeby sprawdzić czy jest jakaś nowość :D
    Weny życzę i pozdrawiam
    Vanilla ♥

    OdpowiedzUsuń

Mrs Black bajkowe-szablony